Graliśmy w PlayerUnknown's Battlegrounds – najlepsze igrzyska śmierci?
PlayerUnknown’s Battlegrounds to trzecie podejście twórcy gatunku battle royale do tego tematu – tym razem miał on w końcu stworzyć grę, o jakiej zawsze marzył. Czy rzeczywiście do trzech razy sztuka?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Playerunknown’s Battlegrounds – PUBG to fenomen roku, ale nie gra roku
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
- tryb battle royale – walka do ostatniego gracza na mapie;
- obszar o powierzchni 64 km2;
- wyważony balans pomiędzy szybką akcją a symulacją;
- serwery dla pojedynczych graczy i grup;
- dodatki do broni wpływające na jej działanie;
- pełne wsparcie dla modów w przyszłości.
PlayerUnknown’s Battlegrounds błyskawicznie trafiło na pierwsze miejsce listy przebojów platformy Steam... oraz w mój gust, choć stroniłem do tej pory od gier typu battle royale. To udane połączenie wartkiej akcji z presją czasu i niezłym główkowaniem nad każdym kolejnym krokiem, opatrzone sporym arsenałem i świetnie wykreowanym otoczeniem, które budzi ciekawość swoją historią i różnorodnymi lokacjami. Wyrzucono elementy przeszkadzające w poprzednich grach, a zachowano lub udoskonalono te trafione. Tu i tam zdarzają się oczywiście błędy, jak na Early Access przystało, ale żaden jakoś szczególnie nie popsuł mi radości z grania. To mieszanka, która w końcu musi się udać. Wszak za projektem stoi ponownie sam „PlayerUnknown”, czyli Brendan Greene – twórca gatunku battle royale, podchodzący do niego już po raz trzeci.
Co ja tutaj robię?
Battle royale to tryb gry wieloosobowej, który chyba najbardziej wszechstronnie testuje nasze umiejętności i możliwości. Wszystko zaczyna się od minuty prawdziwych tortur, będących już pod lupą speców od konwencji genewskiej, kiedy to jesteśmy zamknięci na małej przestrzeni z setką klonów, które wydają do mikrofonów tak dziwne odgłosy, że niejeden lekarz foniatra mógłby napisać o tym doktorat. Twardziele zaciskają zęby, a ci sprytni wciskają klawisz „mute voice chat”. Na szczęście po chwili wszyscy dyndają już na spadochronach i zaczynają się prawdziwe igrzyska śmierci – ostatni żywy zwycięża.
Pierwszych 40–50 graczy ginie w ciągu początkowych minut – to zapewne ci wciąż śpiewający do mikrofonu lub ci, którzy jeszcze nie pozbierali się po słuchaniu czatu. Później gra z narzędzia tortur zmienia się nagle w sprytny program robiący nam sprawdzian z umiejętności podejmowania szybkich decyzji, refleksu, strategii poruszania się i celnego strzelania. Ciężko opisać emocje, gdy licznik graczy zaczyna pokazywać cyfry mniejsze od 10. Adrenalina buzuje, w każdym pikselu czai się wróg, a porażka boli tym bardziej, im bliżej byliśmy numeru 1. PlayerUnknown’s Battlegrounds (w skrócie PUBG) potrafi wciągnąć na długie godziny i nawet po kilkudziesięciu rundach wciąż odkrywamy nowe zakamarki mapy.
„RIP H1Z1”
Powyższy zestaw literek to chyba najczęściej powtarzająca się recenzja PUBG na Steamie. Brendan Greene, który opracował tryb battle royale najpierw jako mod do serii ArmA, a później razem z Sony Online Entertainment zajmował się H1Z1: King of the Kill, w końcu stworzył grę od podstaw, taką, jaka zawsze mu się marzyła. Z tego powodu nie znajdziemy tu żadnych spektakularnych nowości ani zaskakujących rozwiązań. To ciągle ten sam battle royale, nawet z identycznym wskaźnikiem bandażowania, tyle że stojący gdzieś pośrodku pomiędzy hardkorowym, militarnym symulatorem, jakim jest ArmA III, a nastawionym na fragi, zręcznościowym H1Z1 – ciągle jeszcze pełnym błędów.
Nie ma tu zbędnego moim zdaniem rzemiosła – są za to dodatki modyfikujące zachowującą się całkiem nieźle broń, niczym w dobrej strzelance FPP. Przeróżne chwyty pionowe, lunety czy kompensatory wpływają na odrzut, który i tak jest na tyle znaczący, że strzelanie z biodra dosłownie i w przenośni mija się z celem. Dostępny arsenał okazuje się znacznie większy od tego z H1Z1 i oferuje spory zestaw najbardziej znanych karabinów i pistoletów. Tutaj musimy także bardziej uważać podczas prowadzenia pojazdów, gdyż łatwo można zrobić sobie w nich krzywdę. Battlegrounds to wreszcie opracowane od podstaw pole walki, po raz pierwszy niewykorzystujące gotowej mapy stworzonej w innym celu do innej gry – i muszę przyznać, że jest ono jednym z głównych powodów rozgrywania kolejnych rund.
Modele broni mogą się podobać, zwłaszcza w widoku FPP, a precyzyjne celowanie wymuszone jest przez spory odrzut.
Krymskie igrzyska śmierci
H1Z1: King of the Kill ze swoimi policyjnymi wozami marki Ford Crown Victoria i prostymi domkami nie ukrywało amerykańskich korzeni. Obszar gry w PlayerUnknown’s Battlegrounds to (celowo bądź nie) zupełne przeciwieństwo – zabiera nas bowiem na tajemniczą fikcyjną wysepkę obok Krymu, gdzie na każdym kroku natykamy się na wschodnie klimaty i ślady ciekawej, choć zupełnie zmyślonej historii. Cała mapa wykonana za pomocą technologii Unreal Engine 4 prezentuje się lepiej niż ta w H1Z1, a sielskie krajobrazy ze skupiskami starych drzew na łąkach są miejscami tak ładne, że Mickiewicz napisałby pewnie o nich kolejny tomik sonetów.
Twórcy pokusili się o wykreowanie świata z przeszłością, z małym, ale własnym „lore”. Wyspa była ponoć w latach 80. miejscem zrywu lokalnych mieszkańców, chcących pozbyć się okupujących ich od dziesięcioleci wojsk radzieckich. W tajemniczych okolicznościach miejsce nagle kompletnie opustoszało, a czas zatrzymał się właśnie w roku osiemdziesiątym którymś, o czym świadczą choćby świetnie wykonane samochody: terenowe GAZ-y czy pamiętne dacie na licencji Renault 12. Wyspa opowiada swoją historię zarówno poprzez dotknięte upływem czasu budynki, jak i występujące w wielu miejscach graffiti czy propagandowe obrazy.