autor: Szymon Liebert
Graliśmy w Rise of the Tomb Raider - Lary Croft wizyta w Syrii - Strona 2
Na kilka tygodni przed premierą mogliśmy spędzić kilka godzin z grą Rise of the Tomb Raider. Wniosek jest prosty: Lara Croft dojrzewa i nie boi się nowych wyzwań.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Rise of the Tomb Raider - pojedynek z Uncharted 4 będzie trudny
Rise of the Tomb Raider może pochwalić się jednym z lepszych pokazów branżowych, w jakich uczestniczyłem. Nie, nie chodzi o samą grę, chociaż ta też wydaje się niezła. Po prostu na tym spotkaniu było mało gadania, a dużo grania. „Cześć, nazywam się Bryan Horton, pracuję w Crystal Dynamics, tu są stanowiska z grą, miłej zabawy” – powiedział jeden z deweloperów. Dzięki temu dzisiaj, na kilka tygodni przed premierą nowych przygód Lary Croft, na gorąco mogę podzielić się z Wami wrażeniami z poziomu rozgrywającego się w Syrii, a na zimno – z lokacji rosyjskich, przysypanych śniegiem i skutych lodem.
O co tym razem walczy dzielna archeolożka? Jak zmieniła się nasza bohaterka i jej arsenał? Czy twórcy wyciągnęli wnioski z tej odrobiny krytyki, z jaką spotkał się Tomb Raider z 2013 roku? Ile jest prawdy w zwiastunach i innych marketingowych zagrywkach? Moje zmęczone palce i wytarte klawisze na klawiaturze niosą odpowiedzi na te oraz inne pytania.
Na początek trzęsienie ziemi
Lara Croft wykonuje potężny skok nad przepaścią, w ostatniej chwili wbijając czekany w bryłę lodu. Z góry opadają na nią niezliczone ilości zamrożonych odłamków. Uskok i kolejne uderzenie spadających sopli wielkości ciężarówki. Tak mniej więcej rozpoczyna się Rise of the Tomb Raider. Sekwencję przeprawy przez syberyjskie góry widzieliście już pewnie we fragmentach rozgrywki z tych czy innych targów, więc pozwólcie, że nie poświęcę jej zbyt wiele uwagi. Istotne jest właściwie tylko to, że te początkowe momenty są w stu procentach liniowe, ale to jedynie rozgrzewka przez dalszą częścią gry. Autorzy uczą w nich podstaw rozgrywki i zapoznają z sytuacjami wymagającymi zręczności lub refleksu. Na przykład: kiedy Lara Croft wykonuje niebezpieczny skok, po złapaniu się krawędzi czasem trzeba wcisnąć dodatkowy przycisk na padzie, by złapać równowagę. Warto to wiedzieć, zanim przejdziemy do właściwych zmagań – tam już nie będzie miejsca na wygłupy.
Zabawa zaczyna się z grubej rury – skokami tak dalekimi, że aż... wyglądającymi nienaturalnie. Przynajmniej dla mnie. Mnie takie sceny odrobinę nie pasują i przywołują na myśl najgorsze fragmenty czwartej części Indiany Jonesa, kiedy to Spielberg i spółka zachłysnęli się efektami specjalnymi. Wyczynianie przez Larę zupełnie nierealnych akrobacji i jej wychodzenie cało z najgorszych opresji kłóci się z próbą uczynienia z niej kobiety z krwi i kości. Tylko nie myślcie, że odmawiam prawa do bycia nadludzkim herosem kobiecej postaci – przełamywanie praw fizyki drażni mnie także w hołubionej przez wszystkich serii Uncharted. Bryan Horton wyjaśnił mi, że studio zawsze stara się zakorzenić pannę Croft w realnym świecie, ale głównym celem jest danie graczom ekscytujących momentów. No cóż, na szczęście Rise of the Tomb Raider oferuje o wiele więcej niż tylko „filmowe doświadczenie”.