Nienawidzę bydlaka - najgorszy boss z Dark Souls to nie ten, o którym myślicie
Najgorszy boss w pierwszych Soulsach? Nie, to nie Ornestein i Smaugh, choć ten gorszy czasem pojawia się także, kiedy walczę z nimi. Szczerze go nie cierpię.
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Jest wielu przeciwników w pierwszych Dark Soulsach, którzy są irytujący i trudni do przejścia. Momentami ma się wrażenie, że cały projekt etapu został stworzony wręcz złośliwie. Idąc do pajęczej wiedźmy Quelaag, przechodzimy przez trujące błoto. Żeby dotrzeć do Czterech Króli, musimy wędrować całą drogę od ogniska w kaplicy Firelink, a bezłuski smok Seath chowa się na końcu jaskini, którą przemierzamy po niewidzialnych mostach. Oczywiście wszystkie te atrakcje powtarzamy przy każdej próbie zabicia danego oponenta. Nie to jednak jest najgorsze.
Sami przeciwnicy również, co oczywiste, zostali zaprojektowani tak, by nie ułatwiać nam zadania. Gdy już czujemy, że jesteśmy bliscy zabicia gargulca na dachu katedry, pojawia się drugi, który nie dość, że dołącza do pierwszego, to jeszcze zieje ogniem, na co nie jesteśmy przygotowani. capra demon nie był taki groźny, ale chował się w ciasnym fragmencie mapy z dwoma psami. Nawet nie było gdzie odskoczyć. No i przede wszystkim pierwsze spotkanie z większością wrogów kończyło się odkryciem, że my jednym ciosem zabieramy im jedną dwudziestą paska, a oni nam trzy czwarte.
Tak naprawdę są to jednak drobiazgi. Coś, co robi wrażenie na niedoświadczonych graczach. Niedoświadczonych, jeśli chodzi o tę konkretną grę. Osobiście jestem zdania, że Dark Souls poziomem trudności nie zbliża się nawet do dowolnej sieciowej strzelanki. W Battlefieldzie trzeba mieć oczy dookoła głowy, słaby dźwięk przestrzenny może sprawić, że za późno zareaguje się na zagrożenie, a przeciwnik za każdym razem potrafi zachować się zupełnie inaczej. To jest trudne.
To nie jest takie trudne... jak już nauczymy się gry na pamięć
Dark Souls możemy się po prostu nauczyć na pamięć. Udowadniają to speedrunnerzy, którzy przechodzą tę grę w mniej niż 30 minut. Udowadniam to ja sam. Pierwszy raz zagrałem w to rok temu na Switchu i przeszedłem całą grę, a następnie jej (mniej więcej) połowę w New Game Plus. Teraz gram znowu, już na pececie. Wczoraj w ciągu jednego dnia wszedłem do ścieków pod Undead Burgiem, pokonałem tam smoka, potem wiedźmę Quelaag i jeszcze zdążyłem przejść cała fortecę Sena, zabić żelaznego golema i zakończyć sesję przy ognisku w Anor Londo.
Nie piszę tego, żeby się chwalić, raczej po to, żeby pokazać, że chwalić się nie ma czym. Za pierwszym razem wspomniana wiedźma uśmierciła mnie przynajmniej 30 razy. To była droga przez mękę, która zajęła mi chyba dwa dni. I to same próby pokonania Quelaag, nie mówiąc już o dotarciu do pozycji startowych.
Żelazny golem akurat nawet za pierwszym razem nie był trudny, ale dojście do niego trwało godzinami. Każde wahadło, każda płytka aktywująca pułapkę i lecąca w dół kula były elementem, którego trzeba się było nauczyć, wykuć na blachę, a to wymagało prób – a więc i czasu. Nie chodzi o to, że ktoś mógłby nie dać rady tego przejść. Mógłby tylko stracić cierpliwość i włączyć jakąś „normalną grę”.
Wczoraj wyeliminowałem Quelaag za pierwszym razem. Nie musiałem nawet pamiętać o wszystkich jej ruchach i wszystkich zapowiadających je znakach. Wystarczyło po prostu zwracać uwagę na animacje. Każdy atak jest tu zawczasu sygnalizowany i nieważne, że wyleciało mi z głowy, czy głaskanie pajęczego ciała przez ludzką rękę wiedźmy oznacza plucie lawą, czy też zamach płonącym mieczem. Sama świadomość, że trzeba to obserwować, wystarcza. Oczywiście pomaga też wiedza, jaką broń znaleźć, jak ją ulepszyć, jak zainwestować dusze i gdzie je farmić. Tak, wtedy wiele rzeczy staje się prostsze.
Osobiście jestem fanem miecza czarnego rycerza. Na początkowych etapach gry jest on tak mocny, że czasem miałem wrażenie, jakbym oszukiwał, a i przy ostatnim bossie ten oręż okazał się wystarczający.
Ostatecznie powiedziałbym, że Dark Souls nie jest grą ekstremalnie trudną, tylko raczej czasochłonną. Produkcją z wysokim progiem wejścia i wymagającą cierpliwości. Jest jednak jeden przeciwnik, którego naprawdę się boję. Z czasem potrafi stawać się jeszcze silniejszy niż wcześniej, może zaatakować w każdym momencie, ale wygrana z nim wydaje się faktycznym sensem całej zabawy.