autor: Luc
Black Mesa – czy warto zapłacić za moda do Half-Life? - Strona 2
Siedemnaście lat po premierze Half-Life wciąż żyje. Wszystko dzięki modowi Black Mesa, który – choć zadebiutował znacznie wcześniej – w swojej poprawionej wersji trafił właśnie na platformę Steam. Przyglądamy się, jak zmienia tę kultową produkcję.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Nie ma chyba w historii gier wideo dzieła równie mitycznego jak Half-Life 3. Kolejna odsłona jednej z najlepszych serii strzelanek jest wyczekiwana przez fanów na całym świecie od ponad dekady, ale pomimo usilnych próśb, petycji, błagań i setek innych inicjatyw nic nie wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości miała się ukazać. Swego czasu synonimem „wiecznego czekania” było Duke Nukem Forever, dziś jest nim trzecia część Half-Life... z tą różnicą, że w tym drugim przypadku niczego przecież nie obiecywano. Mimo że Valve nigdy oficjalnie nie wypowiadało się na temat produkcji kolejnej odsłony cyklu, gracze nawet w błahych słowach, zdjęciach i dokumentach nieustannie dopatrują się ukrytego przekazu.
Nic więc dziwnego, że gdy na internetowej stronie Black Mesa Research Facility pojawił się tajemniczy zegar, część osób (i to wbrew logice) była skłonna uwierzyć, iż w temacie „trójki” dzieje się coś poważnego. Jeżeli zaliczaliście się do tej grupy, zapewne początek maja był dla was pewnym rozczarowaniem, ale cała reszta miała powody do świętowania. Black Mesa – fanowski mod przenoszący oryginalne Half-Life na silnik Source – oficjalnie trafiło na Steama jako pełnoprawna produkcja. Rozpoczęta faza wczesnego dostępu i sprzedaż modyfikacji wprawdzie stoi w sprzeczności z tym, co twórcy niegdyś obiecywali, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że pierwsza wersja moda wciąż jest możliwa do pobrania za darmo, a płatność dotyczy jedynie dodatkowo usprawnionego wydania, da się na to przymknąć oko. Przyglądamy się zatem, jakie poprawki wprowadzono względem pierwowzoru... i jakie jeszcze trafią do gry.
Różnice są subtelne, ale poprawa oświetlenia wyszła grze na dobre. Darmowy mod (na górze) / Black Mesa w wersji z Early Access (na dole).
Na sam początek kwestia fabuły. Choć w zasadzie nie zmieniła się od czasów „jedynki”, z racji tego, że nie wszystkim jest znana, wypada ją szybciutko przybliżyć. Wcielamy się w niejakiego Gordona Freemana – jednego z naukowców pracujących w kompleksie Black Mesa Research Facility. Jak już to wielokrotnie wcześniej się zdarzało, także i teraz „odrobinę” spóźniliśmy się do pracy, pędzimy więc w kierunku laboratorium, specjalną kolejką przemierzając niezliczone tunele. Dzień rozpoczyna się zatem dość zwyczajnie, choć to, co wydarza się później, wywraca całą rzeczywistość do góry nogami. Badania, w których bierzemy udział, wymykają się spod kontroli i gdy odzyskujemy przytomność, okazuje się, że cały ośrodek legł w gruzach, a po korytarzach włóczą się przedziwne stwory. Przeżyliśmy jako jedni z nielicznych dzięki charakterystycznemu kombinezonowi i teraz czujemy się zobowiązani dowiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło. O ile moment zakładania HEV-a (charakterystycznego kombinezonu Freemana) już wcześniej trudno było zapomnieć, tak teraz za sprawą zmian, jakie wprowadzono w nowej wersji moda, chwila ta staje się jeszcze bardziej wyjątkowa. Aktywacja systemów opatrzona jest specjalną animacją, a całości towarzyszy lekko podrasowana, dynamiczna nuta znana z darmowego wydania.