autor: Janusz Burda
Recenzja The Messenger
Osoby lubujące się w grach przygodowych z pewnością nie jeden raz spotkały się z grami firmy Dreamcatcher. Niektórzy darzą jej produkty dużą sympatią, inni wręcz ich nienawidzą i uważają za tytuły kategorii „B”. Autor zamieszczonej dziś na naszych stronach recenzji z pewnością należy do tych pierwszych.
Osoby lubujące się w grach przygodowych z pewnością nie jeden raz spotkały się z grami firmy Dreamcatcher. Niektórzy darzą jej produkty dużą sympatią, inni wręcz ich nienawidzą i uważają za tytuły kategorii „B”. Autor zamieszczonej dziś na naszych stronach recenzji z pewnością należy do tych pierwszych.
„Od czasu do czasu, dzięki znajomościom i koneksjom wszelakim, udaje mi się zdobyć grę, której na naszym rodzimym rynku jeszcze nie ma i zapewne długo nie będzie. Kiedy w ostatnich dniach otrzymałem przesyłkę z Francji, zresztą już od pewnego czasu jej się spodziewałem, wystarczył mi rzut oka, by zorientować się, co do zawartości pudełka. Bardzo charakterystyczne logo firmy „Dreamcatcher” wyjaśnia wiele, gdyż są takie firmy, których sama nazwa kojarzy nam się jednoznacznie z określonym gatunkiem gier. Kiedy słyszysz „Black Isle”, myślisz cRPG, a kiedy znów pojawi się nazwa „Blue Byte” kojarzysz ją błyskawicznie z Settlersami. Owszem, zdarzają się molochy typu EA, które wydają chyba wszystkie gatunki, ale i tak szybciej powiążemy tę firmę z grami sportowymi niż z „Clive Barker’s Undying”.
Podobnie rzecz się ma ze stosunkowo mało na naszym rynku znaną kanadyjską firmą „Dreamcatcher”. Ich domena to przygodówki i to te w tym starym, dobrym stylu, gdzie bardziej liczy się umiejętność logicznego myślenia niż szybkość naciskania klawiszy z równoczesnym duszeniem biednej myszy.” – Void