autor: Redakcja GRYOnline.pl
Kooperacja w Dead Island - nasze wrażenia
Techland, promując grę Dead Island, duży nacisk kładł na tryb kooperacji – postanowiliśmy sprawdzić, czy inwazję zombie na wyspie Banoi lepiej odpierać w pojedynkę czy ze znajomymi w trybie kooperacji.
Techland, promując grę Dead Island, duży nacisk kładł na tryb kooperacji – postanowiliśmy sprawdzić, czy inwazję zombie na wyspie Banoi lepiej odpierać w pojedynkę czy ze znajomymi w trybie kooperacji.
Verminus
Gdy po raz pierwszy zagrałem w tryb kooperacji w siedzibie Techlandu, dość szybko wyrobiłem sobie opinię na jego temat – sprawia dużo frajdy, można się w nim świetnie bawić, ale już wtedy nie mogłem doczekać się chwili, gdy w ciemnym pokoju będę mógł w pojedynkę zmierzyć się z zombiakami. Choć wrocławska produkcja nie jest horrorem, który straszy nas na każdym kroku, to jednak atmosfera zaszczucia i beznadziei daje się wyczuć, dzięki czemu Dead Island okazało się dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem i gdyby nie niedoróbki w interfejsie i inne błędy, stawiałbym je na równi z największymi tegorocznymi hitami.
W trybie kooperacji tragedia zmienia się w komedię, oczywiście warunki panujące w redakcji nie były miarodajne, każdy starał się udowodnić, że jest samcem alfa, a komentarze Gambrinusa i riposty T_Bone’a wywoływały salwy niekontrolowanego śmiechu. Nie ma jednak co ukrywać, że znalezienie grupy, która pod wodzą jednego lidera będzie chciała potraktować rozgrywkę bardziej poważnie, jest niezwykle trudne. Pytanie tylko, czy ma to sens, gry mają przecież bawić, a co-op w Dead Island nadaje się do tego idealnie, jednak mimo wszystko ja stawiam na tryb dla pojedynczego gracza.
U.V. Impaler
Tryb kooperacji jest tak dobry, jak zgrani są użytkujący go ludzie – ta prosta zasada dotyczy niemal wszystkich tytułów oferujących ten wariant rozgrywki. W przypadku Dead Island ma ona jeszcze większe znaczenie niż zwykle, bo tu przetrwanie na placu boju jest naprawdę trudne. Horda zdechlaków rośnie wprost proporcjonalnie do liczby uczestników zabawy, a że w dziele wrocławskiego studia ciężko osiągnąć wyraźną przewagę nad przeciwnikami, walka jest zawsze wymagająca. O ile jednak do samego wyzwania trudno się przyczepić, tak inne kwestie pozostawiają sporo do życzenia. Co-op w Dead Island jest chaotyczny i niespójny. Niedopracowany system współpracy wykłada się już na etapie przyjmowania i wykonywania zadań – gracze nie są informowani w należyty sposób, co mają robić. Zauważalnym problemem jest również ciasnota. Co z tego, że tytuł oferuje bardzo ładne i odpicowane w najmniejszych szczegółach lokacje, skoro duża liczba wąskich przejść i masa różnych obiektów stojących na drodze utrudnia poruszanie się w grupie. Nie można też nie wspomnieć o fatalnych animacjach bohaterów. Z perspektywy pierwszej osoby wywijanie bronią wygląda przyjemnie, ale jeśli to samo obserwujemy z boku – już niekoniecznie. Autorzy zapomnieli wyposażyć herosów w odpowiednio bogaty zestaw ruchów, dzięki czemu prezentuje się to mizernie.
Jeśli miałbym porównać tryby kooperacji z Borderlands i Dead Island, powiedziałbym bez wahania, że w tym pierwszym produkcie co-op wypada znacznie lepiej. Grupowa sieczka na Banoi ma swoje momenty, ale głównie ze względu na walory towarzyskie – w trakcie redakcyjnych bojów bardziej rajcowały nas głupkowate zachowania kolegów i rzucane pod nosem teksty niż survival w czystej postaci. Z tego samego względu wolę w tej grze singla niż wspólną zabawę, bo sprawia on, że zdecydowanie lepiej odbieram to, co czeka na śmiałków przemierzających rajską wyspę.
Film z redakcyjnej kooperacji
Gambrinus
Dead Island to bez dwóch zdań produkcja dobra, ale kilka nieprzemyślanych rozwiązań sprawia, że gra wydaje się stać w zbyt szerokim rozkroku pomiędzy trybem dla jednego gracza a mocno reklamowanym co-opem. Początkowo otwarte mapy świetnie nadają się do samodzielnego zwiedzania, a stopień trudności, szczególnie biorąc pod uwagę mało uciążliwą karę za śmierć, utrzymuje się na w miarę stałym poziomie. Właściwie pomoc innych graczy jest niepotrzebna – spokojnie można oddać się klimatycznemu przeszukiwaniu zakamarków Banoi i wykonywaniu zadań pobocznych. W towarzystwie losowo dobranej drużyny o klimacie i zwiedzaniu możecie zapomnieć.
Otwarte mapy sprawiają, że większość graczy zachowuje się jak dziecko w supermarkecie: skrzynie na horyzoncie kuszą nieznanym orężem, wyjący z dala zbir aż prosi się o cios w plecy i zgarnięcie poważnej puli doświadczenia, a chatka na wybrzeżu na pewno kryje sejf, wypełniony po brzegi pieniędzmi. Jednym słowem – utrzymanie drużyny w ryzach graniczy z cudem. A dowódcą chciałby być każdy.
Problem oczywiście mniej doskwiera w zorganizowanej grupie, ale nadal kooperacja wydaje się być nie do końca satysfakcjonująca. Po co heroicznie przedzierać się z apteczką do rannego towarzysza, kiedy karą za jego śmierć jest tylko ubytek dolarów w portfelu i 7 sekund nieobecności?
Sytuacja ulega poprawie w ostatnich rozdziałach. Poziomy zarzucają półotwartość na rzecz liniowych korytarzy, dzięki czemu drużyna przynajmniej zmierza ciągle w tym samym kierunku i siłą rzeczy nieustannie się wspiera. Znacząco rośnie też stopień trudności – ostatnia prosta Dead Island to istna katorga bez chociażby jednego kompana.
Reasumując, Techland powinien podpatrzyć rozwiązania konkurencji. Valve nie bez przyczyny w Left 4 Dead skupiło się całkowicie na co-opie – Dead Island udowadnia, że w tej kategorii trudno o złapanie dwóch srok za ogon.
T_Bone
Gracz może być lekko zdziwiony, kiedy skonfrontuje swoje oczekiwania w stosunku do Dead Island z rzeczywistością. Gra nosi brzemię klimatycznego trailera, w którym motywy utraty rodziny i przetrwania apokalipsy zombie przemówiły do nas w niepokojący sposób. Samo Dead Island jest jednak tylko i wyłącznie przyjemną strzelaniną, w której początkowo w ogóle nie strzelamy.
Problemem trybu kooperacji jest fakt, że przyjemność okładania nieumarłych wiosłami często przerywają elementy RPG. O ile, gdy gramy solo, nie jest tak uciążliwe, o tyle w grupie zostajemy wytrąceni z rytmu i musimy zająć się nużącymi rozmowami, podróżami po wyspie itp. Gra nie skupia graczy i nie prowadzi ich tak, jak to robi chociażby Left 4 Dead 2. Questy w stylu MMO „przynieś, wynieś, pogadaj ze słonecznym patrolem” zdecydowanie nie pomagają we wczuciu się w atmosferę upadku wyspy Banoi.
Zombie zostały zrobione rewelacyjnie, zarówno pod względem ich poruszanie się, jak i elementów, które możemy im odciąć. Gorzej wypada nasz arsenał łopat i pordzewiałych rur. Zużycie broni po kilku uderzeniach było kiepskim pomysłem już w Far Cry 2 i nie inaczej jest w Dead Island. Ostatecznie trzeba jednak przyznać, że walka to najlepszy element gry i najdłużej sprawia w niej przyjemność.
Tryb co-op posiada, niestety, kilka nietrafionych rozwiązań. Jedyną z „poważnych” konsekwencji śmierci jest utrata pewnej kwoty pieniędzy. Wniosek? Gracz nie przejmuje się zbytnio tym, czy zginie. Jeśli coś powinno wytrącać nas z szału bitewnego, to nie elementy RPG, ale właśnie śmierć któregoś z bohaterów. Podnoszenie rannego towarzysza działa tylko wówczas, gdy mamy apteczkę, szkoda, że nacisk na pomaganie sobie w takich sytuacjach nie jest większy.
Te najróżniejsze problemiki tracą na znaczeniu, kiedy zrozumiemy, że Dead Island w trybie współpracy jest po prostu grą zabawną. Jeden kolega ucieka, krzycząc przez mikrofon, że goni go zombie, a my śmieliśmy go zostawić! W innym momencie bierze się kilka samochodów i urządza małe wyścigi, w których nie wypada omijać pieszych żywych trupów. Robienie z kompanami za uzbrojoną w kije baseballowe mafię okładającą biedne umarlaki jest zwyczajnie śmieszne.
Jeśli macie kumpli z poczuciem humoru i zapomnicie o elementach psychologiczno-socjologicznych związanych z apokalipsą zombie, to kooperacja w Dead Island sprawi Wam sporo radości pomimo kilku nietrafionych pomysłów.