WoW Burning Crusade Classic, czyli jak „zero zmian” zmieniło się w „trochę zmian”
Premiera Burning Crusade Classic za nami. Tłumy graczy przechodzą przez Mroczny Portal, a Blizzard topi się w pieniądzach. Nie mija jednak doba, a po serwerze biegają już postacie z maksymalnym poziomem. Miało nie być zmian, ale jednak ich nie brakuje.
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Dzisiaj zaserwuję Wam trochę moich złotych myśli. Dzięki Burning Crusade Classic uruchomiłem bowiem wehikuł czasu i cofnąłem się do roku 2007, kiedy to debiutowało The Burning Crusade, czyli pierwszy dodatek do World of Warcraft. Były to okres dominacji króla MMORPG, który dumnie rozsiadł się na swoim tronie i nic nie zapowiadało, by ktokolwiek mógł mu zagrozić. Sytuacja ta utrzymuje się do dzisiaj, chociaż korony nie nosi już niezrównany młodzian, tylko styrany życiem staruszek, któremu przydałaby się emerytura.
Może wycieczka do czasów jego świetności oraz powspominanie, jak to kiedyś było (a teraz to nie ma), zadziała niczym cudowny balsam odmładzający? Nie – i nie ma co się oszukiwać. Dzisiejsze Burning Crusade Classic to nie ta sama gra, która podbiła serca tłumów (oraz ich portfele) 14 lat temu. Winę za to ponosi jednak nie tylko Blizzard, ale również my, gracze, chociaż nikt o zdrowych zmysłach się do tego nie przyzna. Przecież wszystko, co złe, to wina Blizzarda! I tym jakże pozytywnym wstępem zapraszam Was dalej, przez Mroczny Portal na Rubieże zwane Outland.
TO NIE JEST RECENZJA
Jak bowiem recenzować produkt sprzed 14 lat, który już miał recenzję? Gdyby był to remaster czy remake, sprawa wyglądałaby inaczej, ale w tej sytuacji uznaliśmy, że zamiast recenzji otrzymacie felieton. Trudno bowiem przejść obojętnie obok Burning Crusade Classic, zwłaszcza że w gatunku MMORPG to zdecydowanie jedna z najgorętszych premier roku. Co jest ironiczne samo w sobie, w końcu mówimy o starej grze, ale niestety – ten typ tak po prostu ma, a dowodzi to jedynie tego, że potrzeba tutaj rewolucji. Zanim (o ile) jednak ona nastąpi, wrócimy do klasyki, by wyciągnąć z niej naukę.
Miało nie być zmian, ale zmiany są
Burning Crusade Classic wystartowało z aktualizacji 2.4.3, w związku z czym pewne zmiany względem początków The Burning Crusade są zwyczajnie nieuniknione i nie ma co na to narzekać. Kręcić można jednak nosem na długość aktualizacji wprowadzającej do tego dodatku. Pre-patch dostępny był jedynie przez dwa tygodnie, więc gracze zainteresowani omawianym rozszerzeniem mieli niewiele czasu, by się przygotować.
Takich osób było sporo i w pełni je rozumiem. Aktualizacja wprowadzająca dodała bowiem istotne zmiany klasowe, ułatwiła expienie oraz ogólnie wygładziła grę. Dzięki temu stara zawartość World of Warcraft stała się zwyczajnie przyjemniejsza. To zatem idealny moment, aby rozpocząć swoją przygodę w Azeroth. Czy to oznacza, że w ciągu dwóch tygodni nie dało się przygotować postaci od zera do nowego dodatku?
Skądże znowu! Pamiętajcie, że World of Warcraft to leciwy staruszek, który został rozpracowany na wszelkie możliwe osoby. Jeśli zatem ktoś się uparł, mógł w tym czasie bez przeszkód wyexpić postać do 60 poziomu. Zwłaszcza gdy zapragnął grać paladynem po stronie Hordy lub szamanem jako reprezentant Przymierza. Co prawda możliwość ta została wprowadzona dopiero wraz z premierą The Burning Crusade, ale Blizzard pokusił się tutaj o zmianę na korzyść graczy.
A lagi som? Nje som!
No dobra, Mroczny Portal się otworzył i szarańcza (znaczy gracze!) została wpuszczona na Rubieże (z uporem maniaka będę używał oficjalnego tłumaczenia nazwy Outland, musicie mi to wybaczyć). Jak zatem nowa kraina wytrzymała ten nadmiar poszukiwaczy przygód? Całkiem sprawnie, chociaż nie obyło się bez pójścia na łatwiznę ze strony Blizzarda.
Miało być klasycznie, ale jednak zdecydowano się na szybszy respawn mobów. Nie wszystkich, tylko tych najistotniejszych, dzięki czemu teoretycznie sprawniej wykonywało się questy. W praktyce, gdy nie byliście uważni, mogliście zostać zaatakowani przez większą liczbę przeciwników, niż ustawa przewiduje. Natychmiastowe wskrzeszenia mobów sprawiły, że kilkakrotnie wracałem do ciała, ale uznajmy, że jestem masochistą i bawiło mnie to niemiłosiernie.
Mniej zabawna była optymalizacja rozgrywki ze strony graczy. Co bardziej doświadczone osoby lub te, które zjadły zęby na The Burning Crusade, grając na prywatnych serwerach, wiedziały, co robić. Gracz o nicku Hazec potrzebował 13 godzin, aby jako pierwszy na świecie wbić poziom 70. Do tego osiągnięcia niezbędna była koordynacja grupy osób, grind mobów oraz wykonywanie w kółko dungeonów.
W niecałe 25 godzin od startu dodatku gildia wspomnianego pana, czyli Progress, wyczyściła wszystkie aktualnie dostępne raidy. Kiedy rozszerzenie debiutowało, gracze potrzebowali 40 dni, aby poradzić sobie z Gruul’s Lair. Gdzie zatem ta zachwalana trudność starego World of Warcraft, o której tyle się mówi?
Odpowiedź jest prosta – mamy rok 2021, a nie 2007. Minęło 14 lat, w tym czasie społeczność opracowała mnóstwo poradników i miała tysiące okazji, aby przygotować się do wyzwań. Do tego trudność starego World of Warcraft opierała się przede wszystkim na czasie. Trzeba było wygrindować poziom, zdobyć odpowiedni ekwipunek, wyfarmić reputację, spełnić wymagania do dungeonów oraz raidów, a potem jeszcze mierzyć się z nieznanym. Teraz wszystko podane mamy na srebrnej tacy, więc to już nie kwestia trudności, tylko odrobienia (a w zasadzie skorzystania z cudzej) pracy domowej.