Testujemy grę Cities: Skylines - city builder z potencjałem - Strona 2
Trwające kilkadziesiąt minut spotkanie z grą Cities: Skylines dobrze wróży fińskiej produkcji. Ten city builder ma realne szanse podbić serca fanów, zwłaszcza po nieudanym eksperymencie ze Cities XXL.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Cities: Skylines - SimCity 4 ma wreszcie godnego konkurenta
Miłośnicy gier, w których wcielamy się w rolę burmistrza zarządzającego miastem nie mieli ostatnio powodów do radości. Kontrowersyjny start pełnego błędów SimCity czy niedawna premiera katastrofalnie wręcz słabego Cities XXL sprawiają, że na rynku jest miejsce dla kolejnego tytułu, którego twórcy wyciągną wnioski z potknięć konkurentów i zapewnią nam bezproblemową, ciekawą rozgrywkę. Tą sytuację stara się wykorzystać malutkie fińskie studio Colossal Order (w tej chwili cały zespół liczy 13 osób, w tym tylko 9 programistów), z zapowiedzianą na 10 marca grą Cities: Skyline. Nie jest to pierwsze podejście Finów do tematyki city builderów. Po całkiem dobrze przyjętej serii Cities in Motion, w której zarządzaliśmy tylko miejskim transportem, tym razem dostajemy w swoje ręce całe miasto - wraz z jego ekonomią, polityką i mieszkańcami. Na zamkniętym pokazie wydawcy Paradox Interactive miałem okazję spędzić niewiele ponad godzinę z najnowszym symulatorem miasta. Jest to oczywiście bardzo mało, jak na grę ekonomiczną, ale pozwoliło wyrobić sobie już pewne nadzieje i obawy.
Początkowe wrażenia są bardzo dobre. Żaden z dziennikarzy nie odszedł od stanowiska przed wyznaczonym terminem - wszyscy chętnie poświęcili swoją przerwę i czas wolny, by pobawić się Cities: Skyline najdłużej jak się dało. Gra jest dość intuicyjna i po pierwszych „schodach” związanych z podłączeniem wody i prądu, pozwala łatwo wkroczyć w swój świat nawet graczom, którzy nie mieli wcześniej kontaktu z tego typu produkcjami. Ekonomia i zarządzanie naszym kapitałem są już ważne od samego początku - bardzo łatwo można dać się ponieść i wydać za dużo robiąc choćby pierwszy układ dróg naszego miasta, dlatego możliwe jest, że będziemy musieli kilkukrotnie rozpoczynać symulację, zanim odkryjemy na ile możemy sobie pozwolić na starcie.
Sama rozgrywka nie różni się zbytnio od tej znanej choćby z SimCity, niektóre ikony czy elementy jak np. strefy zabudowy czy konieczność połączenia z zewnętrzną autostradą są wręcz bliźniaczo podobne. Po wyznaczeniu stref, nasze miasto zaczyna szybko zapełniać się obywatelami, którzy również szybko zaczynają domagać się różnych obiektów, wyrażają swoje zadowolenie lub niechęć. Poszczególne budynki użyteczności publicznej odblokowywane są wraz ze wzrostem liczby mieszkańców. Ich żale czy pochwały możemy śledzić na bieżąco, dzięki dość pomysłowym rozwiązaniu - swego rodzaju parodii Twittera. U góry ekranu niebieski ptaszek, który w fińskiej grze nazywa się Chriper, cały czas zalewa nas krótkimi komunikatami - opiniami mieszkańców. Kliknięcie na dany „tweet” przenosi nas do widoku na osobę, która go wysłała. Tu ujawnia się jedna z charakterystycznych cech Cities: Skyline - nasza rola „Wielkiego Brata” i swoisty brak anonimowości obywateli. Każdy mieszkaniec ma swoje imię, nazwisko, wykształcenie, adres, pracuje gdzieś lub nie, może wyprowadzić się z miasta lub - po czasie - umrzeć. Możemy zmieniać ich imiona, nazwać każdy samochód grze, a nawet poszczególne krowy na farmach. Niestety, na razie nie ma to większego sensu poza tym, że po prostu można to zrobić. Twórcy zapomnieli wprowadzić użytecznej funkcji lokalizacji naszych wybranych i nazwanych obywateli, tak by można było w każdej chwili zerknąć i podejrzeć gdzie przebywa dana osoba. W milionowej aglomeracji może ona po prostu zaraz po edycji zniknąć w tłumie - razem z sensem nadawania jej wybranego imienia.