autor: Luc
Testujemy Dying Light – pierwszy hit 2015 roku? - Strona 3
Choć wydawać by się mogło, że w grach z zombie widzieliśmy już wszystko, okazuje się, że wciąż jest miejsce na odrobinę innowacji. Dying Light miesza sprawdzone pomysły z nowościami i trzeba przyznać, że wychodzi mu to zaskakująco dobrze.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Dying Light - poważniejsze, lepsze i ładniejsze Dead Island
Chyba wszyscy pamiętamy poruszający trailer pierwszego Dead Island – dramatyczne sceny, pełne emocji ujęcia i przygnębiająca nuta w tle wystarczyły, aby o Techlandzie zrobiło się głośno na całym świecie. Choć gra może i nie do końca była tym, czego wszyscy się spodziewali, nieskomplikowana sieczka pośród rzeszy nieumarłych znalazła jednak swoich zwolenników. Koncept należało jeszcze mocno rozwinąć, ale solidna podstawa była już gotowa. Efektów jej ewolucji nie zobaczymy wprawdzie w kolejnej odsłonie Dead Island (ta trafiła bowiem do innego studia), lecz Techland nie zamierzał rezygnować z tematyki, w której wyjątkowo dobrze się czuje. I w taki oto sposób usłyszeliśmy o Dying Light. W nieco ponad miesiąc przed premierą mieliśmy okazję sprawdzić, jak ów tytuł się prezentuje i ile z intrygująco brzmiących pomysłów faktycznie z powodzeniem zaimplementowano.
Agent do spraw wirusowych
Początek historii, którą obserwujemy w Dying Light, wydaje się do bólu klasyczny – kilka tygodni wcześniej w jednym z miast wybucha tajemnicza epidemia, która przemienia ludzi w bezmózgie bestie. Kto za tym stoi i jak leczyć wirusa nikt oczywiście nie wie, państwowe władze decydują się więc otoczyć metropolię potężnym murem odcinając jej mieszkańców od reszty świata. Prace nad szczepionką co prawda trwają, jednak jak do tej pory nie przyniosły one żadnego skutku. Jakby tego było mało, jedyną pomocą, na jaką stać społeczność międzynarodową, są regularne zrzuty z pożywieniem oraz lekarstwami spowalniającymi objawy zarazy. Pośród politycznych i wojskowych liderów trwa debata nad nuklearnym zrzutem na teren miasta i choć Globalny Resort Epidemiologiczny – odpowiedzialny za prace nad serum – przekonuje, iż wciąż istnieje inne wyjście, rozlew krwi może okazać się jednym rozwiązaniem. W tej wyjątkowo ciężkiej sytuacji, do akcji wkracza główny bohater, niejaki Kyle Crane.
Nasz heros nie został do zarażonego miasta Harram wysłany jednak na wakacje – jego priorytetowym zadaniem jest odzyskanie pewnych danych, które wykradziono Globalnemu Resortowi. Są one o tyle istotne, że zawierają sporą część informacji potrzebnych do stworzenia skutecznej szczepionki. Fakt, iż dostały się w niepowołane ręce, stanowi zagrożenie nie tylko dla samych badań, ale i pozostałych ocalałych… także tych poza murami. Specjalny agent po wylądowaniu szybko pakuje się jednak w kłopoty, z których wybrnął tylko i wyłącznie dzięki pomocy tzw. biegaczy – jednej z frakcji operującej w obrębie zarażonego miasta. Nie zapominając o swojej pierwotnym zadaniu, wkupiamy się stopniowo w ich łaski z nadzieją, że w ten sposób uda nam się dotrzeć do naszego celu.
Główny wątek nie brzmi więc szczególnie odkrywczo ani spektakularnie, ale kilka pierwszych misji, które mieliśmy okazję rozegrać w udostępnionej wersji gry, nastraja całkiem pozytywnie. Mamy wątpliwe moralnie decyzje, zwrot akcji i nie najgorsze dialogi, a to w zupełności wystarcza, aby szybko zidentyfikować się z głównym bohaterem. Jak rozwijać będzie się dalej akcja wprawdzie nie wiemy, ale to, co zobaczyliśmy do tej pory, pozwala mieć nadzieję, iż nie otrzymamy jedynie tępej sieki, w której za motyw musi nam wystarczyć „bo tak”.