autor: Borys Zajączkowski
GOL na E3 2006: Mass Effect
Widziałem dzisiaj coś pięknego. Widziałem kosmos, ładny kawałek Drogi Mlecznej, mnóstwo układów gwiezdnych i kilkaset planet pozwalających na ich eksplorację, jak bum cyk cyk; widziałem olbrzymi statek kosmiczny dokujący w stacji kosmicznej mającej rozmiar 30 mil – i był to mój statek. I moja załoga...
Widziałem dzisiaj coś pięknego. Widziałem kosmos, ładny kawałek Drogi Mlecznej, mnóstwo układów gwiezdnych i kilkaset planet pozwalających na ich eksplorację, jak bum cyk cyk; widziałem olbrzymi statek kosmiczny dokujący w stacji kosmicznej mającej rozmiar 30 mil – i był to mój statek. I moja załoga, z którą przylecieliśmy szukać odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie, co się stanie z naszym wszechświatem, co mu zagraża, czemu zostałem ostrzeżony o niesprecyzowanym a istotnym niebezpieczeństwie i komu stało się wyraźnie nie na rękę to, że zacząłem węszyć.
We trójkę udaliśmy się do portowego baru, by tam, u odwiecznie bijącego źródła wiadomości dla detektywów – u barmana – dowiedzieć się paru rzeczy, konkretnie znaleźć pewną osobę. Po drodze do baru przysłuchaliśmy się kilku przypadkowym rozmowom, rzucając na prawo i na lewo okiem, czy ktoś nie zdradza niepokoju na nasz widok, nie zachowuje się dziwnie... Barman był oporny – uparty jak człowiek, choć był salarianinem.
Robił niewinne miny, mrużył i rozwierał swoje wielkie, gadzie oczy, błyskał źrenicami, gestykulował trójpalczastymi dłońmi i dam sobie nakopać w swoją tytanową zbroję, że nieźle musiał koźlimi nogami za ladą przebierać. Prośbą ani groźbą nic nie zdziałałem, musiałem mu za informacje zapłacić – pieniądze rozwiązują najbardziej skołowaciałe języki, tu się nic od tysięcy lat nie zmienia. Dzięki niemu kobietę (bezdyskusyjnie kobietę, choć człowiekiem nie była na pewno), której szukaliśmy, znaleźliśmy nieopodal. Informacje, które nam przekazała, zmusiły nas do dalszej podróży. Wspomniała wprawdzie coś o potężnych nieprzyjaciołach, ale kto by nie chciał poznać potężnych, choćby i nieprzyjaciół, osobiście?
Mój ATV, którego mam na pokładzie statku od zawsze i którego ustawicznie udoskonalam, ilekroć uda mi się kupić, zdobyć lub dostać pasujące do niego części, umożliwia mi wygodną eksplorację każdej planety – choćby najmniej przyjaznej dla człowieka. O ile oczywiście nie trafimy na jakąś dżunglę. Tym razem trafiliśmy. Najwyraźniej jednak nie byliśmy tu pierwsi – starożytne ruiny porośnięte pnączami prezentowały się nie tylko przepięknie, monumentalnie, ale nadto wymownie. Jeszcze wymowniej wyglądały wycelowane w nas karabiny spoczywające w rękach obcych, którzy wychynęli z mroku na nasz widok. Rozgorzała walka.
Przestraszyłem się, że ludzki refleks na nic się zda w obliczu dziwacznego wroga, lecz na całe szczęście okazało się, że moja przygoda rządzi się prawami erpegowymi. Centrowałem uwagę na wybranym przeciwniku, a celność moich strzałów całkowicie zależała od moich statystyk, których wypracowywaniu poświęcam gros wolnego czasu. W walce aktywnie wspierała mnie moja drużyna – co więcej, mogłem błyskawicznie (czytaj: aktywna pauza, rozkazy wydawane na podobieństwo tego, co znamy z Full Spectrum Warriora) wydawać polecenia moim podkomendnym w rodzaju: idź tam, skoncentruj ogień na wybranym przeciwniku. Wspólnymi siłami daliśmy sobie radę, ale nie kryję, że duży wpływ na wynik starcia miał walący się od eksplozji granatu fragment muru, który pogrzebał naszych najtwardszych przeciwników. Jednak wróg najwyraźniej zdołał przekazać dalej informację o naszym wtargnięciu – nad naszymi głowami zawisł (to musiała być teleportacja, cudów nie ma) statek obcych...
Taką oto przygodę przeżyłem na zamkniętej prezentacji najnowszego erpega z BioWare’u, erpega, który posiada jedną jedyną wadę – przynajmniej na razie będzie dostępny tylko dla posiadaczy Xboxów 360. Jest to oczywiście wada dla nas, Polaków – wciąż w większości pecetowców – bynajmniej nie dla reszty świata. Ale poczekamy cierpliwie, z tą nadzieją, że powtórzy się sytuacja, jaką znamy i z Jade Empire, i z Fable’a. Mass Effect zawiera bowiem w sobie wszystko to, co chcielibyśmy w dobrej, ba, doskonałej grze fabularnej science-fiction znaleźć. Podstawowym założeniem autorów gry jest stworzenie i oddanie w ręce gracza wszechświata spowitego w futurystyczny klimat, w którym chce się przebywać. Otwarcie możliwości swobodnej eksploracji setek planet w poszukiwaniu pobocznych questów i trudnych do zdobycia bonusów. Jak najbardziej rozbudowane opcje rozwoju postaci, upgrade’owania sprzętu, którym się posługuje, ubiorów, które nosi.
Kreacja postaci pozwoli nam maksymalnie wcielić się w wirtualną skórę głównego bohatera gry. Noszenie dostępnej broni na widoku – na plecach czy przytroczonej do pasa – to kolejne elementy unikalnego wyglądu postaci gracza. Do tego dochodzą rozbudowane opcje dialogowe, nakierowane na efekt, jaki chcemy osiągnąć i na własny image, jaki chcemy utrzymać. Efekt naszych poczynań zaś nie będzie dotykać li tylko nas samych – to, co wyrządzimy innym, może bowiem znacząco wpłynąć na postrzeganie całej ludzkiej rasy w galaktyce. Koniec końców w tej grze nie jesteśmy byle kim, lecz kapitanem pokaźnego statku, człowiekiem respektowanym. Przynajmniej z początku gry. Graczom szukającym odrobiny magii również w klimatach SF spodoba się zapewne pomysł na ‘dark energy’ formę dostępu do technologii obcych, który to dostęp zyskujemy za pośrednictwem wszczepianych we własne ciało implantów.
Mass Effect ma wszelkie szanse po temu, by stać się takim hiciorem na erpegowym poletku, że niech się Oblivion schowa. Jedyną wątpliwość budzi dostrzegalne uproszczenie rozgrywki – ot, stała cecha gier konstruowanych z myślą o konsolach, a i coraz częściej o pecetach. Jeśli gracz sobie nie będzie radził, drużyna wydaje się być gotowa go wyratować z opresji, jeśli się zagubi, na pewno dostanie wskazówkę, dokąd iść. Zdaje się, że przynajmniej na drodze głównego wątku fabularnego tak właśnie się to może odbywać – fabuła zamierzona jest na 25-30 godzin gry. Poza nią jednak pozostaje olbrzymi, niezbadany, przepiękny i różnorodny wszechświat (no, galaktyka), którego ostateczny rozmiar nie jest jeszcze znany, a tym bardziej nie wiadomo, ile czasu będzie w nim można bez znużenia spędzić. Koniec i bomba, kto nie słuchał, ten trąba – Mass Effect to jeden z absolutnie najciekawszych tytułów tych targów.
Borys „Shuck” Zajączkowski