Kingdom Rush Origins

Minirecenzja Kingdom Rush Origins – powrót króla

Przez kilka ostatnich lat studio Ironhide ciężką pracą wyrobiło sobie opinię najlepszego zespołu tworzącego strategie typu tower defense. Kingdom Rush Origins tylko umacnia tę pozycję.

Autorzy nie ryzykowali głębokich zmian w formule cyklu. Zamiast tego postanowili zaoferować to, czego fani, zarówno serii, jak i całego gatunku, oczekiwali, czyli dopracowaną i wymagającą strategię. Tym razem kierujemy armiami elfów, co poskutkowało sporym zestawem nowych bohaterów, przeciwników oraz budynków. W praktyce większość z nich stanowi lekko zmodyfikowane odpowiedniki tego, co znamy z poprzednich odsłon. Osoby szukające świeżych wrażeń mogą być tym zawiedzone, ale pozostali gracze docenią fakt, że dzięki temu można od razu zacząć zabawę na pełnych obrotach, bez spędzania kilku godzin na nauce nowych elementów.

Nie znaczy to, że zabrakło nowości. Powraca opcja ręcznego sterowania bohaterów, ale teraz każdy z nich otrzymał opcję rzucania unikalnego i bardzo przydatnego zaklęcia. Sprawia to, że polegamy na herosach jeszcze bardziej niż we wcześniejszych grach z serii.

Marka zawsze słynęła ze świetnie zaprojektowanych i zbalansowanych map, a to, co oferuje Kingdom Rush Origins przebija pod tym względem nawet poprzednie odsłony cyklu. Poziomy są pomysłowe i wymagające. Już po kilku pierwszych etapach wyzwania robią się naprawdę ciężkie i wygrana wymaga sporego wysiłku. Jednak nigdy nie ma się wrażenia, że gra jest niesprawiedliwa, a porażki zamiast zniechęcać motywują do podjęcia jeszcze jednej próby.

Kingdom Rush Origins nie wnosi do formuły cyklu za wiele nowego. Trudno jednak mieć o to pretensje, gdy gra daje tak dużo radości i potrafi kompletnie wciągnąć w swój świat na długie godziny. Autorzy upichcili nam po prostu mobilny bigos i im częściej go odgrzewają, tym smaczniejszy się staje.