Trials Frontier

Minirecenzja Trials Frontier – udany, choć niewątpliwie spóźniony mobilny debiut serii!

Mimo, że seria Trials liczy już sobie ponad dekadę, to wcześniej nie trafiła na platformy przenośne. Sytuacja ta wydaje się o tyle dziwna, że mechanika gry wydaje się wręcz stworzona pod kątem urządzeń mobilnych, a sklepy z aplikacjami od dawna już pełne są rozmaitych klonów Trials, czerpiących garściami z prostej lecz niesamowicie grywalnej koncepcji rozgrywki studia RedLynx. Dobrze więc, że fiński deweloper postanowił w końcu zaistnieć także na ekranach smartfonów i tabletów, a szczególne pochwały w tej materii należą mu się zwłaszcza za to, że zamiast konwertować jedną z dotychczasowych odsłon cyklu, pokusił się o stworzenie całkiem nowej gry, skierowanej wyłącznie na platformy mobilne.

Trials Frontier to siłą rzeczy produkcja nieco inna od gier, wydawanych na pecety i konsole. Te bowiem, z odsłony na odsłonę, przeobraziły się z prostej flashówki w efektowną, trójwymiarową produkcję, pełną spektakularnych wybuchów i efektów specjalnych. Mobilną wersję gry zrealizowano zaś w klasycznym widoku z boku, budzącym skojarzenia raczej z prekursorką całej serii. Nie oznacza to jednak, że gra stanowi krok wstecz w ewolucji cyklu – przeciwnie, w sposób wręcz idealny oddaje ona kwintesencję Trials, a więc zręcznościowy, lecz oparty mocno na fizyce model jazdy.

Ciekawostkę stanowi fakt, że Trials Frontier – jako pierwsza gra z serii oferuje nam tło fabularne, lub raczej coś na jego kształt. Całość rozgrywa się w znanym z next-genowego Trials Fusion uniwersum, łączącym cechy Dzikiego Zachodu z elementami postapokaliptycznymi. Główny bohater budzi się w nieznanym sobie miasteczku, odzyskując przytomność po poważnym wypadku, jaki zafundował mu tajemniczy rywal o imieniu Butch. Okazuje się, że lokalni mieszkańcy nienawidzą Butcha równie mocno i z prawdziwą przyjemnością pomogą naszemu protagoniście w dokonaniu zemsty. W tym celu konieczne będzie jednak zbudowanie wystarczająco wypasionej maszyny, poprzedzone zdobyciem odpowiednich schematów i części. Te zaś zdobędziemy, wykonując kolejne, zlecane przez mieszkańców miasteczka misje, rozgrywające się na stopniowo odkrywanych w toku rozgrywki torach.

Większość z zadań sprowadzać się będzie do przejechania danej trasy w jak najkrótszym czasie, pokonania jakiegoś przeciwnika, wykonywania określonej liczby ewolucji, bądź zdobycia odpowiedniej liczby części za pomocą specjalnego koła fortuny, którym kręcimy po zakończonym wyścigu. Całość uzupełnia konieczność ustawicznego ulepszania posiadanych motocykli, a nawet coś na kształt systemu rzemiosła, pozwalającego tworzyć z kilku zwykłych elementów podzespoły lepszej jakości. Co ciekawe, nie zapomniano też o możliwości zmagań w sieci, gdzie walczymy z innymi, żywymi przeciwnikami o uzyskanie jak najlepszych czasów.

Największą bolączką Trials Frontier jest stanowiący główną przypadłość współczesnych produkcji mobilnych model freemium, niosący ze sobą szereg typowych, irytujących ograniczeń. Każde z ulepszeń wymagać będzie bowiem nie tylko zebrania odpowiedniej ilości gotówki, ale także odczekania odpowiedniej ilości czasu. Dodatkowo w grze znajdziemy nieco przestarzały już system energii, który nie pozwoli nam wciągnąć się bez reszty w zabawę, gdyż już po kilku wyścigach staniemy w obliczu braku paliwa i chcąc kontynuować rozgrywkę, zmuszeni będziemy sięgnąć po kartę kredytową. Nie chodzi oczywiście o to, by grać zupełnie za darmo, bo w końcu i deweloperom należą się za ich pracę odpowiednie profity, jednak wielu graczy zapewne wolałoby zapłacić za grę raz, a później bawić się do woli.

W porównaniu do swych poprzedniczek ze stacjonarnych platform sprzętowych, Trials Frontier jest grą znacznie „lżejszą” – co nie znaczy łatwiejszą. Tytuł zawiera wszystkie kluczowe elementy serii, a przy tym został znakomicie zoptymalizowany i zaadaptowany do możliwości ekranów dotykowych. Zważywszy na wszystkie plusy oraz fakt, że dostępny jest (przynajmniej nominalnie) całkowicie za darmo, grzechem byłoby nie spróbować…