W ostatnich dniach w niektórych nawet poważnych mediach nadzwyczaj dużym echem odbiła się lakoniczna wypowiedź prof. Matczaka łącząca osiągnięcie sukcesu z pracą po 16h na dobę:
https://www.money.pl/gospodarka/chcesz-sukcesu-pracuj-16-godzin-dziennie-eksperci-komentuja-recepte-marcina-matczaka-6695120886676320a.html
Wywołało to nadzwyczaj dużą reakcję niektórych środowisk lewicowych. Ja, o ile nie pochwalam wyzysku i oczekiwania przez niektórych pracodawców pracy dla nich przez 16h dziennie (przy płacy za 8h), to w sumie uważam, że aby osiągnąć sukces, poza etatem 8h, dobrze jest sobie dorabiać (większe dochody, dywersyfikacja źródeł dochodów, zdobywanie kontaktów i nowych umiejętności) i się dokształcać (ciągłe podnoszenie kwalifikacji, studia podyplomowe, kursy).
Ciekaw jestem forumowej opinii w tym zakresie. Czy dalej mamy kult ciężkiej pracy z lat 90-tych, gdy była to droga do jakiegoś sukcesu (i czy nadal jest), czy jednak jakakolwiek praca ponad 40h tygodniowo to patologia? :)
Zależy jaka praca, bo układając kostkę po 16h oprócz tego że zarobisz 2x więcej to raczej nie jest sukces. Jeśli jednak pracujesz na jakimś ambitniejszym stanowisku to siła rzeczy im więcej pracujesz tym szybciej zdobywasz doświadczenie, wiedzę co skutkuje że lepsze siano przytulisz w przyszłości za mniej roboty.
I to nie zawsze się sprawdza.Brat awansował już dwa razy,ma więcej kasy,plus za język. Ale to że awansował,nie spowodowało że robi mniej.Robi dwa razy więcej, i za więcej odpowiada.To nie działa na każdym stanowisku.Przeważnie czym wyżej,tym większa kasa, ale większa odpowiedzialność i wbrew pozoorm więcej roboty.Nieraz stresujących.
Kursy,dyplomówki czy co tam,warto robić, jak się idzie w biznes.Wtedy znajomości są mega ważne. Ale takie życie to dla ludzi, którzy lubią spędzać czas na samorozwoju ,i nie robią nic innego.
Ja bym oddzielił pracę od zarabiania pieniędzy, oraz pracę dla kogoś od pracy dla siebie.
Nie widzę sensu pracować po kilkanaście godzin dziennie dla kogoś, np. jako sprzedawca w sklepie. Taką pracę podejmuje się aby starczyło na życie, więc pracuje się tylko tyle żeby przeżyć. A pozostały czas poświęca się na samodoskonalenie, naukę, kursy aby mieć lepszą pracę, najlepiej na swoim.
A jak jesteś na swoim i pracujesz tylko dla siebie to możesz pracować i po kilkanaście godzin dziennie bo robisz to dla siebie.
Ja większą część swojego życia pracuję na siebie, spędzam na pracy zdecydowanie więcej niż 8 godzin dziennie.
Efektem jest to że osiągam cel „pracy” czyli pieniądze i taki ich poziom że mi wystarcza.
Czyli reasumując, praca dla siebie do woli, praca dla kogoś tylko tyle by przeżyć a wtedy w wolnym czasie samodoskonalenie, aby kiedyś pracować dla siebie.
Czasami praca dla kogos jest bardziej oplacalna niz dla siebie.
Np, jakis lead programista zarobi wiecej pracujac dla Google i wspinajac sie po szczeblach kariery niz otwierajac jakas wlasna firemke ktora moze szybko upasc.
Bociek69 ---> Jak jesteś na takim stanowisku w dużej firmie to w większości przypadków masz kontrakt a nie etat, więc to w zasadzie tak jak byś pracował dla siebie.
Chodzi o to aby dostawać pieniądze adekwatne do włożonej pracy.
Sprzedawca w sklepie jest osobą ważną, ale jego udział w generowaniu zysku całości nie jest duży. Oraz łatwo go zastąpić.
Jego praca nie przekłada się w prosty sposób na ilość pieniędzy którą dostaje.
Lead Programmer którego dałeś za przykład, w większości przypadków jest zatrudniany do wykonania konkretnego projektu, jego efekty można przeliczyć na konkretne pieniądze.
Robi rzeczy które w dużym stopniu wpłyną na zysk firmy, więc może być opłacany lepiej. Jego praca jest o wiele wydajniejsza niż sprzedawcy.
Można więc taki projekt potraktować jako własny projekt, bo od jego efektów będzie uzależniona premia.
Ale i tak większość zysków z twojej pracy idzie do właściciela.
A jak ty jesteś właścicielem to większość zysku idzie do ciebie.
Praca dla siebie nie oznacza że nie pracujesz dla innych firm, wykonujesz ich zlecenia.
A co możesz robić na swoim? Nie ma tego zbyt dużo.A przeważnie musisz się tym interesować od dłuższego czasu.
Jedynie na swoim,to grafika komputerowa,programowanie,naprawda itd itp.A rywalizacja jest spora. Dbanie o klienta. To nie dla każdego. Gdybym miał powiedzmy 1000 klientów,którzy w miarę regularnie coś im robię, to spoko. Ale żeby się przebić na swoim,to trzeba się jednak sporo natrudzić .
Nie widzę sensu pracować po kilkanaście godzin dziennie dla kogoś, np. jako sprzedawca w sklepie. Taką pracę podejmuje się aby starczyło na życie, więc pracuje się tylko tyle żeby przeżyć. A pozostały czas poświęca się na samodoskonalenie, naukę, kursy aby mieć lepszą pracę, najlepiej na swoim.
A jak jesteś na swoim i pracujesz tylko dla siebie to możesz pracować i po kilkanaście godzin dziennie bo robisz to dla siebie.
I sam mam bardzo zbliżoną opinię. W moim przypadku, na moim obecnym etapie życia i kariery, sam stosuję zasadę: praca na etat 8h + średnio 4-5h dziennie na fuchy lub rozwój, docelowo w kierunku własnego biznesu. Z tym, że mam pewną zasadę, nie biorę fuch, które w przeliczeniu na 1h pracy dają mi mniej niż 2x pensja za 1h z etatu.
Moje podejście jest takie, że te 8h to jest standard, za który powinno się zarabiać tyle, żeby się utrzymać na racjonalnym poziomie, a jednocześnie poświęcając czas ponad to, poświęcenie to powinno skutkować nieliniowym przyrostem wynagrodzenia (im więcej godzin, tym każda kolejna godzina powinna być więcej warta).
Ja bym poszedł w drugą stronę i powiedział, że w niektórych zawodach, praca na pełnym etacie jest bez sensu.
Zacząć trzeba od definicji sukcesu. Nie dla każdego są to pieniądze i pozycja. Matczak na przykład chwali się wychowaniem rapera. Nawet książkę o tym wydał. Skoro zasuwał po 16h, to sukcesem jest IMO przekonanie kogokolwiek, że wychował rapera.
Zdecydowanie druga opcja. Sam pracuję od poniedziałku do piątku, 6-7 godzin dziennie (na pełnym etacie) i postrzegam to jako największą tragedię swojego życia. Gdybym miał jakikolwiek pomysł, lub umiejętności, które by mi na to pozwoliły, to nie pracowałbym w ogóle. Pozdrawiam wszystkich szczęśliwych.
Sukces? Moze gdyby pracowal mniej to by wychowal lekarza czy prawnika, a tak wyszedl mu tylko raper.
Ja te słowa rozumiem inaczej, trzeba pracować po 16 godzin żeby później móc pracować po kilka godzin. Albo inaczej, na sukces trzeba zapracować, trzeba dać z siebie wszystko, a nie robić tylko wymagane minimum.
Problem z tymi słowami to mają chyba obibocy, którym ciężka praca jest dosyć obca.
Nie. On narzeka, że u niego w kancelarii ludzie nie chcą tak zasuwać.
I właśnie tu jest chyba najistotniejszy kontekst tej wypowiedzi. Bo w innej stwierdził, że gdyby tyle nie pracował to nie zrobiłby doktoratu pracując jednocześnie jako prawnik. Pytanie czy odnosiłby takie sukcesy, gdyby był mgr Matczakiem, a nie prof. Matczakiem? Pewnie jakieś tak, ale na pewno mniejsze.
Przecież on jest z PiS więc patologia i socjalizm to recepta na sukces.
16h wpisuje się w klimat tej partii.
Rady Soulcatchera są całkiem słuszne, o ile pominiemy zawody użyteczności publicznej. Gdyby wszyscy nabywali doświadczenie w pracy i gromadzili pieniądze, żeby iść na swoje, to nie mielibyśmy np. nauczycieli, pedagogów, wykładowców, urzędników, sędziów, policjantów, pielęgniarek itp.
Odpowiadając zatem na pytanie OP: praca w wymiarze ponad 40-godzinnym to w naszych czasach patologia. I mówię to jako osoba, która pracuje 55-60 godzin w tygodniu (na podstawie miesięcznych wyliczeń), a otrzymuje wynagrodzenie za 40 godzin. Czysty wyzysk w majestacie prawa. Być może w pierwszej połowie życia można sobie tego rodzaju harówę usprawiedliwić i uzasadnić, ale w drugiej ma już bardzo negatywny wpływ na zdrowie fizyczne, psychiczne i relacje międzyludzkie.
Oczywiście, trzeba odróżnić pracę dla kogoś od pracy na sobą, która może nam zajmować wiele czasu i wpływa też istotnie na ten pierwszy rodzaj pracy (dla kogoś). Gdybym w wymiarze pracy uwzględnił czytanie, doskonalenie umiejętności językowych czy zgłębianie wiedzy z różnych dziedzin, to pewnie bym musiał napisać, że pracuję 60-80 godzin tygodniowo. Pisząc o "patologii", mam więc na myśli wyłącznie pracę dla kogoś.
Na szczęście, na razie jakoś udaje mi się pogodzić długi czas pracy z życiem osobistym (rodzinnym) i utrzymywaniem w miarę dobrej kondycji fizycznej. Ale to spore wyzwanie i coraz trudniej mu sprostać. Gdybym nie spełniał się (mentalnie, a nie materialnie) w pracy, nic by z tego nie wyszło. Warto przypomnieć, że w przeszłości czas pracy (nawet chłopów pańszczyźnianych czy zbieraczy-łowców) był znacznie krótszy niż dzisiaj. Wszystko zmieniło się na gorsze w XIX wieku (industrializm i kapitalizm), czego skutkiem było zresztą powstanie ruchów robotniczych. I choć dzięki socjalistom czas pracy wynosi dziś "tylko" 40 godzin (oficjalnie) tygodniowo, to nadal, moim skromnym zdaniem, spędzamy w zakładach pracy (statystycznie) za dużo czasu, żeby myśleć o zdrowym trybie życia, samorozwoju i budowaniu głębokich relacji rodzinnych czy przyjacielskich. Co więcej, wedle niektórych historyków zbieracze-łowcy byli szczęśliwsi od ludzi XXI wieku.
Pamiętajmy też o znanej w psychologii zasadzie: do pewnego momentu zdobywanie większej ilości pieniędzy wiąże się ze zwiększaniem poczucia szczęścia; jeśli jednak przekroczymy określony próg stabilizacji materialnej (który podobno wcale nie jest jakiś szczególnie wysoki i wynosi tyle, ile przeciętne zarobki w klasie średniej), większa ilość pieniędzy nie przyczynia się do poprawy naszego stanu psychicznego. Trzeba więc sobie zadać proste pytanie: czym jest dla mnie tak naprawdę "sukces"? Jeśli szukamy szczęścia, to nie trzeba być Bezosem czy Muskiem. Jeśli szukamy pieniędzy, to albo potrzebujemy szczęścia, albo musimy wypruwać sobie żyły każdego dnia (przynajmniej w pierwszej części życia).
Bukary wliczasz w to 2 miesiące wakacji, ferie i wszystkie przerwy świąteczne? :)
A to w święta też mamy pracować? No proszę. To jeszcze większa patologia.
Co do wakacji i ferii... Wakacji pełnych mam tylko ok. 5-6 tygodni (i przypominam, że nie mogę wziąć urlopu w innym terminie, a zatem nie dla mnie tanie loty i tanie wycieczki). W ferie bardzo często pracuję. A w roku szkolnym zazwyczaj pracuję również w weekendy i po południu (nie tylko w domu, przygotowując zajęcia, poprawiając wypracowania itp., ale również w szkole - w czasie zebrań z rodzicami, posiedzeń rady pedagogicznej, szkoleń, dodatkowych zajęć z uczniami itp.). Zdarza się, że pracuję nawet w nocy (dyżury w czasie wycieczek szkolnych). W maju pracuję ponadto przez 3 weekendy w niedzielę (komisja maturalna).
A więc tak: uwzględniłem również to, o czym piszesz. Poza świętami.
Co kto lubi. Ja jestem zdania, że trzeba też mieć czas na przyjemności w życiu. Pracuję 8 godzin dziennie, zarabiam satysfakcjonujące mnie pieniądze i nie mam zamiaru spędzać w korpo więcej czasu. Po co? Żeby ścigać się z innymi szczurami? Można, co kto lubi, jak pisałem. Zwłaszcza, jeśli praca sprawia przyjemność i nie jest to tylko i wyłącznie typowy wyścig gryzoni. No tylko jedna rzecz:
Nie mówię oczywiście, że 6 godzin dziennie rzeczywiście poprawia efektywność, ale chodzi o co innego. Otóż siedząc w pracy te 16 godzin, ile z tego, to rzeczywiście efektywna praca? Zwłaszcza pod koniec, gdy jedzie się na oparach. Człowiek, to nie maszyna, dlatego, jak ktoś wyżej napisał, trzeba pracować mądrze, a nie długo czy ciężko. Poza tym, 16 godzin dziennie, to już jednak chyba przesada. Gruba przesada.
Otóż siedząc w pracy te 16 godzin, ile z tego, to rzeczywiście efektywna praca?
Mnie najbardziej przekonuje podejście Soul'a w jednym z pierwszych postów wyżej. Więcej niż 8h na etacie (są wyjątki, ale o nich chyba nie mówimy) to bezsens. Z mojego doświadczenia, ciśnięcie pracowników o pracę ponad 8h zwykle jest skutkiem nieefektywności pracodawcy (złe zarządzanie, zbyt niskomarżowy biznes, lub źle ustawione procesy), a nie lenistwa pracowników.
Co do efektywności, ja mam zawód głównie umysłowy i widzę to na swoim przykładzie tak w kolejnych godzinach pracy:
1-4h - bardzo wysoka efektywności, każda godzina może być w pełni wykorzystana;
5-7h - średnia efektywność, często ok. 50% z pierwszych godzin, więc każda "dupogodzina" z tego zakresu to realnie 30-40 min efektywnego czasu pracy.
8-10h - niska efektywność, 1 dupogodzina = 20-30 min efektywnego czasu pracy.
11-14h - bardzo niska efektywność, 1 dupogodzina = 10 min.
>14h - efektywność iluzoryczna; ilość popełnianych, często niezauważanych błędów praktycznie neguje jakikolwiek zysk wynikający z kolejnych nadgodzin.
najlepszy i tak jest system kotłów. Naftali Frenkel się kłania bo "praca jest sprawą honoru, sprawą ofiarności, sprawą bohaterstwa".
Ale zrozumcie najważniejsze, praca w takim wymiarze jest niezbędna do sukcesu a nie do szczęścia. Większość ludzi do szczęście nie potrzebuje odnosić sukcesów a jedynie stabilizacji finansowej, w ich wypadku nie ma to sensu.
Sukcesy czy to jak naukowiec, przedsiębiorca, sportowiec, inżynier, artysta itd. to domena mniejszości i ta mniejszość będzie gotowa taka ilość pracy włożyć choćby dla siebie. Jak wspomniał Soul praca na prostym etacie powyżej 8h to może być droga po większe pieniądze ale na pewnie nie po sukces bo celem pracowania jako kasjer, sprzątaczka, pracownik biurowy nie jest sukces a zarobienie pieniędzy na godne życie.
Nie bez powodu też taki czas pracy są w stanie włożyć tylko osoby na nią zafiksowane, pasjonaci. Dla zwykłego człowieka, który pracuje bo musi to zawsze będzie abstrakcja.
Dzisiaj dziejemy w dziwnym świecie, że oczekujemy, że każdy powinien móc osiągnąć sukces przy niewielkim nakładzie sił i pracy. Sorki, ale to mrzonka. Sukces to zdecydowane wybicie się ponad większość, więc nie może być on łatwo dostępny, bo wtedy stanie się przeciętnością. Właśnie włożony wysiłek, poświęcenie i talent determinują ludzi wybijających się.
Gość użył metafory a tumany oskarżają go o chęć zmiany przepisów prawa pracy.
System powinien funkcjonowac tak, abys mogl zarabiac godziwe pieniadze pracujac po 8 godzin dziennie oraz odnosic sukces zawodowy w przypadku zdolniejszych osob rowniez pracujac po 8 godzin. W przypadku wiekszej ilosci godzin, moze skutkowac negatywnie na kondycje psychiczna czy fizyczna czlowieka. Rowniez relacje rodzinne moga ulec pogorszeniu.
System powinien funkcjonowac tak, abys mogl zarabiac godziwe pieniadze pracujac po 8 godzin dziennie
Jest to sensowne.
oraz odnosic sukces zawodowy w przypadku zdolniejszych osob rowniez pracujac po 8 godzin
Ale to już nie. Sukces to wybicie się ponad przeciętność, więc z definicji zawsze będzie wymagał większego nakładu pracy niż standardowy. No chyba, że ktoś za sukces uważa zostanie managerem w korpo. Ale dla mnie, zgodnie tez z treścią artykułu, sukces to zdecydowane wybicie się ponad przeciętność czy to pod względem zarabianych pieniędzy czy osiąganych rezultatów dla nich samych. Wątpię by nobliści z dziedzin ścisłych pracowali po 8 godzin dziennie, podobnie jak światowej klasy sportowcy też trenują znacznie więcej niż np. nasi kopacze z "ekstraklasy".
Z jedne strony chciałbym miliony,bo nie musiałbym się niczym martwić.Ale z drugiej strony, wystarczyłoby mi 4k netto.Nawet 3knetto bez auta. Ale dążę do tego,uczę się,żeby mieć pracę,gdzie jednak stawka to 4k netto. Wtedy to mógłbym prawko zrobić,żeby mieć jeszcze więcej możliwości. Chociaż gdyyb nie ta zasrana depresja,i różne problemy, już dawno bym to zrobił.
Jedni skupiają się na pracy,i uczeniu się nowego,nawet jeśli połowy nie wykorzystają.Inni pracują,i spędzają czas inaczej. Ot życie.Wszystko zależy od charakteru,miejsca życia,rodziców,otoczenia. Teraz młodzi mają internet od razu, to już mogą szybciej robić to,co przybliży ich do celu.
Jak już wcześniej było powiedziane, powinno się pracować mądrze, nie ciężko. Trudno mi wyobraźić sobie pracę gdzie po już 8-10h efektywność nie spada, już nie mówiąc o drastycznym spadku efektywności powyżej 12h. Oczywiście są pewne zawody gdzie czasem, częściej lub rzadziej trzeba zostać 12-16h w robocie, ale to raczej mniejszość, w większości przypadów stała praca powyżej 12h to głupota. Oczywiście nie mówię o własnej działalności, bo to zupełnie inna bajka.
Edit: Miała być normalna odpowiedz, a wyszlo do toymastera, mózg mi już chyba nie pracuje.
Oczywiście, że się zgadzam z tezą. Praca po 16h dziennie to droga do sukcesu pracodawcy.
Moze się wyleje ze mnie. Kiedyś tyrałem po 10-11 godzin dziennie bo tyle pracy, że nie ma kiedy do kibla iść. Ale od paru lat robie swoje przez 8 godzin i wyłączam kompa. Jak mam zaległości to znaczy, że jest za mało pracowników, albo praca nie jest rentowna. Oczywiście zdażają się sytuacje, że zostaje po godzinach jeżeli zrobie sobie dłuższą przerwę, albo deadliny mnie ścigają, albo coś się wyłoży i trzeba przysiąść. Ale jeżeli mam stałą robotę i nie jestem w stanie wyrobić się z projektami to albo tych projektów jest za dużo, albo ktoś źle poustalał deadliny. A z reguły wygląało to tak, że pracodawca doskonale wiedział że mamy za dużo na głowie, ale hajs sie musi zgadzać więc brał kolejne i kolejne zlecenia. A później się przyzwyczajał.
Jak mam zaległości to znaczy, że jest za mało pracowników, albo praca nie jest rentowna.
Ja mam wrażenie, że wielu pracodawców o tym aspekcie zapomina. Jak się budżet nie spina to zaczyna się ciśnięcie pracowników, zamiast próbować podnieć rentowność biznesu przez np. szukanie zleceń dających wyższe marże.
8h tyle się powinno pracować. A jak mało płacą to trzeba zmienić pracę na bardziej płatną.
Praca jest przereklamowana, czy dla siebie czy też dla "kogoś".
Celem powinno być poczucie szczęścia, bywa że drogą do tego są pieniądze, ale wcale nie są one tak ważne jak ludzie sądzą.
Zwłaszcza ludzie młodzi myślą, że zrealizują wszystko "mając" pieniądze.
Takie prawo młodości, robić błędy na własny rachunek.
Taka praca ma sens jak pracuje się na swoją firmę, a działania te nie są bardzo szkodliwe dla zdrowia (wtedy i tak pracuje się 24/7 praktycznie). Ale generalnie czasami czas goni nas- wtedy nie ma przebacz. Tak normalnie jak ktoś nie jest poganiany przez wymagania czy życie-> nie warto.
Ilu ludzi tyle bedzie opinii. Ja nie chcialbym zyc jak w Korei Poludniowej/ Japonii. Jak sie czyta jak zyje sie tam od najmlodszych lat. Dzieci z nauka po 12-14h dziennie (szkola+dodatkowe zajecia). Ilosc samobojstw bo nie udalo sie dostac na wymarzone studia. Potem zaczynaja pracowac i maja wmowione, ze praca to najwazniejsze i haruja po 12-16h. W przypadku Japonii musieli wprowadzac w firmach seminaria bo ludzie nie potrafili spedzac czasu (uczyli ich lowic ryby i inne hobby). Gostek uparl sie, ze musi jechac do pracy majac zawal serca. Utrata pracy jest traktowana jak smierc. Jak sie czyta na jakie ustepstwa ida ci ludzie w swoich pracach. To nic dziwnego, ze Koreanczyk w zakladzie Samsunga w Polsce nie widzial nic zlego w tym, ze uderzyl kobiete bo jego zdaniem za wolno pracowala. Serio chcemy dazyc do tego z tym doskonaleniem, aby nasze dzieci nie maly zadnego dziecinstwa tylko stres i konkurowanie z innymi od najmlodszych lat. Ja mialem piekne dziecinstwo. W domu mnie malo widzieli bo po szkole non stop gralem w pilke z kumplami, robilo sie wulkany z saletry, pierwsze pocalunki z kolezankami w piwnicy blokow. Jakos wyszedlem na czlowieka. Dlatego jak dzisiaj widze te wychowanie dzieci to mnie to przeraza. Dziecko nie ma wolnego czasu tylko angielski + inne zajecia rozwijajace. Rodzice stali sie szoferami wozacymi dzieci z jednego zajecia na kolejne.Najgorzej jak rodzic leczy swoje niespelnione marzenia na dziecku. Temat rzeka. Najwazniejsza waluta jest czas. Co Ci z tych pieniedzy przyjdzie i tego samodoskonalenia. Widze moich znajomych harujacych 2-3 etaty z zerowym kontaktem z dziecmi. Chodzace bankomaty dla swojej rodzinny.
p.s Bylem na swoim. Teraz pracuje u kogos i wychodze z zalozenia, ze robie to co musze minimum. Moze dlatego, ze nauczono mnie w Polsce sie nie wykazywac bo to oznaczalo tylko wiecej obowiazkow za te same pieniadze. U nas wogole wiekszosc ludzi tak do tego podchodzi. Pracodawca udaje, ze placi, a pracownicy udawaja, ze pracuja.
16h? kogo Ty pytasz, jeszcze nie wiecie, że na Golu same grube wióry, biznesmeni, przedsiębiorcy i "prezesy" siedzą?