Graliśmy w Dropzone – grę MOBA dla… jednego gracza - Strona 3
Dropzone to RTS z elementami MOB-y, a zarazem MOBA w mocno RTS-owym sosie. To także pozycja oferująca nietypowy format rozgrywek – jeden na jednego. Przyglądamy się nadchodzącej produkcji złożonego z weteranów studia Sparkypants.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
- sieciowa gra akcji z gatunku MOBA…
- …o wyraźnym RTS-owym charakterze;
- klimaty sci-fi;
- mecze tylko 1 vs 1;
- szybkie starcia (15 minut);
- niewielkie mapy;
- dowodzenie różnymi typami mechów (rigów);
- dużo możliwości modyfikowania maszyn;
- różne strategie na zwycięstwo.
Siłą, a zarazem słabością najpopularniejszych gier sieciowych jest nastawienie na współpracę. W League of Legends ścierają się dwie pięcioosobowe drużyny, wystarczy więc, że tylko jeden z naszych kompanów niedomaga, a wrogowie z łatwością wygrywają mecz. Któż nie zaznał sytuacji, gdy porażka nie była jego winą? Podobnie sytuacja wygląda w Overwatch, Counter-Strike czy prawie wszystkich grach MOBA. Prawie, bo studio Sparkypants pracuje obecnie nad grą skierowaną właśnie do samotnych wilków.
W Dropzone nie będzie na kogo zrzucić winy, bo gracz sam będzie sobie drużyną. Zmierzymy się z przeciwnikami w trybie jeden na jednego, a zwycięży po prostu lepszy. Doceniam niebanalne rozwiązania, a twórcy Dropzone, wymazując z gry sieciowej element współpracy, podjęli odważną decyzję. Przyjrzyjmy się zatem ich nadchodzącej grze, będącej swoistą mieszanką klimatu i dynamiki RTS-a z meczami w stylu MOBA.
Bitwa na punkty
- Dropzone będzie grą free-to-play;
- premiera jeszcze w tym roku...;
- ...a wcześniej zamknięte beta testy.
Dropzone będzie darmową grą sieciową, w której zmierzymy się w szybkich, 15-minutowych pojedynkach z innymi graczami. Każdy z zawodników dowodzi w czasie meczu trzema mechami (zwanymi rigami), a celem zawodników wcale nie jest zniszczenie wrogiej bazy, lecz zdobycie jak największej liczby punktów. Tutaj zaczyna się więc robić ciekawie, bo te pozyskiwać możemy na kilka sposobów. Najbardziej oczywisty polega na atakowaniu potężnych kosmicznych bestii pojawiających się na mapie. Pokonanie takiego „czerwia” (skojarzenie z Diuną nieprzypadkowe, choć pustyni brak) daje nam specjalne ładunki (ang. core) – dostarczenie jednego z nich do znajdującego się na środku mapy obszaru transportowego gwarantuje nam punkt. Zdobywać możemy je także wykonując różne zadania poboczne (np. przejmując wszystkie punkty obserwacyjne albo trzy razy zabijając silnych bossów), które łącznie są tak premiowane, że mogą zdecydować o zwycięstwie. Co ciekawe, nie dostajemy niczego za niszczenie pojazdów wrogiego gracza.
Jak sprawdzi się ta mechanika w praktyce, dopiero się okaże, ale na papierze wygląda bardzo zachęcająco – pozwala bowiem graczom na przyjęcie różnych strategii. Można np. rozdzielić swoje mechy, aby każdy zdobywał punkty na własną rękę, albo odwrotnie – nękać przeciwnika w stadzie, nie pozwalając mu dostarczać ładunków do punktu transportowego. Całość jeszcze bardziej komplikuje, a zarazem uatrakcyjnia system doboru składu naszej drużyny.
SKŁAD DRUŻYNY
W skład każdej drużyny wchodzą trzy mechy. Póki co możemy wybierać spośród trzech rodzajów: Gunner przypomina konstrukcję ze świata Mechwarriora i pełni rolę DPS-a. Mechanic to pojazd wsparcia, który może m.in. leczyć towarzyszy. Tank z kolei wiele przetrwa, a więc najlepiej skupić na nim ataki wroga. W ramach tych trzech kategorii możemy wybierać konkretnych pilotów, a każdy z nich ma ciut inną maszynę. Jakby tego było mało, przed meczem sami montujemy w mechach ich specjalne umiejętności (aktywne i pasywne), co gwarantuje masę potencjalnych kombinacji. Nic nie stoi bowiem na przeszkodzie, aby do walki poprowadzić trzy te same pojazdy, odpowiednio modyfikując ich przeznaczenie za pomocą perków.
Tutaj chyba najdobitniej objawia się różnica między Dropzone a klasycznymi grami MOBA. W dziele studia Sparkypants po prostu nie ma setek bohaterów; w czasie meczu nie kupujemy też żadnych przedmiotów, a celem nie jest zniszczenie bazy wroga.