Z ukrytego notatnika Marii Skłodowskiej-Curie ( odnaleziony w 1974 przez córkę Marii Eve ).
Gdy pierwszy raz ujrzałam i usłyszałam swego przyszłego męża Pierre, od początku stało się dla mnie jasne, że jest on człowiekiem z którym wiele mnie łączy. Do wspólnego języka i zainteresowań, doszła niedługo wspólna miłość, którą się darzyliśmy. Naturalnym następstwem tego stał się związek małżeński, który zawarliśmy później. Jednak podczas naszej podróży poślubnej na rowerach, pierwszy raz pojawiła się w mojej głowie myśl, że jednak nie wszystko wiem o swoim mężu. W pewnym momencie podróży Pierre ujrzał bardzo stromą uliczkę oświetloną latarniami. Bez większego namysłu postanowił z niej zjechać, wybijając się w pewnym momencie z siodełka roweru do góry, aby wskoczyć na latarnie, i następnie w biegu wskakiwać z jednej na drugą, a na końcu wskoczyć z powrotem na rower. Widząc to pomyślałam, że mój mąż poza genialnym umysłem oznacza się równie genialnymi zdolnościami manualnymi, jednak jak się okazało później, wyjaśnienie tego incydentu było bardziej zawiłe.
Nasze wspólne dni wypełnione były pracą naukową. Doprowadziło nas to w końcu do odkrycia polonu w lipcu 1898 roku i radu kilka miesięcy później. Pierre choć sprawiający wrażenie podekscytowanego kolejnymi odkryciami, jednocześnie sprawiał wrażenie człowieka wręcz osaczonego. Nieustannie wyglądał przez okna naszej pracowni, mając przy tym często obłęd w oczach. Znikał również często na długie godziny, jednak nigdy nie dociekałam gdzie właściwie był, ponieważ intuicja podpowiadała mi, że i tak nie dostanę szczerej odpowiedzi. Choć muszę przyznać, że bardzo interesowało mnie czym mój mąż zajmował się poza naszą wspólną pracą.
W końcu pewnego dnia łzy szczęścia związane z sukcesami, zmieniły się w łzy rozpaczy po stracie ukochanego męża, który zginął w wypadku z udziałem konnego wozu ciężarkowego. Wspomnienia dawnych dni i ból po utracie ukochanego męża trwały długie dni i noce. Pewnej usłanej bólem nocy, przebierając w ubraniach Pierre’a, znalazłam list napisany przez ukochanego. Jak się od razu przekonałam, skierowany był do mnie, i miał mi zostać wręczony pewnego dnia. Jego treść brzmiała następująco:
Kochana Mario. Nie będę Ci w tym liście opowiadał jak długa i mozolna jest walka dobra ze złem. Bo choć zapewne uznasz to za rzecz w kategoriach fikcji i fantazji, taka właśnie walka prowadzona jest od setek lat na całym świecie. Prowadzą ją źli Templariusze, którzy dążą do kontroli nad całym światem, i Assasyni próbujący do tego nie dopuścić. Piszę Ci to, ponieważ byłem jednym z nich. Tak Mario – byłem assasynem. Używam słowa byłem, gdyż jeśli to czytasz, to zapewne już nie żyje. I musisz wiedzieć, że nasze małżeństwo choć oparte w głównej mierze na miłości, było również konieczne by chronić Ciebie i twoje jak się okazało później, tak istotne dla nauki i świata odkrycia przed plugawymi łapskami Templariuszy, którzy mogli by je przejąć bez wahania na własny, niekorzystny dla świata użytek. Albowiem podejrzenia wśród braci Assasynów krążyły, jakoby Templariusze planowali podjąć się na podstawie tych ważnych odkryć zbudowania bliżej nie określonej, lecz na pewno strasznej dla ludzkości broni, która mogłaby wpłynąć na losy świata i panujący na nim porządek.
Koniec zapisu w notatniku. Na samym dole strony zapisane mało starannie pytanie – dlaczego?
Dwa nagie miecze wręczone Polakom oznaczały tylko wezwanie do bitwy. Ta nastała po dwóch dniach. Zakon Krzyżacki zgromadził swój oddział, który stanął na polanach grunwaldzkich w upale letniego słońca. Zaś liczniejsza armia Jagiełły i Witolda odpoczywała w lesie. Wygrana zdawała się być po stronie Polaków. Jednak sztandar o potężnej mocy dzierżony przez Ulricha mógł odmienić wszystko.
- Właśnie przybył Zawisza Czarny - oznajmił jeden z rycerzy.
Przybysz stanął naprzeciw Króla, uklęknął, złożył szacunek.
- Na wieść o waszych planach powróciłem do Polski, by bitwę na śmierć i życie z Zakonem stoczyć!
Wstał i dumnie spojrzał po twarzach ważnych jegomości.
Niebo zakryły chmury, które wypuściły lekki deszcz, a z pól grunwaldzkich dobył się świst kul armatnich.
Walka się rozpoczęła.
- Od tej bitwy zależy przyszłość całej Europy! - Wrzasnął Książę Witold.
Jego oddział jako pierwszy ruszył na bitwę.
Pierwsi polegli padli na ziemię.
Ulrich von Jungingen uniósł białą chorągiew ze złotym krzyżem. Ta zalśniła złotym blaskiem. Wydobywała się z niej jakaś obca energia. Pobudziła ona strach w wojskach litewskich. Rycerze zaczęli się wycofywać.
- Wracać do walki! - Wydarł Książę Witold.
Krzyki nic nie dały. Całej sytuacji na niewielkim pagórku przyglądał się Jagiełło. Klął na moc potężnego artefaktu.
Wydał rozkaz.
Na wroga natarła armia, a wraz z nią Zawisza Czarny. Przedzierał się między walczącymi wojownikami, by dostać się do największego przeciwnika.
W końcu stanął naprzeciw niemu. Wiedział o mocy fragmentu edenu. Nie opierał się jej. Trwał w zamyśle zdobycia sztandaru. Ruszył na wroga z wyciągnięta szablą.
Tymczasem na Króla Polski rzuciła się wataha krzyżaków wraz z Dypoldem. Jagiełło odparł jego atak, lecz nadal był w niebezpieczeństwie. Sytuację tę dostrzegł Zbigniew Olesiński. Szybko udał się do przeciwnika.
Zderzyły się ostrza ich mieczy, a po chwili te dzierżące przez Polaka przebiło ciało krzyżaka.
Walka między Jungingenem, a Zawiszą trwała nadal. Oddawali na siebie groźne spojrzenia, atakowali się.
- Zwycięzcą może być tylko jeden z nas - poinformował Książę spod krzyżowej chorągwi.
- Gdy z tobą skończę, odbiorę coś co nigdy nie powinno się znaleźć w twoich dłoniach i zwrócę memu Bractwu!
Ich konie stanęły naprzeciw siebie. Rycerze chwytając mocno w dłoniach swoje bronie czekali na odpowiedni moment.
Ruszyli.
Zbliżali się do siebie nieubłagalnie.
Stało się.
Ulrich spadł z konia wraz ze sztandarem, lecz to nie był jego koniec. Czarnowłosy rycerz biegł na swym koniu by dobić wroga. Gdy był tuż przed nim, zeskoczył z wierzchowca.
Wbił swe ukryte ostrze w krtań Księcia.
- Cóż za plama na honorze, być pokonanym przez asasyna. Zakon się zawiedzie!
Mówiąc to krztusił się swoją krwią.
- Rozumiem twe zmartwienia. Lecz teraz dzięki odebraniu tobie artefaktu Zakon Krzyżacki upadnie.
Wielki mistrz zaśmiał się chrząkając.
- Może i upadnie, ale nigdy nie zniszczycie Zakonu Templariuszy, skrywający się w cieniu bandyci!
Wyzionął ducha. Krew z jego ciała spłynęła strumykiem na chorągiew przebarwiając ją na karmazynowy kolor. Zawisza wyrwał ją ze sztandaru, a następnie spojrzał się ku sobie.
Teraz wygrana leżała zdecydowanie po stronie polsko-litewskiej. Krzyżaccy rycerze ginęli w popłochu.
Przegrali.
Nastał koniec bitwy. Pozostali żywi wznieśli radosne krzyki. Zawisza Czarny dotarł do Króla. Kucnął przed nim z powagą wręczając mu złotą chorągiew.
- Jestem z ciebie dumny, rycerzu! Twoje zasługi zostaną zapisane - podał Król Władysław.
- To był dla mnie zaszczyt!
Kraków, 10 lipca 1410 roku
Zawsze przy zleceniach postępujemy tak samo, niezależnie od tego kto ma paść naszą ofiarą. Taką samą wartość ma dla nas życie pucybuta, króla, zakonnika, czy wielkiego mistrza. Zawsze postępujemy identycznie i zgodnie z kodeksem, tym razem jednak mam problem z przeprowadzeniem rzetelnego osądu.
Do tej pory niemalże jawnie wspieraliśmy króla Władysława i jego dwór w dążeniach do odbudowy potęgi Królestwa Polskiego, jednak ostatnie wydarzenia mogą postawić kres naszej dalszej współpracy. Okazało się, że król nie planuje jedynie zniszczyć Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, on planuje przejąć jego wpływy na terenie środkowej Europy i Lewantu. W takiej sytuacji musimy raz jeszcze sprawdzić cały stan rzeczy i przygotować ewentualne kroki.
Zamek Gryfitów, 11 lipca 1410 roku
Po rozmowie ze Świętoborem, księciem szczecińskim, zdobyłem nowe dowody potwierdzające nasze spekulacje odnośnie polskiego króla, planuje on połączyć swoje siły z Zygmuntem Luksemburskim w walce o koronę niemiecką i dalej o koronę cesarską. Następnym ich celem ma być podbój Lewantu z Jeruzalem na czele. Nie możemy do tego dopuścić!
Gdańsk, 12 lipca 1410 roku
Dzisiaj ustaliłem ze swoimi współbraćmi szczegóły planu. Wojska Zakonu, ukrytego pod piękną nazwą w celu ukrycia swoich prawdziwych mocodawców. Za 3 dni wojska mają się spotkać w walnej bitwie na polach pod wsią Grunwald. Wtedy zamierzam uderzyć i odrąbać hydrze obydwie głowy, muszę jednak uważać, aby nie dać zwyciężyć wojskom Zakonu. Będę potrzebował doskonałego planu, aby wyjść cało z tej potyczki, to zupełnie nie w stylu asasyna.
Toruń, 13 lipca 1410 roku
Próbują mnie namierzyć, zabili już kilku moich informatorów, nie mogę się teraz poddać, ale nie mogę też za bardzo się wychylać. Muszę przeczekać.
Ostróda, 14 lipca 1410 roku
Na polach Grunwaldzkich zaczęła się rozbijać obca armia. To na pewno nie Polacy, Litwini czy Krzyżacy. Jeśli mnie wzrok nie myli to wojska Dżalal ad-Dina, syna Złotej Ordy chańskiej. Ich zamiary na pewno nie są czyste, chociaż kiedyś współpracowali z nami.
15 lipca 1410 roku
To dzisiaj, wielki dzień, w którym wypełni się los. Niech moje ostrze będzie moim przewodnikiem wśród zgiełku bitwy. Niech moje strzały docierają do celu. Niech moje myśli będą jasne. Niech moi przodkowie wspierają mnie w godzinie próby.
Spełniłem swoją powinność, teraz muszę uciec w mrok i przeczekać zawieruchę. Polski król uszedł z życiem, ale Ulrich zdążył wyszeptać nazwisko przed swoją śmiercią – Matylda z Canossy. Czyżby Zakon Rycerzy Tau też był zaangażowany w spisek? Muszę wezwać braci do naszej twierdzy i razem postanowimy co zrobimy z nowymi informacjami. Powinniśmy poszukać informacji o Rycerzach świętego Jakuba i wejść w ich szeregi, aby poznać ich rolę w planie nowego ukształtowania świata. Dawniej myśleliśmy, że tylko Templariusze są naszym problemem, jednak ich ostrza sięgają głębiej i są bardziej skryte niż mogliśmy się spodziewać.
Tymczasem jednak moje zadanie dobiegło końca.
Białe marmury owalnego gabinetu podtrzymywały kolumny szklanych regałów, na których pedantycznie ułożone, prężyły się bogato zdobione grzbiety setek ksiąg pamiętających czasy początków wielu cywilizcji. Ogniki refleksów zachodzącego słońca, którego promienie wpadały przez olbrzymie okna wieżowca, tańczyły refleksami na powierzchniach wielu unikatowych artefaktów z czasów 2 Wojny Światowej. Ich właściciel, Dyrektor polskiego oddziału Abstergo Industries wpatrzony w horyzont, zdawał się widzieć przez chmury skąpane w odcieniach różu zachodzącego słońca, z zadumy wyrwał go dźwięk komunikatora. - Słucham. Gabinet wypełnił miły głos sekretarki. - Dyrektorze Gambrinus, przypominam o wykładzie dla dzieci naszych pracowników. Mężczyzna strzepną niewidzialny pyłek z eleganckiego szarego garnituru, najnowszego krzyku mody wśród dyrektorów Abstergo, - Dziękuję Moniko, na dziś to wszystko.
Aulę wykładową uniwersytetu Abstergo wypełniły entuzjastyczne oklaski, Dyrektor przywitał studentów szerokim uśmiechem. - Dawno temu. Na sali nastała cisza. - Pewien mądry góral powiedział. Dyrektor zrobił efektowną pauzę. - Są trzy rodzaje prawdy, świento prawda, tys prawda i ta trzecia, sami wiecie jaka. Aulę wypełnił gromki śmiech. - Nasz zakon jest elitą, to MY tworzymy prawdę! Tak było, jest i będzie! Oklaski zdawały się nie mieć końca. - Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone. Od tysiącleci z takimi słowami na ustach szli w bój z naszym zakonem, najwięksi terroryści znani ludzkości, nasi najwięksi wrogowie, assassyni. Nie inaczej było podczas naszego spektakularnego zwycięstwa na polach pod Grunwaldem 15 lipca 1410r. Niczym wirus zabójcy przeniknęli w szeregi zakonu Krzyżackiego, knując i podszeptując Urlichowi von Jungingenowi nieroztropne działania, których konsekwencją była zdrada Urlicha wobec zakonu Templariuszy. Decyzje zapadały szybko. Księstwo Mazowieckie, Płockie, Belskie, wystawiło dzielnych mężów. Hospodarstwo Mołdawskie, Podole, litewskie lenna na Rusi wyszykowali swoje wojska. Dzięki hojności zakonu Templariuszy, sypnięto złotem na najemników z Czech, Moraw i małych państewek ze Śląska. Duma zakonu Templariuszy, książę Lingwen Semena z Nowogrodu Wielkiego, dołączył do króla Polski Władysława II Jagiełły i wielkiego księcia litewskiego Witolda, jako doradca, wybitny strateg, szkolony w naszym zakonie przez najlepszych historyków w dziejach świata. Dyrektor polskiego oddziału Abstergo słynął w zakonie z elokwencji i krasomówstwa, z pasją opowiadał o niuansach strategicznych, detalach terenów Grunwaldu, sposobach wytwarzania broni białej templariuszy oraz ostrzy zabójców, heroicznych wyczynach na polu walki mniej znanych Templariuszy z liczniejszymi grupami zabójców, z których wychodzili zwycięsko, studenci chłonęli wszystko z wypiekami na twarzy. - Jeden z zabójców, chorąży Jan Sarnowski próbował uszczuplić wojska Polskie i namówił najemników Z Czech i Moraw do ucieczki, Templariusz Jan Trąba powstrzymał go, a wierny, sławny kronikarz zakonu, Jan Długosz, opisał całe zajście. Moi drodzy, historię piszą zwycięzcy, jesteście przyszłością Zakonu Templariuszy, Zakon nigdy się nie podda, wygramy każdy bój z zabójcami, to MY jesteśmy prawdą! Studenci nagrodzili wykład owacjami na stojąco, oklaskom nie było końca, Dyrektor Gambrinus ukłonił się uśmiechając się szelmowsko.
RAPORT POOPERACYJNY ABSTERGO – DZIAŁ SPRAW WEWNĘTRZNYCH – OPRACOWANIE 3/POL/1922
Od początku listopada 1922 roku lokalna komórka Templariuszy miała wyznaczony za cel wpłynąć na wybór prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Zamoyski (Agent 799PL/785, pseudonim Herod), który był pod wpływem komórki (dzięki obciążającym materiałom i socjotechnikom), miał zostać prezydentem, dzięki czemu Templariusze mogliby kreować politykę wspierającą działania pozostałych komórek.
Błędy i zaniedbania popełnione przez Operatorów doprowadziły do tego, że w dniu 9 grudnia 1922 roku na stanowisko prezydenta został wybrany Gabriel Narutowicz – postać, którą podejrzewano o bliską lub dalszą współpracę z asasynami (precyzyjną sylwetkę zakonu asasynów na ziemiach Polskich znajduje się w raporcie 45/POL/1922).
W celu kontroli sytuacji opracowano trzystopniowy plan:
1. Utworzenie demonstracji przy wykorzystaniu przychylnych posłów
2. Kreowanie wizerunku Narutowicza w prasie jako tryumfu obcych państw i klęski dla narodu
3. Eliminacja celu
Do realizacji punktu trzeciego wykorzystano Eligiusza Niewiadomskiego (Agent 47PL/649, pseudonim Zapalnik), za którego odpowiedzialny był Templariusz Adam Kosmykołowicz. Dostarczone przez zachodnich Templariuszy medykamenty oraz umiejętności Operatora pozwoliły na przygotowanie zamachu, którego datę wyznaczono na 16 grudnia 1922 roku. Zadanie zostało wykonane, gdy Agent trzykrotnie pociągnął za spust broni. Nie odnotowano w tym czasie aktywności asasynów, co można uznać za sukces komórki w wyborze miejsca zamachu. Jednocześnie uznano, że dalszy kontakt z Niewiadomskim jest zbyteczny i wykreślono go z listy współpracowników.
Po dalszych próbach obsadzenia stanowiska prezydenta zdecydowano się na porzucenie sprawy Polskiej i skupienie się na krajach sąsiedzkich i możliwej likwidacji nieprzychylnych struktur asasynów przy pomocy młota, a nie skalpela.
Agent Gal Anonim – data opracowania 16 marca 1996 – Abstergo Polska z siedzibą w Warszawie
Dokument do wglądu na szczeblach A12-A9, na niższych jedynie przy wykonaniu poprzedniej korekty pseudonimów i nazwisk agentów.
Maksym siedział nieopodal namiotu Chmielnickiego. Pisał on w spokoju list na zdobycznym szwedzkim stole. Wieczór się zbliżał, więc świece okazały się nieocenione.
Drogi Batko,
Pludracką twierdzę oblegamy już dzień kolejny. Ni skarbów, ni jeńców jeszcze nie mamy. Wojska Korony parszywe przed murami się okopały, więc wpierw musimy ich tam pokonać. Armaty zamku dokuczają nam ciągle, a nasze jakoś rady dać im nie mogą. Sam hetman Chmielnicki dba o mnie jak o syna rodzonego. Ja za to mu radą i szablą służę, a nie spocznę dopóki do cna nie wygubię tych okrutników. A koniec walk nam bliski, ponoć już koninę w zamku jeść muszą, zaraz ich chęci do wojaczki odejdą. Ale piszę do Ciebie w jeno innej sprawie. Przyślij mi ziemi spod chutoru mojego, jakbym tu spocząć miał żeby mi mogiłkę własną ziemią nadsypali. Każdy kozak powinien móc umrzeć wolny z szablą w ręku a nie z inkaustem i piórem.
Maksym
Stefan Chmielnicki, swej pozycji nie zdobył bez powodów, albo przynajmniej tak uważał. Każdy wysłany list, nawet przez najbardziej zaufanych sprawdzał. W liście Maksyma jak zwykle wszystko było bez zastrzeżeń. Jednak prawda była inna. Od dawna sztuki maskowania wiadomości był znane, a tutaj zastosowano zwykły sok z cebuli.
Bracie,
Zadanie wykonane. Dopilnowałem, aby Skrzetuski wydostał się z oblężenia. Wojska króla przybędą tu niedługo. Rejony te będę jeszcze długo w ogniu walk, a ludzie mieszkający nie będą sobie ufać wiekami. Czekam na następna zadania. Co ważne bractwo Assasynów również podejmuje działania. W zgiełku walk zabijają najbardziej żądnych krwi i wojny ludzi. Tatarzy stracili już kolejnego z dowódców. Bractwo dąży do pokoju, jednak takie rany będą goić się zbyt długo. Co ważne ufa mi chan Islam Girej, może się on przydać do wykonania naszych planów. Pamiętaj o opóźnieniu pospolitego ruszenia. Ja sam postaram się tak kierować walkami tutaj, aby armia Chmielnickiego nie zdobyła Zbaraża.
Brat służebny Maksym
Tak wiele rzeczy zawsze było ukrytych przed oczami ogółu. Tak mało ludzi rozumiało, że to tylko zwycięzcy piszą historię. Templariusze mimo braku swoich sił zbrojonych potrafili prowadzić wojny i pogrążać narody. Oni mieli swoich ludzi blisko ważnych person. Czy to, jako doradców, czy jako przyjaciół. Namówienie Czaplińskiego do zajazdu nie było dla nich trudne. Jeszcze łatwiejsze było zachęcenie Chmielnickiego do zemsty. Takie proste sprawy a tyle krajów i nacji, zamiast się rozwijać w spokoju, zaczęło walczyć. Tym razem Templariusze wygrali, ale co przyniesie przyszłość, czy wygrają Assasyni?
- A więc przysłali ciebie – starszy mężczyzna przyglądał się wchodzącemu bezszelestnie do izby młodszemu osobnikowi.
- Mogłem się tego spodziewać, znając ich metody – podjął po chwili gospodarz – Zanim wykonasz swe zadanie, proszę jedynie o wysłuchanie mych słów.
Gdy młodzieniec po chwili zastanowienia usiadł czujnie na podsuniętym zydlu, starszy przyglądając mu się niemal z dostrzegalną miłością kontynuował.
- Zapewne słyszałeś o największej bitwie naszych czasów z odłamem Termplariuszy, Zakonem Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Wiedz więc, że to ja do niej doprowadziłem.
Swego czasu miałem udać się do Portugalii i pomóc w osłabieniu Zakonu Rycerzy Chrystusa. Jednak z własnej i nieprzymuszonej woli przybyłem tutaj, co uznano za bunt i zdradę. Uważałem, iż ten Zakon stanowi o wiele większy problem, niż myśli nasze Bractwo, a pomijanie go jest zwykłą głupotą i bezmyślnością naszych Mentorów!
Pięć długich lat zajęło mi zbliżenie się do króla i zdobycie jego zaufania. Kiedy to osiągnąłem wywołanie wielkiej wojny nie było wyzwaniem. Cztery lata temu namówiłem króla i jego brata stryjecznego do prowokacji i wszczęcia buntu w dzielnicy, którą sami oddali Krzyżakom.
Po kolejnym roku nie było już odwrotu. Zakon zajął kolejne ziemie praktycznie bez walki. Kiedy w końcu zebrano armię i wyruszono na północ, był on powolny i żmudny. Z niecierpliwością poradziłem, aby zrobić most z okolicznych łódek, przeprawić się przez tutejszą największą rzekę. Mimo zaskoczenia Krzyżacy już na nas czekali na rozległych polach dnia pańskiego 15 lipca 1410.
Dzień był upalny, że Jerozolima by się nie powstydziła. Namówiłem króla, aby nie ustawiał jeszcze wojsk i trzymał ich w lesie, a w tym czasie miano odprawić, ile się da mszy św. Krzyżacy zaś stali w pełnym szyku i pełnym słońcu gotowi do boju. W końcu Wielki Mistrz Zakonu nie zdzierżył i przysłał dwóch posłów. Przynieśli dwa miecze i butnie przekazali je królowi, jakoby ich nam brakuje. Odprawiono jeszcze dwie msze i wreszcie wydano rozkaz ustawienia ustawienia się w polu. Cóż, bitwa oczywiście była długa i krwawa. Stałem z królem na wzgórzu i obserwowałem zmagania dwóch potęg i targały mną każde mięśnie, aby zlecieć w ten tłok blach, mieczy, włóczni, kopii, tarczy i innego wszelakiego żelastwa, kiedy jakiś rycerzyk przedarł się i zaczął na nas szarżować. Choć tyle miałem z tego z tego, że sam go ubiłem, a przy okazji ocaliłem władcę.
Po bitwie oczekiwałem szybkiego marszu na stolicę i dokończenia dzieła! Jednakże z niewiadomych dla mnie powodów król opóźniał marsz, tłumacząc się poddającymi bez walki na naszej drodze miastami. Wyjaśniałem, że to jest właśnie powód, dla którego nie wolno zwlekać, że nie można mieszkańców tych ziem zawieźć! Nic nie docierało.
Kiedy przybyliśmy pod mury twierdzy, obrońcy byli gotowi na długotrwałe oblężenie. A trzeba przyznać, że zamczysko prezentowało się groźnie i okazale. Nie mieliśmy szans je zdobyć. Tak więc, w ten sposób wszystko poszło na marne.
Wszystkie moje starania, aby osłabić Templariuszy zostały zniweczone przez nieudolność i zwykłe tchórzostwo! Poświęciłem swe życie i zbuntowałem się przeciw Bractwu. Przeze mnie oddało ducha wielu niewinnych ludzi. I coś, co mnie boli równie mocno, a może i najbardziej, to opuszczenie rodziny. Zaryzykowanie życiem moich najbliższych.
Nie błagam o litość. Próbuję wyjaśnić jeno, w imię czego to wszystko uczyniłem. I mam nadzieję synu, że mi to kiedyś wybaczysz. Ty i twoja matka. Dokończ swe zlecenie.
Młodzieniec wstał ze smutkiem w oczach…
Usłyszał mocne pukanie do drzwi. Podekscytowany swoimi odkryciami nie zdążył nawet zmyć z siebie chemikaliów. Tuż za nimi stał młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach ubrany w schludny surdut.
- Pierre Curie, jak mniemam? - zapytał z wyczuwalnym brytyjskim akcentem.
- W Anglii tak się witacie? - odpowiedział.
- Przepraszam. Gdzie moje maniery. - podał mu rękę - James Mearns.
- Pierre Curie, miło mi. - odwzajemnił uścisk.
- Nie zajmę panu wiele czasu, pozwoli mi pan, że wejdę. Od razu powiem, że chodzi o pańskie badania.
Pierre zaprosił nieznajomego do środka. W salonie siedziała żona Pierre'a, Maria oraz przyjaciel rodziny Gaston. Po przedstawieniu się domownikom, James przeszedł do sedna sprawy.
- Chodzi o badania, które państwo prowadzą. Nie chcę was obrażać, ale chcę odkupić od was wyniki waszych badań i wszystko co z nimi związane. - powiedział mężczyzna w surducie.
- Nie ma mowy! - powiedziała Maria. - wie pan, że nie chodzi nam o pieniądze. Ważna jest sama idea. Świat potrzebuje zmian a nasze odkrycia pomogą popchnąć o wszystko do przodu.
Mężczyzna wyjął kartkę papieru z zapisaną kwotą. Położył na stole i pchnął lekko w stronę Marii.
Gaston zwrócił uwagę na sygnet zdobiący jego serdeczny palec. Był na nim czerwony krzyż.
- Jeśli jednak państwo się zdecydują, to proszę mnie poszukać w brytyjskiej ambasadzie. Niech prowadzi nas Ojciec Zrozumienia - powiedział doniośle na koniec i wyszedł.
Maria podniosła kartkę i wyrzuciła ją do kosza.
- Wracajmy do badań. - powiedziała stanowczym tonem.
Pierre siedział dalej na sofie i nawet się nie poruszył. Gaston szturchnął go w ramię.
- No chodź! Badania czekają! - powiedział.
Temat tajemniczego mężczyzny więcej nie powrócił.
*
Napawał się dumą widząc swoich najlepszych przyjaciół odbierających Nagrodę Nobla. Poczuł się naprawdę szcęśliwy. Jako Asasyn nie mógł się przywiązywać do ludzi, niemniej ta dwójka była dla niego jak rodzina. Był szczęśliwym człowiekiem
*
Zlecenie wydawało się proste. Wyśledzić cel, zdobyć informacje a potem pozbyć się kapusia. Ktoś od dłuższego czasu dzielił się poufnymi informacjami dotyczącymi odkrycia małżeństwa Curie z Templariuszami. Dla Gastona było to jednak bardzo ważne zadanie. W końcu sam był częściowo odpowiedzialny za sukces przyjaciół. Z brytyjskiej ambasady wyszedł właśnie James Mearns. Jak zwykle w obstawie kilku strażników. Widok z dachu był doskonały. Rozświetlone latarnie ułatwiały śledzenie celu w ciemnościach. Mężczyzni wsiedli do powozu i ruszyli w stronę Pól Elizejskich. Gaston ruszył ponad głowami mieszkańców na trop. Cieszył go postęp w architekturze, który poczyniono na przestrzeni lat. Budynki były zbite, blisko siebie, dlatego poruszanie się górą było bardzo wygodne. Szkoda, że ceną rozwoju było usuwanie wozów z sianem.
Wóz nagle się zatrzymal. James wyszedł z niego sam i podszedł do stojącego w ciemnościach mężczyzny. Gaston niepostrzeżenie zbliżył się do rozmówców.
- Tak jak obiecałem. Oto reszta Twojej kwoty drogi Pierre! - powiedział James
Gastona zamurowało. Czyżby jego przyjaciel, był jednocześnie kapusiem?
*
Gaston po raz pierwszy poczuł to czego nie powinien. Miał wyrzuty sumienia, było mu żal ofiary, ale w Kodeksie niestety nie było ani słowa o takiej sytuacji. Wóz przyspieszył. Ich oczy spotkały się na moment. Nie mógł powstrzymać łez.
========================================
Atmosfera była nadzwyczaj napięta, każdy to czuł – trzeci maja miał zostać zapamiętany jako dzień, w którym wszystko się zmieniło. Przyspieszono termin obrad, by wykorzystać nieobecność głównych przedstawicieli opozycji, którzy rozkoszowali się ostatnimi chwilami przerwy świątecznej. Oczywistym było, że templariusze postanowią rozwiązać problem w inny sposób, niż do tej pory planowali. W końcu mieli do czynienia z zamachem stanu.
Poinformowałem króla o swoich podejrzeniach. Odpowiedział, że Gwardia Królewska zapewni ochronę zamku, a przy samym tronie staną oddziały wojskowe z księciem Józefem Poniatowskim na czele.
- Wasza Wysokość, obawiam się, że to nie wystarczy. Atak z pewnością nadejdzie z ukrycia, a mordercą może okazać się każdy, nawet najbardziej zaufany przyjaciel. Jeśli pozwolisz mi rozejrzeć się po Zamku Królewskim, sam dopilnuję, by obrady przebiegły bez zakłóceń.
Stanisław August spojrzał na mnie i pokiwał głową.
- Adamie – powiedział – Masz moje błogosławieństwo. Postaraj się jednak nie pozbawić przez pomyłkę życia jakiegoś niewinnego oponenta, dość mamy problemów.
W jego głosie dało się wyczuć niepokój. Współautor tekstu Konstytucji, który tak bardzo pragnął zmian, obawiał się nie tylko o powodzenie planu, ale też o własne życie. Nie mogłem dopuścić, by ktoś zakłócił obrady. A tym razem, niestety, zmuszony byłem do działania w pojedynkę.
Ubrany w strój typowy dla służby – prosty, lecz jednocześnie wygodny i nieograniczający zbytnio ruchów, z ukrytym ostrzem zasłoniętym długim rękawem, spacerowałem po terenie zamku, co jakiś czas napotykając spieszących się posłów i senatorów. Wskazywałem im drogę do sali obrad, zachęcając by udali się do niej jak najszybciej.
W pewnym momencie moją uwagę przykuł elegancko ubrany mężczyzna, Rosjanin, jak wywnioskowałem na podstawie jego akcentu. Nie wdawał się zbytnio w dyskusje z innymi, nie poszedł też za nimi do sali, w której odbywały się obrady. Dostrzegłem, że rozmawia z jednym z oficerów i wręcza mu wypełnioną monetami sakiewkę.
Widząc z bliska rumianą twarz, rozpoznałem go. Dimitrij Romanov, były członek Bractwa, znienawidzony przez wszystkich asasynów oszust i morderca. Skierował się do jednej z komnat, otworzył ją kluczem i zamknął się w niej od środka. Musiałem szybko podjąć decyzję – wybiegłem na balkon, by z niego przeskoczyć na parapet i stamtąd podsłuchać rozmowę Rosjanina z innym, nieznanym mi mężczyzną.
- Przekupiłem oficera, by w razie konieczności odwrócił ode mnie uwagę. Mam szansę tylko na jeden szybki strzał, więc nie mogę jej zmarnować. Zabójstwo króla wywoła zamieszanie, a obrady zostaną przerwane. Ta konstytucja nie może zostać uchwalona.
Dostrzegłem, że Romanov ma na szyi dobrze znany mi znak – krzyż templariuszy. Popchnąłem okno, które na szczęście było otwarte, chcąc przykuć uwagę obu mężczyzn. Następnie szybko zawisłem, dłońmi przytrzymując się parapetu i trzymając ostrze w gotowości.
- Co to było? – zapytał Rosjanin, podchodząc do okna. Wyciągnął rękę, chcąc je zamknąć, lecz ja byłem szybszy. Złapałem go i, wbijając ostrze prosto w jego serce, pozbawiłem templariusza życia.
Drugi chciał uciec, lecz nie miał klucza pod ręką. Zdążyłem do niego doskoczyć i poderżnąć mu gardło, nim zdążył krzyknąć. Upadł, brudząc pokrytą drogim dywanem podłogę krwią.
Wtedy usłyszałem radosne okrzyki ludzi. Owacje dobiegały zarówno z zamku, jak i z zewnątrz. Wytarłem ręce z krwi i opuściłem budynek, wtapiając się w rozradowany tłum. Działamy w mroku, by służyć światłości. A jej czas właśnie nadszedł.
Bitwa pod Grunwaldem 1410:
Kim jestem? Jestem cieniem. Co tu robię? Wymierzam sprawiedliwość.
Wszystko zaczęło się już w XI wieku kiedy to powstał zakon krzyżacki. Był to osobny zakon nie był powiązany z templariuszami. Lecz i tak był sterowany, przez kogo?... templariuszy. My asasyni walczymy z nimi od niepamiętnych czasów. Ale przejdźmy do konkretów Krzyżacy przybyli do polski w 1226 roku na zaproszenie Konrada Mazowieckiego i od tamtej chwili powoli podbijali kraj polski… Wystarczy tej historii mamy 1410 roku a ja z moimi pobratymcami szykujemy się do bitwy. Mój mistrz uczył mnie że kiedyś do tego dojdzie. Asasyni zaproponowali Władysławowi Jagielle swoją pomoc ale będziemy walczyć w swój sposób. Przystał na nasze warunki i zaczęliśmy szykować się do bitwy, trenowaliśmy bez wytchnienia, planowaliśmy i podesłaliśmy kilka pomysłów królowi polskiemu. Polacy zorganizowali więcej wojsk i szykowaliśmy się do bitwy. 15 lipca 1410 zaczęła się bitwa pod Grunwaldem Polacy stali w cieniu pod drzewami był to nasz pomysł natomiast Krzyżacy w palącym słońcu. My natomiast ukryliśmy się w lesie i ruszyliśmy w odpowiednim momencie. Bitwa rozpoczęła się… byliśmy jak cień niezauważalni atakowaliśmy raz z razem i znikaliśmy. Była to moja największa bitwa… ale moim największym celem był Ulrich von Jungingen mistrz krzyżacki a tak naprawdę templariusz… ponoć zginą z rąk Mszczuja ze Skrzynna. Kto tak naprawdę go zabił?.. ja, dostał moją strzałą prosto w serce, dlaczego o tym nie wiecie? Strzeliłem z 200 metrów z ukryci byłem cieniem…Mszczuj go dobił i został uznany za tego który zabił Ulricha, lecz to byłem ja... Zwyciężyliśmy ale templariusze nadal istnieją tak jak i my Asasyni.
Puki istniejemy będziemy walczyć, może o nas nie słyszałeś, nie widziałeś, ale my jesteśmy bliżej nisz wam się zdaje.
Było zaledwie kilka minut po dwunastej a już goście skupieni byli w westybulu, porozrzucani po ogromnym przedpokoju, w małych, rzekłoby się, sitwach, lecz nie przyszło
mi oceniać ludzi po pierworysie. Przyszło mi natomiast sterczeć gdzieś w kącie zdala od szlachetnej gromadki dyskutującej namiętnie o dorodnych obrazach czy uprzednich wyborach.
Atmosferę burzyło nieco zimne nieprzyjemne grudniowe powietrze uchodzące z podwórza, mimo, że stałem z dalsza od glównego wejścia , mi jednakże doskwierało ono najbardziej
tak jakby chciało mi coś przekazać. A może to dlatego, że nigdy nie lubiłem tej pory roku. Burzliwe dyskusje z różnych stron sali przeplatały mi się przez uszy, ucichły jednak
na chwilę, moje uszy natomiast wyłapały w tym momencie słowa..
-lada chwila...
Słowa jegomościa, który stał tuż obok mnie, który szepnął mi je do ucha.
-wspaniale...-odrzekłem
dobrze się spisałeś...
Po krótkiej chwili główne wejście do przedsionka otworzyło się tym samym tężąć wlot chłodnego wiatru i rzucając wzrok gości w jednym kierunku. Pierwej wstąpił on, sam prezydent
z wesołym grymasem, targając na butach resztki śniegu. Tuż za nim Prezes „Zachęty” z jeszcze większym grymasem na twarzy. Rozległy się oklaski.
-niech ci misja łatwą będzie- rzekł cicho towarzysz
-trudność istnieje tylko do momentu przyłożenia ostrza do gardła, Albercie, później to ino malizna.
Prezydent po chwili udał się do sal wystawowych.
-zresztą... - kontunuowałem
i tak jej nie będzie...
przekaż naszym, że misja została wykonana.
chociaż... i tak wiadomość ta rozniesie się szybciej niż twoje słowa. W każdym razie idź i czyn to co należy dla bractwa.
Towarzysz kiwnął niepewnie głową. Na jego twarzy malował się pewnien nieopisany smutek. Szybko jednak odszedł.
W westybulu było coraz mnie osób, toteż po chwili oglądu udałem się do sal wystawowych.Przechodząc tak obok bezcennych malowideł przez chwilę nie pomyślałem nawet by na któreś
spojrzeć, niestety, tym razem sztuka musiała milczeć, zresztą inni zdawali być się bardziej zainteresowani wizytą Narutowicza niźli skupiskiem pięknych malunków.
Najbardziej zainteresowany sztuką wydawał się być sam prezydent, który pochylał się nad jednym z obrazów przedstawiający zimowy pejzaż, kiedy akurat zachodziłem z naprzeciwka.
-nienawidzę zimy...- rzekłem ozięble
Narutowicz zerwał się znad obrazu i spojrzał na mnie dociekliwie.
-brud, zimno, zamęt - kontynuowałem
zresztą nie tylko na podwórzu.
Prezydent nieco przejęty moimi słowami zarzucił z powrotem wzrok na nietęgi pejzaż.
-potrzebny jest ktoś kto zrobi porządek, ktoś kto pozbędzie się tego zbędnego szronu- spojrzałem dogłębniej na obraz
Narutowicz uniósł głowę znad obrazu i rzekł spokojnie:
-każdy w życiu ma jakąś rolę którą należy zagrać jak najlepiej...
-jeden znosi szron , drugi musi się go pozbyć... Ty wypełniłeś swoją rolę doskonale, teraz moja kwestia...
Ostrze... na początku miało być to ostrze...
W końcu mamy działać w ukryciu.. Ale przecież nic nie jest prawdą, wszystko jest dozwolone. Tak to sobie tłumaczyłem. Bo coś mi wtedy powiedziało żebym strzelił, rozpalił
pewien 'ogień'. I rozpaliłem. Nawet trzykrotnie.
Ma najdroższa Adrianno.
Obawiam się, że może to być mój ostatni list, list pożegnalny. Mój Aniele, możliwe że po raz ostatni mogę wyznać Ci moją nieśmiertelną miłość jaką i Ty mnie obdarowałaś. Przez tyle lat, odkąd czarne loki delikatnie zakrywały Twe zarumienione, młodzieńcze lico. Czuję prze to zobowiązany być do wyjaśnienia Ci okoliczności płaczu mego serca. Zaczynając od początku, 1789 roku, zakon otrzymał informację od króla, Stanisława Poniatowskiego plany wyzbycia się władzy templariuszy w kraju. Przez wcześniejsze przysługi króla, zakon zgodził się pomóc jednocześnie korzystając z możliwości wyzbycia się wrogów. Podczas obrad Sejmu podjęto decyzję i rozpowszechniono przeświadczenie o konieczności przeprowadzenia reformy ustrojowej, aby odtrącić Templariuszy od władzy. Adrianno, to wszystko dla Was. Powołano Deputację, która wskazywała kierunek republikański. Templariusze kryjący się pod postaciami posłów przeciągali jednak dyskusję, dyskretnie chcąc odtrącić reformę. Adrianno, byłem świadkiem. Następnie dowiedziałem się, że bracia moi dotarli do odpowiednich osób i przez metody o których nie może myśleć Twoja anielska główka zdołali doprowadzić do decyzji o przeprowadzeniu wyboru nowych posłów. Królowi pomóc mieli ukryci Asasyni - Hugon Kołłątaj, Stanisław Małachowski oraz Ignacy Potocki. Dodatkowo sam król wybrał do pomocy również swojego sekretarza i lektora - Scipiona Piattolima. Projekt, moja Adrianno, przygotowano już w marcu 1791. Nie przedstawili go jednak, ponieważ templariusze poczęliby dyskusje i do reform by nie doszło. Król więc, pod ochroną mych braci poczęli prace poza sejmem, by pominąć procedury i głosowania wiedząc jakby się to skończyło. Korzystając więc ze świąt i nieobecności templariuszańskich postów oraz agitując posłów przyjaznych reformie wprowadzono projekt pod obrady. Aby przyczynić się do wprowadzenia ustawy ja, Edward Armiński, musiałem Adrianno, dokonać rzeczy których za największe bogactwa nie mógłbym Ci nigdy wyjawić. Nie śmiem nawet prosić o Twoje wybaczenie, lecz pamiętaj, że dla kraju Polskiego musiałem to wykonać. Termin posiedzenia przesunięto z 5 na 3 maja. Rozpoczęto je depeszami od posłów zagranicznych związanych z zakonem, które sugerowały reformy i ustanowienie "dobrego rządu". Jednakże, Adrianno, jeden z templariuszy - Jan Suchorzewski był osobą, która najbardziej wyrażała swoją przeciwność ustawie. Widząc przewagę asasynów postanawia sterroryzować zgromadzonych grożąc zabiciem swojego syna. Jednak Stanisław Kublicki, osoba bliska zakonowi, powstrzymuje jego rękę z nożem. Wiem, że planuje wyrok jego powieszenia, a także odebrania wszelkich dóbr. Pamiętam Adrianno, jak wezwano zebranych do głosowania, a następnie 5 maja na posiedzeniu sejmu zalegalizowano ustawę. Tego samego dnia asasin Marszałek Małachowski oblatował Konstytucje w grodzie warszawskim. Teraz, Adrianno, już wiesz. Poczułem się do odpowiedzialności opowiedzenia Ci o wszystkim, jak zakon przyczynił się do odbudowy Polski. Jednakże czuję, że mnie dorwą i dopadną, za moje czyny. Lecz wiem, że Ty, Adrianno...
Otwierasz oczy. Czujesz jak ostre światło niesamowicie pali. Sprawdzasz w dół swojego Animusa, a tam młody informatyk błądzi między kablami. Przewracasz oczy.
18 lipca 1898 Zakradłem się nocą, do ich rezydencji. Nie wiedzieć czemu, zawsze napotkam kogoś kto staje mi na drodze. Pozbyłem się wroga i ukryłem jego ciało w najbliższych krzakach. Zacząłem się wspinać po ścianach rezydencji. Wszedłem właśnie na balkon gdy usłyszałem rozmowę. Wiedziałem, że jeśli chcę ocalić honor mojej rodziny, wyrównać rachunki. - Nie możemy! - To nie ty będziesz decydowała! - słysząc ten głos już wiedziałem co miałem robić. Mój największy wróg był na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło pozbyć się go i jego żony i moja sprawa byłaby rozwiązana. - Już mówiłam tego nikt nie dostanie! - Musimy to przekazać Asasynom. Co jeśli Templariusze, posiądą tą wiedzę wcześniej. - A co jeśli ktoś z Asasynów, użyje te go do własnych celów? - Wiesz dobrze że jeśli nie podzielę się informacjami z moim bractwem, mogę zginąć. - Wiem, ale jeśli nasze badania trafią w niepowołane ręce... - Przemyśl to i tak nie ma wyjścia. - Dobrze zastanowię się jutro, teraz idę spać. - Dobranoc. W tym momencie, już wiedziałem co należy zrobić. Najpierw muszę zabić Pierre’a Curie, a potem wykraść wyniki badań. Drzwi od pokoju zatrzasnęły się i mój największy wróg został sam. Wszedłem do pokoju, przez balkon. Ruszyłem od razu do przodu i zaatakowałem Perre’a. Złapałem go od tyłu i zacząłem dusić, lecz zdołał się wyrwać. Złapałem za wazon, leżący na stole i trafiłem nim prosto, w jego głowę. Myślałem że zemdlał, lecz on nagle się zerwał i w błyskawicznym tempie, przyłożył mi nóż do szyi. Zapytał mnie: - Kim ty jesteś!? – Nie odpowiedziałem mu, ale poczułem jak nóż wbija mi się coraz mocniej w moją szyję. - Powtarzam, kim jesteś? – Nie mogłem wytrzymać bólu, więc powiedziałem mu prawdę. - Germain, mówi ci coś to nazwisko? - Coś ty za jeden? – Musiałem mu powiedzieć. - Jetem jego przodkiem. - Więc jesteś moim wrogiem, Anno Dorian był moim przodkiem. - Anno Dorian zabił Francisa Germaina, a teraz ja przybyłem cię zabić. - Na razie, to ja mogę pozbyć się ciebie. – Myślisz, że przybyłem tu sam. – Uśmiech na mojej twarzy prawie zdradził kłamstwo, ale się powstrzymałem. – Uwolnij mnie. - Cóż z tego, skoro i tak zginę? – Wiedziałem że mój przeciwnik uwierzył w to, że przybyłem z innymi członkami zakonu. – Uwolnij mnie, a nie zginiesz. – Wolę walczyć. – Wiem, że niedługo zostaniesz sławnym chemikiem, szkoda że nie będziesz się mógł nacieszyć z odkrycia Polonu. – Co dokładniej mam zrobić? – Wiedziałem już, że zasiałem ziarnko niepewności i teraz trzeba tylko czekać, na stosowną sytuację. – Templariusze chcą waszych wyników badań. Wiedzą, że odkryliście kolejny pierwiastek, ale chcą wiedzieć wszystko z wyprzedzeniem. – Nie! – krzyknął. Była to moja ostatnia szansa. Koniec ostrza odchylił się lekko od mojej szyi. Odepchnąłem przeciwnika, który poleciał na regał z książkami. Miał on już ruszyć do ataku, gdy zdałem sobie sprawę, że go nie pokonam i jedyną szansą jest ucieczka. Wybiegłem na balkon, wiedząc że nie wykonałem zadania, ale wolałem przeżyć. Byłem już w ogrodzie. Krzyknąłem jeszcze: - I tak Cię kiedyś znajdę, a wtedy nic Cię nie uchroni przed śmiercią. Biegłem co sił w nogach, aż zostawiłem mojego największego wroga daleko za sobą, wiem że ponownie zhańbiłem mój ród, ale strach zwyciężył. Kiedyś i tak zabiję Perre'a
Zamach na Gabriela Narutowicza
Policjantka Alicja zawsze odznaczała się wzorową postawą na służbie. Była jednak młoda i mało doświadczona Nareszcie miała okazję sprawdzić się w prawdziwej akcji. Wraz z oficerem Marcinem miała zabezpieczać wizytę nowowybranego prezydenta Gabriela Narutowicza podczas otwarcia Salonu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Sam Narutowicz zajmował w zakonie templariuszy wysoką pozycję i został osobiście oddelegowany przez Wielkiego Mistrza do zajmowania tak ważnego stanowiska. Ala szybko przekonała się, że chcąc zajść w pracy wysoko musi należeć do Zakonu - osób sprawujących rzeczywistą władzę w państwie. Akcja zabezpieczenia wizyty notabla stanowiła wielką szansę. Tym bardziej, że wraz z Marcinem rozpracowali szyfr ich odwiecznego wroga – assassynów. Dowiedzieli się, że to właśnie dzisiaj assassyni planują wielką akcję. Zajęli stanowiska i obserwowali salę, w której znajdował się prezydent.
A: Jak myślisz, pojawią się dzisiaj? Może się pomyliliśmy?
M: No co ty… pojawią, pojawią. Nie po to ślęczałem nad tym szyfrem nocami żeby się teraz mylić.
Czas mijał i wszystko przebiegało zadziwiająco spokojnie. Aż w końcu usłyszeli odgłosy zamieszania przy wejściu
A: Słyszałeś? Coś się tam dzieje. Trzeba to sprawdzić
M: Pójdę zobaczyć a ty pilnuj prezydenta
Ala obserwowała salę ze swojej pozycji. Po chwili usłyszała za sobą cichy szelest. Zanim się odwróciła poczuła lufę pistoletu przyciśniętą do skroni.
Męski głos: A teraz stój spokojnie bo cię rozwalę!
Po chwili usłyszała strzały w głębi sali. W tym samym momencie szmatka nasączona chloroformem zatkała jej usta.
Alę obudził ból głowy. Powoli docierało do niej to co się stało. Próbowała wstać, ale była przywiązana do krzesła. Miała opaskę na oczach jednak domyśliła się, że jest w piwnicy. Wyczuwała czyjąś obecność, słyszała równy oddech.
A: Co ze mną zrobicie?
(cisza)
Po chwili usłyszała kroki i trzaskanie drzwi. Jakiś czas później męskie ręce zdjęły jej opaskę z oczu. Przed nią ukazał się przystojny mężczyzna w ciemnych okularach, dziwnie znajomy
A: To ty…?
Był to jej dawny przyjaciel z dzieciństwa Dawid
D: Później porozmawiamy, nie ma czasu
Gestem nakazał jej ciszę. Wyjrzał za drzwi i po chwili wrócił. Zarzucił ją sobie na plecy. Tak rozpoczęła się próba wydostania z kryjówki. Dawid musiał poruszać się ostrożnie i cicho. Jego szkolenie mu w tym pomagało, jednak za przeciwników miał swoich braci, którzy przeszli takie samo szkolenie. Niestety z dodatkowym obciążeniem nie było mu łatwo. W końcu wydostali się na zewnątrz
A: Po wszystkim liczę na długą rozmowę
D: Czarująca jak zawsze. No dobra, teraz biegiem
Dawid otworzył drzwi i pobiegł w kierunku krzaków. Nagle usłyszeli za sobą krzyki i wystrzały. Kiedy dotarli pod osłonę liści Dawid przystanął i rozwiązał Alę. Zdjął okulary i spojrzał policjantce w oczy
D: Niedługo dane nam było cieszyć się swoim towarzystwem. Biegnij przed siebie. Znajdę cię
A: Obyś tym razem nie zniknął na 10 lat. Jeśli nie dotrzymasz słowa, to ja cię znajdę i wypatroszę.
Kolejne wystrzały nie pozwoliły się długo namyślać dziewczynie, pędem ruszyła przed siebie. Nie widziała czy Dawid biegnie za nią, miała tylko nadzieję, że tak. Kiedy nie słyszała już żadnych odgłosów w końcu odważyła się spojrzeć za siebie. Mężczyzny nie było… Dotarła do drogi i szła sama nie wiedziała jak długo. Dotarła na posterunek i zdała raport i wskazała, gdzie może się znajdować kryjówka assassynów. Niestety po przyjeździe na miejsce policjanci znaleźli tylko pusty budynek. Po Dawidzie nie było śladu. Do czasu…
Do wielkiego mistrza zakonu assassynów Zall Apall Mulla.
Mój panie zgodnie z instrukcją, którą otrzymałem od Ciebie. Wyruszyłem do Ziemi Zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego. Czyli w skrócie pojechałem do Krzyżaków, którzy przygarnęli mnóstwo Templariuszy po tym jak wielu z nich u grillował król francuski.
Po dość upierdliwej podróży dotarłem do miasta Marianów. Zwanych krótko Marianów Burgiem. Czy jakoś tak.Miałem co prawda trochę problemów z moją "opalenizną". Ostatecznie udowodniłem Krzyżakom, że jestem rdzennym Teutonem. Uwierzyli mi i wysłali z dwoma Templariuszami z poselstwem do stolicy jakiegoś wschodnio europejskiego Królestwa Polskiego. Po wielu księżycach dotarliśmy pod stolicę Królestwa Polskiego zwanego Crack ovią, Krakauem, Krak owem, czy Krakowem.
Tu spotkała nas przygoda, która na całą moją misję związała mnie z dwoma facetami (bez podtekstów proszę)
A było tak. Gdy już byliśmy nieopodal miasta zaatakował nas jakowyś osobnik z wyglądu podobny do księcia nie z tej bajki.
Też zarzucił grzywką i ruszył z wrzaskiem na Krzyżaka. Ten zdurniał, stanął jak wryty.I niechybnie by zginął, gdyby jakowyś miejscowy osiłek nie złapał napastnika za kopię i złamał ją. Jaaaaacieee co to był za widok. Szaleństwo.
Dość na tym, że nasz książę nie z tej bajki, beknął za to. A wszystko to z powodu jakieś babki.Miałem się nie mieszać.
Ale w lokalnej knajpie spotkałem pewnego grubasa, który okazał się być wujkiem "księciunia" Był zrozpaczony. Chodziło o kwestię prokreacji. Skomplikowane.Wpadłem na pomysł, że mu pomogę, a tym samym pokrzyżuję plany Templariuszom.
Podszedłem do grubasa i zaproponowałem mu swoje usługi.
- No i niby jak chcesz to zrobić? Zapytał wujcio skazanego.
- To proste wejdę na wierzę kościoła, skoczę w dół i go uratuję.
- A jak w ogóle masz na imię, szalony. Zapytał grubas
- Bayek XV.
- No bajek to mi ty nie opowiadaj. Gadaj jak cię zwą.
- No przecież mówię, że Bayek.
-A ja ci gadam bajek mi tu nie opowiadaj.
Chwila konsternacji.
- Mam na imię Bayek XV. Cała karczma ryknęła śmiechem.
-Ludziska ten szaleniec opowiedział mi mnóstwo bajek, że skacze z wieży kościoła.
Odprowadźmy gościa na miejsce kaźni i niech nam nie prawi już bajek.
-Mam na imię Bayek. Odpowiedziałem.
-Tak.tak. Ryknął rozbawiony do nieprzytomności tłum.
Byłem ubrany jak zwykle w moją białą szatę, która nie wiedzieć czemu przypominała ubiór miejscowych kobiet .
Wlazłem na wieżę, skoczyłem na dół zrobiłem swoje i usłyszałem, jak tłum krzyczy.
- Nałęczką go nakryła, nałęczką.
Słabo mówię po polsku. Tryumfalnie zakrzyknąłem.
-Mój ci on. No i odstąpiono od wykonania wyroku ku mojemu zdziwieniu. Gładko poszło.
W międzyczasie okazało się, że laskę, która była winna całemu zamieszaniu, ktoś porwał.
A to pech. Wybuchła przez nią wojna pomiędzy Polakami i Krzyżakami. A mnie skomplikowało to zadanie sprzątnięcia brata wielkiego mistrza Zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego. Nie mając nic innego do roboty. Pojechałem z grubasem i księciem nie z tej bajki. Najpierw do miasta Marianów. Potem na szczyt. No. Szczy tno? Szczytno czy jakoś tak. Potem pojechalim do Ewoków na Żmudź.A stamtąd dotarliśmy pod Grunwald.
- Trochę wiocha tutaj prać się po pyskach. Stwierdziłem. Ale co było robić. Laska księciunia kipnęła. On i gruby byli żądni zemsty. Wojska szykowały się do bitwy. A ja miałem swój doskonale maskujący przed wrogami biały szlafrok z pasem na sztylety i ukryte ostrze. Jednym słowem. Bitwa to nie impreza dla mnie.
Wieczorem polazłem do obozu wroga. Zatłukłem brata Wielkiego Mistrza, który sam stał się Wielkim Mistrzem w międzyczasie. Rano 15 lipca 1410 roku Templariuszom było głupio, że nie mają prawdziwego mistrza i wystawili jakiegoś ćwoka, który zginął. Król Polski i tak nie poznał zwłok bo Ewoki tak zszargały trupa, że za Chiny Ludowe nikt by go nie poznał.
Zadanie wykonałem i radośnie powracam do domu.
Pozdrawiam Wielkiego Mistrza zakonu assassynów Zall Pall Mulla.
Nie opowiadam Bayek piętnaście.
Zamach na Gabriela Narutowicza (1922 r.)
11. grudnia 1922 r.
- Nie uwierzysz co się dzieje na Ujazdowskich! - krzyknął Klemens wchodząc do pokoju. - Od rana strajk, co? - powiedział zaspany Fryderyk. - Gorzej! Cała droga już zablokowana. Nie dadzą przejechać Gabrielowi. - Damy radę coś zdziałać? - zapytał z nadzieją. - Nie sądzę, jest ich za dużo. - Szlag! - zaklął pod nosem. - Cóż, chodźmy więc ocenić sytuację. Po chwili byli na miejscu. Już z daleka słyszeli tłumy strajkujących. Sytuacja był kiepska - rozjuszony tłum czekał na przejazd prezydenta, udającego się na zaprzysiężenie. - Nie wiele możemy zdziałać - powiedział zniechęcony Fryderyk. - Zrobimy co w naszej mocy. Byle nie rzucać się w oczy. - dodał Klemens - Naszym celem jest obrona prezydenta.
Dochodziła godzina 12. Tłum się powiększał i zamieszki przybrały na sile. - Nie przebijemy się! - krzyknął jeden z asasynów. - JEDZIE! PRECZ Z NARUTOWICZEM! - krzyknął ktoś z tłumu, po czym masa ludzi rzuciła się w kierunku powozu prezydenta. Asasyni byli już tylko widzami. Prezydent kilka razy został uderzony kamieniami, kijami, czy bryłami lodu. Szczęśliwie jednak dotarł do gmachu sejmu, gdzie odbyło się zaprzysiężenie.
Do Sejmu wbiegli zdyszani Klemens i Fryderyk. Starając się nie zwracać uwagi na siebie zauważyli prezydenta - całego i zdrowego. - Tym razem się udało! - powiedział Klemens - Następnym razem może nie mieć tyle szczęścia. - Nic nie mogliśmy zrobić ... - odpowiedział załamany - ...niestety, nic...
Cztery dniu później.
- 15. grudnia - powiedział Fryderyk - Jakieś wieści o prezydencie? - Tak! Ktoś grozi nowej głowie państwa! - Świetnie... - odburknął Fryderyk - Spokojnie, wiem kto! - Niech zgadnę... templariusze? - W istocie! Planują coś na dzień jutrzejszy. Udało mi się dowiedzieć, że prezydent ma w planach spotkanie z kardynałem Kakowski, a później wizytę w salonie sztuki... ach! Jak on się nazywał!? - „Zachęta”? - podpowiedział Fryderyk - Tak! „Zachęta”! Musimy tam jutro być! Znikniemy w tłumie i będziemy czujni. - W porządku. - przytaknął Fryderyk - 11:50, przed salonem! Nie spóźnij się! - dodał Klemens.
16. grudnia 1922 r.
- Nie spóźniłeś się, coś nowego! - powiedział złośliwie Klemens - Koniec żartów! Wchodzimy, prezydent zaraz będzie! O 12:10 prezydent przyjechał do salonu. - Ja pokręcę się tutaj, ty podejdź bliżej! - szepnął Klemens. Nagle rozlegają się strzały. Prezydent upada trzymając rękę na klatce piersiowej. Wybucha panika! Fryderyk zauważa zamachowca i rzuca się na niego razem z kilkoma innymi osobami. - Templariusz! Jakżeby inaczej! Nie wybaczę Ci tego! Zginiesz jak twoja ofiara! - krzyknął zrozpaczony asasyn. - Nie będę więcej strzelał - odrzekł Eligiusz Niewidomski - Ja cię poznaję! Eligiusz! Templariusz! Patrz co zrobiłeś! No popatrz! - krzynął Klemens - To moja wina! Powinienem być bardziej uważny! - odrzekł zdruzgotany Fryderyk, po czym wybiegł z salonu.
22. grudnia 1922 r.
- Dzisiaj pogrzeb? - zapytał Fryderyk - Nie wierzę w to co zrobiłem. Nigdy sobie tego nie wybaczę! Rozumiesz?! Nigdy! - Teraz już za późno na takie rozterki. Obydwaj źle zrobiliśmy. Tym razem templariusze nas pokonali, ale asasyni nie składają broni. - odrzekł Klemens. - Pamiętaj, nigdy się nie poddawaj. Bractwo Cię potrzebuję. Przebrniemy przez to razem! Fryderyk nic nie odpowiedział. Miał łzy w oczach. Przy życiu trzymała go tylko chęć zemsty....
14 grudnia
Rozkaz Wielkiego Mistrza brzmiał prosto - zabij Narutowicza, ale czy taki był? Była to jedna z tych misji z których nigdy się nie wraca. Trzeba poświęcić wszystko w imię wyższego dobra. W imię Ojca Zrozumienia.
Gdy usłyszałem to żądanie, świat jakby stanął w miejscu. Misja samobójcza dla jednego z lepszych templariuszy? Brzmiało jak obłęd. Kto ofiaruje gońca, gdy miast tego może poświęcić zwykłego piona? Zamarłem w bezruchu i nierozumiejącymi oczami spojrzałem na Mistrza.
-Misja samobójcza? - Spytałem mimo to, że już znałem odpowiedź.
Wielki Mistrz kiwnął głową.
-Jutro wyślę kogoś do ciebie, żeby przekazał ci niezbędne informacje – przywódca podrapał się po brodzie. - Trzeba zakończyć ten cyrk raz na zawsze.
Sztywno zgiąłem się w ukłonie.
-Niech nas prowadzi Ojciec Zrozumienia – pozdrowiłem go, po czym wyszedłem.
15 grudnia
Zgodnie z wczorajszą zapowiedzią, w południe do moich drzwi zawitał młody mężczyzna, informując mnie, że zjawił się na życzenie Wielkiego Mistrza. Wpuściłem go i wysłuchałem co miał mi do przekazania. Wytyczne były proste: publicznie zabić kukłę asasynów, prezydenta, na otwarciu Zachęty, przy użyciu przekazanego przez młodzieńca rewolweru, a następnie nikogo więcej nie zabijając – dać się złapać i zażyczyć dla siebie kary śmierci.
16 grudnia
Spokojnie wpatrywałem się w tłumy otaczających Narutowicza. Wzrokiem szukałem ukrytych pośród dziesiątków ludzi skrytobójców. Zauważyłem kilka postaci czujnie przyglądających się prezydentowi. Sam mimowolnie podążyłem oczyma ku obiektowi ich zainteresowania. Narutowicz nie pasował na swoje stanowisko, nawet jeśli był chroniony przez asasynów. Za dużo było w nim ufności do innych. Sądząc po jego zachowaniu śmiem twierdzić, że czuł się bezpiecznie w otoczeniu tylu ludzi. Podchodził kolejno do malarzy organizujących wystawę i witał ich z uśmiechem. Nagle z tłumu wyłoniły się dwie osoby, kobieta i mężczyzna. Podeszli do Narutowicza i serdecznie podali sobie ręce. Przymrużyłem oczy, próbując ocenić czy należą do bractwa. Chwilę rozmawiali, a później prezydent delikatnie się kłaniając, pożegnał się z nimi. Już czas, poczułem i zacząłem zbliżać się do ofiary. Gdy Narutowicz znalazł się w zasięgu strzału, prędko wyciągnąłem broń zza pasa i kilkakrotnie nacisnąłem spust. Wkoło wybuchła panika. Postrzelony spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po czym powoli opadł na ziemię. Cały świat jakby zwolnił. Widziałem kilka postaci biegnących prosto na mnie. „Nikogo więcej nie zabijając – dać się złapać”. Już miałem się poddać, gdy nagle ktoś szarpnął mnie za ramię i wskutek czego wytrącił mi rewolwer z ręki.
-Mam mordercę! - Krzyknął tuż nad moim uchem i zacisnął uchwyt. - Niczego nie próbuj – ostrzegł.
-Proszę się o to nie martwić – odparłem spokojnie i z lekkim uśmiechem spojrzałem na stojącego parę metrów ode mnie skrytobójcę. - Poddaję się.
Dzień egzekucji
Nie żałuję tego, że zabiłem prezydenta. Mogę nawet powiedzieć, iż cieszę się, że mogłem zrobić coś jeszcze dla zakonu. Żywię nadzieję, że moja ofiara nie poszła na marne, templariusze wykorzystają sytuację i znów zapanują nad Polską, tak jak to było dotychczas i liczę, że będzie zawsze.
I niech cię prowadzi Ojciec Zrozumienia, Drogi Czytelniku.
Do Johna Talbot'a
W pergamin któren teraz w prawicy trzymasz i z błogosławieństwa Ewy w zdrowiu czytasz, wsiąkł nie jedynie inkaust ciemny, a również fetor cuchnący setek ciał ducha pozbawionych. Śród nich, z agonią niemożebną na gębie wyrzeźbioną, leży sam von Jungingen. Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego i, o czym niewielu wiedzę posiada, Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy. Leży tam z gardłem rozoranym, a jucha z niego wściekle buchająca moją to szatę spryskała. Niechaj mars konfuzji i zdumienia z Twego czoła zniknie. Pewien żem jego drugiej tożsamości i honorem za prawdziwość tego gotów ręczyć jestem.
W 154 lata od upadku Twierdzy Zarania Alah Amut, dziedzictwo La-Ahada nadal nieprzerwanym pozostaje. Wiktoria to doniosła, radości wielkiej godna. Euforii dopełnia pojęcie, iż trudem syzyfowym i nakładem istnień wielu Braci, pierwszy raz od stulecia niemalże, kiedyż to de Molay dekretem Filipa IV na stosie sczezł, a templariusze niczym szczury strachem zdjęte do podziemia zeszli i w konfidencji działać jęli, zdołaliśmy ichniego Mistrza wytropić i do śmierci doprowadzić.
W matczynej mej ziemi odpór templarskim psubratom dajemy silny, atoli knowania ich bezecnych emisariuszy i jad przezeń sączony w uszy szlachty europejskiej, wpływy ich zwiększyły niepomiernie. Ich bezdenna rządza i zachłanność, fałszywym całunem religijności okryte, doprowadziły do insurekcyi księcia Witolda na żmudzkich włościach mu przynależących. W sukurs poszedł mu brat, miłościwie nam panujący Król Władysław. Wszyscyśmy świadomi byli, że rychło bitwa nastanie i przygotowań doń pora nadeszła. Przypadkiem jeno na jednym z gościńców szpiega w przebraniu weneckiego merchanta przechwyciliśmy. Spytki zaciśnięty jęzor w mig mu rozwiązały. Wtedyśmy dowiedzieli się kim po prawdzie jest von Jungingen. Brat mój Zawisza, wiadomość ową wnet do naszego Władcy przekazał i rozkaz otrzymał by Urlich, niezależnie od batalii wyniku, pobitewnego jutrzenki blasku nie zaznał.
Eter na polu boju gęsty był od przedbitewnej ekstazy, która nawet wątłych i małej wiary ludzi, walecznością wypełnia. Patrzyłem to wszystko z gaiku skryty w kniejach zacienionych, czekając na ważki moment, który zarutko miał nadejść. Z południa objawieniem ferwor bitewny rozszalał się diabelnie. Z piątym dzwonem bitwy trwania, krzyżackie zastępy widmo śmierci swej jasno ujrzały i w rozsypkę poszły. Wtem ukazał się arcywróg nasz. Czmychnięcia próby się chwytał w świty otoczeniu. W wojenną kipiel żem się rzucił, mieczem tnąc konia jego. Ogier z impetem się zwalił na glebę ubitą stóp tysiącami, łamiąc jeźdźca nogę. Dwóch rycerzy go broniących położyły sztylety w ich lica rzucone. Resztę w pył rozbiła ariergarda księcia Witolda ścigająca umykający tabor krzyżacki. Pozostałżem z wrogiem sam. Czas spowolniał krzynę, wzrok mój zmatowiał i wyostrzył się, jako ostrze wysuwające się z mego karwasza. Mistrz pełzał niby robak za nogę kurczowo się łapiąc. Pardonu jednakowoż nie błagał. Z konsternującą mnie godnością przyjmował mój dar, gdym jego szyję na pół dzielił.
Pomnij, żem zgodnie z Kredo, na peany i zaszczyty nie łasy, przeto gloria za Mistrza głowę, na Mszczuja ze Skrzynna spłynęła, który truchło na pobojowisku odnalazł.
Raduj się zatem wspólnie ze mną póki triumf świeży.
Jan Farurej
Poranek pachniał krwią. Grudniowe powietrze wpadające przez otwarte okno nie przynosiło ukojenia. Dla Eligiusza Niewiadomskiego było lepkie i duszące. Tak jak dwadzieścia lat temu, gdy rosyjski klawisz obijał mu młotkiem dłonie na warszawskim Pawiaku. Eligiusz myślał wtedy, że już nigdy nie namaluje obrazu. Ale dłonie ocalały. Może nigdy nie były tak sprawne jak teraz, gdy siedząc na skraju łózka, ściskał w ręku pistolet. Małą, hiszpańską, dziesięciostrzałową Cebrę. Malarz przyłożył na chwilę zimną stal do twarzy, licząc, że zgasi płomienie, które zalewały jego policzki. Ale wewnętrznego ognia już nic nie mogło stłumić.
***
Do Zachęty dotarł o 11.30.
- Dyrektor Niewiadomski, wydział malarstwa i rzeźby w Ministerstwie Kultury i Sztuki – powiedział beznamiętnie, wręczając strażnikowi zaproszenie.
- Oczywiście, panie dyrektorze. – strażnik cofnął się o krok – Publiczność zbiera się w westybulu.
- Prezydent dotarł? – spytał od niechcenia Eligiusz.
- Jest na spotkaniu z kardynałem Kakowskim. Ma nas odwiedzić za pół godziny.
- Poczekamy – odparł malarz powoli krocząc w stronę schodów.
***
Wchodząc na górną galerię Niewiadomski czuł na sobie spojrzenia pracowników Zachęty. Darzono go tu mieszanymi uczuciami. Uwielbiano za studia portretowe. Kochano za broszury o propagowaniu sztuki. Nienawidzono za teksty polityczne.
Na całym świecie rozumiał Eligiusza Niewiadomskiego tylko Giacomo. Włoski doradca wojskowy, którego malarz spotkał w czasie ofensywy bolszewickiej. Niewiadomski prosił o przeniesienie z kontrwywiadu do piechoty, zaskakując Włocha.
- Chcesz walczyć jako szeregowiec?
- Mój syn będzie na froncie. – odparł malarz – Wcześniej odrzucono mój wniosek ze względu na wiek. Mam 51 lat. – dodał – Ale teraz to się nie liczy. Teraz potrzebny jest każdy żołnierz.
Włoch musiał się fascynować nietypowym artystą, który łączył antyrosyjskość z nacjonalizmem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteś potrzebny – powiedział Włoch poklepując go po plecach.
***
W całej galerii tylko „Szron” Teodora Ziomka przykuł uwagę Eligiusza. Białe płotno, przedstawiające cień drzewa na śnieżnych zaspach. Niewiadomskiemu wydawało się, że obraz aż iskrzy od bieli, a jego chłód przynosił dziwną ulgę.
Nagle poczuł na plecach poczuł czyjąś rękę. Pociągnęła go do tyłu.
- Tutaj. – powiedział głos z wyraźnym włoskim akcentem – W tym miejscu. Ale ty się od obrazu odsuń.
Niewiadomski nie zdołał odpowiedzieć. W gwarze rozmów usłyszał głos Gabriela Narutowicza.
- Pozwoli pan sobie pogratulować panie prezydencie. – mówiła po francusku jakaś kobieta.
- Chyba raczej złożyć kondolencje. – odparł uśmiechnięty Narutowicz.
O godzinie 12:12 prezydent Rzeczypospolitej Polskiej stanął przed obrazem Teodora Ziomka. Wpatrywał się w „Szron”, kiedy jego pleców dosięgły cztery kule wystrzelone z hiszpańskiego pistoletu. Upadając, prezydent Narutowicz wyciągnął rękę w stronę płótna, jak gdyby miało ono go uratować.
Goście galerii rzucili się do ucieczki. Eligiusz Niewiadomski złożył broń, krzycząc, że nie będzie strzelać. Jego głos utonął w hałasie. Na malarza skoczył jeden z adiutantów prezydenta. Pomógł mu wicedyrektor Zachęty. Obydwaj wykręcili ręce Niewiadomskiemu.
- Gdzie lekarz? – krzyczał jeden ze strażników – Zróbcie dostęp do prezydenta! – dodał zdejmując ze ściany płótno.
***
Ręce Giacomo Baguttianiego operowały z największą precyzją. Skalpelem i rozpuszczalnikiem. Już niemal połowa obrazu odsłoniła swą pierwotną barwę.
- Szron... Shroud... Całun. – mruknął.
Zbudził mnie jakiś dziwny dźwięk. W zasadzie nie dziwny, był znajomy, ale zupełnie niepasujący do snu, który ów czas miałem. Moment później poczułem chłód stalowego ostrza na szyi. Ciemność była absolutna, w nozdrza uderzyła kwaśna woń spoconego ciała.
"Jasny gwint! Dałem się podejść jak rekrut" – to nie była podbudowująca myśl. Ze zmęczenia nie ustaliłem systemu wart, w efekcie wszyscy spaliśmy jak knury. Jednak nie było czasu na samokrytykę. Błyskawicznym ruchem złapałem za nadgarstek zbója, jednocześnie uderzając kolanem w jego krocze. Postać jęknęła, po czym z głuchym hukiem zwaliła się na drewniane deski.
W ułamku sekundy zerwali się moi żołnierze, usłyszałem kroki na schodach, a po chwili pojawił się karczmarz z kagankiem, którego światło nieco rozświetliło mrok.
Żołdacy wiedzieli co robić. Rzucili się na śmierdzącego draba, rozpoczynając "taniec powitaniec", standardowy dla tej sytuacji. Po chwili przybysz cały był posiniaczony i jakby taki pokurczony, ze dwa razy mniejszy. Z doświadczenia wiedziałem, że to był jeno początek. Żołnierze wywlekli pechowca przed karczmę, przywiązali do solidnego krzesła i jęli oblewać zimną wodą. A trzeba wam wiedzieć, że to dopiero początki wiosny były.
- Gadaj, ktoś ty?! – krzyknąłem jak tylko związany odzyskał przytomność – popatrzył na mnie błędnymi wzrokiem. Mimo tego z oczu można było wyczytać nienawiść.
Solidne uderzenie pięścią sprawiło, że z ust bandyty potoczyła się krew.
- Posłuchaj mnie dobrze – ponownie zwróciłem się do naszej ofiary – Podejrzewam, że twoja obecność tutaj nie jest przypadkowa. Zdradź nazwiska twoich mocodawców, a zapewnię ci szybką śmierć. W przeciwnym razie, w ciągu najbliższych kilku godzin, zamienię cię w strzęp człowieka. Uwierz mi, mam w tym doświadczenie – żołnierze popatrzyli na siebie znacząco, mrucząc coś pod nosem.
- Dla takich jak ja, dla takich którzy zawiedli, jest tylko jedno wyjście i jest nim śmierć – spuścił głowę na pierś i zamarł w bezruchu.
- Zdradzisz wszystko, jakem pułkownik Jogaila! - ryknąłem wściekle – Przywiązać go do siodła! - krzyknąłem do żołnierzy.
Dwóch żołnierzy rzuciło się na więźnia i jęli zawiązywać sznur wokół jego nadgarstków. Ten moment wykorzystał zbój, i uderzył jednego z nich w gardło. Żołnierz jęknął, zesztywniał, po czym runął, jak długi, w błoto zmieszane z końskimi ekskrementami. Z nieosłanianej dłużej rany trysnęła krew. Żołdak charczał, nie było wątpliwości, że to agonia. Wyciągnąłem pistolet i wypaliłem, celując w kark więźnia, który właśnie wskakiwał na konia. Pocisk trafił w łopatkę, bandyta zwalił się pod końskie kopyta. W ułamku sekundy byłem przy nim. Zza kontusza wyciągnąłem zwój z tekstem Prawa konstytucyjnego, nad którym dzień wcześniej zakończył prace kanonik Kołłątaj. Złapałem za szyję bandytę, zacisnąłem palce. Patrzyłem w wytrzeszczone z przerażenia oczy.
- Tego chcesz?! - nie poznawałem swojego głosu – zwój rzuciłem jednemu z żołnierzy, a sam zdjąłem kontusz i owinąłem ofierze wokół szyi. Po krótkiej szamotaninie sprawa była załatwiona. Nasza misja dotarcia do Króla, mogła być kontynuowana.
Po zabójstwie mojego żołnierza, zorientowałem się z kim mam do czynienia i jakiego rodzaju bronią dysponuje. Zrozumiałem, że z tego zabójcy niczego nie wyciągnę. Spotykałem się z tym już wcześniej, kilkukrotnie wychodząc cało z podobnych opresji. Wyszkolenie oraz wieloletnie doświadczenie procentowało, a przynależność do Zakonu Świątyni dodatkowo wzmacniała moją motywację. Jeszcze wiele przede mną.
W Polsce od dawna sytuacja nie była dobra, po nieudolnych rządach Augusta II Mocnego i Augusta III kraj stanowił łatwy łup dla sąsiadów. Do 1763 nie doszedł do skutku żaden sejm, zerwano ich aż trzynaście. Kiedy w 1764 roku rządy objął nieprzychylny zachowaniu szlachty Stanisław August Poniatowski nie zdziwiła mnie jego prośba o pomoc. Plany reform króla były ciekawe, ale czasy nie sprzyjały radykalnym zmianom, jednak w 1773 roku szlachta Rzeczpospolitej ratyfikując traktat rozbiorowy zachowała się niczym wąż kąsający własny ogon, dlatego uznałem, że czas przejść do czynów. Wyruszyłem do Petersburga i wkradłem się w łaski Sophie, oficjalnie znanej jako Katarzyna II Wielka i przekonałem ją, że samo pragnienie czegoś nie daje jeszcze prawa by po to sięgać. Nie, nie zostałem jej faworytem, ale umiejętnie wykorzystałem wiedzę, że kobieta dowartościowana i umiejętnie adorowana jest skłonniejsza do ustępstw i kompromisów. Spędziłem tam wiele lat w duchu bylem martwy, ale musiałem dokończyć to, czego się podjąłem. Wiosną 1791 roku wróciłem do Polski, w tym czasie trwał Sejm Czteroletni. 3 maja tego roku po burzliwych obradach udało się uchwalić Konstytucję, która wprowadzała trójpodział władzy, zlikwidowała konfederacje i liberum veto w Sejmie, a także ograniczała prawa polityczne szlachty. Odbyło się to w drodze zamachu a ja byłem jego prekursorem. Doradziłam włodarzom by nie zapoznawali wcześniej posłów z tekstem ustawy i zadbałem by posłowie i przywódcy stronnictwa hetmańskiego nie zdążyli na czas wrócić do Warszawy z wielkanocnej przerwy świątecznej. Uchwała została przegłosowana w obecności jedynie 1/3 posłów. Niestety, sukces w Warszawie kosztował mnie utratę wpływów w Rosji, co w kwietniu 1792 zostało wykorzystane przez Stanisława Potockiego i Seweryna Rzewuskiego i ich popleczników. Konfederacja Targowicka stała się faktem, doszło do wojny a nierównomierne rozłożenie sił spowodowało, że Stanisław August został zmuszony do przystąpienia do niej, co stało się 24 lipca 1792 roku. W 1794 roku większość czołowych przywódców targowicy została skazana na śmierć i powieszonych, a pozostałymi zająłem się osobiście. Niektórzy zaginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, inni dożyli swych dni, ale to tylko część prawdy. I choć zwycięstwo okazało się pyrrusowe, bo II rozbiór Polski stał się faktem, to jednak nikt nie zaprzeczy, że 3 maja 1791 narodziła się Rzeczpospolita Polska. Czy było warto? My nie działamy by zbierać podziękowania.
W Polsce od dawna sytuacja nie była dobra, po nieudolnych rządach Augusta II Mocnego i Augusta III kraj stanowił łatwy łup dla sąsiadów. Do 1763 nie doszedł do skutku żaden sejm, zerwano ich aż trzynaście. Kiedy w 1764 roku rządy objął nieprzychylny zachowaniu szlachty Stanisław August Poniatowski nie zdziwiła mnie jego prośba o pomoc. Plany reform króla były ciekawe, ale czasy nie sprzyjały radykalnym zmianom, jednak w 1773 roku szlachta Rzeczpospolitej ratyfikując traktat rozbiorowy zachowała się niczym wąż kąsający własny ogon, dlatego uznałem, że czas przejść do czynów. Wyruszyłem do Petersburga i wkradłem się w łaski Sophie, oficjalnie znanej jako Katarzyna II Wielka i przekonałem ją, że samo pragnienie czegoś nie daje jeszcze prawa by po to sięgać. Nie, nie zostałem jej faworytem, ale umiejętnie wykorzystałem wiedzę, że kobieta dowartościowana i umiejętnie adorowana jest skłonniejsza do ustępstw i kompromisów. Spędziłem tam wiele lat w duchu bylem martwy, ale musiałem dokończyć to, czego się podjąłem. Wiosną 1791 roku wróciłem do Polski, w tym czasie trwał Sejm Czteroletni. 3 maja tego roku po burzliwych obradach udało się uchwalić Konstytucję, która wprowadzała trójpodział władzy, zlikwidowała konfederacje i liberum veto w Sejmie, a także ograniczała prawa polityczne szlachty. Odbyło się to w drodze zamachu a ja byłem jego prekursorem. Doradziłam włodarzom by nie zapoznawali wcześniej posłów z tekstem ustawy i zadbałem by posłowie i przywódcy stronnictwa hetmańskiego nie zdążyli na czas wrócić do Warszawy z wielkanocnej przerwy świątecznej. Uchwała została przegłosowana w obecności jedynie 1/3 posłów. Niestety, sukces w Warszawie kosztował mnie utratę wpływów w Rosji, co w kwietniu 1792 zostało wykorzystane przez Stanisława Potockiego i Seweryna Rzewuskiego i ich popleczników. Konfederacja Targowicka stała się faktem, doszło do wojny a nierównomierne rozłożenie sił spowodowało, że Stanisław August został zmuszony do przystąpienia do niej, co stało się 24 lipca 1792 roku. W 1794 roku większość czołowych przywódców targowicy została skazana na śmierć i powieszonych, a pozostałymi zająłem się osobiście. Niektórzy zaginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, inni dożyli swych dni, ale to tylko część prawdy. I choć zwycięstwo okazało się pyrrusowe, bo II rozbiór Polski stał się faktem, to jednak nikt nie zaprzeczy, że 3 maja 1791 narodziła się Rzeczpospolita Polska. Czy było warto? My nie działamy by zbierać podziękowania.
Poszukiwania i walki ustały.
Nie był to jednak zwiastun pokoju, wręcz przeciwnie był to czas przegrupowania Bractwa.
Zostaliśmy wysłani w najróżniejsze części Starego Kontynentu.
Z cienia mieliśmy zdobyć informację umożliwiające zlokalizowanie szkatuły.
A ja - Anis, zawiodłem.
Ciekawość towarzysząca ludziom nauki nie raz utrudniła mi misję jaka została mi przydzielona.
Kobieta naukowiec wraz ze swym towarzyszem życia. Obserwowałem ich od zimy. Wiedziałem doskonale kto jest moim celem - Pierre Curie. Charakterystyczny krzyż Templariuszy towarzyszył mu prawdopodobnie od narodzin. Wyszedł jak to uczony na spotkanie z innymi naukowcami. Tym razem jednak wziął ze sobą znacznie większy pakunek. To nie były tylko dokumenty, szkatuła odbiła od siebie wiosenne promienie słońca.
Sprawiał wrażenie przerażonego dziecka, które wie, że zrobiło coś złego.
Nie traciłem celu z pola widzenia. Debatowali o szkatule. Curie wychodząc ze spotkania dalej wydawał się spanikowany. Podejżliwie obłąkanym wzrokiem spoglądał na mijanych mieszkńców Paryża. Ruszyłem wślad za nim wąskimi uliczkami. Mijani bezdomni prosili o pomoc każdego napotkanego człowieka. Pierre zaczął uciekać. Wszcząłem pościg. Zauważył mnie jak tylko wybiegł na jedną z głównych dróg. Przykre, że przed swoją śmiercią ostatnie co zobaczył to moja osoba i kopyta koni. 19 kwietnia szanowany naukowiec zmarł. Przy zmarłym zebrała się grupa gapiów ze strachem i ciekawością spoglądali w uliczkę z której wybiegł naukowiec. Doglądając sytuację z dachu jednego z budynków dostrzegłem mężczyzn uciekających ze szkatułą. Charakterystyczne krzyże, identyczne jak u zmarłego. Wiedzieli, że jesteśmy w Paryżu.
Wojna zacznie się od nowa...
Po szkatule zniknął ślad, a poszukiwania nie przynosiły żadnych rezultatów. Ja tymczasem kierując się intuicją po 5 latach postanowiłem odwiedzić sławną Kobietę, która była juz znana jako noblistka. Najbardziej utknął mi w pamięci koniec naszej rozmowy, dzięki czemu odzyskałem nadzieję.
(...)
-Pani Mario, została Pani podwójną noblistką, jest Pani szanowana przez uczonych, którzy wcześniej nie akceptowali Pani jako naukowca. Odkrycie Radu i Polonu zmieni świat nauki
-Zmieni, ale to nie koniec badań mój nowy studencie, jest jeszcze wiele pytań na które nie ma odpowiedzi.
-Pracuje Pani nad czymś nowym? Promieniowanie?
-Rodzina. Historie rodzinne mają najwięcej informacji dzięki którym możemy zmienić przyszłość. Mój mąż w dniu kiedy odszedł był zafascynowany pamiątką z mego domu rodzinnego.
-Zafascynowany? Odnalazła Pani tę pamiątkę?
-Jej promieniowanie...nie nie odnalazła się. Jednak jestem przekonana, że jest w drodze do domu.
-do Polski?
-Tak, do Polski.
Raport 6
Paryż 26/12/1898 Katedra Notre Dame
Wielki Mistrz – Raportuj o postępach Projektu Atom
Templariusz – Pozyskaliśmy wybitnych naukowców którzy kontynuują badania
Becquerela nad niewidzialnym promieniowaniem
To małżeństwo Curie
Finansujemy ich. Są duże postępy
Dowiedli tego co nasi naukowcy podejrzewali od lat
Odkryli dwa radioaktywne pierwiastki o nieograniczonym wręcz potencjale militarnym i biologicznym
Czegoś takiego jeszcze nie było
Można to zrównać tylko z..
Apokalipsą
Mistrz – Hmm A więc świat wchodzi w nową erę..
Templariusz – Były próby skontaktowania z nimi przez Asasynów
Na szczęście w porę je udaremniliśmy
Nie wiemy czy chodziło im o werbunek czy o likwidację
Na tą chwilę Curie są pod stałą obserwacją Zakonu
I nic nie podejrzewają..
Mistrz – I niech tak zostanie! Muszą dokończyć to dzieło! To priorytet!
Ważniejszy nawet niż była Rewolucja Francuska
Nie możemy dopuścić do ich likwidacji lub co gorsza utraty na rzecz wroga
Napięcia są coraz większe
Od tego kto posiądzie Atom zależeć będzie wynik zbliżającej się wojny światowej
Zakon musi być na czele tego wyścigu
Wtedy wynik wojny zależeć będzie tylko od naszej przychylności..
Raport 77
Paryż 19/04/1906 09:38
(Podsłuch z domu Curie zarejestrowany fonografem Edisona)
– Mario od miesięcy prawie nie wychodzisz z laboratorium
ale wczoraj to już przesadziłaś
Czy Ty w ogóle spałaś?
– niewiele.. ale nie jestem śpiąca!
Od odkrycia Polonu i Radu jestem ciągle podekscytowana!
Piotrze pomyśl jakie to daje możliwości!
Medycyna
Przemysł
Technika
Energetyka
A może nawet i.. Kosmos!
– Zdecydowanie powinnaś odpocząć
Przewietrzyć umysł
Co powiesz na kino? W mieście będzie projekcja filmu kinematografem braci Lumiere
Ciągle mówisz że chciałabyś zobaczyć w końcu jak działa to ustrojstwo
– Może masz racje
Pójdę! Wszak nie samą chemią człowiek żyję
Może mnie to jakoś zainspiruję
Pójdziesz ze mną?
– Idź sama. Muszę wykonać pewne testy w laboratorium nim pójdę na spotkanie w Wydziale ale tobie przyda się odpoczynek i trochę rozrywki
(z obserwacji przez system skrytek i korytarzy za ścianami w domu Curie na zlecenie Zakonu w celu inwigilacji 10:18)
Po wyjściu Marii Piotr zaczął pośpiesznie pakować do teczki notatki z jej biurka, laboratoryjne próbki, w tym najcenniejsze, najstabilniejsze izotopy Radu 226 i Polonu 210
Wyglądał na bardzo zdenerwowanego i działał chaotycznie
Zostawił list po czym wyjrzał podejrzliwie przez okno i prędko wyszedł
Wygląda na to że obiekt próbuje się urwać!
Alarm
Należy bezwzględnie zatrzymać Piotra
List został przeze mnie przejęty
Maria nigdy go nie czytała
List
Mario robię to dla naszego dobra
Od lat jesteśmy obiektem dziwnej
gry związanej z tymi badaniami
Grozi nam wielkie niebezpieczeństwo
Pewni ludzie oferują pomoc ale musimy
jak najszybciej opuścić Paryż
Nie wiem jak daleko to sięga
ale zrobię wszystko by nas z tego wyciągnąć
Zachowaj wszelkie środki ostrożności
Obawiam się że w domu jest podsłuch
Gdy Ty jesteś w kinie ja organizuje ucieczkę
Zostawiam ci wskazówki
Trzymaj się ich a oboje z tego wyjdziemy
Twój ukochany Piotr
Udaj się do naszej kawiarenki
Właściciel wypuści cię przez zaplecze
a tam będę czekał w powozie którym
uciekniemy z tego przeklętego miejsca
(działania Agenta w terenie 10:38)
Śledziłem Go
Nerwowo się rozglądał
Zauważył mnie i przyśpieszył
Zaczął uciekać wzdłuż ulicy
Szlag! Zostałem zdemaskowany! Nici z załatwienia sprawy po cichu
Dałem znak agentowi na powozie by go stratował
Obiekt zlikwidowany
Zabrałem teczkę i oddaliłem się nim zbiegli się gapie
Agent z powozu wziął winę na siebie
2999 znaków liczone za pomocą http://www.agencja-tlumaczen.pl/policz.html
I sprawdzone ręcznie akapit po akapicie. Nie wiedzieć czemu ale różne zliczacze znaków podają różne wyniki.
Chyba chodziło koledze o te internetowe, ale niektóre właśnie bez konkretnej informacji liczą ze spacją. Potwierdzam też, że wśród innych narzędzi bez spacji jest 2999. <3
Będąc jeszcze młody byłem zagubiony, nie potrafiłem określić kim chcę być w przyszłości. Próbując odnaleźć moje własne miejsce na ziemi postanowiłem wybrać się w długą podróż. Zwiedziłem wiele miast i poznałem ogromną ilość osób. Wielu z nich starało się wpłynąć na mnie i mój światopogląd. Słyszałem już wcześniej o Asasynach i Templariuszach, lecz nie miałem pojęcia jak wielkie znaczenie na losy świata ma ich konflikt. Będąc w Budzie pewna osoba uratowała mi życie broniąc mnie przed stadem wilków. Jego ruchy były płynne i niezwykle skuteczne. Powiedział mi, że jest Asasynem i poszukuje uczniów. Dlaczego o tym mówię? Otóż rozmawiając z nim i zgłębiając wiedzę na temat konfliktu Templariuszy z Asasynami postanowiłem dołączyć do zakonu skrytobójców. Nie wszystko z światopoglądu Asasynów mi się podobało, jednak uznałem że nie mogę stać bezczynnie patrząc na to co się dzieje i wybrać właściwą stronę. Przeszedłem trening z moim mistrzem, nauczyłem posługiwać się ukrytym ostrzem oraz łukiem. Cechą charakterystyczną węgierskich asasynów jest noszenie skór zwierzęcych, niczym nordyccy berserkerzy. Po treningu w Budzie postanowiłem powrócić do Polski, gdzie podobno miało dojść do wojny z Krzyżakami. Zaoferowałem swoje usługi Władysławowi Jagielle, a on od razu wysłał mnie na teren wroga. Moje zadania były dość proste - napaść na konwój, podpalić zbrojownie, pozyskiwać informacje. Dowiedziałem się, że Krzyżacy wiedzą o ofensywnych planach Korony i nie zamierzają się temu jedynie przyglądać, więc o wszystkim poinformowałem króla Władysława, wysyłając mu wiadomość gołębiem pocztowym. W końcu wojska stanęły twarzą w twarz. Miejscem walki został Grunwald. Król dał mi wolną rękę jeśli chodzi o działanie, dlatego postanowiłem z początku obserwować sytuację i interweniować dopiero w odpowiednim momencie. Wpierw lekka jazda litewska oraz tatarska zaatakowała piechotę krzyżacką, dzięki czemu krzyżacka artyleria przestała stanowić dla nas zagrożenie. Byłem pod wrażeniem ich celności strzelania z łuku konno, musiałbym wiele lat trenować by osiągnąć ich poziom. Później doszło do wielkiego starcia obu ciężkich kawalerii. Czułem się dość głupio stojąc i patrząc na to wszystko, jednak działałem sam więc nie mogłem się rzucić w wir walki. W pewnym momencie zauważyłem, że wojska krzyżackie powoli słabną, wtedy postanowiłem zakraść się na tyły wroga i zabić samego Ulrich von Jungingena. Wbiłem mu ostrze prosto w serce, a on zdołał ostatkami sił krzyknąć "niech żyje zakon!". Wtedy jego straż przyboczna rzuciła się na mnie, uniemożliwiając przekazanie królowi informacji o śmierci wodza rywali. Na szczęście całe zdarzenie zauważył Mszczuj ze Skrzynna i prędko poinformował króla o wszystkim. Ja starłem się z gwardią Ulryka, gdzie odniosłem poważne rany. Ostatecznie pokonaliśmy wojska krzyżackie, które uciekły aż do twierdzy w Malborku. Niestety, król Władysław nie posiadał odpowiedniego sprzętu oblężniczego, a ja sam nie mogłem wspiąć się na mur twierdzy ze względu na odniesione rany. Po dość długim czasie postanowiliśmy się wycofać. Nazywam się Bogumił z Małobądza, a to była historia moich potyczek z Krzyżakami.
Pape Clément!… Chevalier Guillaume!… Roi Philippe!… Avant un an, je vous cite ŕ paraître au tribunal de Dieu pour y recevoir votre juste jugement!
Po ponad wieku, odkąd Wielki Mistrz Jaques de Molay wypowiedział te słowa, Zakon nigdy jeszcze nie był tak potężny. Wejście pośród cienie tylko umacniało Rycerzy Świątyni, którzy nigdy nie zapomnieli i nie wybaczyli tym, co w tak barbarzyński sposób wbili im nóż w plecy.
Piękna, kara klacz zajechała przed rycerski namiot, stojący na jednym z mazurskich wzgórz.
- Lordzie Seneszalu! Wielki Mistrz pragnie cię pozdrowić i życzyć ci powodzenia w nadchodzącym starciu!
- Rad jestem to słyszeć, Bracie-Kapelanie. Non nobis Domine, non nobis, sed nomini Tuo da gloriam. - Mężczyzna wyszedł z namiotu w stronę przybysza, unosząc dłonie w geście pozdrowienia.
Jeździec, zsiadłszy z wierzchowca, podszedł do witającego go rozmówcy i skłonił się nisko.
- Non nobis, Królu Władysławie…
Niedaleko miejsca spotkania jeden z królewskich przybocznych przechadzał się, patrolując stok wzgórza. Nagle coś przykuło jego uwagę. Coś, co wydawało się nietypowe wśród zarośli.
Kiedy podszedł bliżej, aby się temu przyjrzeć, ktoś pociągnął go do przodu, nadziewając na stalową klingę. Zimne ostrze przeszyło jego ciało na wylot.
- Krzyżak! – wykrzyczał jeden z giermków, który przyglądał się całej sytuacji.
Z gęstwiny wyłonił się mężczyzna w czarnym kapturze i białej tunice z krzyżem. Dopadł młodzieńca i kontrując uderzenie jego sztyletu, zadał mu śmiertelny cios w samo serce.
W całym obozie rozległ się alarm. Rycerze, jeden za drugim, chwytali za miecze, a w okolicy było słychać okrzyki: „Krzyżak!”, „Asasyn!”.
Skrytobójca wszedł na stojącą nieopodal beczkę i przeskoczył nad dwoma mężczyznami, próbującymi go pochwycić.
Nie oglądając się za siebie, pobiegł w stronę króla.
Władysław dobył miecza i sparował silne uderzenie oponenta. Kapelan także chwycił swoją broń, lecz w tym momencie poczuł przeszywający ból w plecach, po czym osunął się na ziemię bez tchu.
Asasyn wyciągnął ostrze ze zwłok templariusza i ruszył na pomoc towarzyszowi. Ten wykorzystał chwilową dezorientację monarchy, tnąc go w ramię. Przypłacił to jednak własnym życiem, gdyż odsłonił się na tyle, aby król bez większych przeszkód przeszył go mieczem.
Drugi ze skrytobójców rzucił się na Władysława, zwalając go z nóg i już miał zadać śmiertelny cios, gdy jeden z rycerzy wbił miecz w jego bok.
Monarcha powalił krzyżaka na łopatki i zaczął okładać pięściami, krzycząc w szale:
- Już niedługo będziecie przeklinać dzień, w którym Siegfried von Feuchtwangen postanowił zdradzić Templariuszy! Nas! – Uspokoiwszy się, odszedł od zmasakrowanego oblicza asasyna i spojrzał na otaczających go ludzi. Rycerze wydawali się być pełni podziwu, jednak reszta otaczających go dostojników była przerażona.
Władysław, uciskając ranę na ramieniu, nakazał jednemu z gwardzistów, aby ten wziął miecze należące do skrytobójców, po czym skinieniem przywołał sługę do siebie:
- Mieczów ci u nas dostatek, ale i te przyjmuję jako wróżbę zwycięstwa, którą mi sam Bóg przez wasze ręce zsyła. A pole bitwy On także wyznaczy. Do którego sprawiedliwości ninie się odwołuję, skargę na moją krzywdę i waszą nieprawość a pychę zanosząc – amen.
Następnie spojrzał się na zgromadzonych:
- Zapamiętaliście?!
21 grudnia 2012 – Warszawa – Polski oddział Abstergo Industries
W korytarzu dało się słyszeć jak komputerowy, mechaniczny głos witał nowych gości – „Witamy w Abstergo Polska”. Dzisiaj miał nastąpić przełom, nad którym cały jego dział pracował od wielu miesięcy. To właśnie dzisiaj miał się dowiedzieć, gdzie prezydent ukrył fragment Edenu, gdzie ukrył włócznie św. Maurycego, która dawała niewyobrażalną siłę.
– Jak się dzisiaj mamy Kuba? Gotowy na wielki przełom?
– Gotowy i w stu procentach skupiony na doprowadzeniu sprawy do końca. Pracowaliśmy nad tym od wielu miesięcy i już nie mogę się doczekać, aby doprowadzić to do końca.
16 grudnia 1922 – Warszawa – mieszkanie Eligiusza Niewiadomskiego
A więc to dzisiaj dokona się kolejny krok mojego bractwa ku zwycięstwu nad templariuszami. To właśnie dzisiaj Ja i moje czyny sprawią, że świat stanie się trochę lepszym miejscem do życia…
Niebo było ciemnoniebieskie, lecz na ulicach nadal roiło się od ludzi. Tysiące warszawiaków i przybyszów spoza miasta tłoczyło się na chodnikach. Gdzieniegdzie można było dojrzeć większe skupiska obywateli, którzy żywo dyskutowali o wyborze tego masońskiego śmiecia Narutowicza na prezydenta. Wyobrażał sobie, jak ta głupia twarz wiotczeje, od jego strzałów z rewolweru, a rdzawa woń wypełnia powietrze wciąż drżące od krzyków...
Przepychając się przez tłum pijących na chodniku, pomyślał, że będzie się musiał bardzo starać, żeby przekazać informacje swoim braciom o miejscu ukrycia włóczni. Umiał się stać właściwie niewidzialny, ale gdyby nie udało mu się uciec z galerii… Nie, nie może teraz o tym myśleć. Przede wszystkim musi skupić się na tym co tu i teraz, później będzie się martwił o to jak przekazać braciom informacje.
Galeria „Zachęta”
W pałacu roiło się od ludzi. Nic dziwnego w końcu nowo mianowany prezydent Polski zaszczycił swoją obecnością dzisiejsze otwarcie salonu sztuki.
Wpuścili go niezbyt chętnie. Strażnicy robili mu problemy: przez chwilę się bał, że go przeszukają i znajdą ukryty rewolwer. Znowu ogarniało go to uczucie wszechmocy. Od razu go zauważył. Dla niewprawnego adepta mogłoby się wydawać, że prezydent chodzi bez obstawy, ale nie dla kogoś takiego jak on. On już planował następny ruch. Czekał tylko na moment, gdy prezydent będzie całkowicie sam, kiedy jego strażnicy będą zaaferowani małą bombą dymną, którą udało mu się dzień wcześniej umieścić w galerii. Bomba miała się uaktywnić równo o godzinie 12:20. Miał więc jeszcze trochę czasu. Zatrzymał się przed obrazem jego ulubionego malarza Teodora Ziomka. Obraz nosił tytuł „Szron”. Z zadumy wyrwał go stanowczy głos.
– Więc to ciebie wysłali byś mnie zabił. Musisz jednak wiedzieć, że to po co cię przysłali nie ma już w Polsce.
– A więc gdzie to jest?
– Tego nawet ja nie wiem. Jestem tylko skromnym sługą mojego zakonu. Zrobiłem to o co mnie poprosili.
– Kłamiesz! Powiedz mi gdzie to jest, a obiecuję, że zginiesz szybko.
– Kusząca propozycja, ale jestem zmuszony odmówić. Zbyt cenię sobie moje oddanie do zakonu, aby zdradzić go komuś takiemu jak ty.
- Twój wybór. Spoczywaj w pokoju.
Rozległy się trzy strzały, które na zawsze zmieniły bieg historii…
Na szczęście rżenie koni, z pobliskiego pastwiska zagłuszyło łoskot upadającego ciała. Ale Wilski był zły – nie tak miało być. Głodówka, wszy i wilgoć zbaraskiej twierdzy sprawiły, że siły go opuściły i szybkości brakowało. Umierający gwardzista zabulgotał jeszcze, wyprężył się i znieruchomiał na ziemi. Wilski przykrył go troskliwie, przygotowanym zawczasu kocem z trawy. Wytężył resztki sił. Wzrok mówił mu że Chan nie patrzy, rozciął więc ścianę namiotu.
Islam Girej II drzemał wpółleżąc na poduszkach. Jedną rękę wciąż trzymał w misce pełnej fig. Zbytkowe tkaniny wokół zaściełały wyplute pestki. Zwyczaje, nawyki. Chan odprawił niedawno swoją nałożnicę i zapragnął się zdrzemnąć w samotności. Jak to zwykle czynił.
– Najpierw rajski odłamek – pomyślał Wilski – to on jest najważniejszy. Od razu poznał złotą i srebrną nitkę lśniącą bardziej niż w innych przepysznych tkaninach sułtańskiego namiotu. Płaszcz Henocha. Ten sam który, był w Arce Przymierza. Wyrwany Isu...
Nagle zaczęło dziać się mnóstwo rzeczy. Do środka wpadli gwardziści, Wilski złapał płaszcz, rzucił za siebie bombę dymną, po czym wypadł na zewnątrz i ruszył między namioty.
Grzmotnęło. Podniosła się wrzawa. Wilski podwinął brzeg któregoś namiotu i rzucił petardę zapalającą. Kozacy i Tatarzy biegali jeszcze bezładnie ale już dowódcy skrzykiwali ich. Z tyłu gardłowym głosem Agał-bej, dowódca gwardii wydawał komendy. Naraz znowu wybuchł tumult. To czerń zbudzona w środku nocy, niekiełznana, bez dyscypliny, bojąc się ataku Polaków zaczęła uciekać. Na to czekał tylko Wilski.
Jeszcze klika susów i znalazł się rzut kamieniem od ostatniej linii straży otaczającej obóz.
Włożył rękę do tobołka, lecz zamiast bomby złapał i wyciągnął róg płaszcza. Zamarł - sukna nie było, jakby ktoś je udarł. Ręki też nie widział - tylko tobołek i trawę .
– Więc tym jesteś – wymruczał – w samą porę objawia mi się twoja moc.
Wilski owinął się i stwierdziwszy, że spod spodu tkanina jest niemal przezroczysta, ruszył pomiędzy strażnikami, w stronę zagajnika. Już mijał pierwsze drzewa zostawiając za sobą krzyki i gdy z boku
– Tu cię mam złodzieju. – Agał-bej uśmiechał się. – Nie uciekniesz mi tak łatwo, płaszcz zostaje ze mną.
Wilski poczuł słabość. To że Agał-bej jest templariuszem wiedział. Tego, że również ma wzrok, już nie.
Templariusz zaczął obchodzić go od prawej po czym doskoczył i ciął w dłoń. Podmuch stalowego ostrza musnął skórę Wilskiego. Agał-bej nie dał mu chwili i złożył się ósemką z góry. Wilski przyjął na trzecią cześć długości ostrza od głowni licząc. Odbił i błyskawicznie ciął w skroń, lecz głowy Agał-beja już tam nie było. „Za wolny jestem, umrę” – pomyślał Wilski i postawił wszystko na jedną kartę. Zbił ostrze, zmylił, że celuje w głowę po to tylko by zamiast cięcia na pierś, szybkiego niczym kobra, które Agał-bej odgadł, zbić szablę i wbić się pod nieosłonięty bok ostrzem asassyna. Prosto w pachę. W tętnicę
Wilski odskoczył, wycofał się. Agał-bej rzucił się do przodu ale zwiotczał i opadł na kolano. Wypuścił szable, usiłując dłońmi zatamować buchającą krew. Pomiędzy drzewami zamajaczyły sylwetki Tatarów. Wilski błyskawicznie owinął się płaszczem i ruszył pędem w stronę polskich pozycji.
– Nic z tego wam nie przyjdzie – wychrypiał Agał-bej Jak nie tą to inną rękę położymy na tym kraju. – Zakrztusił się. – Nie wszyscy są nasi, choć i tak jakby nasi byli... Jarema, Ossoliński... tylko władza i siła...
Wilski biegł i uśmiechał się, ściskając brzegi płaszcza. I nie siła go pchała do przodu, bo słaby był i nie nakaz władzy żadnej Tylko pragnienie wolności.
Tak wiele zapomniano. Jeszcze więcej zapomnimy. Nieprzyjemna myśl ukłuła go w spieczony letnim słońcem kark, niczym zbłądzona pod kołnierzem osa, szukająca ucieczki.
Czas spędzony w erfurtckiej fraterni klasztornej, czas naznaczony zbieraniem doświadczenia i nauk niemieckich bernardynów miał zapewnić mu coś więcej, niż tylko ślepe machanie mieczem na rozkaz seniora. Coś więcej, niż dźwiganie na barkach ciążącej inwestytury. Coś więcej, niż osamotnioną, choć honorową śmierć na polu bitwy.
Opuszek palca potarł gładką fakturę leżącego we wnętrzu sekretarzyku papieru. Mężczyzna nachylił się lekko nad papierzyskiem, mrużąc oczy; szukał skaz, wad, pretekstów, by zacząć pisać od nowa. Nie wiadomo, czy fakt, że ich nie znalazł, napełnił go zmartwieniem, czy ulgą; lekko wydęta dolna warga nie zdradzała wiele. Spoczął na oparciu skrzypiącego, krzesła i odsunął zapisany arkusz daleko od siebie, w głąb sekretarzyku, tak, że niemal stykał się ze drewnianą ścianą mebla.
„Bóg ich, czy diabeł złączył”, nie wiedział. I wiedzieć nie chciał. Był jednak pewien, że gdy ją ujrzał, tam w zakurzonej, śmierdzącej potem i fekaliami mieścinie, wszystko inne obumarło, pozostawiając ją. W samym centrum uwagi, na samym szczycie jego kłębowiska myśli. Myśli, które, wyznając przed Panem, wstydziłby się. Cała, śmierdząca polskim plebsem wiocha, mogłaby wokół niego spłonąć, a on nie strzepałby nawet popiołu z połyskujących ogniem naramienników. Sapnął gwałtownie.
Przełożeni mówili, że będzie ich trzech. Trzech gońców assasynów. I że jeden z nich, grzesznych kurierów, cieniokrążców, niósł będzie pogański artefakt. Dar od dawnych bogów. Starożytny i potężny. Na tyle potężny, że zaogniany od lat konflikt, opłacało się przekuć na odwracającą uwagę bitwę-maskaradę. Przełożeni nie napomnieli, że gońcem może być niewiasta. Pokój wciąż nią pachnął. Słowiańską łąką, dębem rozpinającym swe gałęzie nad pagórkiem.
Sprawozdanie zdawało się wić, jak rozeźlony wąż. Świece, jakby na złość umożliwiały odczytanie jego treści.
Rok Pański 1410
Znamienity Wielki Mistrzu,
Teraz, gdy echa wojny powoli przemijają, a bitewny kurz stopniowo opada, kryjąc sobą krew i ciała, pragnę z przykrością was powiadomić o jakże nieszczęśliwym zakończeniu misji, jaką w swej łaskawości uraczyłeś mi powierzyć. Gońcem był grzech o kobiecej twarzy i koniu podążającym teraz bez spoczynku w głąb Księstwa zwycięskiego Kiejstutowicza, gdzie nasze perspektywy są równie zamglone, co poranki na tym przeklętym kawałku Europy.
Niewiasta, niby bagienna wiedźma omotała mnie najpierw zauroczeniem, ale w miarę upływu czasu to zaczęło mijać, a ja zacząłem podejrzewać. I gdy ja z wpół wyciągniętą prawicą po ujawniony przez gońca artefakt, ta użyła sztuczki podłej, nieczystej. Mikstury szatańskiej, by stępić mój umysł i osłabić ciało. Zanim jednak ta zaczęła działać, moje oczy spoczęły przez chwilę na ów przedmiocie, który naszemu bractwu jest tak drogi. Wyryta w drewnie czterotwarz, każda morda w innym kierunku zwrócona, zapewne inny zabobon reprezentująca. Identyfikacja ta nie była nad siły trudna, gdyż całą izbę zalał jakby czar, energia bałwochwalcza. Przed oczami malowały się wizje, których nigdym nie widział. (…)
Czas spędzony w klasztorze zapewnił mu, nie tylko piśmienność. Okupione krwawicą ojca szkolenie sprawiło, że doskonale wiedział, co się wydarzy po tej porażce.
Powiadali, że Wielki Mistrz, czytając sprawozdanie, mruczał nieustannie: „Taki młody, taki obiecujący. Takka szkoda.”
„Mamy gości Mości Panowie!” – rzekł dnia 10 lipca 1649 roku Ojciec Królów Jeremi Wiśniowiecki do swych pobratymców, którzy zwali go również Młotem na Kozaków. Na Zbaraż nacierała Kilkudziesięciotysięczna armia wojsk kozackich, tatarskich oraz chłopskich na czele których stał Mistrz Zakonu Templariuszy, zdrajca i buntownik - Bohdan Chmielnicki oraz zmanipulowany przez niego chan Islam III Girej. Nim do oblężenia w ogóle doszło agenci zakonu zdając sobie sprawę z siły oporu, jaką mogą napotkać postanowili zdestabilizować obrońców Zbaraża od wewnątrz poprzez opóźnianie dostaw żywności i amunicji, wypędzanie zwierząt oraz zatruwanie wody. Mimo rozpaczliwej i heroicznej postawy obrońców ich siły topniały w szybkim tempie, głównie z powodu głodu, chorób oraz ograniczonej ilości amunicji. W samym Zbarażu jedynym przedstawicielem Zakonu Asasynów był osobnik, którego do dziś uważa się za jednego z najbardziej zdziwaczałych i wzbudzający największe kontrowersje w całej jego historii. Jan Onufry Zagłoba niewątpliwie nie był przykładem cnót zakonu Asasynów, zaś od skrytobójczych misji wolał alkoholowo-filozoficzne dysputy. Niemniej lojalności oraz trzeźwości myśli, która zawsze szła w parze z nietrzeźwością umysłu niejeden mógłby mu pozazdrościć. To on był głównym pomysłodawcą, by przekonać chana Islama III Girej iż dalsze oblężenie wcale nie leży w jego interesie oraz za jego słowami posłańcy argumentowali u Króla Jana II Kazimierza konieczność natychmiastowej odsieczy. I choć te działania nie były w żadnym razie spektakularne, to nie można odmówić im skuteczności. Zagłoba faktycznie miał kluczowe znaczenie dla zawartej ugody, która sama w sobie nie zadowalała żadnej ze stron (Jak się później okazało pod tym względem historia tych ziem jeszcze nie raz miała się powtórzyć). W ten sposób powstrzymano inwazję tatarską w głąb kraju oraz w pewnym stopniu stłumiono powstanie kozackie, zaś zadowolony z siebie Zagłoba mógł się za to spokojnie napić. Cóż… jaki kraj, tacy Asasyni.
- Zapamiętasz?
Aram chwycił kawałek papieru, z naszkicowaną nań węglem facjatą mężczyzny. Była to dość łagodna, na swój sposób nieco chłopięca twarz, którą zdobiły wielkie oczy. Przebiegł wzrokiem po narysowanej podobiźnie, po czym zgniótł w dłoni trzymany arkusz i upuścił go do ogniska.
- Znajdziesz go? - zakapturzony osobnik zadał kolejne pytanie. Odpowiedź na poprzednie pytanie najwidoczniej go usatysfakcjonowała.
Aram skinął głową.
- Doskonale – tym razem to nieznajomy pokiwał głową – zatem wiesz co robić.
Owszem, wiedział. Dlatego obrócił się na pięcie, niemal od razu po usłyszeniu tych słów i zanurzył się w ciemności, która wgryzała się w kopułę światła, jaką tworzyło wokół siebie ognisko.
- Uważaj na Templariuszy… - Aram usłyszał jeszcze ostatnie słowa za swoimi plecami.
Wiedział, że musi na nich uważać. Jeden z wojowniczych zakonów osiadł na tutejszych ziemiach już dawno temu i przez długi czas sprawiał Polakom rozliczne problemy. A zlikwidowanie oficjalnych struktur państwa krzyżackiego wcale nie musiało oznaczać, że ich tajne służby przestały kiedykolwiek zupełnie funkcjonować. To była ostatnia rzecz, o jaką można było podejrzewać Templariuszy.
*****
Tadeusz nałożył na głowę perukę i przejrzał się w lustrze.
- Hugo – zawołał do mężczyzny siedzącego na sofie, w tym samym pomieszczeniu – wszystko gotowe?
- Tak, zebranie zwołane – odrzekł mu – myślę, że czas zacząć.
*****
Pałac Radziwiłów był prostą, choć estetyczną budowlą. Jej płaskie ściany, tu i ówdzie przyozdobione skromnymi reliefami, nie dawały zbyt wielu szans na wspinaczkę. Być może dlatego, żaden z żołnierzy stojących na straży nawet nie pomyślał, by spojrzeć na dach, po którym przemykały cienie. Wśród nich Aram.
Pierwszy cień padł martwy bez najmniejszego szelestu. Sztylet asasyna przebił mu tchawicę błyskawicznym ruchem, nawet nie zdążył dobyć z siebie żadnego jęku bólu czy rozpaczy. Drugi cień padł chwilę później, z aortą przeciętą w poprzek od nadzwyczaj ostrej klingi handżaru. Trzeci cień spostrzegł, że coś jest nie tak. Lecz nim zdążył zaragować, chwycił się za rozpłataną szyję, próbując zatamować krwawienie. Był już jednak praktycznie martwy.
Później były jeszcze trzy cienie. Umarły szybko.
Następny cień, jaki spotkał, leżał już martwy. Jednak nie z jego dłoni...
- To już wszyscy - Aram usłyszał za sobą obcy głos. Obrócił się i, o zgrozo, w cieniu stojącym nieopodal rozpoznał Templariusza - spokojnie, asasynie. Jestem tu w tym samym celu, co ty. Ochronić go...
Spojrzeli na drzwi balkonowe, na które mieli z dachu idealny widok. Nikłe światło kaganków oświetlało dwie postacie, które właśnie stały przy balustradzie.
- Spisali już tę swoją konstytucję - odezwał się nagle Templariusz - jutro ją ogłoszą. A później wybuchnie wojna z moskalami - wskazał na leżące martwe cienie - i z prusakami. O to wam chodziło? Tak jak i nam...
Aram zrozumiał. Choć nie rozumiał wielkiej polityki.
Cień Templariusza zniknął w mroku nocy.
Do Zbaraża dotarłem z Mikołajem Skrzetuskim który przybył by wspierać księcia w obronie Zbaraża. Jednak jednym z moich zadań po za zlikwidowaniem Tuhaj-beja było ocalenie rajskiego jabłka przed żądnymi władzy nad światem templariuszami , było ono bowiem ukryte w murach twierdzy. Twierdza była nacierana przez ordy tatarów tabory kozaków , nie miałem jak opuścić twierdzy by ukryć artefakt w bezpiecznym miejscu gdzie templariusze nie mieli sposobności na jego zdobycie. Ataki trwały w nieskończoność, wydawało by się że nigdy nie ustaną, ale odpieraliśmy je jeden za drugim. W końcu w twierdzy zaczęło brakować żywności i książę podjął próby wysłania posłańców o odsiecz do króla. Gdy ci nie wracali ani nie było widać by odsiecz nadciągała wpadłem na pomysł jak wyniosę artefakt z twierdzy i gdzie go ukryje. Gdy zaczęło brakować prochu za moją namową Skrzetuski wstawił się do księcia z chęcią wyruszenia z posłaniem do króla, który był wraz z armią w Toporowie(tam ukryje jabłko). Zgłosiłem się więc wraz ze Skrzetuskim do wykonania zadania doręczenia listu królowi,w ten sposób mogłem ocalić nie tylko artefakt ale i mojego kompana Mikołaja Skrzetuskiego przed losem wcześniejszych śmiałków. Posłańcy wyruszający samotnie nie wracali pewnie ranni nie docierali a inni trafiali na pal ku przestrodze ze nie ma wyjścia po za granice obozów tatarskich i nie ma drogi ucieczki, choć nikt w twierdzy nie myślał o ucieczce, dumni i honorowi Polacy nie tylko szlachta ale i prości ludzie walczący u boku księcia Jeremiego nie myśleli uciekać przed tatarami i kozakami mimo wyczerpania i głodu. Ale miałem jeszcze jeden cel Tuhaj-bej którego bractwo nakazało zabić.
Jeszcze tego samego dnia miałem szanse wypełnić zadanie zabicia Tuhaj-beja. W trakcie odpierania natarcia zauważyłem go ruszyłem w jego stronę w ferworze walki pokładając jeden za drugim stojących na drodze tatarów. Dotarłem do Tuhaj-beja i utopiłem ostrze tuż pod jego sercem o ile je miał . Gdy zsunął sie z konia prawie martwy, wielki Tuhaj-bej prosił o łaskę i prosił o szybką śmierć. Zostawiłem go konającego w męczarniach na polu bitwy ale dzięki temu co powiedział bym nie pozwolił mu zdychać jak psu wiem jak opuścić w miarę niezauważonym przez tatarów . W nocy wraz ze Skrzetuskim ruszyliśmy na moczary gdzie wypływało dziennie wiele trupów one pomogły maskować naszą obecność w wodzie. Przed opuszczeniem Zbaraża wydostałem artefakt i ukryłem w menażce dla niepoznaki. Udało nam się ominąć 2 punkty kontrolne tatarów ale przy trzecim niespodziewanie Skrzetuski natknął się na tatara który okradał wypływające zwłoki i (gdyby był sam nie wiem czy dotarł by do króla) wtedy kazałem Skrzetuskiemu uciekać a tatar i jego kompan posmakowali mojego ostrza. Upewniając się ze jest bezpiecznie dogoniłem kompana i ruszyliśmy do Toporowa. Zadanie poselskie wykonane a król ruszył z odsieczą ja z nim ,ale przed tym ukryłem artefakt w podziemiach Toporowa . W drodze z odsieczą zaskoczyły nas orda tatarów z Chanem i kozacki tabor z Chmielnickim. Chan był pazerny na łupy i łasy pochlebstw wiec udało się go przekupić paktem ziemie którymi będą wracać mogą plądrować a Zbaraż i czernie i ich ziemie trafią do kozaków nie całkiem o to chodził mi ale i tak templariusze nie dostana tego co chcieli a ludzie z księciem mogą opuścić spokojnie bez obaw twierdze
Kamień pono wytrawić jest trudno. Ale paryski bruk krew chłonie lepiej niż jedwabna materia. Jucha wsiąka w niego szybciej niż w rękaw, którym otarto obity nos. Wżera się w niego prędko, znaczy go nieubłaganie, przybija na nim swój straszny stempel i barwi go z łatwością, z jaką nie farbuje się nawet niewieściej sukmany. Czerwi szkarłat z czasem jednak blaknie; krew rozlana na brukach – przeciwnie – czernieje. Jest lepka, ciężka i pachnie żelazem. Śmiercią, do której zlatują się muchy i przypełza robactwo. Za grosz w niej wzniosłości. Stężała krew ludzka tożsama jest ze zwierzęcą. Nie dostrzeżesz różnicy.
Pod datą 19 kwietnia 1906 roku na paryski krew również bryznęła krew. Upadł wtedy, trącony wozem niebacznego furmana, Pierre Curie. Nad mężczyzną szybko uczyniło się zbiegowisko; przekupki rzuciły tobołki, dzieci – ciekawe zakazanych widoków – wyrywały się rodzicom. Nawet damy, w woalach i pod parasolkami, obracały się na ten widok z zainteresowaniem. W oddali ujadał pies, na trotuarze rżały przestraszone konie, które odprzęgnięto już od nieszczęsnego wozu. Z Pierre’a Curie uchodziło zaś życie.
Ktoś nagle zaczął się przeciskać przez spory tłumek. Napięte ekscytacją ciała rozstępowały się, ulegały kuksańcom, które – prąc przed siebie z nadludzką siłą – ktoś rozdzielał na prawo i lewo, na oślep, w amoku. Z ciżby wyłonił się Paul Langevine, przyjaciel Marii, jej totumfacki, ale i wcale utalentowany fizyk. Langevine, zdjęty przerażeniem, mimowolnie przypadł do ciała Pierre’a. Niesiony niejasnym impulsem jedną dłonią chwycił go za rękę; drugą położył mu pod głowę, palce wplatając we włosy. Curie uniósł na niego swe oczy. Jeszcze pełgało w nich życie. Wycedził:
– Paul, to oni zrobili. – Powietrze nabierał z trudem, mozolnie, jakby wtaczał pod górę ciężki głaz.
– Pierre, przyjacielu, co ty mówisz? Jacy oni? – do Langevine’a widomie nie docierało to, co usłyszał.
– Ty wiesz. Zrozumiesz. Będziesz musiał zająć się Marią. Ja jej już nie ochronię.
– Leż i nie gadaj, bo pleciesz. Bywało, żeś się, bratku, z gorszych rzeczy wylizywał. Zaraz przybędzie pomoc – Paul sam w te słowa nie wierzył. Curie leżał na ziemi bezwładnie; wóz furmana cisnął nim jak lalką, którą daje się dziecku. Jedno z jego żeber sterczało z kamizelki, bieląc się bezwstydnie. Langevine mówił tak, bo wypadało. Czuł, że Curie nie dożyje przyjazdu sanitariuszy. – Leż, spokojnie, leż. Jeszcze mi się będzie Maria na ciebie skarżyć.
Ale Curie nie przeżył. Potrącenie okazało się śmiertelne. Pierre – człowiek, który lata temu rozpostarł nad Marią ochronny parasol – tym razem uległ knowaniom wroga, dla którego takie zabójstwo było najniższą ceną, jaką mógł zapłacić za dostęp do sekretów genialnej Polki. Wypadek nie był dziełem przypadku, ale zwieńczeniem dawno już zawiązanej intrygi.
Ale Langevine o tym jeszcze nie wiedział. Dopiero osobiste śledztwo pozwoliło mu odkryć prawdę. Niejawne fakty zaczęły mu się z wolna ukazywać z całą ostrością. Pierre był templariuszem, który od dawna już zapewniał Marii bezpieczeństwo. Był przy niej, gdy ta dokonywała największych odkryć – przede wszystkim po to, by dać odpór asasynom czyhającym na jej tajemnice. Gdyby nie on, nie byłoby ani lipca, ani grudnia 1898 r.
Teraz to Langevine miał się stać protektorem Marii Curie-Skłodowskiej.
Głupcy, ambitni głupcy. Naprawdę sądzą, że służą słusznej sprawie. Tymczasem ten ich bezprzedmiotowy spór szerzy tylko chaos. Mogli ustąpić, wszak wielokrotnie już dawaliśmy im szansę na porozumienie. Ale nie! W końcu racja musi być po ich stronie i jest dla nich bez znaczenia gdzie rzeczywiście się ona znajduje. Ściągają więc posiłki, gromadzą zaciężnych i wzywają sojuszników, by wesprzeć własne oddziały w decydującym starciu. Siły obu państw zdają się być wyrównane, nic więc dziwnego, że wątpią w możliwość samodzielnego zwycięstwa. Tym niemniej, dowodzi to tylko tego, iż należy zmienić dotychczasową strategię. Wszakże brak prawdziwej wiary w słuszność własnych działań i możliwości to największe zagrożenie dla powodzenia naszej misji – coś, na co nie możemy pozwolić.
Tak więc dobrze, pomożemy im. Dostarczymy najemników, pomożemy uzgodnić korzystne przymierza, użyczymy doświadczenia naszych dowódców. Niech idą w bój, niech zapłacą daninę krwi tej ziemi, której spokój zakłócają krnąbrnością i pychą. Koniec końców, wynik tego starcia nie ma znaczenia. Którakolwiek strona odniesie zwycięstwo, to jedynie drobny epizod w procesie realizacji naszej wizji. Trwały pokój osiągniemy wszak dopiero wtedy, gdy stracą powód - lub możliwość - dalszej walki.
Ruszajcie więc, bracia. Fryderyku, od kilkunastu już lat służysz radą kolejnym Wielkim Mistrzom. Rób to dalej. Pamiętaj tylko, jaki przyświeca nam cel – musisz wyrwać Zakon z łona Kościoła. Wtedy i tylko wtedy zakonnicy stracą główny pretekst do podboju jak też przede wszystkim opiekuna, która do tej pory pozwala im utrzymać się na powierzchni zdarzeń bez względu na gwałtowność jego nurtu. Ty zaś, Wacławie, zadbaj o to, by młody Władysław nie zapomniał tego co już od lat mu wpajasz. Przygotuj też własnych następców, którzy podtrzymają Koronę w jej dążeniu do objęcia zwierzchnictwa nad mnichami.
Może nie dziś ani jutro, ale doczekamy dnia, w którym zapanuje spokój na tej ziemi. Idźcie już. I niech Ojciec Zrozumienia was prowadzi.
Hej wszystkim!
Ogłaszamy koniec przyjmowania prac na konkurs Assassin’s Creed Origins – wszystkie prace umieszczone po ostatecznym terminie (tj. 17 listopad 23:59) nie będą już przyjęte do puli tekstów. Dziękujemy za wszystkie zgłoszenia i z całą pewnością będzie co czytać, gdyż odzew był ogromny :)
Wyniki ogłosimy 24 listopada. Lista zwycięzców zostanie umieszczona na stronie konkursowej, poście na forum oraz newsie, a sami zwycięzcy poinformowani drogą mailową.
Raz jeszcze dziękujemy i przypominamy wszystkim, którzy biorą udział w konkursie - musicie mieć zaznaczoną zgodę na przetwarzanie danych osobowych w ustawieniach swojego profilu!
Udanego weekendu!
A my dziękujemy ślicznie za taki konkurs! Oby więcej pisemnych, wtedy więcej osób bierze udział, bo przy grafice czy robótkach ręcznych już trudniej stworzyć coś sensownego bez właściwych umiejętności. ;)
Wbrew pozorom pisanie po polsku też wymaga pewnych umiejętności. ;)
No to teraz trzeba się brać za czytanie i układanie swojej własnej listy zwycięzców.
Wymaga, wymaga, ale miałem na myśli, że konkursy pisemne są przystępniejsze, nawet dla tych co na co dzień nie piszą. :P
Każdy myśli, że to proste, grafomanów nie brakuje, a potem wychodzą takie potworki jak "50 twarzy Greya". I jeszcze się sprzedają.
O Panie, to żeś teraz dał. :D
Ha, ha! Owszem, tekst był zajefajny. ;)
Szkoda tylko, że przekleństwa go od razu wyeliminują z rywalizacji.
Dla mnie @Bukary zdeklasował wszystkich. Zazdroszczę lekkości pióra i wiedzy. Btw. czy to nie on tłumaczył Thiefa?
Nie mam nic do pracy Bukarego bezpośrednio, ale ten drobny komentarz jak dla mnie wykracza poza zasady konkursu, a tłumaczenie, że to dla zainteresowanych jest co najmniej naiwne. Praca powinna zmieścić się w założonych ramach, a skoro wymaga do zrozumienia treści takiego dodatku, to jest to przekroczenie znaków lub mogło być lepiej napisane. Rozumiem, że się napracował (zresztą jak każdy z nas), ale takie postępowanie to fakt zdeklasowanie, ale poprzez naciąganie regulaminu konkursu. Nawet jeśli tylko sam post z pracą konkursową będzie brany pod uwagę, to gość tworzy lepsze wrażenie dodając więcej treści obok, a jak już napisałem takie wymijanie nie jest do końca w porządku dla zasad i dla pozostałych uczestników, którzy postąpili tak, jak im kazano. Gdyby konkurs na to pozwalał, inni też by o to zadbali i dali sobie większe pole do popisu.
Wszyscy powinni mieć równe szanse. Ci, którzy pisali z ręką na regulaminie wzięcia udziału.
Gremlinek --->
Przecież w konkursie bierze udział tylko tekst. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że ktoś uzna takie "przypisy" za część tekstu konkursowego i będzie z tego powodu, jako uczestnik, niezadowolony. Aż się przykro zrobiło.
Dla osób, które znają serię "Assassin's Creed" (aluzje: "rajski owoc", Cafe-Theatre, brak serdecznego palca, krzyżowy herb) i czytały Conrada (a to często lektura szkolna), wszystkie potrzebne do rozwikłania całej historii informacje znajdują się w tekście. Wiedza o autentyczności Madame Palladino itp. nie jest do niczego potrzebna. 3 tys. znaków ma się bronić jako samodzielna całość.
Dodałem więc komentarz nie dla jury konkursowego, tylko dla użytkowników GOL-a, którzy mają ochotę na czytanie takich tekstów, a niekoniecznie znają "Jądro ciemności" i niekoniecznie grali w "Unity". Podejrzewam, że redakcja GOL-a wydrukuje wyłącznie teksty (i to pewnie bez jakiegoś szczególnego formatowania), pokaże je sponsorom konkursu i razem coś wybiorą. Nikt się na żadne komentarze nie będzie oglądał. Nie sądzę, żebyś się miał o co martwić. Zresztą aluzyjność tego tekstu jest tak duża (specjalnie nie pada tam ani raz słowo "asasyn" czy "templariusz", "asasyństwa" Marii i Marlowa oraz "templariuszostwa" Kurtza można się wyłącznie domyślać na podstawie poszlak), że sponsor raczej nie będzie zadowolony. ;) Możesz spać spokojnie. Zwycięstwo będzie prawdopodobnie należeć do osoby, która mocniej wyłożyła kawę na ławę.
A swoją drogą, twój tekst jest całkiem całkiem. Przyjemnie się czyta, fajna stylizacja i oryginalny pomysł. Niestety, też nie "kawa na ławę". ;)
Harlan --->
Tak, tłumaczyłem wszystkie trzy "Thiefy" (rebootu nie licząc) dla Cenegi.
Twój tekst, Harlanie, podobnie jak Gremlinka, też się wyjątkowo pozytywnie wyróżnia wśród innych.
Dzięki za wyjaśnienie. O to właśnie chodziło, żeby broniło się jako samodzielna całość, stąd mój wniosek, że drugi post powstał niepotrzebnie. ;)
Pewnego ciepłego letniego wieczoru Bajek postanowił wyjść na dwór, żeby popatrzeć na gwiazdy na pięknym bezchmurnym niebie. W pewnym momęćie Bajek usłyszał że coś obok niego szybko przebiegło. Wrócił więc do domu. Następnego dnia Bajek szedł do sklepu ale nagle usłyszał krzyk, z za rogu wyłonił się chłopak w czarnej bluzie z kapturem założonym na głowę, w jeansach oraz w czarnych butach. Bajek szedł dalej nie oglądając się za siebie i słyszał jak ten chłopak za nim idzie ale nie zwracał na to uwagi, wszedł do sklepu zrobił zakupy i wyszedł. Kiedy wracał, do domu pobiegł do tamtego mejsca z kąd wyszedł tamten chłopak, nagle zobaczył jednego z oficerów leżącego obok wejścia, do jakiejś kryjówki która była zamknięta na klucz, oraz był przywiązany łańcuch. Bajek wrócił do domu następnego dnia przyszedł, do niego list. Bajek go wzią, otworzył go to był list, z zaproszeniem do tamtej kryjówki, przy której leżał tamten oficer. Spotkanie było ustalone na 13.07.2006r. na godzinę 19:20. Bajek poszedł tam i zapukał do drzwi, z za drzwi dobiegały głosy i nagle Bajek usłyszał, jak ktoś podszedł do drzwi. Drzwi otworzył mu tamten chłopak tylko nie miał już bluzy ani jeansów, lecz miał na sobie strój Assasinów Bajek wiedział, kto, to, są, Assasinowie, ponieważ Bajka dziadek był Assasinem. Ten chłopak go wpóścił. Szli długim korytażem, później schodzili dwa metry pod ziemie zakręconymi schodami, wkońcu dotarli. Bajek zobaczył jeszcze dwóch Assasinów, któży rozmawiali, nagle do Bajka podszedł jeden z nich i wręczył mu skrzynię, w której była szata Assasina, jego dziadka. Bajek przypomniał, sobie jego dziadka kiedy ubrany w taką szczatę pomagał ludziom. Powiedzieli mu że od teraz jest jednym, z nich. I od wtedy, zaczęła się cała przygoda Bajka. Bajek pojechał do Egiptu, dla tego, że miał tam misje aby uwolnić z niewoli innych ludzi. Ponieważ zły Faraon uwięził ich w jednej z piramid. Bajek znajdował tam różne skarby. Miał tam również swojego konia. Bajek później, wyruszył w podróż do dżunglii na swoim koniu przemieżył długą drogę i kilka postoi, ale po drodze napotkał małe miasteczko gdzie ostanowil się zatrzymać na kilka dni aby odpocząć zostawił konia w stajni i poszedł wynająć jakiś pokój, ale to miasto wydało mu się znajome, nie wiedział czemu ale znał to miasteczko. Długo jego myślenie nad tym z kąd je zna, nie potrwało długo, ponieważ Bajka dziadek tam umarł jako Assasin. Bajek przyjechał w tedy kiedy było święto trzci jego dziadka za to, że oddał za ich miasteczko życie. Po trzech dniach Bajek wyruszył znów w podróż. W kródce dojechał do dżungli, w dżungli mieli osadę Assasinów ale ona była w srodku dżungli, trzeba było skakać po ljanach, skakać po skałach, wchodzić po pnączach i chodzić po jaskini i wkońcu dotarł Bajek do osady Assasinów więc stał się jednym z nich i tam zamieszkał wtedy mieli święto Assasinów i zebrali się tam wszyscy Asasinowie z całego, świata. Dla Bajka to było nie złe przeżycie i zapamięta je do końca życia Koniec.
Pewnego ciepłego letniego wieczoru Bajek postanowił wyjść na dwór, żeby popatrzeć na gwiazdy na pięknym bezchmurnym niebie. W pewnym momęćie Bajek usłyszał że coś obok niego szybko przebiegło. Wrócił więc do domu. Następnego dnia Bajek szedł do sklepu ale nagle usłyszał krzyk, z za rogu wyłonił się chłopak w czarnej bluzie z kapturem założonym na głowę, w jeansach oraz w czarnych butach. Bajek szedł dalej nie oglądając się za siebie i słyszał jak ten chłopak za nim idzie ale nie zwracał na to uwagi, wszedł do sklepu zrobił zakupy i wyszedł. Kiedy wracał, do domu pobiegł do tamtego mejsca z kąd wyszedł tamten chłopak, nagle zobaczył jednego z oficerów leżącego obok wejścia, do jakiejś kryjówki która była zamknięta na klucz, oraz był przywiązany łańcuch. Bajek wrócił do domu następnego dnia przyszedł, do niego list. Bajek go wzią, otworzył go to był list, z zaproszeniem do tamtej kryjówki, przy której leżał tamten oficer. Spotkanie było ustalone na 13.07.2006r. na godzinę 19:20. Bajek poszedł tam i zapukał do drzwi, z za drzwi dobiegały głosy i nagle Bajek usłyszał, jak ktoś podszedł do drzwi. Drzwi otworzył mu tamten chłopak tylko nie miał już bluzy ani jeansów, lecz miał na sobie strój Assasinów Bajek wiedział, kto, to, są, Assasinowie, ponieważ Bajka dziadek był Assasinem. Ten chłopak go wpóścił. Szli długim korytażem, później schodzili dwa metry pod ziemie zakręconymi schodami, wkońcu dotarli. Bajek zobaczył jeszcze dwóch Assasinów, któży rozmawiali, nagle do Bajka podszedł jeden z nich i wręczył mu skrzynię, w której była szata Assasina, jego dziadka. Bajek przypomniał, sobie jego dziadka kiedy ubrany w taką szczatę pomagał ludziom. Powiedzieli mu że od teraz jest jednym, z nich. I od wtedy, zaczęła się cała przygoda Bajka. Bajek pojechał do Egiptu, dla tego, że miał tam misje aby uwolnić z niewoli innych ludzi. Ponieważ zły Faraon uwięził ich w jednej z piramid. Bajek znajdował tam różne skarby. Miał tam również swojego konia. Bajek później, wyruszył w podróż do dżunglii na swoim koniu przemieżył długą drogę i kilka postoi, ale po drodze napotkał małe miasteczko gdzie ostanowil się zatrzymać na kilka dni aby odpocząć zostawił konia w stajni i poszedł wynająć jakiś pokój, ale to miasto wydało mu się znajome, nie wiedział czemu ale znał to miasteczko. Długo jego myślenie nad tym z kąd je zna, nie potrwało długo, ponieważ Bajka dziadek tam umarł jako Assasin. Bajek przyjechał w tedy kiedy było święto trzci jego dziadka za to, że oddał za ich miasteczko życie. Po trzech dniach Bajek wyruszył znów w podróż. W kródce dojechał do dżungli, w dżungli mieli osadę Assasinów ale ona była w srodku dżungli, trzeba było skakać po ljanach, skakać po skałach, wchodzić po pnączach i chodzić po jaskini i wkońcu dotarł Bajek do osady Assasinów więc stał się jednym z nich i tam zamieszkał wtedy mieli święto Assasinów i zebrali się tam wszyscy Asasinowie z całego, świata. Dla Bajka to było nie złe przeżycie i zapamięta je do końca życia Koniec. Laura Skaza
Chyba jakiś moderator powinien wyedytować imię i nazwisko.
edit: już nieważne.
Ale koleżanka się spóźniła ze zgłoszeniem mimo wszystko. :(
A tak swoją drogą, panowie, co wam sprawiło największe trudności przy pisaniu?
W moim przypadku - skracanie tekstu do granicy 3 tys. znaków. :)
Od razu przypomniały mi się wszystkie perypetie z tłumaczeniem gier. Ponieważ angielski jest językiem znacznie bardziej "skondensowanym", polskie tłumaczenia oryginalnych kwestii zajmują zazwyczaj znacznie więcej miejsca, co powoduje czasem problemy z poprawnym wyświetlaniem tekstów na ekranie. Dlatego tłumaczenie gier przypomina czasem tłumaczenie poezji: trzeba zmieścić jak najwięcej treści w jak najmniejszej liczbie sylab. ;)
Rzeczywiście granica tylu znaków dla lubiących pisać to problem, tak też było i u mnie. Miało się sporo pomysłów, chciało się jak najwięcej treści.
Ale wśród takich przypadków lubię sobie powtarzać, że skracanie tekstu i przy tym zachowanie jego wszystkich walorów to też nieoceniona umiejętność, chyba nawet bardziej niż w ogóle umiejętność pisania. :P
Z wypiekami na twarzy można obserwować zmagania niektórych uczestników konkursu z liczbą znaków. Najbardziej podoba mi się bardzo popularna metoda polegająca na rezygnacji z interpunkcji...
Kiedy już wiedziałem co napisać, limit znaków to był pikuś. Problem pierwszy stanowiła koncepcja. Co stworzyć w tak wąskich ramach tematycznych, żeby 4 innych uczestników nie wpadło na podobny pomysł, dobrze się czytało i nadawało do pokazania także ludziom, którzy nie wiedzą co to Assassin's Creed.
Zaowocowało to dwoma mocno odmiennymi wersjami tekstu, z których trudno mi było wybrać lepszą, więc zrobiłem miniplebiscyt wśród znajomych.
Samo nasycanie historyjki asasynskimi klimatami i osadzanie jej w realiach epoki było czystą przyjemnością.
Jurorom nie zazdroszę.
Proszę uprzejmie. Zaznaczam, że konkursowy jest w zasadzie mój, a ten to małżeńska kooperacja:
Komisarz Arnold Beck czuł, że koniec jest blisko. Więc tak to wygląda - pomyślał. Kula wystrzelona przez cyngla Taty Tasiemki, sojusznika Templariuszy, zrobiła mu niezły bajzel w kiszkach. W ostatnim przebłysku świadomości wrócił do wydarzeń sprzed 10 lat, które przywiodły go do miejsca, w którym się znalazł...Czy żałował swojej decyzji?
-Wszystko jasne. Zrobi Pan jak każę.
- Z całym szacunkiem Panie Komendancie, nic nie jest jasne. Obaj wiemy, że dowody w sprawie Niewiadomskiego są trefne, a zeznania jego "kolegów"... - Tu komisarz zrobił wymowny gest- Tylko idiota, wiedząc to, co my, uwierzyłby, że Eligiusz działał sam.
- Zrobisz co mówię, Beck! - komendant walnął pięścią w biurko z taką siłą, że czerwony krzyżyk, który zawsze nosił w klapie odpadł i poleciał pod biurko - Chyba, że chcesz być posterunkowym na Szmulkach! Minister wyraził się jasno. Przestań w tym grzebać.
Beck wzruszył ramionami. Wiedział o naciskach. I z nim rozmawiano. Jego sumienie nie chciało jednak przyjąć do wiadomości, że Niewiadomskiego rozstrzelano, a inspiratorzy zamachu pozostaną bezkarni. W pokrętny sposób szanował poświęcenie terrorysty, gotowego nie tylko na śmierć, ale i infamię w imię większej sprawy - nawet niesłusznej.
- Proszę zostawić broń i iść do domu. - Komendant wskazał drzwi.
Komisarz szedł Wielką. Co i raz ktoś uchylał mu kapelusza. Nie odwzajemniał gestów. Doliniarze i szopenfeldziarze szydzili z niego w parodii szacunku, a dziś nie był w nastroju. Na winklu Śliskiej, stała Czarna Wiśka. Uśmiechnęła się zachęcająco.
- A co mi tam - pomyślał . Złagodzi sobie gorycz rozmowy z komendantem. Wszedł za nią w podwórze kamienicy. Poczuł, że coś nie gra.
- Przepraszam - szepnęła i uciekła na ulicę.
Ze ściany za Beckiem zeskoczyła zakapturzona postać. Ręka komisarza odruchowo powędrowała do kabury. Pusto... Szlag!
- Nie jestem Pana wrogiem. - Głos mężczyzny był głęboki -
Uznaliśmy, że należą się Panu wyjaśnienia.
-My?- zagaił niby od niechcenia Beck, ważąc szanse. Zdąży doskoczyć i przyłożyć flekiem? Nie widział spluwy, ale był pewien, że tamten jest uzbrojony.
- Narutowicz był jednym z nas.
Słowa nieznajomego zaintrygowały Komisarza.
- O czym Pan mówisz?!
- Trącił Pan gniazdo szerszeni. Odpowiedzialni za zamach nie spoczną dopóki Pana nie uciszą.
- Brednie! Żyjemy w praworządnym kraju.
- Żyjemy w kraju, który jest redutą w prastarej wojnie: Krzyżacy, Tatarzy, Szwedzi, Niemcy, Rosjanie to marionetki. Wróg zawsze był ten sam.
- Czyli kto?- spytał komisarz kpiąco.
- Sam z początku nie wierzyłem. Wie Pan, czemu orzeł jest godłem Polski? To nasza ziemia. Od wieków. Staliśmy się przez to zbyt pewni siebie. 130 lat temu to się zemściło. Templariusze starli kraj z mapy, ale go przywróciliśmy. Dość ucisku. Są silni, ale powoli ich wypieramy. Gabriel zapłacił za to cenę, ale są inni. Tropimy tych samych ludzi, komisarzu. Proponujemy współpracę. A w przyszłości - kto wie? W naszych szeregach zawsze znajdzie się miejsce ...
Wtem z bramy wypadło 3 apaszów. Templariusze? Śledzili go? Dopadli Becka. Szarpał się; coraz mocniej go dusili. Tracąc przytomność zobaczył jeszcze nieznajomego ruszającego do walki.
-Komisarzu- Beck usłyszał z oddali znajomy głos. Z trudem otworzył oczy - Witamy wśród żywych. Kula przebiła płuco. Miał pan szczęście.
-Dziękuję doktorze …
-Meissner. Prof. Alfred Meissner. To nic takiego. Wykonywałem swoją pracę. – skłonił się lekko i mrugnął porozumiewawczo, a komisarz zdał sobie sprawę, że rozmawiał już z tym człowiekiem, choć nigdy nie widział jego twarzy.
Bractwo asasynów dba o swoich.
Chociaż nie wiem czy warto, biorąc pod uwagę ile tego tu jest. W każdym razie klisza policjanta pijaka, który rozwiąże sprawę, tylko jeśli zostanie od niej odsunięty wydała mi się bardzo na miejscu.
u mnie też ciężko było z pomysłem na cały tekst :D Potem jakoś poszło. Podobnie jak u Matysiak G
Tak samo długo się wahałem czy dodać kawałek o stole z Szwecji i wrzucić foto rzeczy na komodzie z IKEA :P nie wiem czy niepotrzebnie nie przegiąłem
Też limit :P Z jednej strony jest to ciekawe ćwiczenie (o czym pisał Gremlinek), a z drugiej trochę szkoda, bo scena w głowie nabiera swojego tempa, ma się jej rytm, przebieg, a tu trzeba ciąć całą otoczkę. Z pierwszą sceną nie było problemu, ale druga straciła na napięciu (przez gadulstwo w poprzedniej).
Potwierdzam słowa Bukarego skracanie tekstu do 3tys znaków to największe utrapienie. Ta granica jest jednocześnie trudna w tym sensie że trzeba rozwinąć historię odpowiednio dobrze mając niewiele miejsca.
W moim przypadku wena pozwoliła stworzyć historię na 12tys znaków z iście filmowym odbijaniem Marii z kina przez assasynów i wywiezieniem jej z Paryża niczym naukowców z Niemiec podczas 2WŚ którzy mieli tworzyć bombę atomową dla USA.
Nie mam doświadczenia w liczeniu znaków to po pierwszym podliczeniu okazało się 3/4 histori muszę pominąć. Niestety do konkursu poszła 1/4 historii. Czułem się jakbym kastrował własne dziecko.
Matysiak --->
Chyba jednak bardziej podoba mi się koncepcja drugiego tekstu. Po kilku zmianach byłby może nawet lepszy niż ten pierwszy. Ma świetny nastrój półświatka.
Nie mogłem się zdecydować, w wir których wydarzeń wrzucić Asasynów bądź Templariuszy. Zatem popełniłem trzy teksty na trzy różne wydarzenia.
I to pierwsza trudność: wybrać jeden.
Drugą, było dojrzewanie tekstu. Porzuciłem każde z nich na dobry tydzień i dopiero powtórnie przeczytałem. Miałem nie mniej pracy niż podczas pisania - poprawek mnóstwo.
Może nie największe trudności jak w pytaniu, ale największą przyjemność podczas pisania dawało mi wymyślanie i wplatanie w tą krótką historyjkę parę ukrytych smaczków i nawiązań z rzeczywistych zdarzeń lub dzieł kultury, z czego przecież seria AC słynie. :)
Jak dla mnie opowiadanie Wiejskiego Widzącego pozamiatało. Jak wcześniej pisałem- Tryplariusz rządzi.
Hej wszystkim!
Na początek - jeszcze czytamy Wasze prace :)
Ponownie przypominamy wszystkim biorącym udział w konkursie:
- musicie mieć zaznaczoną zgodę na przetwarzanie danych osobowych w ustawieniach swojego profilu;
- plus poprawnie wypełnijcie dane adresowe w sekcji „moje gry-online.pl” (przycisk „uaktualnij/zmień swoje dane” w zakładce „Ustawienia”).
Hej wszystkim!
Oczekiwanie dobiegło końca – po długich debatach i dniach pełnych czytania, ogłaszamy wyniki konkursu.
Na początku dziękujemy za ogromny wprost odzew, ostatecznie (po sprawdzeniu znaków oraz innych punktów regulaminu) zakwalifikowało się ponad 170 prac o różnorodnej tematyce (przekłada się to na 140 stron surowego tekstu :)). Bez wątpienia przeważały u Was bitwa pod Grunwaldem oraz zamach na Gabriela Narutowicza; mieliśmy bohaterskie wspomnienia, gorzkie dzienniki, wiersze i pełne akcji opisy wprost z pola bitwy.
Wybranie 10 najlepszych tekstów nie było łatwym zadaniem, ale nie przedłużając poniżej wyniki konkursu:
[AKTUALIZACJA IX-X MIEJSCA W ZWIĄZKU Z REGULAMINEM]
I miejsce – Zdzichsiu
II miejsce – Punkrocker
III – VIII miejsca (kolejność przypadkowa) - Sethlan, Runnersan, Rafbeam, Matysiak G, Tymos, Mannelig
IX – X miejsca (kolejność przypadkowa) - Manilson, Worazer
Wszystkich nagrodzonych prosimy o sprawdzenie poprawności danych podanych w Waszych profilach użytkowników - tuż po weekendzie będziemy się kontaktować w celu przekazania nagród.
Raz jeszcze dziękujemy za liczny udział i mamy nadzieję, że dobrze się bawiliście poznając wybrane przez siebie wydarzenia historyczne.
Zachęcamy do uczestnictwa w kolejnych konkursach - do zobaczenia! :)
Jesli nadal by mialy byc strinnicze konkursy to szkoda czasu na nie jak tylko wywala sie juniorow z wolki o wygrana
agimagi ---> Nie świruj pawiana, bo juniorzy bardzo często w tutejszych konkursach triumfują. Wydawało mi się wręcz, że za często, biorąc pod uwagę że wielu z nich już potem na tej stronie nie widzimy. A tak, wygrała zarówno jakość, jak i osoby, które stanowią integralną część tego portalu.
Brawa dla wszystkich triumfatorów, szczególnie dla Zdzichsiu... :) Sam miałem, parę lat temu, przyjemność wygrać tu w podobnym konkursie PS4 (służy mi do dziś) i wiem, jaka to radocha! :)) Gratki!
Bardzo dziękuję, nie spodziewałem się, że moje wypociny spotkają się z uznaniem :) Gratulacje dla Zdzichsiu!
@agimagi - konkurs nie był stronniczy. Też jestem juniorem i jakoś nikt mnie nie wywalił
Gratulacje dla zwycięzców, po porównaniu ich prac i mojej stwierdzam, że daleko mi jeszcze do mistrza pióra :D
Nie przesadzaj ;) Konkursy literackie z reguły są bardzo subiektywne. Podejrzewam, że każdy z nas będąc w jury wskazałby inną dziesiątkę nagrodzonych. Ja na pewno.
Zdarzyły się tu w zgłoszeniach takie literackie farfocle, ale twoja praca była bardzo fajna. Także bez przesady... :) Próbuj w kolejnych konkursach, w końcu coś ugrasz :)
Hej wszystkim!
Do nagrodzonych wysłane zostały maile - proszę sprawdźcie swoje poczty i podążajcie według dalszych instrukcji. Dziękujemy! :)