Na samym wstępie chciałem zaznaczyć, że nie wierzę w Power Rangers. No po prostu w nich nie wierzę, nie kupuję tego.
Ale nigdy nie jeździłem na Comic Con i nie biegałem za ludźmi w strojach Power Rangers twierdząc, że się mylą. Nigdy w życiu nie uczestniczyłem w dyskusji o tym, że Power Rangers tak naprawdę nie ma i niczego nie zmieniają.
Piszę o tym, ponieważ dokładnie odwrotne podejście prezentują ateiści w kwestii Boga. Nie potrafię pojąć jak można marnować swój czas i długie godziny na awanturowanie się, że nie ma czegoś, w co nie wierzą i nie odgrywa w ich życiu żadnej roli.
Ok - zrozumiem jeszcze antyklerykałów - bo tutaj w rachubę wchodzą jeszcze kwestie finansów publicznych czy moralności, etc.
Ja na przykład jestem katolikiem, choć kiepskim, ale też uważam, że państwo powinno być zupełnie świeckie i w ogóle nie bratać się z religiami.
Ale to jeden na dwudziestu ateistów, cała reszta uwielbia się wykłócać, że Boga nie ma i dlaczego Boga nie ma i zadawać pytania w stylu "Czy Bóg mógłby stworzyć tak wielką górę, że potem nie mógłby jej nawet sam przenieść?".
Mam wrażenie, że ateiści mają bardziej infantylne i naiwne interpretacje Pisma Świętego od totalnych ameb, które zdają się "widzieć burzę w tym tęczu".
Zawsze jak widzę ateistę w internecie to jawi mi się przed oczami taki gimnazjalny metal, który jest obrażony na cały świat i myśli, że jest w stanie przegadać każdego oklepanymi pyskówkami. Niestety często są to ludzie o wiele starsi.
Model teoretyczny dla kogoś, kto nie umie sobie zwizualizować: najbardziej egzaltowana nastolatka świata, czyli Adam "Nergal" Darski
To ciekawe, nie przypominam sobie na tym forum lub na innym na którym bywam, aby ateista założył wątek celem walki o swoje poglądy lub polemiki z wierzącymi. Natomiast niezmiernie często jest odwrotnie, wierzący zakładają wątki potępiające ateistów lub manifestujący swoje obrażone przez sztukę uczucia. W ten trend wpisuje się i ten wątek.
To takie tam marginalne spostrzeżenie. Acha w przeciwieństwie do poprzedników jestem wierzący.
Wojujący ateiści to ta sama zaraza co inkwizytorzy. Sam uważam się za ateistę, ale nie wykłócam się z nikim o nic i nie czuję potrzeby przekonywania do swoich racji innych a wiem że na tym forum tacy są bo sam ich spotkałem w różnych wątkach. Jedyne momenty kiedy mówiłem o swoich przekonaniach były wtedy kiedy uświęcona grupa bogobojnych próbowała mnie wbrew mojej woli przeciągnąć do swojego środowiska, zdarzyło się to góra 3 razy dotychczas.
Czasem wydaje mi się, że można ludzi względem wiary podzielić na trzy grupy: tych co nie wierzą w nic ale też nie potrzebują o tym nieustannie nadawać, tych co wierzą i też nie potrzebują nawracać innych i ci co teoretycznie wierzą bądź też nie ale generalnie ich największą potrzebą w życiu są kłótnie, wyzwiska i awantury.
Wojujący ateiści to ta sama zaraza co inkwizytorzy. Sam uważam się za ateistę, ale nie wykłócam się z nikim o nic i nie czuję potrzeby przekonywania do swoich racji innych a wiem że na tym forum tacy są bo sam ich spotkałem w różnych wątkach. Jedyne momenty kiedy mówiłem o swoich przekonaniach były wtedy kiedy uświęcona grupa bogobojnych próbowała mnie wbrew mojej woli przeciągnąć do swojego środowiska, zdarzyło się to góra 3 razy dotychczas.
Czasem wydaje mi się, że można ludzi względem wiary podzielić na trzy grupy: tych co nie wierzą w nic ale też nie potrzebują o tym nieustannie nadawać, tych co wierzą i też nie potrzebują nawracać innych i ci co teoretycznie wierzą bądź też nie ale generalnie ich największą potrzebą w życiu są kłótnie, wyzwiska i awantury.
Ateizm jest w istocie bardzo trudną wiarą. Stąd być może deklarują ją głównie młodzi, którzy jeszcze nie dostrzegli tego faktu widząc w ateizmie jedynie ponętny pretekst do buntu contra "zastanym wartościom", stanowiącego naturalny etap psychicznego dorastania. Łatwiej już chyba o dorosłego agnostyka, zgaduję. Antyklerykał to jeszcze insza inszość. A satanista - jeszcze inna.
Ich zachowania i wypowiedzi mogą być zarówno irytujące, komiczne jak i krzywdzące, ale zasadniczo są to ludzie godni współczucia i pożałowania, nie szyderstwa, co by nie mówili.
A czego mi takiego współczujesz?
Do tematu się nie odnoszę, bo mohenjodaro ma sporo racji. Wojujący ateiści w internecie robią tyle samo głupot, co wojujący teiści.
Mylnego przeświadczenia o braku perspektywy życia wiecznego w Niebie - zbawienia. To nie tylko odziera egzystencję ze świadomości jej jedynego autentycznego sensu/celu, ale też powoduje, że czasem podejmują oni w życiu, na bazie swojej wiary logicznych, ale w istocie błędnych, rodzących zło wyborów. I z pozycji swojej wiary nie mogą tego dostrzec. To, jak i odcięcie od sakramentów itp. pomocy niebywale utrudnia osiągnięcie celu ludzkiego życia, bo wszak zbawienie jedynie w tym, o którym wierzą, że nie istnieje, a który w istocie nie tylko istnieje, ale w każdej jednej sekundzie podtrzymuje istnienie tak ich, jak i wszystkiego, co stworzył. Przykro widzieć bliźnich pogrążonych w czymś takim. W istocie ich położenie jest tragiczne, acz wcale nie beznadziejne.
No i to jest także problem wielu ateistów, z którego wynikają zachowania o których pisze OP: niezachwiane przekonanie o słuszności swoich poglądów, które pozwala patrzeć na innych z góry.
Pewność co do prawdziwości swojego światopoglądu nie musi oznaczać patrzenia z góry na innych - często zależy to od specyfiki owego światopoglądu. Jest za to ta pewność logiczną konsekwencją poważnego traktowania swojej wiary. Na ile dana wiara jest istotnie pewna i niezachwiana.
Ateizm jest wiarą w to, że nie ma Boga. Jak najbardziej zgadzam się z tym poglądem i głoszę podobny od dawna.
Tylko agnostycyzm jest racjonalną postawą.
Jak wiara, to nie pewność.
W sensie ogólnym wszystko jest wiarą lub wnioskiem z jakieś wiary wypływającym. Choćby wiara w to, że zmysły trafnie podają nam prawdę, i/lub rozum trafnie ją rozpoznaje/interpretuje jest wymagana, by uskutecznić jakąkolwiek aktywność poznawczą.
Mamy pewność w sensie ścisłym, zasadniczo nieosiągalną człowiekowi z uwagi na powyższe, oraz pewność w sensie potocznym. Zakładam, że rozmawiamy tu o pewności rozumianej potocznie, znaczy akceptującej powyższe zastrzeżenie.
Wiarą niezachwianą można by nazwać tę, w imię której człowiek godzi się oddać życie tam, gdzie owa wiara dyktuje taką postawę jako zasadną. Ogólnie miarą stopnia pewności przekonań (nie ich słuszności) jest, na ile człowiek według nich faktycznie postępuje/żyje.
Mokrejądro -> Tylko agnostycyzm jest racjonalną postawą.
Agnostyk to leniwy ateista.
Ateizm z definicji zakłada brak wiary. To jest pogląd, założenie, a nie wiara. Jak już zabawiamy się w konkretyzowanie i definicje, to nie twórzmy nowych na potrzeby dopasowania ich do argumentacji.
Rydgier -> Matematyka nie podlega wierze ani zmysłom, po prostu jest. Nie wymaga żadnego organoleptycznego poznania, jak fizyka czy chemia (które też po prostu są, ale wymagają większej dawki "poznania" i "doznania").
Mylnego przeświadczenia o braku perspektywy życia wiecznego w Niebie - zbawienia. To nie tylko odziera egzystencję ze świadomości jej jedynego autentycznego sensu/celu, ale też powoduje, że czasem podejmują oni w życiu, na bazie swojej wiary logicznych, ale w istocie błędnych, rodzących zło wyborów. I z pozycji swojej wiary nie mogą tego dostrzec. To, jak i odcięcie od sakramentów itp. pomocy niebywale utrudnia osiągnięcie celu ludzkiego życia, bo wszak zbawienie jedynie w tym, o którym wierzą, że nie istnieje, a który w istocie nie tylko istnieje, ale w każdej jednej sekundzie podtrzymuje istnienie tak ich, jak i wszystkiego, co stworzył. Przykro widzieć bliźnich pogrążonych w czymś takim. W istocie ich położenie jest tragiczne, acz wcale nie beznadziejne.
Ach to święte przekonanie co poniektórych odnośnie posiadania monopolu na rację.
Rydgier -> Matematyka nie podlega wierze ani zmysłom, po prostu jest. Nie wymaga żadnego organoleptycznego poznania, jak fizyka czy chemia.
Wymaga obróbki rozumem, podobnie jak stosowana w dyskusjach logika zresztą. Nadal więc wymaga wiary, że rozum podaje nam prawdę na jej temat. Nie zawsze tak jest, o czym świadczy każda jedna pała z matmy. Aparat poznawczy człowieka w uproszczeniu składa się ze zmysłów i rozumu. Bez tego człowiek własnym sumptem nie pozna niczego.
Wszystko, co jest, jest po prostu, niezależnie od tego, czy jest poznawane, również fizyka i chemia. Tak, to zdanie to założenie a priori.
Rydgier -> Rozum nie ma nic wspólnego z matematyką i innymi naukami ścisłymi, przy czym, jak wspomniałem, je da się "zobaczyć" nieco prościej, choć gdyby się przyjrzeć wszystkiemu z nieco metafizycznego punktu widzenia, każde jedno drzewko i źdźbło trawy (albo nawet Gęstochowa) to tak naprawdę wypadkowa kilku matematycznych wzorów zebranych do kupy przez pozostałe nauki. Jednakze rozum sam z siebie jest niedoskonały, choćby należał do geniusza. Jeśli geniusz się pomyli jak pierwszoklasista, nie zmieni to faktu, że to jego pomyłka, a nie źle działające równanie matematyczne. Matematyka wciąż się zgadza, to on nie ma racji.
Wiara ma to do siebie, że da się ją interpretować na wiele sposobów. Matematyczne rozwiązanie jest tylko jedno (choć można do niego dojść czasem na kilka sposobów), w przeciwnym wypadku się wysypie. Jeśli wierzę, ze rozumiem dane równanie i tak faktycznie jest, bo okazuje się ono prawidłowe, wtedy nie jest to wiara, tylko fakt. Jesli zaś moja wiara we własne zdolności matematyczne okazuje się nieco złudna, wtedy to nie obliczenia się nie zgadzają, tylko ja jestem chujowym matematykiem (co jest zresztą prawdą, bo powoli zaczynam zapominać tabliczkę mnozenia) i moją wiarę mogę sobie co najwyżej potłuc o kant dupy. Matematyka jest sprawdzalna zawsze i wszędzie, jak sam to ująłeś, apriorycznie. Bo jest niezmienna, nie podlega niczemu innemu tylko sobie samej. Nie została wymyślona przez ludzi, tylko przez nich odkryta.
Matematyka wciąż się zgadza, to on nie ma racji.
Nic sprzecznego z tym nie twierdzę. Ba. O to właśnie mi chodzi. Immanentny brak pewności poznania ludzkiego wynika z uzależnienia tego poznania od aparatu poznawczego, nie zaś z uzależnienia przedmiotu poznania od aparatu poznawczego (no, tu można by wskazać na sytuacje, gdzie akt obserwacji zmienia przedmiot obserwacji, ale to co innego). Całość Twojej wypowiedzi polemizuje z tezą, której nie stawiam. Zresztą niepotrzebnie ograniczasz się do matematyki. To samo, o czym piszesz, tyczy się w znakomitej większości również fizyki, chemii etc.
Wiara ma to do siebie, że da się ją interpretować na wiele sposobów.
Przez wiarę tutaj rozumiem przeświadczenie o prawdziwości czegoś. Ty chyba piszesz o czymś innym.
BTW - nie ma ściśle pojętej pewności ani sposobu dowiedzenia ponad wszelką wątpliwość, że matematyka jest zawsze i wszędzie niezmienna. To kolejne założenie a priori, zasadniczo w większości zastosowań akceptowane, i słusznie, skoro uchodzi za wysoce prawdopodobne.
Matematyka nie podlega wierze ani zmysłom, po prostu jest. Nie wymaga żadnego organoleptycznego poznania, jak fizyka czy chemia (które też po prostu są, ale wymagają większej dawki "poznania" i "doznania").
A co to niby za brednie? I matematyka i fizyka i chemia tak samo po prostu są.
I tak samo wymagają poznania.
Matematycy także stawiają hipotezy, które trzeba dopiero udowodnić albo odrzucić.
Trzy największe matematyczne hipotezy starożytności zostały rozstrzygnięte DOPIERO przez dziewiętnastowiecznych matematyków. I nadal jest mnóstwo otwartych problemów matematycznych, za rozwiązanie których można dostać sute nagrody.
Rydgier -> Zwykle w takich dyskusjach okazuje się, że wszyscy właściwie się ze sobą zgadzają, tylko dochodzą do tych wniosków inną drogą. ;)
Ograniczam się do matematyki bo... patrz niżej, kwestia do Aureliusa.
Przez wiarę tutaj rozumiem przeświadczenie o prawdziwości czegoś. Ty chyba piszesz o czymś innym.
Przeświadczenie nie powinno dotyczyć zjawisk objetych dzialaniem przedmiotów ścisłych, bo samo słowo "przeświadczenie" ukrywa w sobie możliwą fałszywość twierdzenia, podczas gdy zjawiska przyrodnicze są aprioryczne, a więc z założenia są niefalsyfikowalne, bo są już dawno udowodnione i nie ma co nad nimi gdybać.
Tak, istnieją ludzie przeświadczeni, ze 2+2=5 i, tak jak mówisz, jest to kwestia aparatu poznania, a nie istoty samej poznawanej rzeczy, ale w tym momencie znowu będziemy się rozmijać jeśli chodzi o reperezentowaną szkołę myślenia - ja uważam, że w tym wypadku wiara w 2+2=5 nie ma racji bytu, ty zaś zakładasz nieco bardziej metafizyczne spojrzenie, w którym nie należy wykluczać, iż wiara w 2+2=4 nie musi koniecznie obowiązywac w każdym miejscu we wszechświecie (czego ja również nie mogę wykluczyć, ale spoglądam z perspektywy "tu i teraz", nie zaś z perspektywy "może"). A skończy się to tak, że damy sobie po zębach jak depesze z metalami albo jak Arystoteles z Platonem ;)
Aurelius -> Pisząc o walorach poznawczych chemii czy fizyki mam na myśli perspektywę zwykłego prostaka, którym jestem. Matematyka jest najprostszą, a jednocześnie najtrudniejsza z nauk do ogarnięcia, bo wymaga bardzo abstrakcyjnego spojrzenia na świat przedstawiony. Fizyka i chemia też po prostu są i były od zawsze, ale ich sprawdzalność jest znacznie łatwiejsza w odbiorze, gdyż moge pokazac zlożone zjawiska, takie jak spadajce jabłko i zamarzającą wodę, ale nie jestem w stanie udowodnić zwyczajnymi środkami, że jakies równanie trudniejsze od przysłowiowego 2+2 ma tylko jeden prawidłowy wynik.
I tak - matematyka podlega sprawdzalności i nie jest w pełni zgłębiona, podobnie jak inne nauki ścisłe. Ale dalej jest to wina niedoskonałości ludzkiego umysłu, a nie samej matematyki, bo badane równania wciąż były i miały jedno słuszne rozwiązanie, do którego dojście zajęło nieco czasu. Nie trzeba było go wymyślać, ale je odkryć, nie budowało się dla niego nowych matematycznych zasad, tylko się je odkrywało wraz z dojściem do wyniku lub budowało się na już odkrytych równaniach. Czynnik ludzki nie kreował, tylko badał to, co od dawna istnieje, i tu leży podstawa różnica między wiarą a nauką, o której tu przecież mowa. Słowo "rozwiązanie" implikuje przecież, ze jakiś sposób na ugryzienie danego równania istnieje, tylko jeszcze go nie znaleziono.
Oczywiście tu też znowu mówimy o tym samym na dwa rózne sposoby, jak w przypadku Rydgiera, klasyk.
To nie tylko odziera egzystencję ze świadomości jej jedynego autentycznego sensu/celu,
newsflash Baby ----->
Przeświadczenie nie powinno dotyczyć zjawisk objetych dzialaniem przedmiotów ścisłych, bo samo słowo "przeświadczenie" ukrywa w sobie możliwą fałszywość twierdzenia, podczas gdy zjawiska przyrodnicze są aprioryczne, a więc z założenia są niefalsyfikowalne, bo są już dawno udowodnione i nie ma co nad nimi gdybać.
Jako, że przedmiotem polemiki jest nieosiągalność pewności poznania ludzkiego w sensie ścisłym nie mogę zaakceptować argumentu tak nieścisłego. Inaczej pisząc - twierdzisz, że dane zjawisko może być przez człowieka uznane za pewne w sposób ścisły, ponieważ zostało udowodnione.
Tymczasem ów dowód jak i sam przebieg dowodzenia musiał być w całości, pośrednio lub bezpośrednio postrzegany za pomocą aparatu poznawczego człowieka. Taki dowód dawałby więc ściśle pojętą pewność jedynie, gdyby ów aparat poznawczy obserwatora dowodu dawał taką pewność, a jej brak jest przedmiotem sporu.
Zatem teza jest tutaj wykazywana za pomocą niej samej. Błąd logiczny.
A może człowiek żył w Matriksie i wszystkie zjawiska oraz ich dowody odbywały się w obrębie symulacji i nie były rzeczywiste? A może solipsyści mają rację i całą symulację wszystkiego wygenerował sam umysł? To jedynie te najbardziej skrajne/odjechane możliwości, dobrze jednak, bo wyraziście ilustrujące, o co biega.
wiara w 2+2=4 nie musi koniecznie obowiązywac w każdym miejscu we wszechświecie (czego ja również nie mogę wykluczyć, ale spoglądam z perspektywy "tu i teraz", nie zaś z perspektywy "może")
Ano sam widzisz. Zrozumiałe, że tak spoglądasz, bo zdrowy na umyśle człek w życiu swoim operuje w obrębie pewności rozumianej co najwyżej potocznie, by móc jakoś funkcjonować, co mu zresztą zazwyczaj w zupełności wystarcza. Tu "pewne" oznacza "na tyle pewne, na ile człowiek może być czegokolwiek pewien". W sensie ścisłym człowiek znajduje się w stanie permanentnej niepewności poznawczej i o niej tu mowa, nie należy więc polemizować z tym z perspektywy "pewności potocznej" (nibypewności), bo to nie na temat. Uznawać za fałszywe twierdzenie o nieosiągalności pewności w sensie ścisłym z powodu istnienia pewności potocznej to znów błąd logiczny... Oczywiście jednak i sama logika podlega tej samej niepewności. :)
Mohenjodaro, zakładając taki wątek ze wstępniakiem pełnym uogólnień i uproszczeń (podobnie zresztą jak ten o katolikach-hipokrytach), sam będziesz się jawił wielu ateistom (i żarliwym katolikom) jako "egzaltowana nastolatka". ;)
Tu masz na przykład "przekomicznego ateistę w internecie":
http://www.nbcnews.com/science/space/im-atheist-stephen-hawking-god-space-travel-n210076
To ciekawe, nie przypominam sobie na tym forum lub na innym na którym bywam, aby ateista założył wątek celem walki o swoje poglądy lub polemiki z wierzącymi. Natomiast niezmiernie często jest odwrotnie, wierzący zakładają wątki potępiające ateistów lub manifestujący swoje obrażone przez sztukę uczucia. W ten trend wpisuje się i ten wątek.
To takie tam marginalne spostrzeżenie. Acha w przeciwieństwie do poprzedników jestem wierzący.
Nie trzeba być antyklerykałem, ani nawet ateistą, żeby cenić neutralność światopoglądową państwa. Inna rzecz, że ten termin to utopia, bo system polityczny nigdy nie powstaje w próżni aksjologicznej.
To chyba kwestia socjologi. Żyjemy w świecie, w którym pojedyncza jednostka nie znaczy kompletnie nic. Jesteśmy szarą masą niewiele znaczącą dla ogółu. A jednocześnie jesteśmy z każdej strony bombardowani płytkimi frazesami, że jesteśmy niezastąpieni, że każdy powinien walczyć o swoje marzenia, że każdy jest wyjątkowy i srutututu. No tyle, że w konfrontacji z rzeczywistością to się średnio sprawdza. No i samoczynnie powstaje taka potrzeba atencyjności. Jedni wrzucają zdjęcia swoich dzieci i tego jaką kanapkę jedli na śniadanie, a inni muszą się dowartościowywać pisząc wszystkim wokół o swoich światopoglądach.
Ja na ten przykład mam w dupie jakie kto ma poglądy na tym forum, jak i jednocześnie zakładam ze sporym prawdopodobieństwem, że jednak przeważającej części tutejszych użytkowników kompletnie nie obchodzi w co wierze, kogo popieram, jaki kolor lubię najbardziej i jakie ubrałem dzisiaj skarpetki.
I to nie jest kwestia tylko rozmów o wierze. Te same kłótnie pojawiają się w tematach politycznych, jakichkolwiek innych egzystencjalnych czy chociażby w takich pierdołowatych tematach jak to czy GeForce jest lepszy czy ku.. Radeon
Czy też uważacie, że ateiści są w internecie przekomiczni?
Nie czyniłbym z tego reguły.
Dużo gorzej na tym tle, wypadają kiepscy katolicy. Często ubierają się w "cnotę" swojej kiepskości, która (zgaduję) w ich mniemaniu czyni ich bardziej wiarygodnymi, w sumie... nie rozumiem tego mechanizmu. Taka kokieteria katolicka. W sumie to smutne.
Damn it... Don't you dare ask God to help me.
Joan Crawford na łożu śmierci
Jak trwoga to do Boga.
Ależ to jest jeden z największych mitów promowanych przez KK.
Jest np. cała masa przypadków, gdy niewierzący otrzymał sakrament namaszczenia chorych mimo, że był niewierzący, i że tego nie chciał.
Tyle, że większość tych ludzi nie robi gów...burza bo i tak by to nic nie dało, jak temu tu:
http://www.rp.pl/artykul/1081543-Pozew-o-namaszczenie-bez-zgody-pacjenta-oddalony-przez-sad.html
To samo z pochówkami. Nawet jak jesteś znanym we wsi ateistą i nie chciałeś wcale księdza to cię i tak pochowają z księdzem i mszą, bo nikt nie będzie chciał robić wyjątków: jeszcze się nie daj boże owieczki przyzwyczają, że tak też można i zaczną tak robić. A jaki efekt propagandowy: patrzcie taki ateista a jak trwoga to do boga.
I właśnie o to chodzi: trzeba powtarzać, że "Jak trwoga to do Boga" bo to świetnie brzmi PR-owo, a nawet jak ktoś się "NIE trwogał", to już trzeba tak zrobić by wyglądało że jednak się nawrócił na łożu śmierci czy innej choroby.
No i rozumiem po co teraz Chazan ustanawiający standardy opieki okołoporodowej dla matki i noworodka w połączeniu z obcięciem kasy na leczenie noworodków o 60%. Ależ będzie trwoga. Faktycznie pozostanie tylko modlitwa do boga hue hue.
mohenjodaro
Przechodzisz jakiś kryzys duchowy - wczoraj jeden wątek, dzisiaj drugi?... ;)
Ateiści to ci chodzący (mylnie nazywanym fedorą) w kapeluszu „tribly", dzierżący u pasa katanę i wywaloną/zniszczoną biblią od babci i masą figurek w pokoju i pluszowymi kucykami?
No niestety ale większość z nich cierpi na problem - porzucenie i wojowanie z przeciwnikami nie czyni ich z miejsca inteligentniejszymi, choć są bardzo przekonani o swojej doskonałości intelektualnej (heh).
Nie ma euforii i oświecenia po czymś takim, przykro mi ateusze...
Jako agnostyk, co prawda sympatyzujący z wszelkimi politeizmami, ale kij tam, uwielbiam kłócić się zarówno z ateistami jak i teistami. Fanatycy i z jednej i z drugiej strony są śmiechowi.
Tak do momentu w ktorym nie zaczynaja sie wysadzac w powietrze :)
Aurelius [10.3]
No i rozumiem po co teraz Chazan ustanawiający standardy opieki okołoporodowej dla matki i noworodka w połączeniu z obcięciem kasy na leczenie noworodków o 60%. Ależ będzie trwoga.
Oj tam, oj tam, ale przynajmniej zarodki będzie łatwiej ratować.
Nie czuję być zabawny ale to co piszę w sumie jest co do niektórych.
spoiler start
there not such innocence only degrees of guilt
spoiler stop
Kocham, gdy ktoś mi sugeruje, że jako ateista podejmuję złe wybory albo wybory rodzące zło
Nie żebym się czepiał, ale Jim Jeffries chyba nie słyszał o tym:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zwi%C4%85zek_Wojuj%C4%85cych_Bezbo%C5%BCnik%C3%B3w
Ale coż, gdyby na to spojrzeć z szerszej perspektywy, komunizm jako ideologię również można uznać za pewnego rodzaju religię - kult jednostki w koncu był, szereg spisanych, często wykluczających się wzajemnie zasad też był, symbolika i rozmach też nie gorsze niż u chrześcijańskiej konkurencji. Brzmi to dość przewrotnie, jeśli mówimy o ustroju promującym ateizm, ale inaczej tego rozważać jak przez przymat innych religii się nie da.
Albo taki Craig Stephen Hicks - zastrzelił muzułmanów w imię "ateistycznej równości" i powolywał się na Dawkinsa, aczkolwiek trudno oceniać słowa kompletnego wariata.
Uważam że są tak samo komiczni, jak wojujący świetoj...i katolicy.
Choć jestem ateistą to nigdy (poza moją rodziną) nie namawiałem nikogo do ateizmu. Uważam nawet, że niektórym ludziom wiara jest mocno potrzebna (dzięki niej mogą lżej przechodzić trudne sytuacje życiowe).
Sam nawet chciałbym, żeby Bóg istniał (dodało by mi to wiele sił wiedząc, że moje życie nie jest bezcelowe) jednakże moja logika każe mi myśleć, że nie mogę wierzyć w coś, czego nikt nigdy nie może udowodnić.
Polecam żyć w taki sposób, możesz założyć że Bóg istnieje, żyć dobrze i myśleć że po śmierci cie za to życie nagrodzi. Do kościoła chodzić nie musisz. Możesz się symbolicznie ochrzcić jeżeli czujesz taką potrzebę(w tym celu nie musisz iść do księdza, wystarczy że po prosisz kogoś aby to zrobił- no bo w sumie, co Ci szkodzi?
Osobiście jestem katolikiem(jakiś turbo wierzący nie jestem- od czasu do czasu pójdę do kościoła, staram się żyć dobrze, i Jeżeli Bóg istnieje to mnie osądzi za moje zycie po śmierci. W skrócie "mam nadzieję że jedna On/Ona istnieje/istnieją)
jedni warci drugich. Na kompost.
Fajna prowokacja .. oceniłbym na 5/10 (ocena byłaby wyższa gdyby nie wątek tego samego dnia )
https://www.gry-online.pl/S043.asp?ID=14258635&N=1
:P