Graliśmy w Shadow Warrior 2 - sequel lepszy pod każdym względem - Strona 2
Pierwszy Shadow Warrior był oldskulowym remakiem gry z 1997 roku i jako taki nie stanowił produkcji szczególnie ambitnej. Przygotowując „dwójkę”, deweloperzy zmienili jednak dość mocno koncepcję, tworząc strzelaninę bardziej rozbudowaną i otwartą.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Shadow Warrior 2 - godnego rywala Dooma i Borderlands znad Wisły
- lekki, humorystyczny looter shooter, luźno wzorowany na FPS-ie z 1997 roku;
- otwarte etapy, których poszczególne elementy są losowane z dużej puli;
- nowe umiejętności, premiujące ofensywne podejście;
- duże możliwości modyfikacji uzbrojenia dzięki zdobywanym w trakcie rozgrywki kryształom;
- efektownie wyglądające, bardzo krwawe starcia z demonami.
Nie będę ukrywać, że fanem remake’ów nie jestem. Gry zmieniają się w błyskawicznym tempie, a próby sprzedawania pomysłów sprzed lat w odświeżonej oprawie zazwyczaj kończą się albo niezadowoleniem fanów oryginału, albo powrotem do mechanik, które dekadę temu może i były powszechne, ale teraz są już przestarzałe. Podobne odczucia miałem podczas kilku sesji z pierwszym Shadow Warriorem: to przyzwoity FPS, oferujący momentami sporo dobrej zabawy, ale jego oldskulowość równie często męczyła, co bawiła. Obawiałem się, że będąca w produkcji kontynuacja powieli wspomniane mankamenty – ale po sesji z drugą częścią w warszawskiej siedzibie studia Flying Wild Hog mogę spokojnie stwierdzić, że tak się nie stanie. Pytanie tylko, na ile bardzo duże zmiany przypadną do gustu fanom oryginalnego Shadow Warriora z 1997 roku...
Choć w „dwójce” ponownie wcielimy się w Lo Wanga, przez kilkadziesiąt minut, jakie spędziłem przy komputerze, nie mogłem odpędzić od siebie myśli, że ta gra spokojnie mogłaby funkcjonować jako spin-off serii Borderlands. To bynajmniej nie przytyk – przy cyklu Gearbox Software bawiłem się wyśmienicie, a deweloperzy z Flying Wild Hog nie kopiują pomysłów na chybił trafił, tworząc własną, specyficzną formułę. Są tu więc znacznie większe obszary, bardziej rozbudowane misje, tony przedmiotów do zebrania oraz broni do ulepszenia czy punkty trafień (które można jednak wyłączyć). W stosunku do liniowego FPS-a, jakim był Shadow Warrior sprzed 3 lat, przeskok wydaje się ogromny. Jednocześnie pozostają elementy niezmienione: gra wciąż czerpie garściami z japońskiej kultury, jest wprost groteskowo brutalna i nastawiona na wesołe parcie naprzód.
Nie zabrakło przy tym humoru, który jednak – jak przyznają sami twórcy – będzie trochę grzeczniejszy niż w poprzedniej części. Ale tylko trochę: deweloperzy wprawdzie nie mają zamiaru jechać po bandzie z seksistowskimi czy rasistowskimi żartami, niemniej wyrafinowanego dowcipu też się nie spodziewajcie. Początkowo obawiałem się, że przez ulegnięcie politycznej poprawności „dwójka”, a przede wszystkim jej główny bohater, straci pewien – kloaczny, ale jednak – urok. A później spojrzałem na gwieździste niebo, na którym jedna z konstelacji układała się w wyraźny kształt przyrodzenia, zaś chwilę potem zdobyłem broń o nazwie Demoniczna Rózga, która w sposób pozbawiony jakiejkolwiek subtelności została zaprojektowana na podobieństwo ogromnych męskich genitaliów. Owszem, humor zupełnie niewyszukany, ale od Shadow Warriora trudno oczekiwać czegokolwiek innego. A trzeba przyznać, że zdarzają się i bardziej ostre, bystre żarty z odniesieniami do popkultury – w tym jeden, przy którym musiałem zatrzymać grę, by móc się w spokoju wyśmiać.