Witam ostatnio odświeżając serię American Pie wiadomo trafiłem na cześć jak w temacie i tak pomyślałem i popytać tutaj z ciekawości oraz podzielić się opowieściami tutaj na grupie kto jak miał.Zacznę od siebie że u mnie nigdy do takiego czegoś nie doszło ani z szkoły podstawowej plus gimnazjum oraz z zawodówki oraz liceum bo jakoś nigdy nie doszło bo raz miało dojść ale nikt się nie wstawił bo każdy zrezygnował :/
Zapraszam do opowiadania.
U mnie po studiach nie było nic, podobnie w przypadku liceum, poza spotkaniem na ślubie jednego ze znajomych.
Za to w przypadku podstawówki zrobiliśmy sobie zlot prawie 20 lat po zakończeniu szkoły. Nie całej szkoły rzecz jasna bo za naszych czasów samych klas ósmych było osiem, z ponad dwiema setkami uczniów - ale udało się zebrać kawałek klasy i to było super. Okazjonalnie spotykamy się do dziś, choć to raczej raz na rok-dwa.
Gdy jeszcze mieszkałem w Polsce, spotykaliśmy się regularnie co dwa lata. Za każdym razem niestety w coraz mniejszym gronie. Najbardziej wytrwali kontynuują tę tradycję, choć zostało chyba tylko siedem osób z dwudziestu. Ja już mam niestety za daleko. Ale mile wspominam.
Mój kuzyn tak miał spotkanie raz że jak sobie zrobili zjazd to potrafił ich kolega przyjechać specjalnie z Anglii na to spotkanie aż z 10 lat się nie widzieli chyba.
Anglia w porównaniu z moim stałym miejscem pobytu, to jak rzut beretem, więc pewnie nadal bym przyjeżdżał albo gdyby teraz planowali się spotkać, to bym skorzystał, bo jestem tuż za zachodnią granicą. Ale gdy kontrakt dobiegnie końca i wrócę do domu, to latać tylko żeby sobie przez kilka godzin pogadać? Nie uśmiecha mi się :)
Zapomniałem dodać że nie raz się nie których znajomych się spotyka gdzieś na ulicy ale mam też takich kolegów,koleżanki co nie widziałem z 10-12 lat od ukończenia szkoły(tylko tutaj wspominam o gimnazjum i podstawówce) bo szkoły zawodowa i liceum to gdzieś z 9 lat minimum.
Moja szkola organizuje takie zjazdy ale ja sie jeszcze mojego rocznika nie doczekalem. Konczylem w 2007.
Zwyrodnialcy, patusy, nołlajfy, trolle i Bóg jeden wie kto jeszcze w jednym miejscu? Świat by się skończył!
Przecież ty nawet nie wypowiadasz się o grach w tematach
Ciebie w ogóle nie kojarzę, ciężko cie nazwać stałym bywalcem tego forum, phi ;)
Sosnowiczankę zna każdy
To też jakaś nowa wódka? Coś jak Sierpniówka?
Przecież ty nawet nie wypowiadasz się o grach w tematach
Stare, znałam :)
Ciebie w ogóle nie kojarzę, ciężko cie nazwać stałym bywalcem tego forum, phi ;)
Ja ciebie też nie kojarzę. I co teraz? Pojedynek? xD
To też jakaś nowa wódka? Coś jak Sierpniówka?
Uuu
bardzo mi plusujesz
Co robię!? :D Piszecie tutaj jakimś niezrozumiałym dla mnie językiem. WTF!
Ale uważaj, bo jak dotąd każdy, kto wchodził ze mną w dialogi, nagle ginął w niewyjaśnionych okolicznościach :P
Ale ja nie chcę umierać, więc więcej z tobą nie będę dialogował.
Jak jestes po 30-tce to umowic sie z 2 kumplami na piwo to jest juz misja niewykonalna, bo temu godzina nie pasuje, ten pracuje, temu zona nie powzwala ect.
A ty oczekujesz ze sie 30 osob umowi na jeden termin :D
Po drugie, jak z kims nie utrzymujesz kontaktu przez 2 lata to praktycznie taka znajomosc staje sie martwa, wiec tym bardziej po co udawac ze po 20 latach ma niby was cos laczyc z ludzmi ze szkoly.
Miałem spotkanie 10 lat po maturze. Moja klasa (mat-fiz) i klasa mat-ang z którą mieliśmy bardzo dobry kontakt. Sami sobie to ogarnelismy. Bardzo dobrze wspominam, bo mogłem porozmawiać z ludźmi z którymi w czasach szkolnych nie miałem kontaktu.
takie spotkania po kilku czy kilkunastu latach gdy kontaktu nie było przez ten czas w ogóle to bardziej zalatuje tym, żeby się pokazać jak to się komu w życiu udało, bo nie wierzę że ktoś nagle zatęsknił za swoją klasą po 10 latach :)
Zależy. W przypadku podstawówki - nie było takich klimatów, raczej ciekawość gdzie ludzie trafili.
Liceum - zlotu nie było, ale jestem pewien że ewentualny zlot zmieniłby się w jedną, wielką napinkę.
Podstawówkę kończyłem 25 lat temu. Kontakty urwały się właściwie od razu po wejściu do szkoły średniej. Na tym etapie dopiero ewentualnie zaczynają się tworzyć "wielkie przyjaźnie". Jak masz 12-13 lat to jesteś smarkiem i nie masz przyjaciół a co najwyżej kolegów.
Tak więc gdyby teraz ktoś miałby organizować zlot klasowy z podstawówki to nie widzę innej opcji niż wielka napinka, bo gdybym chciał wiedzieć gdzie ktoś trafił to bym się tym mógł interesować w czasach szkoły średniej, ewentualnie studiów :)
Owszem, okres podstawówki a liceum to przepaść jeśli chodzi o podejście, przyjaźnie, perspektywy i nie ma się czemu dziwić, to okres gdy ludzie bardzo szybko się zmieniają.
Myślę, że u mnie wysżło jak wyszło bo w podstawówce mieliśmy trochę zgranej ekipy, ludzi mieszkających niedaleko i część kontaktów przetrwała, czy płynnie przeszła dalej.
Oczywiście, z masą ludzi kontakt urwał się praktycznie od razu po zakończeniu szkoły. Jest też faktem, że pomogły nam Social Media, bo nawet jeśli ludzie rozjechali się po świecie to można było ich wyszukać i się skontaktować. No i - co ważne - sporo osób albo zostało na miejscu, albo przynajmniej utrzymało kontakty więc zorganizowanie spotkania nie byłoby problemem.
Z drugiej strony, liceum... ludzie zaczęli mieć lub mieli bardzo różne pomysły na siebie. Kilka osób z klasy wiedziało dokąd zmierzają, reszta miała jakieś ogólne pojęcie, niektórzy - jak ja - zero pomysłu na siebie.
To co wpłynęło na rozpad więzi - oprócz zasadnego pytania na ile te więzi były głęboke w okresie licealnym - to rozjazd zainteresowań. Ludzie poszli na studia, na różne kierunki, część zaczęła karierę naukową, część poszła w biznes, część wymyśliła jeszcze inne podejście.
Co istotne i skąd podejrzenie napinki: przynajmniej paręosób z klasy było cholernie ambitnych, a jednocześnie dysponowało potencjałem by te ambicje zrealizować. W przypadku dwóch osób z którymi się zetknąłem później mogę powiedzieć, że te ambicje zrealizowały.
Pogodzę Was. Zawsze można w jednej ławce przesiedzieć z tym samym kumplem podstawówkę i liceum :)
Podstawówkę kończyłem 25 lat temu. Kontakty urwały się właściwie od razu po wejściu do szkoły średniej. Na tym etapie dopiero ewentualnie zaczynają się tworzyć "wielkie przyjaźnie". Jak masz 12-13 lat to jesteś smarkiem i nie masz przyjaciół a co najwyżej kolegów.
A ja właśnie najwięcej kontaktów mam z ludźmi z podstawówki. Z liceum z jedną osobą a ze studiów z nikim.
Powiem to tak są ludzie że ma się tam jakiś znikomy kontakt ale są też ludzie tacy co ich znasz oni cb i np przechodzą obok ciebie jakby cię nie znali to też wkurza i nie raz boli.Powiem tak że jak kończyło się gimnazjum to się mówiło że będzie się utrzymywać kontakty spotykać itp a tutaj kicha i dalej jak się szło do szkoły to samo...
w tym roku na dwudziestolecie matury udało się spotkać w jednej knajpie tak z około połową klasy. Deklarowało się więcej osób, ale jakoś się nie odezwali już później :P
Raz miałem takie spotkanie i było mega. Trzeba to powtórzyć
Dwa lata temu spotkanie grupy studenckiej (17 osób przyszło).
Sami organizowaliśmy w lokalu, w mieście, w którym wspólnie studiowaliśmy.
Rok temu spotkanie klasy licealnej (13 osób przyszło).
Sami organizowaliśmy w lokalu, w mieście, w którym wspólnie się uczyliśmy.
Ogólnie rzecz biorąc bardzo fajne doświadczenia, mimo że kontakt z ludźmi był znikomy. Do obu spotkań doszło przy okzaji spotkania w dużo mniejszej grupie i osobiście jednak wolę te mniejsze grupy, bo tak, to trudno poświęcić każdemu choćby pięć minut, a przekrzykiwanie się przy wielkich stołach w lokalach też nie ma większego sensu.
Generalnie zdecydowana większość zaproszonych reagowała entuzjastycznie i po spotkaniu do tej pory dobrze to wspomina. Największy problem to znaleźć kogoś, kto to zorganizuje. To gdzie i kiedy ustalaliśmy przez miesiące, ale ponieważ większość chciała, to się udało i żeby nie było, mówimy o ludziach, którzy w większości już dawno założyli swoje rodziny, mają dzieci i mieszkają również za granicą. Jak się chce, to znajdzie się sposób żeby się spotkać, a raz na kilka czy kilkanaście lat to aż wstyd szukać wymówki :P
Jeśli chodzi o pierwsze szkoły to było tylko raz z klasą z liceum (przyszło z 10 osób z ok. 30), za to jeśli chodzi o studia to regularnie co 10 lat są organizowane spotkania i pojawiały się na nich nawet osoby które na co dzień mieszkają w USA czy w Australii. Takie spotkanie jest organizowane z półrocznym, a czasem i rocznym wyprzedzeniem były już dwa po 10 i 20 latach od ukończeniu studiów. Na pierwszym byli wszyscy, na drugim nie było tylko osób które zmarły (w wypadku losowych zdarzenia). Tak dużo osób kończyło studia :) (42 z ok. 190 które zaczynały że właściwie do dzisiaj wszyscy się b. dobrze znają, spotykają odwiedzają ale wiadomo że to były lata dawne i w Polsce zostało mniej niż połowa).
Więc tak wszystko zależy tak naprawdę tylko od osób czy chcą się znać i spotykać.
z 1/3 klasy z liceum utrzymujemy regularny, bliski kontakt wiec raczej nie ma potrzeby organizowania jakichs spotkan
Dobre wymysły, Bullziu :)
Teraz nas przekonaj, że jesteś realnym człowiekiem, bo ze 20 lat tu siedzisz dziadku a jeszcze nikt nie był w stanie udowodnić, że istniejesz (i w kuluarach krążą ploty, że jesteś wytworem zbiorowej halucynacji) :D
my sie jako podstawówka spotkaliśmy w 2 klasie liceum.
Czyli 5 lat po skonczeniu szkoly. Było około 10 osób z 34 osobowej klasy, więc całkiem niezle.
i to by bylo na tyle
W naszym kraju chyba nie ma oficjalnej tradycji zjazdów. To nie USA :D Zresztą podstawówka i liceum - mam je w du...
Co innego uczelnia wyższa. Nie obraziłbym się jakby chociaż raz na parę lat mój wydział robił jakieś oficjalne spotkanie. Wiem, że kilka osób z roku pracuje w zawodzie. Na szczęście sam jakiś tam kontakt mam z wydziałem.
Miałem jedną klasę, z którą od podstawówki w zasadzie w komplecie przeszliśmy do gimnazjum. Mam stamtąd dwóch przyjaciół, z którymi utrzymuję regularny kontakt (jak nie może być osobisty to chociaż telefoniczny). Z jednym kumplem gadam raz na pół roku na linkedinowskim czacie (wyjechał i tak na drugi koniec Polski). Resztę klasy mam w zadzie.
Liceum? Uchował mi się jeden przyjaciel (regularny kontakt, częste telefony, spotkania) i jedna przyjaciółka (niby wyniosła się tylko do Zgierza ale już to sprawiło że kontakt mamy tylko telefoniczny w zasadzie ale chociaż stały).
Studia? Na licencjackich poznałem żonę :P A że żonę to i jej przyjaciółkę, więc nasza trójką + 1 z liceum + ta dwójka z podstawówki nalezymy do tej samej "paczki". Co ciekawe: mam przyjaciela, którego poznałem....w przedszkolu. Mamy kontakt do dziś. Niedawno związał się z tą przyjaciółką żony :)
Studia magisterskie? Zero kontaktu z kimkolwiek, miałbym problem by przypomnieć sobie ich imiona.
Czas zrobić coming out:
1. Nie byłem na studiach.
2. Nie oglądałem American Pie (jeszcze, zawsze tylko jakieś urywki, to samo ze Znachorem, jaki kurwa Wilczur?!).
3. Jedyni ludzie na których serio mi zależało przez wiele lat to znajomi z podstawówki, ale jak kolega z klasy popełnił samobójstwo akurat byłem tysiące kilometrów od Polski i zorganizowałem zdalnie masę tematów okołopogrzebowych nawet syncując mateczki znajomych i wiecie co? Na pogrzebie nie było nikogo z klasy, jedynie kilka matek. Poszedłem na grób po powrocie z wyjazdu chyba jako jedyny, nie mieszkam w mieście rodzinnym, ale jak wpadam to ogarniam ten grób i widzę, że kurwa NIKT NIGDY go nie odwiedza.
4. Wyleczyło mnie to całkiem z nostalgii, to i to jak pokończyła większość znajomych - w Polsce zjazdy absolwentów się nie przyjmą, bo 80% wstydzi się mordę pokazać i to jest smutny fakt :[ Albo alkusy, albo patusy, albo najlepsze uczennice się puściły z kolegą co nie umiał 2+2 dodać i teraz żyją od pierwszego do pierwszego.
Ot, taka historia życia człowieka z Polski B.
Nie oglądałem American Pie (jeszcze, zawsze tylko jakieś urywki, to samo ze Znachorem, jaki kurwa Wilczur?!)
American Pie BYĆ MOŻE oglądałem, ale nawet jeśli - nie pamiętam. Znachor zaś dobry, planuję w końcu książkę przeczytać.
Albo alkusy, albo patusy, albo najlepsze uczennice się puściły z kolegą co nie umiał 2+2 dodać i teraz żyją od pierwszego do pierwszego.
Nie wiem jak to wygląda z moją klasą licealną ale podstawówkowo - gimnazjalną to wygląda inaczej niż opisałeś. Moja klasa to w 90% byli ludzie z tzw. dobrych domów, większość bogata, zwłaszcza jak na łódzkie standardy: dzieci lekarzy, adwokatów itp. Wszyscy uczyli się zajebiście, większość czerwone paski co rok, chodzili na dodatkowe zajęcia. Nawet najsłabsi uczniowie, tych kilku z biedniejszych rodzin (czyli ja i trzech kumpli i dwie dziewczyny), mniej ambitnych, było "ciągniętych" w górę przez resztę klasy. Efekt? Wszyscy, z wyjątkiem mojego przyjaciela poszli do liceów (on do technikum), wszyscy (oprócz mojego przyjaciela ale on założył własny biznes, teraz pracuje w budowlance za dobry hajs więc źle nie skończył) skończyli studia (często zagraniczne), wyszło z tej klasy sporo informatyków, lekarzy i lekarzy stomatologów, adwokatów, jacyś architekci, etc. Nie zmienia to jednego: to klasa szczurów, każdy chciał być najlepszy. Nie za bardzo się lubili nawzajem. Spotkanie klasowe? Dobre żarty. Kto jest bardziej zajebisty ? W sumie: wszyscy skończyli zajebiście a jeśli nie zajebiście to dobrze lub bardzo dobrze. Nikt się nie stoczył, nie zapił, nie zaćpał, nie zaciążył za szybko, nie został menelem.
To byłoby ewentualnie wzajemne lizanie się po jajach i cycach. Sztuczne, owszem, ale tak to by wyglądało.
Powiem ci tak do pkt 3 skomentuje tak,ja chodziłem z kolegą do klasy(cała podstawówka i gimnazjum) który zmarł na raka 4 lata temu i jeszcze za czasów covid wiadomo mi było trochę ludzi z klasy nie wszyscy ale cześć plus wiadomo była grupa na fb plus składka też była na kwiaty oraz tam do grobowca to co zostało z kasy.Również ja też byłem w tym samym dniu tylko że po pogrzebie ale byłem mam czyste sumienie no i dodam że dwa,trzy raz do roku zawsze mu tam zaświecę świeczkę lub jak idę na dziadków to też do niego pójdę.
Tutaj przeglądając Tik Toka znalazłem filmik że doszło odziwo do spotkania aż po 20 latach :D
https://www.tiktok.com/@dordor_fi/video/7417513282921106721