Encased to świetna gra, która pokazuje, że klasyczne RPG-i znalazły się w pułapce
Na myśl o Encased powinienem się cieszyć. Tymczasem nie jestem w stanie wysiedzieć przy niej więcej niż kilkudziesięciu minut, mimo że to świetne postapokaliptyczne RPG. I może to być objaw poważniejszego problemu dla gatunku.
Wychowałem się w złotej erze RPG, kiedy Baldur’s Gate 2 rządziło na salonach, Fallouta uznawano za zasłużonego rewolucjonistę, Planescape: Torment zmuszał do dyskusji i płaczu, a Icewind Dale traktowano jako ten „lekki” przerywnik. Moja miłość do takich gier odżyła wraz z renesansem gatunku i „Pillarsami”. A jednak teraz, gdy zagrałem w Encased, nie mogłem tego w sobie odnaleźć. Nie mogłem skupić się na grze, która po kilku godzinach godnie kontynuuje tradycję Falloutów, Wastelandów oraz Atom RPG. Mówię tylko i wyłącznie we własnym imieniu, ale mam obawy, że to zjawisko symptomatyczne dla pewnej generacji graczy. Możliwe, że się wypaliliśmy – oraz że jesteśmy straszliwie rozbestwieni przez tytanów gatunku. Ja na pewno.
Encased odpalałem tak, jak wkłada się ciuch szyty na miarę. Niby nowy, a od razu świetnie pasuje. Może statystyki nazywają się trochę inaczej niż w S.P.E.C.I.A.L.-u, może doszło parę urozmaiceń, ale po chwili już wiedziałem, jaką postać składać, by funkcjonowała podobnie jak za czasów, gdy wojna się nie zmieniała. Problem w tym, że po zmontowaniu owej postaci nie czułem ekscytacji. I to zdecydowanie nie jest wina gry.
Ta ma wszystko, co powinno mieć RPG. Tonę statystyk, swobodę poruszania się i kombinowania już w szkoleniowym prologu. Widać, że będziemy mogli poszaleć i znajdować nieszablonowe rozwiązania problemów. Dość powiedzieć, że lokację z prologu mogłem opuścić w zgodzie z mocodawcami placówki albo... powiedzmy, że na własnych warunkach (przy odpowiedniej inwestycji w statystyki). Taktyczna walka jest w porządku. Grafika i animacje też dają radę, choć nie zrywają czapek z głów. Nie muszą. Brakowało nagranych dialogów, ale te pojawią się w finalnej wersji. Setting na pograniczu SF i postapo też „dowozi”. To takie połączenie Fallouta, Stalkera, Metra i Alei Potępienia, a w tle przebrzmiewają echa filmowej Anihilacji. No i to działa.
A jednak nie aż tak skutecznie jak dawniej. Po części to wina tego, że w wersji, którą testowałem, nie słyszałem dialogów, a świat i fabuła, choć sugerują złożone problemy społeczne w lekko satyrycznym sosie, to jednak są – przynajmniej na początku – prezentowane odrobinę zbyt grzecznie. To nie falloutowe szaleństwo, które na dzień dobry wali nas prosto w ryj, poprawia z dyńki i rechocze, kiedy podnosimy się po pierwszym szoku. Po prologu sytuacja się rozkręca, ale nawet wtedy nie potrafiłem pozbyć się uczucia, na które twórcy Encased raczej niewiele mogli poradzić.
To już po prostu nie robi na mnie wrażenia. Wypaliłem się. Kocham ten gatunek, na Baldur’s Gate 3 czekam jak na zbawienie. Tak bardzo, że nie wytrzymałem i odpaliłem na kilka godzin wersję wczesnodostępową. Ale to właśnie takie gry jak „behemoty” produkowane przez studio Larian są częścią problemu. Rozpuściły nas jak dziadkowie słodyczami.
Jakością coraz bardziej zbliżają się do superprodukcji w stylu Dragon Age’a. Owszem, Divinity: Original Sin 2 odpuściło niektóre elementy (wyczesane, filmowe animacje dialogów), ale zgrabnie zamaskowało to całkiem spektakularną walką, postaciami skaczącymi po mapie jak Mario, bajeranckimi efektami magii i interakcji z otoczeniem, projektami lokacji oraz świetnym voice actingiem. Baldur’s Gate 3 – choć niektórych tradycjonalistów wkurza i odrzuca – to już w ogóle poziom studia BioWare (może z nieco mniej dopieszczoną grafiką, choć i tu różnice nie są jakieś wielkie), z mnóstwem wodotrysków, graficznych detali i bajerów, na które nikt inny nie może sobie pozwolić, bo Lariani rozbili bank, a teraz gracze i Wizards of the Coast im zaufali.
Te gry nas rozpieszczają (i dobrze!), cieszą oczy i uszy. Stoją tak blisko doświadczeń AAA, jak tylko mogą. Jednocześnie pozostają wierne tradycjom RPG, sporo w nich dialogów, statystyk, taktycznych wyzwań (chyba że ustawimy superłatwy poziom trudności). Sęk w tym, że wyznaczają standardy, którym nikt inny już nie sprosta. Larian jako jedyne wyszło z niszy i się utrzymało, a reszta kisi się w zakątku o średniej sile rażenia. I nie ma jak się z niego wydostać, bo każde RPG to dla gracza inwestycja sił oraz uwagi pochłaniająca wiele godzin i poza miłośnikami poszczególnych motywów (postapo, cyberpunk, SF) mało kto zdobędzie się na taki wydatek.
Bo na tym tle znakomite przecież produkcje – jak Atom RPG czy Encased – wypadają po prostu biednie. Jak nieśmiali kuzyni, którym ktoś poskąpił dobrej diety. No mądrzy są, to widać, ale brakuje im niezbędnej do przetrwania przebojowości. Nie dostarczają wrażeń zmysłowych na poziomie, do jakiego przywykają powoli nawet miłośnicy izometrycznych RPG, którym kiedyś wystarczał bajerancki rozbłysk energii przy efektach czarów z Planescape’a: Tormenta. Pewnie, to często wyjadacze nastawieni na przebijanie się przez ściany tekstu, ale nawet oni w końcu się ugną, tylko trochę później. Będą sięgać po coraz milsze dla oka produkcje, bo i czasu coraz mniej, a te najlepsze gry pewnie już zaliczyli.
To także kwestia – wliczając mój odbiór – ogólnego przebodźcowania medialnego płynącego z apek, komputerów, smartfonów, sociali. Zewsząd. Nie wiem, jak Wam, ale mnie coraz trudniej skupić się na grach pokroju Encased czy Disco Elysium, gdzie skromne i eleganckie animacje stanowią tylko uzupełnienie minimalnie odciążające narrację tekstową. Po X godzinach pracy przy komputerze jestem tak zmęczony, że jeśli idę na drugą rundę z tekstem, to sięgam raczej po prostszą w obsłudze książkę niż RPG, gdzie jeszcze muszę przejmować się statystykami, decyzjami i strategią.
Po prostu boję się, że gatunek, który mnie wychował, a który jeszcze 5 lat temu wracał w glorii i chwale na grzbiecie „Pillarsów”, Wastelanda 2, Shadowruna: Returns i Divinity: Original Sin, może osunąć się w niszę, z której nieprędko, jeśli w ogóle, się wydostanie. Przypomnę, że już przy Pillars of Eternity 2 Obsidian się przeliczył. Gra dostała wysokie noty, także ode mnie, ale sprzedała się poniżej oczekiwań. Była zbyt tradycyjna i zachowawcza, choć piękna. W innych, lepiej trzymających się gatunkach, bardziej przystępnych dla niedzielnego gracza, to nie problem, ale w przypadku izometrycznych RPG oznacza śmierć.
Amatorów tego rodzaju gier jest zwyczajnie coraz mniej. Kuszą nas inne rozrywki, zakładamy rodziny, liczymy czas i pieniądze, gonimy za ambicjami. Albo nie jara nas już kolejny, choćby i wybitny, klon Fallouta. RPG z jednej strony cieszą się szacunkiem, z drugiej – pomijając kilka wspomnianych perełek – muszą pozostawać wierne pewnym założeniom, do których coraz mniej ludzi ma cierpliwość. Założeniom, które sumiennie realizuje właśnie Encased. Encased z całym swoim dopieszczeniem, przemyślanym, wymagającym uwagi i skupienia światem oraz oldskulowym urokiem może się w tej nowej rzeczywistości nie odnaleźć. A wraz z nim inne fajne nadchodzące pozycje mogą zostać niezauważone, zapomniane albo porzucone po kilku godzinach rozgrywki.
Para z kickstarterowego zrywu już się raczej wyczerpała, na placu boju pozostają najsilniejsi. Mniejsi (pewnie ich twórcy nie wiedzą, na jaki rynek się porywają) wciąż próbują i szykuje się jeszcze kilka interesujących produkcji – chociażby rodzimy Gamedec, drugi Pathfinder czy bardziej zręcznościowe Alaloth: Champions of the Four Kingdoms. Każda z tych pozycji zapowiada się kapitalnie. Jeśli jednak weterani RPG odczuwają takie zmęczenie materiału jak ja, to może nie być komu grać w nadchodzące dzieła. Jak nie będzie komu grać, nie będzie komu płacić, a w efekcie – za parę lat nie będzie komu tworzyć.
A młodzi, którzy znaleźliby czas? Myślę, że nawet jeśli interesują się gatunkiem, to najpierw sięgną po głośniejsze tytuły, choćby Divinity: Original Sin, nadchodzące Baldur’s Gate 3 czy hybrydowego Dragon Age’a, który wprawdzie sam już nie wie, czym jest, ale przynajmniej zaczynał jako spadkobierca „Baldurów”.
Może po prostu upał mi pierwszy raz w życiu naprawdę dojechał i Encased trafiło na zły moment, na czarne myśli. A może jako gracze zmieniamy się nieodwracalnie i kolejny gatunek podzieli los RTS-ów? Może będzie nam wystarczał jeden czempion na dobre pięć lat? I przy całej sympatii do tej gry, raczej nie stawiałbym na to, że będzie nim właśnie Encased.
OD AUTORA
Smutno mi. Encased to taka gra, którą w teorii chciałbym zaliczyć od dechy do dechy, ale nie zaliczę. Nie mam teraz siły – pewnie nie tylko ja – zaraz pojawią się więksi i silniejsi konkurenci. Ponieważ spędziłem z tym tytułem kilka naprawdę miłych godzin, mam nadzieję, że jednak się mylę.