Graliśmy w Sword Coast Legends - RPG z potężnymi możliwościami edycyjnymi - Strona 2
Jeśli jesteście fanami klasycznych tytułów RPG, rozgrywanych z kartką i ołówkiem w ręku, a popularne RPG do Was nie przemawiają – Sword Coast Legends może zmienić to nastawienie. Nie tylko zagramy w nie z przyjaciółmi, ale też wcielimy się w mistrza gry!
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Sword Coast Legends - zapomnijcie o Zapomnianych Krainach
Sword Coast Legends nie należy do produkcji, które okupują nagłówki wiadomości obok Star Wars: Battlefront czy Fallouta 4. Na targach gamescom dość trudno było znaleźć malutki pokój, w którym gra została zaprezentowana – jednak liczba nagród i nominacji, jakie dzieło to po cichu zdobywa, oraz jego zawartość powinny zwrócić uwagę każdego fana gier erpegów! Sword Coast Legends to nie tylko klasyczne komputerowe RPG w stylu Baldur’s Gate czy Neverwinter Nights – to przede wszystkim pierwsze tak udane przeniesienie na monitory roli mistrza gry, który na bieżąco buduje klimat i kreuje rozgrywkę dla innych graczy!
60 godzin kampanii fabularnej...
Za produkcję odpowiada istniejące już ponad 20 lat studio n-Space, dla którego jest to pierwszy niezależny projekt, ale współpracują z nim ludzie z Digital Extremes (Unreal) i Wizards of the Coast, zaś kampanią fabularną zajęli się współtwórcy gry Dragon Age: Początek. Wszystko rozgrywa się w świecie Forgotten Realms systemu Dungeons & Dragons według zasad piątej edycji. Budzimy się z koszmarnego snu, tylko po to, by dowiedzieć się, że nasza gildia (The Order of the Burning Dawn) została zniszczona, a my jesteśmy ścigani przez wynajętych zabójców. Uciekając wzdłuż Wybrzeża Mieczy, musimy odkryć, co tak naprawdę się wydarzyło. Po drodze przyłączą się do nas kompani o różnych zdolnościach bądź też zaprosimy do gry trzech znajomych, by przejść fabułę w trybie kooperacji. Krainę Faerun przemierzymy stworzonym przez nas bohaterem, mając do wyboru pięć ras oraz sześć klas postaci. Gra zaoferuje izometryczny widok z góry, jednak kamerą da się dość swobodnie manipulować, obracając ją lub robiąc zbliżenia. Podczas taktycznych bitew zawsze będziemy mieli do dyspozycji aktywną pauzę. Autorzy zapowiadają, że zaliczenie głównego wątku zajmie przynajmniej 40 godzin, a jeśli będziemy chcieli zwiedzić każdy kąt i wykonać wszystkie zadania – śmiało możemy dodać do tego jeszcze godzin 20. Brzmi nieźle? To zaledwie ta drugoplanowa, mniej istotna zawartość gry Sword Coast Legends. Największą atrakcją będzie tryb Dungeon Master i to właśnie na nim skupiła się targowa prezentacja.
...to tylko niewielka część gry!
W trybie Dungeon Master wcielimy się w mistrza gry i wykorzystamy to na dwa sposoby – przygotowując wcześniej kampanie i questy dla innych graczy bądź też czuwając nad rozgrywką w czasie rzeczywistym, podczas gdy cztery osoby mierzą się z serwowanymi przez nas wyzwaniami. Tu otrzymamy nieograniczone wręcz możliwości – wszystko dzięki edytorowi, który jest nie tylko bardzo rozbudowany i pozwala na ingerencję niemal w każdy element produkcji, ale też niesłychanie łatwy w użyciu. Rozmachem przypominał mi trochę edytor z Army 2, jednak w tym przypadku całość oparto na kontekstowym menu – nie było żadnego wpisywania linijek kodu! Autorzy w ciągu kilku minut stworzyli na poczekaniu pewien quest, który później przeszliśmy jako gracze w kooperacji, jednak największe wrażenie zrobiło samo kreowanie misji, a nie rozgrywka. Nie będziemy mogli wprawdzie tworzyć zupełnie nowych lokacji, terenów czy budynków, ale zmienimy większość elementów w tych już przygotowanych. Do naszej dyspozycji będą setki obiektów, które da się ustawić w każdym miejscu – nic nie stanie na przeszkodzie, by z królewskiej sypialni zrobić np. salę tortur. Na atmosferę wpłyniemy, dodając lub zasłaniając źródła światła, manipulując porą dnia czy pogodą. Gotowe miejscówki zapełnimy postaciami NPC, których wygląd i charakterystyki będziemy mogli w znacznej mierze zmieniać. Sami zadecydujemy, kto będzie kupcem i co będzie sprzedawać, kto tylko wyjawi pewne istotne informacje, a kto ma czekać na miejscu martwy.