autor: Maciej Żulpo
Graliśmy w The Bunker – filmowa apokalipsa
Postapokaliptyczne klimaty nie są obce grom wideo, ale w takiej formie spotykamy je po raz pierwszy. The Bunker nie jest grą dla wszystkich i nie wszyscy też potraktują go jak grę.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
- gęsty i klaustrofobiczny klimat;
- świetne zdjęcia;
- profesjonalna obsada;
- nietypowa, wzbudzająca ciekawość historia...
- ...która może okazać się nieco zbyt krótka;
- duża liniowość;
- namiastka interakcji i iluzja wyborów.
The Bunker pojawiło się na redakcyjnych radarach niespodziewanie, zupełnie jak konflikt nuklearny, o którym w ostatniej chwili dowiadują się obywatele świata. W tej ciekawej postapokaliptycznej propozycji niezależne londyńskie studio pragnie połączyć wysokiej klasy kino z przeżyciem interaktywnym, czyniąc to w taki sposób, by zaskoczyć odbiorców czymś nowym. Po teście oddanego nam do sprawdzenia fragmentu jestem w stanie stwierdzić, w jak dużym stopniu plany te pokrywają się z rzeczywistością. I choć spacer po schronie znacznie odbiega od rutynowego „growego” doświadczenia (a raczej od tego, do czego zostaliśmy przez tę gałąź rozrywki przyzwyczajeni), już teraz mogę powiedzieć, że nierozsądnie byłoby z góry spisywać produkcję Splendy Games na straty. Trzeba tylko wiedzieć, jakie oczekiwania wiązać z tego rodzaju eksperymentem.
Rutyna, która zabija
W alternatywnej wizji rzeczywistości proponowanej przez The Bunker sprawy nie mają się zbyt kolorowo – zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Urodzony w 1986 roku John zdążył przeżyć w nuklearnym schronie 30 lat. Dokładnie tyle czasu minęło też od chwili, gdy bomby jądrowe zmiotły z powierzchni naszego globu większość jego rezydentów. Zlewające się w jedną całość dni upływają bohaterowi u boku schorowanej matki, towarzyszki, od której zdaje się uzależniony nie mniej niż od zażywanych codziennie przed włączeniem radia tabletek. Każda spędzona w bunkrze godzina podporządkowana jest rutynie. Ta z kolei aż prosi się o przerwanie, rodząc pytanie: czy i kiedy jakakolwiek zmiana nastąpi?
Już sam ten opis dobrze obrazuje osobliwy, a przy okazji klaustrofobiczny charakter przygody, dając niemal pewność, że oczekiwać możemy w niej elementów grozy. Zamiast tego testowana przeze mnie wersja zaoferowała jednak stałe i systematyczne budowanie napięcia – odejście od rutyny okazuje się wkroczeniem w świat retrospekcji i niepewności, w którym szybko przekonałem się, że do „awansu” Johna na jedynego żywego obywatela bunkra nie przyczyniła się zwyczajna śmierć innych mieszkańców. Mowa raczej o wpływie zjawisk co najmniej niecodziennych, przez co rozumieć należy zarówno chorobę popromienną, jak i bliżej nieokreślone „coś innego”. Niedopowiedzenie jest bowiem w The Bunker równie wszechobecne jak unoszące się w powietrzu promieniowanie i to ono w produkcji Splendy Games ma znaczenie nadrzędne – przynajmniej jeśli chodzi o zatrzymanie gracza przed monitorem.