Rockstar przycyberpunkował - GTA The Trilogy to jeden wielki chaos
Nie czekałem na ten remaster, ale gdy został zapowiedziany, uznałem, że i tak go kupię. Niestety, był to błąd, bo jedna z moich ulubionych firm postanowiła „przycyberpunkować", wydając niedokończony produkt w pełnej cenie.
Restauracja serwująca odgrzewane kotlety działa w branży elektronicznej rozrywki od lat i nikogo specjalnie już nie dziwi, że karta dań ciągle poszerza się o nowe pozycje. Wydawcy do perfekcji opanowali sztukę grania na sentymencie, dlatego właśnie z taką łatwością raz jeszcze kupujemy to, co doskonale znamy, mając nadzieję, że przy ponownym kontakcie odkurzymy jedynie te dobre wspomnienia. Niestety, nierzadko w takich sytuacjach zostajemy brutalnie sprowadzeni na ziemię. Bywa, że sami jesteśmy sobie winni, bo istniejące w naszych głowach wyobrażenie o danym produkcie nie pokrywa się ze stanem faktycznym, zwłaszcza po latach, kiedy dawne rozwiązania wydają się toporne, a grafika archaiczna. Zbyt często jednak zdarza się tak, że zwyczajnie nie „dowożą” ci, którzy odpowiadają za przygotowanie remastera, i z takim właśnie przypadkiem mamy do czynienia przy Grand Theft Auto: The Trilogy.
Wśród fanów serii GTA, którzy od wczoraj eksploatują odświeżone gry wchodzące w skład tzw. trylogii 3D, można wyróżnić dwa podejścia. Jedni bagatelizują niedoskonałości i po prostu cieszą się tym, że na popularnych obecnie platformach mogą powrócić do klasyki i raz jeszcze przeżyć doskonale znane przygody gangsterów. Po drugiej stronie barykady znajdują się ci, którym aktualna kondycja remasterów zdecydowanie nie odpowiada i punktują firmę Grove Street Games za wszystkie niedoróbki. Ja sam przez pewien czas byłem rozdarty pomiędzy tymi dwoma obozami, bo przecież świetnie się bawiłem, wspinając się wraz z Tommym po kolejnych szczeblach przestępczej drabiny, ale z drugiej strony byłem zażenowany tym, co momentami „podziwiam” na ekranie. Teraz, czyli po kilkunastu godzinach sesji z Vice City i San Andreas, kotłują się już we mnie wyłącznie negatywne emocje.
Największym sukcesem deweloperów jest to, że wszystkie trzy gry działają i powinno dać się je ukończyć. Powinno, bo pewności tutaj nie mam, biorąc pod uwagę błąd, którego doświadczyłem w Vice City. Podczas ratowania Lance’a na wysypisku śmieci ten nie chciał się ruszyć z krzesła, przez co misja zawsze kończyła się porażką. Po kilku nieudanych próbach okazało się, że gra nie działa poprawnie tylko wtedy, jeśli wznawiamy rozgrywkę od checkpointu – wystarczyło więc załadować „sejw” sprzed godziny, przebić się przez kilka zadań aż do wysypiska i wreszcie wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Wachlowanie zapisami okazało się zresztą przydatne potem w kilku innych momentach, bo bohaterowie niezależni lubią zapadać się pod ziemię albo robić to, czego scenariusz nie przewiduje. Da się przeżyć, ale ile bluzgów poleciało w eter, to moje.
Najbardziej drażni mnie jednak ogólna kondycja techniczna produktu. Na Reddicie krąży już sporo relacji o kiepskim działaniu gry, nie tylko na konsolach (tego akurat doświadczyłem sam), ale również na pecetach, gdzie najmocniejsze karty na rynku potrafią się zakrztusić w GTA. Posiadacze komputerów mają zresztą przesrane po całości, bo zaraz po premierze Rockstar rozpoczął przerwę techniczną, która z krótkimi wyjątkami trwa do tej pory (piątek, 13:40). Chciałem z ciekawości sprawdzić trylogię na blaszaku, ale nie jestem w stanie jej ściągnąć, bo launcher nie łączy się z serwerem. Nad stylem graficznym, wyglądem modeli i wiążącymi się z nimi błędami nawet nie będę się pochylać, bo po sieci krąży już tyle przykładów, że pewnie każdy miał je okazję zobaczyć i wyrobić sobie zdanie.
Po krótkiej jeszcze przygodzie z remasterem trylogii mam podejrzenie graniczące z pewnością, że Rockstar „cyberpunkował”, czyli kompletnie zignorował widoczne gołym okiem babole, wychodząc z założenia, że jakoś to będzie. Termin premiery po raz kolejny wygrał z ogólną kondycją pakietu, więc bez skrupułów wydano grę, której powinno dać się jeszcze sporo czasu na mniejsze lub większe szlify. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, w pogoni za kasą zabrakło zdrowego rozsądku, bo naprawdę nie trzeba umieć wróżyć z fusów, żeby przewidzieć, jak takie podejście zostanie przyjęte przez fanów.
Firma plącze się nawet w ogólnej komunikacji, bo oficjalnie zaprezentowana lista skasowanych utworów z radia zawiera piosenki, które w grze można usłyszeć, a zapowiadanego wcześniej terminu premiery (czwartek, 16:00) nie udało się dotrzymać, bo nikt nie zorientował się, że w PlayStation Store produkty cyfrowe domyślnie debiutują o północy. Mówiąc krótko, jeden wielki burdel, po którym złe wrażenie będzie zacierane przez mityczne, zapowiedziane już zresztą łaty. Fantastycznie, ale dlaczego za 270 złotych?
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Ten tekst powstał z myślą o naszym newsletterze. Jeśli Ci się spodobał i chcesz otrzymywać kolejne felietony przed wszystkimi, zapisz się do newslettera.