autor: Borys Zajączkowski
GOL na GC 2007: Spore
Spore jest jak historia świata – zaczął się bardzo dawno temu i nie wiadomo kiedy się skończy. Tylko czy na pewno o to chodziło w pomyśle na grę o ewolucji? Odkąd zaczęliśmy o Spore więcej pisać, a było to ponad 2 lata temu, mieliśmy wielką nadzieję, że oto nadchodzi coś wielkiego.
Spore jest jak historia świata – zaczął się bardzo dawno temu i nie wiadomo kiedy się skończy. Tylko czy na pewno o to chodziło w pomyśle na grę o ewolucji? Odkąd zaczęliśmy o Spore więcej pisać, a było to ponad 2 lata temu, mieliśmy wielką nadzieję, że oto nadchodzi coś wielkiego. Ba, byliśmy tego pewni. Koniec końców Will Wright nigdy nie zrobił nie tylko złej gry, ale nawet rzadko kiedy grę, która nie była hitem. Tymczasem okazuje się, po tegorocznej prezentacji, że niekoniecznie będzie tak pięknie, jak miało być. Wciąż Spore powiada się na tytuł nietuzinkowy, lecz nietrudno odnieść wrażenie, że pomysł przerósł mistrza. Myślisz Tamagochi i jesteś w domu. W ogródku – oddajmy honor.
Zabawa została bardzo precyzyjnie podzielona na pięć etapów: zarodnika, stworzonka, plemienia, cywilizacji oraz etap podboju kosmosu. Towarzyszy nam klimat tworzenia, podbudowany zaczerpniętą z Odysei Kosmicznej 2001 muzyką tudzież animacjami, podczas oglądania których trudno nie zapytać o licencję od Kubricka. Jest to fajne. Jako zarodnik pływamy w jakiejś cieczy, zjadamy jedzonko i inne zarodniki, w końcu rozmnażamy się i przechodzimy na kolejny etap ewolucji. Edytor Pana Boga pozwala nam podoczepiać do zarodnika oczka, rączki, nóżki, paszcze, rogi... dużo rzeczy w każdym razie. I tak to zmodyfikowanym (wyewoluowanym...) czymś ruszamy zwiedzać świat.
Interesujące jest to, że wokół nas żyją, poruszają się, a nawet walczą z nami kreatury, które wyszły spod ręki innych graczy – wszystko, co w Spore stworzymy, możemy wrzucić do sieci, a inni gracze dostaną to przy nadarzającej się okazji. Online’owe statystyki tego, które stworzenia radzą sobie najlepiej w porównaniu z innymi będą jak najbardziej. Zła wiadomość jest taka, że deathmatchów sieciowych nie będzie. Przynajmniej nie w pierwszej wersji.
Będąc świeżo wypełzłym z wody stworzonkiem możemy zjadać, co się napatoczy (pozyskujemy nowe fragmenty DNA dla siebie), zawierać przyjaźnie z innymi stworzonkami, walczyć z nimi, zjadać je, zakochiwać się w nich i... znów ewoluować. Widok naszego stworzonka, które stara się zdobyć przyjaciela tańcząc przed nim lub śpiewając dla niego jest doprawdy komiczny. Tym bardziej że niezależnie od tego, jak dziwacznie nasze stworzonko skonstruowaliśmy – a możliwości są olbrzymie! – stara się ono wymagane czynności wykonywać jak umie. A stworzonko może mieć cztery głowy, a przy tym żadnych ust, na przykład. Jego oczka mogą patrzeć do góry, podczas gdy ono stara się iść do przodu. I może mieć dowolną kolorystykę. To wszystko pozycjonuje Spore jako grę raczej dla młodszych odbiorców i to główny powód do smutku dla starych graczy, którzy oczekiwali absolutnego symulatora życia.
Różne części ciała, na które się zdecydujemy, wyposażają stworzonko w różne umiejętności. A to jedne nogi są lepsze do tańczenia, inne do zadawania obrażeń – to wszystko wpływa na styl naszej gry. Na to czy będziemy gatunkiem agresywnym, kulturalnym czy dyplomatycznym. Każda część ciała ma jednak swoją cenę, a tę płacimy za pomocą punktów DNA, które zdobywamy jedząc.
Na etapie plemiennym zaczynamy budować domy, wioski i wyprawiać się w odwiedziny do sąsiednich plemion. Tu Spore przybiera postać nieskomplikowanego ale miodnego erteesa. Szczególnie, że nasz gatunek różnicuje się na jednostki – zbieraczy pożywienia czy wojowników. Przy czym takiego na przykład wojownika wyposażyć możemy w bardzo różne atrybuty jego agresywnego trybu życia – może to być szpiczasty kapelusz, ubranko w ciapki i maczuga. :-) Cały czas zostaje jednak zachowa zasada przywództwa – gatunek gracza jest dominującym, pozostałe pełnią w tym świecie funkcję zwierzątek.
Gdy przechodzimy do fazy cywilizacji, pojawia się kolejne drobne rozczarowanie. Pierwotny bowiem był pomysł, by pojazdy i budynki danego gatunku odzwierciedlały nadany mu przez gracza wygląd – stricte algorytmicznie. Tymczasem mamy tu do czynienia znów z edytorami. Wszystko działa podobnie jak edytor stworzeń – różne elementy, różne funkcje i bonusy, różna cena. Jest to oczywiście bardzo ciekawe, ale przyzwyczailiśmy się do myśli, że miało być inaczej.
I tak sobie gramy przez kolejne etapy ewolucji, aż lecimy w kosmos i tam za pomocą wyprodukowanego przez nas statku naparzamy się z innymi statkami – zapewne pobranymi z sieci, a wcześniej uploadowanymi przez innych graczy. Nie chcę, żebyście mnie zrozumieli źle – Spore będzie bardzo fajną, ze wszech miar godną uwagi grą i z całą pewnością (EA) sprzeda się świetnie. Nie będzie to jednak przełom, jaki się zapowiadał.