Jestem pecetowcem od 25 lat. Pierwszą konsolę kupiłem przez… córeczkę!
Dobrze jest być graczem, który nie ogląda się na platformy. Dobrze jest po prostu grać na wybranym sprzęcie. A jeszcze lepiej jest odkryć, że warto dać szansę sprzętowi „gorszemu”, bo liczy się tylko radocha z zabawy, a nie liczenie pikseli.
Gram na PC od ćwierć wieku. Nie miałem nigdy Game Boya, stacjonarne konsole zaś – ale dopiero te od czasów PS3/X1 – widywałem u kolegów. Switcha też. Nigdy mnie nie podkusiło, by dołączyć do obozu konsolowców, choć zdarzało się, że zazdrosnym okiem zerkałem w stronę tytułów ekskluzywnych. Dopiero życiowa zmiana w postaci narodzin potomkini spowodowała, że zakupiłem Switcha w wersji Lite. Celowo taki model, bo nie ma szans, by podłączyć sprzęt do TV, poza tym tę niewielką ilość czasu, jaką poświęcam na „duże granie”, nadal spędzam przy pececie. Ale „małe granie”? Och, Switchu, jak ty mnie zaimponowałeś w tej chwili!
Switch ma na karku już kilka lat, w tym czasie oczywiście widziałem go w akcji i spodobała mi się hybrydowa forma. Czy miało więc sens kupowanie czteroletniej konsoli i to na dodatek w wykastrowanej wersji? Tak! Lite'a mam od pół roku, zakupiłem go z niezłym czarnopiątkowym rabatem i od tego czasu regularnie „pykam” sobie w to czy owo. Bywa, że córeczka śpi tak blisko mnie, że w grę wchodzi tylko mobilna zabawa. Bywa, że czasu na przejście poziomu jest niewiele więcej niż kwadrans. Bywa, że jesteśmy na wyjeździe. Wówczas Lite okazuje się niezastąpiony.
Co ciekawe, na razie omijam ekskluzywne tytuły przeznaczone na tę konsolkę. Gram w porty gier pecetowych i póki co się nie zawiodłem. Zacząłem od Hadesa (fantastyczna produkcja, która na Switchu lśni!), potem przyszedł czas na Children of Morta (również bez zarzutu) i Little Nightmares. W tej ostatniej pozycji może ciut za długo trwało wczytywanie poziomu po śmierci postaci, ale to było łatwe do przełknięcia. Dosłownie przed chwilą przeszedłem Immortals, które podczas profesjonalnych testów znanego kanału Digital Foundry pokazało, że ma problem z utrzymaniem stabilnych 30 klatek na Switchu. Czyli skopany port, po co grać w gorszą wersję? Nie. Bowiem tu na scenę wchodzi wyjątkowy trening, który przeszedłem lata temu w czasach grania na Rivie 128 ZX – wtedy płynne było wszystko powyżej 20 klatek na sekundę. I jak się okazało, teraz też jest, szczególnie na tak małym ekranie. A że Immortals nie widziałem w akcji na żadnym dużym sprzęcie, to ta przenośna wersja gry wygląda i działa w moich oczach ślicznie (choć pewnie powiecie mi, że Breath of the Wild jest jeszcze ładniejszy i lepszy).
Co dalej? Plan do końca roku zakłada zapoznanie się z Serial Cleaner, Tony Hawk's Pro Skater 1+2 i art of rally, gdy ta ostatnia gra już się pojawi. Do aktualnie ogrywanej pozycji mogę wrócić w mgnieniu oka, bo usypianie konsoli działa dużo lepiej niż usypianie niemowlaka. I nadal będę szedł tropem portów z większych platform, bo Lite nadaje się do tego idealnie. Żadnych wojen konsolowych, żadnego poczucia wyższości, żadnego szczucia „exclusive'ami”. Po prostu granie bez przeszkadzania domownikom. Pojawiła się potrzeba i Nintendo miało odpowiedź na tę potrzebę. Jestem z mojego Lite'a bardzo zadowolony i nadal jestem pecetowcem.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Ten tekst powstał z myślą o naszym newsletterze. Jeśli Ci się spodobał i chcesz otrzymywać kolejne felietony przed wszystkimi, zapisz się do newslettera.