Graliśmy w Mass Effecta: Andromedę – nie tylko dla fanów Inkwizycji - Strona 2
Spędziwszy trzy godziny z grą Mass Effect: Andromeda, możemy wreszcie udzielić odpowiedzi na pytanie: czy to coś więcej niż Dragon Age: Inkwizycja w kosmosie? Wprawdzie oba tytuły wiele łączy, ale to wciąż stary, dobry Mass Effect.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Mass Effect: Andromeda – znajoma podróż w nieznane
Dobra, moi mili, koniec nabijania się z Andromedy. Już nie będziemy sobie żartować, że to nic więcej niż Dragon Age: Inkwizycja w kosmosie. Spędziwszy ponad trzy godziny z tą grą na przedpremierowym pokazie w Warszawie, mogę przedstawić konkretne wnioski z wnikliwych obserwacji. I stwierdzam, że to nadal stary, dobry Mass Effect... choć nieuważny gracz może łatwo przeoczyć ten fakt, jeśli zapatrzy się w wielkie, quasi-sandboksowe lokacje, które faktycznie nasuwają skojarzenia z ostatnim Dragon Age’em.
Choć do premiery omawianej gry został raptem miesiąc, na pokazie nie mieliśmy do czynienia z jej najnowszą wersją, tylko ze starszym „buildem” alfa (odpalonym na PC). Jak wyjaśnili gospodarze, aktualna wersja nie jest jeszcze dostatecznie stabilna, by ją prezentować. Dlatego na umieszczone w tekście wzmianki o błędach technicznych, które spostrzegłem w Andromedzie, można przymknąć oko... troszeczkę.
Ostatnia prosta przed skokiem w nadświetlną
Prezentacja składała się z dwóch mniej więcej równoważnych części. Najpierw przeszedłem prolog, potem przeskoczyłem do nieco późniejszego etapu przygody (czwarta misja fabularna). Spokojnie, nie będę zdradzać szczegółów historii, po dotychczasowych zapowiedziach wiecie już o niej dość. Odnotuję tylko, że stare-nowe uniwersum i przedstawiana opowieść mają klimat odpowiedni dla serii Mass Effect. Wszechświat znowu jest tajemniczy i fascynujący, fabule nie brakuje patosu ani epickości, a awanturnicze perypetie wyluzowanych bohaterów mieszają się tu z powagą i prawdziwym dramatyzmem (i to już od pierwszych minut zabawy).
Co do owych wyluzowanych bohaterów – trudno nie odnieść wrażenia, że załoga statku Tempest jako zbiorowość ma nieco inny charakter niż ekipa Normandii. Średnia wieku jest niższa (jeśli nie liczyć 1400-letniego kroganina Dracka), a drużynę tworzą mniej doświadczeni bohaterowie niż ci z trylogii o Shepardzie, więc ogólny ton rozmów wydaje się trochę lżejszy niż poprzednio. Czy to źle? Niekoniecznie, bądź co bądź nie ma tu mowy o takim przeskoku jak między pierwszą a drugą częścią Watch Dogs. Jako się rzekło, nadal nie brakuje poważnych tematów.
BioWare nie przewidziało opcji importu plików zapisu z poprzednich odsłon serii Mass Effect do Andromedy, ale na samym początku gry mamy maleńką namiastkę symulacji naszych wcześniejszych wyborów. Możemy mianowicie wskazać, czy Shepard był mężczyzną, czy kobietą.
Cut-scenki stoją na znacznie wyższym poziomie - zwłaszcza w odniesieniu do animacji - niż w poprzednich Mass Effectach.
Zmotoryzowana Inkwizycja
No dobra, a jak wygląda sprawa z tą eksploracją? Na pierwszy rzut oka badaniem powierzchni planet gra mocno przypomina (nieszczęsną) Inkwizycję – w lokacjach nie brakuje takich atrakcji jak wędrujące drapieżne zwierzęta czy stacjonarne grupki bandytów, są też skałki do kopania (ręcznie lub za pomocą sond wydobywczych w przypadku większych złóż, które można zajmować), przyczółki do ustanawiania tudzież tajemnicze struktury obcych, z którymi wiążą się niewielkie wyzwania logiczne. Ale już mapy są naprawdę rozległe – znacznie większe niż w Dragon Age’u.
Przede wszystkim jednak jest jeden czynnik, który bardzo mocno odróżnia eksplorację w Andromedzie od tej z poprzedniego dzieła BioWare – chodzi o Nomada. Kiedy kierujemy zwinnym pojazdem, możemy ignorować niebezpieczeństwa, nie dając się wciągać w przypadkowe potyczki (a okazji do tych ostatnich trafia się wiele). Jeśli komuś zwiedzanie jest bardzo nie w smak, może wdusić dopalacz i pomknąć ku celowi misji, nie oglądając się na żadne „rozpraszacze”. No i szybkość środka transportu sprawia, że mapy nie wydają się aż tak zapełnione atrakcjami jak w Inkwizycji.
Jak zwykle, dialogi są dobrze napisane i świetnie zagrane przez aktorów głosowych - pod tym względem BioWare nie wychodzi z wprawy.
Poza tym BioWare chyba wzięło sobie do serca krytykę i pewne rzeczy rozwiązano inaczej niż w poprzedniej grze. Przeglądając wpisy w dzienniku, nie natrafiłem na zadania, które polegałyby na samym zbieraniu określonej ilości surowców czy rozglądaniu się za jakimiś znajdźkami – wydaje się, że tym razem misje będą mieć bardziej konkretne cele... choć najpewniej wciąż przyjdzie nam latać w tę i we w tę – po galaktyce i nad poszczególnymi planetami. Poza tym odniosłem wrażenie, że na mapach jest więcej NPC, którzy mają coś do powiedzenia. Nawet kopanie skałek poprawiono – występują rzadziej, a pozyskiwanie z nich surowców odbywa się błyskawicznie (bez animacji schylania się), więc da się to przełknąć.
Wróćmy jeszcze do Nomada. Pojazd prowadzi się przyjemnie – jest zwinny i zwrotny, potrafi się lekko ślizgać przy ostrych skrętach, a do tego nie ma kłopotu z pokonywaniem nawet większych przeszkód (dobra praca zawieszenia). Ponadto regularne wyskakiwanie z łazika i wsiadanie z niego nie stanowi problemu – tutaj również twórcy odpuścili sobie animację, więc następuje to szybko i płynnie. Natomiast za cholerę nie mogę zrozumieć, dlaczego Nomad nie został uzbrojony. Po planetach wałęsa się dużo agresywnych zwierząt (o bandytach nie wspominając), więc aż prosi się o opcję potraktowania ich z broni pokładowej... tym bardziej że przy próbach rozjeżdżania przeciwników fizyka potrafi z naszym łazikiem wyczyniać cuda.