autor: Luc
Graliśmy w Tom Clancy's The Division - my, zrujnowany Nowy Jork i horda bandytów - Strona 4
Do premiery Tom Clancy’s The Division zostało już zaledwie kilka tygodni. Gra zbliża się do swojej finalnej wersji, a my na specjalnym pokazie mieliśmy okazję przekonać się, jak bardzo przypomina w obecnej wersji to, co obiecywali twórcy.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Tom Clancy's The Division - jest nieźle, ale co dalej?
- sieciowa gra RPG;
- duży, otwarty świat;
- graczy spoza naszej drużyny spotykamy jedynie w strefach PvP oraz schronach;
- możliwość zarówno zabawy solo, jak i we współpracy z innymi;
- bezklasowy system tworzenia i rozwoju postaci;
- konieczność zarządzania własną bazą operacyjną;
- duży nacisk na narrację za pośrednictwem wstawek fabularnych oraz otoczenia;
- sporo zróżnicowanych przedmiotów do zebrania, wyposażenia się w nie lub stworzenia.
Im większy staje się przemysł gier wideo, tym lepszych zwiastunów się doczekujemy. Pełne dramaturgii, hollywoodzkich ujęć i zacięcia godnego Oscarów same są małymi dziełami sztuki, które niejednokrotnie decydują o zakupie lub jego braku po stronie graczy. Tom Clancy’s The Division doczekało się przynajmniej kilku takowych, bez wątpienia zbliżonych do tej kategorii. Trailer połączony z prezentacją rozgrywki, który ujawniono w ramach pierwszej zapowiedzi, zrobił piorunujące wrażenie i we wszystkich bez wyjątku rozbudził ogromne nadzieje. Wielki otwarty świat, ciekawy scenariusz i miejsce akcji, możliwość grania zarówno samemu, jak i z innymi... Czego tu nie kochać? Pech chciał, że podczas produkcji twórcy napotkali „kilka” problemów, które zmusiły ich do znacznego przesunięcia terminu premiery. A im więcej opóźnień, tym mniejsza ekscytacja... Emocje graczy zwyczajnie zdołały opaść. Przyznaję się bez bicia – w moim przypadku również tak się stało. Całkiem niedawno miałem jednak okazję nieco pograć w The Division, a kilka dni temu spędzić także dłuższą chwilę z niemal finalną wersją produktu na specjalnym pokazie w Szwecji. Nie wszystko jest jeszcze w 100% gotowe, ale szczerze – to, co zobaczyłem, sprawiło, że ponownie uwierzyłem, iż „to faktycznie może się udać”.
Polegaj głównie na sobie
Choć od momentu ogłoszenia The Division większość z Was zapewne miała już okazję przynajmniej kilkakrotnie zapoznać się z ogólnym zarysem fabuły, w ramach przypomnienia zacznijmy od tego, w jakich okolicznościach przyjdzie nam walczyć o lepsze jutro. Akcja gry toczy się na terenie Nowego Jorku – miasta, które stało się obiektem nietypowego ataku terrorystycznego. Bliżej nieznani sprawcy zdecydowali się umieścić na amerykańskich banknotach śmiertelnego wirusa, a ten – rozprzestrzeniając się poprzez kontakt ze skórą – błyskawicznie doprowadził do wybuchu szalenie groźnej epidemii. Na ulicach szybko zapanował totalny chaos, zaś sam Nowy Jork zdecydowano się odciąć od reszty świata. Zaprowadzenie porządku spadło na barki agentów, którzy przez lata byli przygotowywani na równie dramatyczny scenariusz. Nikt jednak nie przewidział, że sytuacja przybierze aż tak tragiczny obrót. Po obejrzeniu intra i krótkiego wprowadzenia przychodzi jednak czas na konkretne działanie... choć narracja ma być głównym punktem rozgrywki także i później.
Tę niełatwą przygodę rozpoczynamy oczywiście od stworzenia postaci. Kreator wydaje się stosunkowo rozbudowany – kombinacji facjaty protagonisty jest całkiem sporo, choć na pełną swobodę liczyć raczej nie należy. Opcje wydają się wystarczające, aczkolwiek standardowe, ale... biorąc pod uwagę obecność specjalnego sklepu w menu, domyślam się, że listę dostępnych kosmetycznych wariantów da się w pewien sposób powiększyć. Na zaprojektowaniu twarzy naszego bohatera się jednak kończy – to jedyne, o czym na dobrą sprawę możemy zadecydować. W The Division nie ma jakichkolwiek klas, a na to, kim ostatecznie stanie się nasza postać, wpływają statystyki, talenty oraz perki, które odblokowujemy i rozwijamy w trakcie rozgrywki – poprzez zakładanie lepszego ekwipunku, zdobywanie kolejnych poziomów (maksymalnie 30) albo... rozbudowywanie naszej bazy.