Chcę zagrać w nowe Saints Row, bo nie wiem, czy doczekam się GTA 6
Nowe Saints Row na tyle różni się od swoich poprzedników, że bardziej widzę w nim tropy serii Grand Theft Auto aniżeli Saints Row. Ale to dobrze, przynajmniej otrzymam coś, co pozwoli wypełnić pustkę w oczekiwaniu na GTA 6.
Moja styczność z serią Saints Row ograniczyła się do kontaktów z częściami trzecią oraz czwartą, a więc gier, które skupiają w sobie niestworzone pokłady absurdu i prześmiewczości. Obcowanie z autoironicznymi sandboksami nietraktującymi siebie na poważnie było dla mnie doświadczeniem odświeżającym – szczególnie po latach zabawy w Vice City czy Los Santos, gdzie, umówmy się, liczyło się przede wszystkim przetrwanie i wspinanie się w gangsterskiej hierarchii, a nie kosmiczno-superbohaterskie wojaże z przymrużeniem oka.
Z udostępnionych ostatnio gameplayów oraz opisanych przez Julię pierwszych wrażeń wiemy jednak, że w przypadku Saints Row 5, a będąc poprawniejszym, Saints Row: Self Made, będziemy mieli do czynienia z grą nieco różniącą się od poprzednich odsłon. Owszem, nadal będzie w miarę lekka, przerysowana i pełna nietypowych niespodzianek, ale mimo wszystko trochę bardziej stonowana i bezpieczna pod względem fabularnym oraz stylistycznym. Odnoszę więc wrażenie, że „święty rów” ma trafić do większej liczby odbiorców, a przy okazji troszkę (ale tylko troszkę) upodobnić się do serii Grand Theft Auto. I mi to pasuje.
Moje pobudki są jednak dość egoistyczne. Bo jasne, że lepiej byłoby, gdyby Saints Row nadal przesadnie egzaltowało wszystko to, co szalone, i głośno się z siebie śmiało, bo wtedy w pełni zachowałoby swój unikatowy styl. Teraz być może nie będzie tak oryginalne jak kiedyś, ale przynajmniej sprawdzi się idealnie jako sandboksowy wypełniacz czasu w oczekiwaniu na ten przeklęty, być może w ogóle nieistniejący projekt Rockstara w postaci GTA VI.
Sami bowiem widzicie, że na razie większość informacji na temat najnowszego Grand Theft Auto to gorące plotki albo rzekomo kontrolowane wycieki, ale tego rodzaju wieści bardziej mnie drażnią, niż budują ekscytację związaną z jego mityczną premierą.
Ileż to już razy liczyliśmy na jakikolwiek trailer, teaser czy nawet prostą planszę z tytułem? Kto w ogóle wie, ile lat będziemy czekać na możliwość zagrania w GTA 6? No właśnie. Może więc pora na lekkie wyluzowanie, tymczasowe wyparcie z głowy jakichkolwiek oczekiwań dotyczących nowej gry Rockstara oraz przeniesienie swojego zainteresowania na reboot Saints Row? Bo wiecie, to ma zarówno konkretne materiały gameplayowe, trailery, jak i twardą datę premiery (25 lutego 2022 r., jakby ktoś nie wiedział).
Jeżeli więc nawet okaże się zwykłą wojną gangów z udziałem ekscentrycznych głównych bohaterów, to hej – taki szablon fabularny wręcz idealnie pasowałby do serii GTA (przypominam profile charakterologiczne postaci z „piątki”, w tym głównie odszczepieńca Trevora). Sugeruję więc potraktowanie Saints Row jako wartej uwagi alternatywy, ale też zapomnienie o tym, że reprezentuje ono serię o ściśle ustalonym charakterze. Poznajmy tę historię i wsiąknijmy w nowy otwarty świat bez żadnych uprzedzeń. A przynajmniej ja spróbuję tak zrobić. Nieczęsto bowiem nadarza się możliwość „popykania” w porządny sandboks akcji. Zakładając oczywiście, że będzie on porządny.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Ten tekst powstał z myślą o naszym newsletterze. Jeśli Ci się spodobał i chcesz otrzymywać kolejne felietony przed wszystkimi, zapisz się do newslettera.