autor: Przemysław Zamęcki
Graliśmy w We Happy Few – to nie jest nowy BioShock
We Happy Few zaskoczyło prezentacją podczas ostatnich targów E3, przywodząc na myśl grę utrzymaną w stylistyce BioShocków. Dystopiczna rzeczywistość połowy lat sześćdziesiątych w Wielkiej Brytanii skrywa jednak inne tajemnice.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry We Happy Few – nieślubne dziecko BioShocka i Dishonored
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
- gra survivalowa z dużym pierwiastkiem przygody;
- historia rozgrywająca się w alternatywnej Wielkiej Brytanii rządzonej przez zwycięską armię niemiecką;
- proceduralnie tworzony świat przedstawiony;
- możliwość walki i skradania się;
- duży nacisk na podstawowe potrzeby, takie jak jedzenie czy spanie.
Zaprezentowana podczas minionych targów E3 gra We Happy Few stała się jednym z bohaterów tej imprezy, skutecznie konkurujących o uwagę z o wiele większymi produkcjami pokazanymi podczas konferencji Microsoftu i Sony. Tytuł intrygował przede wszystkim stylistyką i niebanalną scenką, w której poznawaliśmy Arthura Hastingsa – cenzora zatwierdzającego do publikacji artykuły prasowe. Jeden z nich przywołał emocjonalne wspomnienia, co wpłynęło na zachowanie Arthura, który postanowił nie zażywać pigułki wywołującej uczucie szczęścia i radości. W konsekwencji tego czynu Hastings zaczął postrzegać rzeczywistość taką, jaką ta jest faktycznie – scenka kończyła się ucieczką mężczyzny przed ścigającymi go policjantami, wezwanymi przez współpracowników.
To nie jest nowy BioShock
Kilkuminutowy fragment gry zrobił bardzo dobre wrażenie i wiele osób miało nadzieję, że nowy tytuł podąży śladem takiego chociażby BioShocka, w którym poznawaliśmy dystopiczne realia podwodnego miasta Rapture. Alternatywna historia naszego świata, w którym największy z dotychczasowych konflikt zbrojny przebiegł inaczej i w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku Anglia znajduje się pod okupacją niemiecką, to świetny, choć oczywiście niespecjalnie oryginalny, pomysł na wstęp do wciągającej fabuły i kampanii dla jednego gracza. Niestety, osoby oczekujące właśnie takiego rozwoju wydarzeń będą musiały się rozczarować, ponieważ We Happy Few to w pierwszej kolejności gra survivalowa, a dopiero potem przygodówka akcji.
Na samym początku możemy wybrać, czy chcemy połknąć pigułkę Joy, czy też wolimy stawić czoła rzeczywistości ze wszystkimi tego konsekwencjami. Dylemat jest podobny do tego z filmu Matrix, w którym Keanu Reeves miał wybór pomiędzy zażyciem czerwonej lub niebieskiej tabletki. Ciekawostką jest to, że jeżeli w grze zdecydujemy się wziąć pigułkę, przygoda się kończy, a my możemy podziwiać finałową listę płac.
W dzieło Compulsion Games od kilku dni można zagrać na PC (za pośrednictwem Steama) i na Xboksie One w ramach tzw. wczesnego dostępu, oferującego jednak jedynie część zawartości z pełnej wersji produkcji. Otrzymaliśmy za to najważniejszy element gry, czyli standardowy tryb kampanii. Twórcy pozostawiają nam także wybór, czy śmierć postaci ma być permanentna, czy też po ewentualnym fiasku bohater ma się obudzić i kontynuować przygodę. Ta ostatnia informacja wydaje się szczególnie ważna, ponieważ miasteczko Wellington Wells, w którym toczy się akcja gry, powstaje proceduralnie i z każdą nową rozgrywką wygląda inaczej. Teoretycznie daje to możliwość wielokrotnego przechodzenia kampanii, za każdym razem w nieco odmienny sposób.
Pojawia się więc pytanie, czy faktycznie autorzy przygotowali tak wiele atrakcji, że nie będziemy nudzić się przy ponownym podejściu do kampanii. Wydaje mi się, że może być z tym różnie, ponieważ o ile każda lokacja przy kolejnych próbach będzie prezentować się nie tak samo, o tyle zadania, których wykonanie jest konieczne, by rozwinąć fabułę i odblokować nowe miejsca, już niekoniecznie. W rezultacie cała zabawa ograniczy się do przetrząsania lokacji w poszukiwaniu przedmiotów do craftingu.