Targowanie. Czy w FF7 Remake wróci kultowy zwrot akcji?
Spis treści
Targowanie
Zapowiedź gry Final Fantasy VII Remake – a zwłaszcza informacja, że Square Enix zamierza rozbudować pierwowzór o nowe wątki – ponownie rozbudziła nadzieje na to, że Aeris uda się uratować. I podzieliła fanów na dwa obozy – tych, którzy by tego chcieli, oraz tych, którzy uważają, że jest to zbyt istotny punkt gry, by go zmieniać.
Wbrew pozorom taka zmiana miałaby pewien sens – i nie chodzi tu tylko o uniknięcie ponownego złamania wielu serc i skazania graczy raz jeszcze na przeżywanie pięciu stopni żałoby. Dużą siłą śmierci Aeris była jej nieprzewidywalność – zgon następował niespodziewanie, w punkcie fabularnym, w którym wydawało się, że wątek dziewczyny wcale nie dobiega jeszcze końca. To nie było heroiczne poświęcenie w obliczu zagłady ani poddanie się nieuniknionemu – to był cios znikąd. Śmierć wywołująca poczucie niesprawiedliwości. I w dużej mierze dlatego robiła takie wrażenie.
Gdy będziemy grać współcześnie w Final Fantasy VII Remake, raczej nie ma opcji, byśmy nie wiedzieli, jaki los czeka Aeris. No nie oszukujmy się – jeśli interesujemy się grami komputerowymi choćby w średnim stopniu, uniknięcie tej wiedzy jest równie trudne jak pozostanie w nieświadomości co do koligacji rodzinnych Luke’a Skywalkera i Dartha Vadera czy losu głowy rodziny Starków w pierwszym sezonie Gry o tron, będąc miłośnikiem kina i seriali.
I wiedza ta zadziała na niekorzyść gry, osłabiając efekt całej sceny. Piszę o tym z własnego doświadczenia. Pierwszy raz grałem w Final Fantasy VII dobrych kilka lat po premierze tej produkcji i oczywiście jeszcze przed jej uruchomieniem dobrze wiedziałem, jaka scena przeszła do legendy. Poznając historię Clouda i spółki, polubiłem kwiaciarkę, to z nią randkowałem w Gold Saucer, razem z nią śmiałem się z przebieranek głównego bohatera przed wizytą w posiadłości Don Corneo. Ale jednocześnie niejako oczekiwałem tej słynnej sceny, spodziewając się nie wiadomo jakich emocji. I kiedy w końcu do niej doszło… nie poczułem tego. Nie tak, jak według opisów miałem to poczuć. Jasne, było mi smutno – nie jestem potworem. Ale nie był to taki ładunek emocjonalny, jaki mi obiecywano. Świadomość tego, co ma się zdarzyć, mocno osłabiła wymowę całej sytuacji.
W remake’u Final Fantasy VII to samo może spotkać bardzo wielu graczy, zwłaszcza gdy pierwotnie przeżyli ten moment z całą jego mocą, a nostalgia i sentyment jeszcze wyolbrzymiły to w ich pamięci. Rzeczywistość ma spore szanse nie sprostać już oczekiwaniom. Nie tym razem. Ratunkiem mogłaby więc być inna droga – może właśnie możliwość ocalenia Aeris.
Depresja
Możliwość wskrzeszenia Aeris byłaby więc sposobem na rozwiązanie problemu, z którym niewątpliwie muszą zmierzyć się twórcy remake’u. Sęk w tym, że jednocześnie spowodowałaby powstanie kilku innych, nie mniej poważnych. Zachwiałaby chociażby głównym przesłaniem tego tytułu. W jednym z udzielonych kilka lat temu wywiadów Yoshinori Kitase zdradził:
Ożywianie postaci może być dobrym motywem w fantastycznej opowieści, ale przy FFVII chcieliśmy podejść do tego inaczej. Przyjrzeć się ludzkiemu życiu, sprawić, że ludzie zrozumieją, iż po śmierci się nie wraca.
Istnieją opowieści, w których na przykład księżniczka ożywa po pocałunku księcia. Dzieciom to może wydawać się normalne, że ludzie wracają do życia. A my chcieliśmy zakwestionować to przekonanie. Chcieliśmy pokazać, że życie ma swoją wagę oraz że wagę może mieć też śmierć. To od tego wyszliśmy w Final Fantasy VII. To była nasza podstawowa koncepcja.
Final Fantasy VII bez śmierci Aeris nie byłoby więc tą samą grą już na poziomie fundamentalnym. Wymusiłoby to również całkowitą przebudowę reszty fabuły. To właśnie zgon tej postaci stał się tym, co napędzało bohaterów podczas ich kolejnych walk, a jej strata zdefiniowała klimat towarzyszący zabawie na drugiej i trzeciej płycie. Wreszcie to właśnie Aeris, już po śmierci, wykorzystała Lifestream, by ostatecznie powstrzymać Meteor i zapobiec zagładzie ludzkości. Gdyby bohaterka przeżyła, fabuła musiałaby zostać drastycznie przebudowana. To już nie byłoby Final Fantasy VII, tylko coś innego. Produkt „siódemkopodobny”. Może równie dobry jak pierwowzór, nie mówię, że nie. Ale przekroczono by cienką granicę, za którą nie byłby to już remake, a zupełnie nowa gra.
PRAWIE JAK GRA O TRON
Śmierć Aeris została postanowiona już na początku prac nad Final Fantasy VII, ale przygotowując scenariusz, zespół rozważał stworzenie historii, w której dziewczyna nie byłaby jedyną postacią mającą umrzeć w trakcie rozwoju fabuły. Yoshinori Kitase w pewnym momencie sugerował, by podczas rozgrywki doszło do zgonu wszystkich grywalnych bohaterów oprócz trójki wyselekcjonowanych przez gracza w danej chwili do drużyny. Deweloperzy ostatecznie nie zdecydowali się na taki przebieg wydarzeń, gdyż ich zdaniem umniejszyłoby to znaczenie śmierci Aeris.
Akceptacja
Square Enix nie boi się dokonywać sporych zmian w nowej wersji swojej bodaj najsłynniejszej gry. Już teraz wiemy, że Midgar, jaki zwiedzimy w remake’u Final Fantasy VII, będzie miejscem o wiele bardziej rozbudowanym i pełnym atrakcji niż pamiętna lokacja sprzed przeszło dwudziestu lat. Że postacie, które dawniej ledwie mignęły nam na początku drogi Clouda, teraz zyskają na głębi i charakterze.
Pewnych rzeczy twórcy jednak zmieniać nie powinni, jeśli nowe Final Fantasy VII ma zachować cechy, dzięki którym pierwowzór stał się legendą. I śmierć Aeris do nich należy. Scena ta w dzisiejszych czasach raczej nie zrobi już takiego wrażenia jak dawniej. Niektórzy może nawet uznają ją za rozczarowującą. Ale jednocześnie jej obecność jest kluczowa, by gra pozostała tym, czym być powinna. Bo sama scena to jedno. Przesłanie, które ze sobą niesie, oraz to, jaki ma wpływ na całą resztę gry i na graczy – to jest jej prawdziwa siła.