autor: Szymon Liebert
Testujemy grę Dark Souls II: Scholar of the First Sin - stary pies zna nowe sztuczki - Strona 2
Scholar of the First Sin to nowa edycja Dark Souls II, w której From Software nie ograniczyło się do liftingu graficznego. Fani dostają grę, która ponownie ich zaskoczy.
Studio From Software jest na fali i w pierwszej połowie tego roku zaatakowało rynek dwukrotnie. Najpierw otrzymaliśmy przesiąkniętego wiktoriańskim klimatem Bloodborne’a, który swoją drogą okazał się świetny, a teraz wracamy do Dark Souls II w edycji Scholar of the First Sin, zawierającej poprawioną grafikę i pakiet dodatków. Coś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak typowe specjalne wydanie gry, oferujące tylko drobne modyfikacje, tak naprawdę stanowi kolejne wyzwanie, jakie rzuca graczom japoński producent. Próbę, w obliczu której staje tak deweloper, jak i gracze, bo Scholar of the First Sin skierowane jest także do weteranów Dark Souls II. Czy stary pies może nauczyć się nowych sztuczek? Czy z tego powodu warto sięgnąć po tę grę?
Powrót do Dark Souls II po Bloodbornie
Wydanie Dark Souls II: Scholar of the First Sin w tak krótkim czasie po Bloodbornie jest ciekawym doznaniem dla fana serii. U mnie powrót do świata starszej z gier wywołał mały szok, związany z przyzwyczajeniami, jakich nabyłem w skórze tropiciela bestii z wiktoriańskiego świata. W Bloodbornie postać jest szybsza i zwinniejsza, a zasięg ciosu spory. Nie ma też tarcz, za którymi można się ukryć. Przez pierwsze dwie godziny próbowałem grać w Scholar of the First Sin tak samo jak w Bloodborne’a i ginąłem na potęgę, padając nawet w starciach z najłatwiejszymi przeciwnikami. Sprawiło to, że miałem wręcz wrażenie utrudnienia rozgrywki względem podstawowej gry. Szybko jednak „wdrożyłem się” w temat i zacząłem pokonywać lokacje oraz bossów niczym pospieszny turysta – wyłapując określone atrakcje i pędząc dalej. Bloodborne pozostawił we mnie jednak pewien ślad, bo przez 15 godzin gry ani razu nie użyłem tarczy.
Inną pozostałością po Bloodbornie jest pamięć o świetnej oprawie wizualnej, nie tylko w przypadku projektu lokacji, ale też wyglądu i animacji przeciwników. Dark Souls II na tle nowszego dzieła studia From Software wygląda po prostu biednie. Nawet mimo faktu, że edycja Scholar of the First Sin zawiera poprawioną grafikę, co widać w poziomie szczegółowości tekstur, większej liczbie efektów specjalnych różnego typu itd. Co z tego, skoro niektóre lokacje są ładne, a inne raczej potworne (tak, myślę o kniei upadłych olbrzymów). Zwykłym liftingiem się tego nie przeskoczy. Jest jednak pewna znacząca zmiana, która przyniosła konkretny efekt – gra działa teraz w 60 klatkach animacji na sekundę. Nawet jeśli nie zawsze utrzymuje ten poziom i traci parę klatek (co na PlayStation 4, gdzie testowaliśmy tytuł, zdarzało się raczej rzadko), wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Mając w pamięci takie produkcje jak Bayonetta 2, zawsze optuję za większą liczbą klatek, więc uzyskanie tego poziomu w Dark Souls 2 bardzo mnie cieszy.
Edycja Scholar of the First Sin zawiera wszystkie wydane do tej pory dodatki, czyli Crown of the Sunken King, Crown of the Old Iron King i Crown of the Ivory King. Każdy z nich przynosi nowe lokacje, przeciwników i oczywiście bossów. Do tego dorzucono jeszcze jednego nowego oponenta i bossa – tytułowego Scholar of the First Sin, na którego można trafić pod koniec gry.
Gdzie jest mój pierścień?!
Jedną z pierwszych rzeczy w Scholar of the First Sin, jaką odkryje weteran Dark Souls II, jest to, że From Software nie ograniczyło się do liftingu graficznego i dołączenia do gry trzech wydanych wcześniej dodatków. Nowa edycja została potraktowana jako okazja do przejrzenia lokacji, przedmiotów i umiejscowienia przeciwników. Już we wprowadzeniu trafiamy na niespodziankę – jedno z przejść dostępnych w ramach samouczka jest zablokowane postacią zamienioną w kamień. Kolejne tego typu zaskoczenia spotykają gracza na każdym kroku, bo zmienił się układ wielu oponentów. Podczas wchodzenia na odłamany z posągu miecz przypominający maszt w kniei upadłych olbrzymów drogę powrotną zablokuje nam nie jeden, a czterech oponentów. Udając się do upadłej grzesznicy, musimy pokonać lokalną wersję zręcznego strażnika, zamiast wielkich powolnych pełzaczy. Innymi słowy – co rusz trafiają się drobne zmiany i nowości, sprawiające, że mimo znajomości gry trzeba mieć się na baczności i uważać na każdy kolejny krok. Bardzo fajny pomysł, bo autorzy często grają na wiedzy osoby, która zna lokacje jak własną kieszeń. Kolejny raz From Software bawi się ze swoimi fanami w kotka i myszkę.