autor: Przemysław Zamęcki
Graliśmy w The Last Guardian - niech mnie ktoś uszczypnie - Strona 2
Czekaliśmy, czekaliśmy i czekaliśmy. Premiera The Last Guardian wydaje się być nareszcie niezagrożona, ale czy tytuł sprosta puchnącym oczekiwaniom fanów?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry The Last Guardian – gry są sztuką, choć czasem źle zoptymalizowaną
Był taki czas, że chyba mało kto wierzył w ukończenie produkcji gry The Last Guardian. Może jedynie najwierniejsi fani Fumito Uedy, nietuzinkowego japońskiego twórcy, któremu w karierze udały się niezaprzeczalnie dwa tytuły: ICO i Shadow od the Colossus. Przynajmniej pod względem artystycznym, bo komercyjnie nie były to dzieła mogące wówczas sprzedawać konsolę Sony. Czy inaczej może być z najnowszym dzieckiem Uedy? W trakcie wizyty w jednym z monumentalnych (to będzie chyba właściwe słowo na określenie tego, co tam widziałem) londyńskich hoteli mieliśmy okazję przez kilkadziesiąt minut wcielić się w chłopca, który ratuje z opresji dziwne stworzenie o wyglądzie palczaka madagaskarskiego. Tyle tylko, że powiększonego kilkadziesiąt lub nawet więcej razy.
Palczak madagaskarski. Wyobraźnia podpowiada mi, że gdyby to stworzenie było wielokrotnie większe i nie miało takiego wytrzeszczu oczu oraz było trochę bardziej owłosione, byłoby idealnym kandydatem na model Trico.
Udostępniony nam fragment gry pochodził z samego początku opowieści i jednego z późniejszych etapów. Ale już intro wprowadza odpowiedni klimat. Widzimy na nim rysunki wielu gatunków zwierząt. Znanych z naszego świata, widywanych w ogrodach zoologicznych. Innymi słowy, choć może egzotycznych, to jednak powszechnie występujących na naszej planecie. Na koniec jednak pojawia się rysunek Trico - stwora, który w miarę rozwoju scenariusza będzie stawał się coraz bliższym przyjacielem głównego bohatera.
Trico nie od razu wejdzie w rolę obrońcy i przyjaciela chłopca. Historia zaczyna się bowiem w chwili, kiedy stwór leży w jaskini nie mogąc uwolnić się od wielkiego łańcucha, przymocowanego z jednej strony do metalowej obroży na jego szyi, a z drugiej zaczepionej gdzieś w podziemnych czeluściach, skąd prawdopodobnie wystaje tylko jej koniec. W tej samej jaskini budzi się też gracz w ciele dziecka. Choć jaskinia sprawia wrażenie ogromnej, w rzeczywistości nie ma z niej żadnej drogi ucieczki. Tu pojawia się pierwsza interakcja z Trico.
Stwór jest ranny, z jego ciała wystają grube bełty. Jest obolały, agresywny i na szczęście, właśnie z tego powodu, ma ograniczoną możliwość poruszania się. Wspinamy się więc na niego przytrzymując się jego sierści. Czynność ta została zaimplementowana w inny sposób niż w Shadow of the Colossus, gdzie aby przytrzymywać się sierści gigantycznych istot trzeba było przez cały czas naciskać na jeden z przycisków pada. W TLG po wykonaniu skoku w kierunku Trico chłopiec automatycznie łapie się jego kłaków. Można więc zwiedzać ciało zwierzaka bez obawy o spadnięcie z niego.