Disney odwraca się od kin, to może je zabić
The Walt Disney Company stawia od dziś głównie na streaming. Ma to bezpośredni związek z aktualną sytuacją panującą na świecie, ale i ostatnimi wynikami Mulan. Czy to dobra decyzja? Na ten moment na pewno bezpieczniejsza finansowo.
Nie da się ukryć, że w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy Disney+ stabilnie trzyma swoją pozycję na rynku platform streamingowych, plasując się tuż za podium okupowanym przez nieco bardziej doświadczonych zawodników na tym polu (Netflix, HBO GO, Amazon Prime Video). Przedstawiciele firmy postanowili jednak pójść o krok dalej i wyłożyć wszystkie karty na stół, dzieląc się swoimi decyzjami, jeżeli chodzi o zmianę polityki koncernu w sektorze mediów oraz rozrywki. Dosyć przejrzyście wyjaśnił to dyrektor naczelny The Walt Disney Company, Bob Chapek (via BusinessWire):
Biorąc pod uwagę niesamowity sukces Disney+ i nasze plany rozwoju polityki bezpośredniej względem konsumenta, strategicznie pozycjonujemy działania naszej firmy, aby skutecznie wspierać strategię wzrostu oraz zwiększać wartość naszych akcji. Zarządzanie tworzeniem treści oddzielnie od dystrybucji pozwoli nam na bycie bardziej skutecznymi i elastycznymi w tworzeniu treści, jakiej najbardziej pożądają konsumenci, dostarczanej w sposób najbardziej przez nich preferowany. Nasze zespoły kreatywne skoncentrują się na tym, co robią najlepiej – tworzeniu światowej klasy treści opartych na znanych franczyzach – podczas gdy nasz nowo scentralizowany zespół dystrybucji globalnej skupi się na dostarczaniu i zarabianiu na tych treściach w najbardziej optymalny sposób na wszystkich platformach, w tym Disney+, Hulu, ESPN+ oraz nadchodzącej platformie streamingowej Star.
Skąd taka decyzja?
Streszczając powyższy wywód, Disney uformował właśnie nowy zespół do spraw dystrybucyjnych, oddzielił jego działania od grup kreatywnych, a także nakazał mu się skupić na platformach VOD. W komunikacie tym całkowicie pominięto rolę kin, o czym rok temu w ogóle byśmy nie pomyśleli.
Powiecie pewnie, że winę za taki stan rzecz ponosi pandemia koronawirusa, a raczej jej skutki, które dotknęły branżę filmową. Cóż, i tak, i nie. Bo z jednej strony bez COVID-a nie doszłoby do tych zmian, ale Disney poczuł po prostu krew, nagłą chęć zysku, związaną między innymi z Mulan, która została udostępniona na ich autorskiej platformie streamingowej za dodatkową opłatą i osiągnęła na niej względnie satysfakcjonujący wynik finansowy (ponad 30 milionów dolarów w weekend otwarcia), a już na pewno lepszy od tego uzyskanego w kinach.
Decyzja ta nie jest żadnym zaskoczeniem, bo nawet ostatnio wspominaliśmy o lekko opóźnionej premierze animacji Co w duszy gra, która również została przeniesiona z multipleksów na Disney+ (tym razem jednak dla wszystkich – bez żadnej kwoty do dopłaty). Należy więc spodziewać się, że większość produkcji oryginalnych tejże firmy będzie debiutowała w formie cyfrowej.
Co z Polską? Co z kinami?
Co to oznacza dla nas, dla Polaków? Nie mamy przecież na razie dostępu do platformy Disney+, a Hulu i ESPN+ to czarna magia niedostosowana do warunków rodzimego rynku. Musimy chwilę poczekać, ale Bob Chapek wydaje się mieć łeb na karku, bo zarówno Mulan, jak i bajkę Souls można było/będzie obejrzeć w naszym kraju w kinach. Podobny scenariusz w kontekście najbliższych miesięcy jest najbardziej prawdopodobny, bo i najbardziej opłacalny dla obydwu stron.
A kto jest największym poszkodowanym całej sytuacji? Biedne kina, które są w dużej mierze uzależnione od superprodukcji, a duża część z nich wychodziła z inicjatywy Disneya. Zobaczymy jeszcze, na ile definitywnie zostały zatwierdzone wyżej wspomniane zmiany, ale wątpliwościom nie ulega fakt, że właściciele multipleksów jadą właśnie rozpędzoną ciężarówką na skraj urwiska. A kierowcą jest nie kto inny, jak bezlitosna Myszka Miki.