autor: Luc
Testujemy Serpent in the Staglands - RPG tak hardkorowe, że aż boli - Strona 2
Aby stworzyć coś intrygującego wcale nie potrzeba zawrotnych środków. Przyglądamy się bliżej niewielkiej produkcji, która próbuje zdobyć serca graczy tym, co porzucono w gatunku dobrych kilkadziesiąt lat temu.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
- Klasyczne, izometryczne RPG;
- Brak jakichkolwiek ułatwień w śledzeniu fabuły;
- Walka w czasie rzeczywistym z aktywną pauzą;
- Bezklasowy system rozwoju postaci;
- Pięć oryginalnych ras do wyboru;
- Pixel art jako obrany kierunek artystyczny.
Po niezwykle udanym dla gier RPG roku 2014, dobra passa gatunku zdaje się trwać nadal. Przed nami kilka wręcz murowanych hitów, a i fani mniejszych produkcji nie powinni być szczególnie rozczarowani. Wiele spośród najlepszych tytułów poprzednich dwunastu miesięcy debiutowało dzięki zbiórkom na Kickstarterze i choć sama platforma w ostatnim czasie nie działa na równie wysokich obrotach, co wcześniej, wciąż umożliwia powstawanie prawdziwych perełek. Do miana jednej z nich aspiruje Serpent in the Staglands – kolejny z RPG-ów starający się uderzyć w nuty nostalgii i chęć wyzwania, jakiego próżno szukać u współczesnych konkurentów. Obiecujących produkcji przez stronę Kickstartera przewija się jednak codziennie całe mnóstwo, czym więc ów tytuł zdołał wybić się spośród tłumu? Odpowiedź może Was odrobinę zaskoczyć. Nie chodzi w tym przypadku o fabułę, innowacyjne rozwiązania czy wielkie nazwiska, lecz… budżet oraz wielkość studia. Grę tworzą zaledwie dwie osoby, które w swojej kampanii poprosiły graczy o „marne” 10 000 dolarów. Ostatecznie otrzymali prawie trzy razy więcej, ale w porównaniu do innych projektów i tak jest to śmiesznie niska kwota. Jaką grę da się stworzyć za tak niewielkie pieniądze? Mieliśmy okazję przekonać się o tym na własnej skórze, podczas kilkugodzinnej sesji z wczesną wersją beta.
Z księżyca spadł
Przygodę w Serpent in the Staglands przeżywamy nie jako kolejny anonimowy śmiałek, żądny sławy i bogactw, lecz Necholai – pomniejszy bóg, któremu w udziale przypadło władanie księżycem. Zgadza się – już od pierwszych chwil jesteśmy naznaczeni boskim pochodzeniem, niestety zbyt wielkiego użytku nie przyjdzie nam z tego zrobić. Całość rozpoczyna się od mocno zagadkowego intro, w którym odpowiadamy na pytania skrytej w cieniu wieszczki, po czym budzimy się na posadzce świątyni poświęconej naszej nieskromnej osobie. W odbytej chwilę później długiej rozmowie z kapłanem dowiadujemy się, że zostaliśmy uwięzieni w ludzkim ciele. Pozbawieni jakichkolwiek mocy oraz zamknięci w śmiertelnej powłoce musimy dowiedzieć się, kto za tym stoi i jaki ma w tym wszystkim interes. Czy to inne bóstwa? Czy może coś znacznie potężniejszego? Znalezienie odpowiedzi na te pytania i odkręcenie całego zamieszania stanowić ma nasze główne zadanie.
Skazani na ludzką postać musimy oczywiście zachować maksimum ostrożności podczas przemierzania świata, w którym się znaleźliśmy. Podszywając się pod wędrownego kupca ruszamy przed siebie w drodze ku prawdzie. W śledzeniu naszych postępów będziemy jednak osamotnieni jak nigdy – Serpent in the Staglands to gra maksymalnie „hardkorowa”, w której na każdym kroku znajdziemy odniesienia do tradycji obowiązującej w gatunku kilkadziesiąt lat temu. Żadnych znaczników questów, żadnych podpowiedzi… ale także brak listy zadań oraz dziennika. Ten ostatni wprawdzie zapisuje ostatnie kilka linijek odbytej rozmowy, ale całość natychmiastowo znika po opuszczeniu danej lokacji. To, o co konkretnie nas poproszono albo więc zapamiętamy, albo „ręcznie” zapiszemy w notatniku udostępnionym w obrębie gry. Oczywiście istnieje także trzecia opcja, w której nie przywiązujemy do dialogów odpowiedniej uwagi i w kilkanaście minut później okazuje się, że znaleźliśmy się w martwym punkcie.