Przegląd Tygodnia - premiery września!
za duzo gier? Chyba dla piratow
Moim najbardziej wkurzającym przeżyciem w grach wideo było zakończenie S.T.A.L.K.E.R Cień Czarnobyla (uwaga na spoilery,i to dość mocne). Naprawdę miałem ochotę wywalić myszkę przez okno,przedzierając się przez sztab (chyba z 20) wojskowych ze świetnym pancerzem i bronią. A i ominąć się ich nie dało,ponieważ od razu dostawałeś kulkę w plecy,albo wchodziłeś na anomalię. Nie wiem jak ja to przeszedłem,ale chyba nigdy nie czułem przy grach takiej ulgi i radości. A dalej też nie było fajnie,bo cały czas nacierali na ciebie przeciwnicy (czy to wojskowi,czy mutanci) aż wreszcie dotarcie do samego Spełniacza Życzeń nie była takie proste (chyba pierwszy raz tak dużo skakałem w tej grze).
Pozdrawiam ;)
Marcin nie zmieniłeś nazwiska? HaHaHaHA żeby nie było miodzio to ja nawet Borderlands 2 nie ruszę palcem. Ja żadnej godnej gry tu nie widzę.
Moim najbardziej frustrującym wydarzeniem z gry video jest całe demon's souls! Pamiętam te godziny spędzone na walce z bossami, na niektórych zmarnowałem naprawdę sporo czasu i zastanawiałem się czy opłaca się grać dalej, raz nawet uszkodziłem pada!
PS. Kiedyś zrobiłem to samo co Dell z tym flamastrem tylko u mnie poleciało na ścianę :)
mojim najbardziej frustujoncym mometem w grze bylo kiedy gralem w tibje i mama odlonczyla mi prond i musialem ja udezyc kszeslem. bardzo frustrujonce to bylo bo zginolem i wypadl mi aks kturym bilem noobuw. i lewel mi spadl jeszcze. do dzis nie moge w to uwiezyc ze to sie stalo. mama tesz.
Najbardziej frustrujący moment w grze komputerowej:
W latach 80 tata kupił w Pewexie (o ile dobrze pamiętam) ZX Spectrum 48k.Kilka tygodni później dostałem także dwa czasopisma poświęcone komputerom. W tamtych czasach, w pismach tych, publikowano całe kody źródłowe do gier. Najbardziej frustrującym momentem było poświęcenie kilku godzin na przepisanie takiego kodu, uruchomienie go... i zdanie sobie sprawy, że nie ma go jak zapisać.
Strasznie się sfrustrowałem przy jednej z misji w Tony Hawk's American Wasteland , dokładnie nie pamiętam której.W tedy tak mocno zaczełem naciskać przycisk odpowiedzialny za chyba grind , że się wcisną i przestał działać. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej i ruciłem padem w podłogę :D
Ja zniszczyłem pada do PS3 po zacięciu się konsoli w 20 godzinie wyścigu 24h w Gran Turismo 5.
Już drugi raz nie próbowałem, gra została sprzedana. Jeśli ktoś nie wie (prawdziwe godziny), bez możliwości zapisu.
najbardziej frustrujący był moment walki z The Bed of Chaos w Dark Soul ;] ps3 niby banalny ale zginąłem wystarczającą ilość razy żeby cisnąć padem ;] pozdrawiam
Zdecydowanie, najgorszy moment był w Super Mario Bros. Pamiętacie takie dwa żółwie które rzucały młotkami w nas? Uwierzylibyście, że pada od NESa można przełamać w pół?
Odpowiedź na pytanie konkursowe -
Najbardziej wkurzającą akcję związaną z grami jaką sobie przypominam była walka z krakenem w Wieśku 2. A to wszystko przez to że mój pc ledwo co uciągał wieśka na minimalnych wymaganiach, były jakieś leciutkie zwiechy(na które ja fanatyk wiedźmina nie zważałem) i właśnie tu leżał problem - podczas tej walki trzeba było bardzo zręcznie unikać macek a każda minimalna zwiecha to opóźnienie, każde opóźnienie było dla mnie śmiercią. Podchodziłem do Krakena łącznie przez 5 godzin... i nie dałem mu rady. Niestety, te zwiechy wykończyły mnie psychicznie... przy okazji ciężko odbijając się na moim padzie który na szczęście nie fruwał po pokoju ale mało brakowało a miałby powgniatane paluchy od ściskania(i ze złości i z tego że do reszty zatraciłem się w tej walce). Co zrobiłem następnego dnia? Pojechałem do sklepu po kartę graficzną ;) i wreszcie po złości, krzyku, łzach i nerwach udało się pokonać bestię ;D
Kupiłem psp i little big planet ale nie kupiłem karty pamięci więc postanowiłem że przejdę grę za jednym razem. Gdy przeszedłem większość gry (został ostatni świat) rozładowała się konsola . Gra się zrestartowała. Włączyłem ją 2 raz przeszedłem 4 światy lecz musiałem pomóc rodzicom a mój brat zabrał konsolkę i gra zrestartowała się znowu. Gdy wieczorem usiadłem do gry odkryłem że mój brat rozładował konsolę (niestety po ukończeniu kilku światów . Zraziło mnie to tak że mimo zakupu karty nie skończyłem tej gry.
oj, było kilka takich momentów:
1. Właśnie wspomniany w materiale wyścig z Mafii.
2. Nie pamiętam już co to dokładnie było, ale mając jeszcze Amigę nigdy nie ukończyłem gry Super Frog, było w niej coś wtedy po prostu nie do przejścia.
3. Legacy of Kain: Defiance i okropna kamera, która strasznie przeszkadzała przy wykonywaniu niektórych skoków. 4. Z nowszych gier, Max Payne 3 i przechodzenie milion razy tej samej akcji, bo zginęło się na dosłownie ostatnim przeciwniku. Rzucałem przy tej grze mięchem na lewo i prawo :)
Hmmm. Miałem kilka takich momentów, nawet dzisiaj je miewam podczas gry w World of Tanks. Ale dawno temu, gdy grałem w Baldur's Gate II, moja furia sięgnęła zenitu. Był to dość wczesny etap gry, zaraz po zabiciu Smoka Cienia, albo Firkraaga (nie pamiętam, gdzie dropił klucz) poleciałem do kanałów i wszedłem do kryjówki Illithidów. Szedłem jakiś czas, aż natrafiłem na taką bandę, której za cholerę nie mogłem ruszyć. Byłem już jednak tak daleko, że nie opłacało mi się wracać. No i utknąłem :D Miałem też wtedy problemy z monitorem, który samoczynnie ściemniał się, nawet do takiego stopnia, że nic nie było widać. Jedynym "lekarstwem" było przywalenie mu z całej siły. Gdy ginąłem n-ty raz na tej samej grupie i jednocześnie gasł mi ekran, to wpadałem w taki szał, że potrafiłem okładać ten monitor kilkadziesiąt sekund bez przerwy. Nawet Kangaxx mnie tak nie wkurzał. Kiedyś gry stanowiły wyzwanie i potrafiły wyprowadzić człowieka z równowagi, nie to co te dzisiejsze samograje :/
Najgorzej jak już prawie przeszedłem grę i ktoś wyłączył "pegazusa" albo brakło prądu.
Najbardziej frustrującym momentem było wykonywanie misji dla Big Smoka w GTA San Andreas. Młody i głupi byłem to nie wiedziałem jak przejść. I do tego po każdej porażce Big powtarzał : "ALL YOU HAD TO DO WAS FOLLOW THE DAMN TRAIN CJ!" i w końcu złapałem nerwicę że pad do PS2 sam z siebie rozwalił się o ścianę przy lekkiej pomocy osób trzecich. To że pada miałem jednego to trzeba było się na PC wynieść. Tam ta sama historia. Tylko że teraz klawiatura skończyła swoją kadencję na ścianie. Aż w końcu wpisałem AEZAKMI potem JUMPJET i poleciałem po minigana do Las Venturas, wyprzedziłem pociąg ci zdjąłem sam tych typków na pociągu, achhh... to były czasy, potem tylko opiernicz od matki za pada i klawe.
bo bo bo masz calkowita racje. Co do konkursu to mam dwa momenty pierwszy to GTA Vice City i misja z helikopterkiem na budowie. W pierwszym kontakcie z gra chcialem wyrzucic laptopa przez okno. Za drugim okazalo sie, ze to banalne. Drugi moment ostatnio doswiadczylem, mianowicie wyzwanie w Serious Sam BFE na steam nazywajace sie Queen Hatsheput. Kto gral wie o co chodzi. Dodam tylko ze po szesciu dniach udalo mi sie.
Dziecięciem będąc, wszystkie gry doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Taki mały nerwusek był ze mnie. Ale schrzanienie wyjścia z progu w drugiej serii jak dotąd udanego konkursu skoków w Deluxe Ski Jump (oczywiście wersja 2.1) mogło wyprowadzić z równowagi nawet kogoś dojrzałego psychicznie i stabilnego emocjonalnie. A to przecież tak cienka granica pomiędzy udanym odbiciem a wylądowaniem "na buli". ;) Pamiętam, że moja myszka przechodziła ciężkie chwile, kiedy grałem będąc sam w domu.. a w tej grze nie miała łatwo nawet, jak wszystko szło ok (oczywistym jest, że przyciśnięcie klawiszy z większym impetem dawało większą siłę odbicia!)
Któregoś dnia grałem najprawdopodobniej w drugą lub trzecią część God of War na poziomie hard (zaplanowałem sobie tak przechodzić wszystkie części tej serii). Również wielce prawdopodobne, że byłem na etapie zmagań z ostatnim bossem czyli był to raczej Zeus. Pewne jest jedno: zdenerwowałem się i chciałem rzucić padem w sofę żeby uderzenie było złagodzone przez oparcie. Padowi nic się nie stało ale przez mój nie do końca zawodowy rzut ucierpiała moja śliczna gitara, która była oparta o sofę. Do dziś gitara ma obicie na główce :( Pozdrawiam :)
Moim najbardziej frustrującym doświadczeniem w całej mojej karierze związanej z grami video jest szkoła latania w GTA: San Andreas, a raczej pierwsza misja od Torreno, zaraz po ukończeniu kursu. Ogólnie chodziło o to, że mamy przelecieć przez pół mapy, zatoczyć koło nad jakąś mieściną i wrócić na lotnisko, przy czym przez cały czas musimy utrzymywać niski pułap, by nie zestrzeliły nas odrzutowce. Lajtowo wleciałem nad powierzchnię oceanu, trzymałem niski pułap, doleciałem do wioski i już miałem przelecieć przez kółko.... rozbiłem się. Ok, nie od razu Rzym zbudowano... ja swój budowałem bite 2 godziny. Po około 1,5h pojawiły się pierwsze szkody- wkur...ony na maxa wcisnąłem (walnąłem to lepsze słowo) ESC, żeby wyjść z gry i odłamałem stopkę z klawiatury- od tego czasu klawiatura stała na gumce do zmazywania (wcale dobry zamiennik trzeba przyznać). Kulminacyjny moment (Szał Berserkera) przyszedł kiedy udało mi się przelecieć przez kółko nie rozbijając się o drzewa/ziemię/zachowując niski pułap i rozbiłem się przy lądowaniu na lotnisku. Obok mnie stał trochę rozklekotany, aczkolwiek jeszcze w miarę dobry, drewniany taboret- jak nie przypier... pięścią, aż zatrzeszczało (i w pięści i w taborecie). Taboret w części, rodzice do pokoju, larum niesamowite. Dość powiedzieć, że na drugi dzień musiałem sklejać taboret (który trzyma się do dziś, chociaż nie jest używany do niczego poza składowaniem ciuchów- pełni rolę zewnętrznej szafy) i miałem szlaban na kompa przez miesiąc, w celu ukojenia nerwów :)
Dodam tylko, że w 2005 roku, kiedy miała miejsce premiera gry w Polsce, ważyłem znacznie więcej od swoich rówieśników i miałem więcej krzepy niż przeciętny 16-latek; San Andreas zaś do dzisiaj jest moją ulubiona częścią GTA :)
Moim najbardziej frustrujacym momentem jaki pamietam byl w tekkenie 5, byl przy ostatnim przeciwniku nie pamietam kim wtedy walczylem ale juz poraz enty prubowalem go pokonac i tak sie zdenerwowalem ze wylamalem dwie galki analagowe od pada i tak jest do teraz bo juz pozniej nie gralem na ps 2a pada nie wyrzucalem:D
Hitman: Blood Money
W dniu premiery kupiłem nową część swojej ulubionej serii. W drugiej misji jedna z ofiar chodziła po swojej posiadłości. Nie byłoby z tym żadnego problemu, gdyby mój komputer nie padał za każdym razem, gdy ja tą hacjende opuszczam - gdy tylko przekraczałem próg, miałem Windowskowski niebieski ekran z białymi napisami i restart. Kilka prób przynosiło ten sam efekt. Ciężko sobie wyobrazić większą frustracje, po zaledwie chwili grania w nowo zakupiony tytuł. Przeszedłem dalej dopiero po jakimś czasie, ale nie była to sprawa nowego sprzętu, a swobody w działaniu tego tytułu. Oszukałem mój PC i do tej hacjendy nawet nie wchodziłem, zabijając cel.
Dla mnie najbardziej denerwującą sytuacją była instalacja GTA IV !!!! Aż rozwaliłem klawiaturę :D
A tak na serio to takich momentów miałem kilka :D 1: Kiedy nie mogłem ukończyć Modern Warfare 2 na najwyższym poziomie by dostać platynę na PS3 ( koszmar , ponieważ AI jest strasznie głupie ) Z nerwów jedną ręką uderzyłem w stół , ( w drugiej ręce trzymałem pada) , a z drugiej wyślizgnął mi się pad gdyż ręka była spocona . Wspominam mojego pada ze smutkiem . Tak bardzo lubił , gdy maszowałem jego przyciski . Dobrze go
pochowałem w stercie na śmieci elektryczne . ;(
2: Kiedy w Battlefield 3 grałem na najwyższym poziomie trudności na ręku usiadła mi mucha . ( nie , nie Anna Mucha :D ) akurat przechodziłem poziom , którego nie mogłem ukończyć . Kiedy ją odganiałem przez przypadek kliknąłem LPM i wszystkich pozabijałem nie wiem jakim cudem . Byłem niesamowice uradowany . Podchodzę
trochę dalej pisze Cheackpoint reached ( czy co tam , bo już zapomniałem , chyba po prostu zapisywanie )
BOOOOM dostałem z RPG -.- . Mówię . ,, Ehh , przecież nic się nie stało , zaliczyłem cheackpoint . " Tadam , poziom od nowa . !!! Zdenerwowałem się tak , że kopnąłem komputer. I co . Padł mi dysk ...
Jakby co grałem w starsze tytuły oczywiście , ale wiele z nich nie pamiętam , więc podałem to co mi się
przydarzyło w tych nowszych grach .
Wyścig z pierwszej Mafii - wyjęliście mi to z ust:P Jednak, żeby było oryginalnie to napiszę o mojej pierwszej "poważnej" grze dzieciństwa - Medal of Honor: Allied Assault (już pomijam sam fakt, że nie była to dla mnie odpowiednia gra, ale biorąc pod uwagę ukończenie Mafii w wieku ok. 6-7 lat, to był to pikuś :D). Jako że byłem małym berbeciem, to praktycznie każda gra była dla mnie "małym" wyzwaniem. Jedną z najtrudniejszych rzeczy, którą wspominam do teraz, był desant w Normandii na Omaha Beach. To błądzenie pomiędzy ostrogami w i bieg w stronę bunkrów - niezapomniane przeżycie. Ile ja tam razy zginąłem... Dodatkowo wielką trudność sprawiało mi przejście pola minowego tuż pod samymi bunkrami, a dodatkowo sytuacje utrudniał deszcz kul zasypujący mnie od strony linii wroga. W końcu, po kilku dniach zgonów, odkryłem, że trzeba było wchodzić w dziury po wybuchach poprzednich min. Ależ to była satysfakcja po przejściu:) Niezapomniane gra, niezapomniane przeżycia.
Mnie najbardziej frustrowało gdy w pokemonach walczyłem z trenerem, jego pokemon miał mało żyć i przeciwnik
użył full restore.
Dawno temu, zaopatrzyłem się w gierkę Rayman 3. Produkcja oczarowała mnie swoją bajkową grafiką, rozgrywką i humorem. Zainstalowałem ją licząc że komputer da sobie rady - ruszyła. Uradowany rozpocząłem swoją przygodę, tłukłem wrogów, a me serduszko biło radośnie. FRUSTRACJA NADESZŁA SZYBKO - po 15 minutach zabawy dotarłem do miejsca, w którym by otworzyć przejście do następnej lokacji należało rozwalić specjalne "skrzynki". Zrobiłem więc swoje, lecz "drzwi" dalej blokowały drogę, próbowałem w kółko - zaczynałem wszystko od początku z nadzieją, że tym razem się uda, rozwalałem skrzynki w różnych kolejnościach, szukałem rozwiązania wszędzie, potem zostało mi tylko "sezamie otwórz się" - poziom (wk...) frustracji był zbyt wysoki, a jakość obudowy zbyt niska ("zaślepka" od stacji dyskietek mi odpadła). Grać dalej się nie dało (a za mały byłem żeby myśleć o wgraniu save'a z internetu), a ja nie mogłem nic na to poradzić.
Oto przykład jak sfrustrować może wydawałoby się zwykła kolorowa, dziecinna gierka (potem okazało się, że wina leżała najprawdopodobniej po stronie kompka - nie wiem jak to możliwe, ale zadziałało dopiero po zmianie karty graficznej).
Moim najbardziej frustrującym momentem w grze było ubijanie rady starożytnych w Diablo II na piekielnym poziomie trudności.Po kilkuset próbach zabicia ich (ani nie było to łatwe,bo nie można było zejść teleportem) z wściekłości prawie wyrzuciłem monitor lecz na mojej drodze pojawiła się szafka która oberwała
Najbardziej frustrującą grą/ serią gier był Devil May Cry.
Napsułem sobie krwi przy bossach były właśnie jak w Dark Souls/ Demon Souls trudne i trzeba było mieć na nie sposób i do tego kamera latała tam gdzie chciała. Moment w którym najbardziej się wkurzyłem to wtedy gdy nie umiałem pokonać na najwyższym poziomie pająka w DMC i psa z trzeba głowami w DMC3 mieli nas na 2 przysłowiowe "strzały".
A jeżeli ma być super old school to wersja japońska Mario Bross gdzie sterowanie było trudne i ginęliśmy w najmniej oczekiwanych momentach.
Jeżeli chcecie zobaczyć inny przegląd premier Września zapraszam do odwiedzenia mojego kanału. Pozdrawiam
http://www.youtube.com/watch?v=mayUdy8E5PQ
Jakieś 8 lat temy gdy grałem w gothica to w końcówce gdy zbierałem ekipe na dwór Idorath to moja siostra weszła mi do gry, sprzedała moje eq i nakupiła dziadostwa typu jabłka i chleb.
Miałem wiele frustrujących momentów w grach. Ale najbardziej to pamiętam jak grałem kiedyś w grę MMO runescape. I tam był taki quest , którego robiłem 4h. Pamiętam że przy nim rozwaliłem przycisk od myszki , a z oczów leciały mi już łzy bo tak chciałem go zrobić a tak bardzo nie umiałem. Potem mama mnie pocieszała , że to tylko gra że nic się nie stało , Ah stare dzieje :D
[(EDIT ) Bo nie powiedziałem w jakiej misji i jeszcze coś :D] Dla mnie najbardziej denerwującą sytuacją była instalacja GTA IV !!!! Aż rozwaliłem klawiaturę :D
A tak na serio to takich momentów miałem kilka :D
1. Kiedy w Battlefield 3 grałem na najwyższym poziomie trudności na ręku usiadła mi mucha . ( nie , nie Anna Mucha :D ) akurat przechodziłem poziom , którego nie mogłem ukończyć . Kiedy ją odganiałem przez przypadek kliknąłem LPM i wszystkich pozabijałem nie wiem jakim cudem . Byłem niesamowice uradowany . Podchodzę
trochę dalej pisze Cheackpoint reached ( czy co tam , bo już zapomniałem , chyba po prostu zapisywanie )
BOOOOM dostałem z RPG -.- . Mówię . ,, Ehh , przecież nic się nie stało , zaliczyłem cheackpoint . " Tadam , poziom od nowa . !!! Zdenerwowałem się tak , że kopnąłem komputer. I co . Padł mi dysk ...
2: Kiedy nie mogłem ukończyć Modern Warfare 2 na najwyższym poziomie by dostać platynę na PS3 ( koszmar , ponieważ AI jest strasznie głupie ). To było podczas misji ,, The Hornet's Nest , gdzie musielismy gonić cel , a kiedy zabiłem falę wrogów nagle z nikąd pojawiali się przeciwnicy za mną 0.0 Spędziłem przy tym jakieś 4 godziny .
Z nerwów jedną ręką uderzyłem w stół , ( w drugiej ręce trzymałem pada) , a z drugiej wyślizgnął mi się pad gdyż ręka była spocona . Wspominam mojego pada ze smutkiem . Tak bardzo lubił , gdy maszowałem jego przyciski Dobrze go pochowałem w stercie na śmieci elektryczne . ;(
3. Kiedy grałem w Portal 2 , nie mogłem przejść jednego poziomu , a że to jest gra że tak powiem testująca twój poziom inteligencji nie chciałem sprawdzać poziomu w internecie . Z nerwów wskoczyłem przepaść po czym miałem wyjść . Wpadłem , ale w tekstury , tak , że aż komputer mi się zawiesił ;( . Miałem niezły Rage :D I do tej pory jeszcze go nie ukończyłem , bo tym razem nei chce mi się włączać w ogóle portala :D
Jakby co grałem w starsze tytuły oczywiście , ale wiele z nich nie pamiętam , więc podałem to co mi się
przydarzyło w tych nowszych grach .
Miałem jedną sytuację gdy rzuciłem padem w ścianę. Grałem sobie wtedy w Dark Souls (na konsole) i z dość słabą bronią męczyłem się chyba godzinę, żeby zabić minibossa. Kiedy zostało mu dosłownie kilka punktów hp, straciłem uwagę, myśląc że na pewno wygram i wiadomo jak się skończyło...
Dla mnie najbardziej frustrujace bylo zakonczenie Wiedzmina 2, dlatego ze nastapilo tak k^rewnie szybko...
Najbardziej frustrujący moment w grze komputerowej, to misja na plaży w Normandii w Call of Duty 2, gdzie bohater ponosi "śmierć" przez wybuch. Minęło dużo czasu, zanim przestałem quick-loadować i zobaczyłem co naprawdę przygotowali twórcy ;]
Najbardziej frustrujący moment z gier w całym moim życiu łączy się z postacią Crasha Bandicoota - pociesznego jamraja pasiastego (16 lat temu kiedy poznałem tego osobnika był zwykłym liskiem w niebieskich portkach). Jako, że ta historia działa się gdy miałem zaledwie 10 lat to nie pamiętam wszystkich szczegółów, ale ogrom gniewu, złości, frustracji spowodowanej levelem z niewidzialnym mostem pamiętam idealnie do dnia dzisiejszego. Jak w grze skierowanej do najmłodszych graczy PSX można było stworzyć tak zakręcony level. Niewidzialny most - i jak to niby miałem ogarnąć. Po hmm teraz strzele ale około 200 próbach przejścia tego levelu, nie mogłem już tego wytrzymać; rzucanie padem, wyłączanie naprzemienne konsoli oraz tv nie zaskakiwało moich rodziców. Nawet ojciec, który do dziś jest ogromnym fanem gier nie potrafił podołać temu zadaniu. Gdy już przestałem wierzyć w możliwość ukończenia tej misji stał się cud - sam do dnia dzisiejszego nie wiem jak, ale przeskakiwałem po niewidzialnych kładkach jak zahipnotyzowany i udało się. Stałem się bohaterem rodziców oraz brata. Do dnia dzisiejszego nie wiem czy w tym fragmencie gry była jakaś "rozkmina" pozwalająca przejść ten kosmiczny most bez problemów. Tak więc podsumowując moją historię, grę Crash Bandicoot z PSX uznaję za najtrudniejszą i najbardziej frustrującą z jaką przyszło mi się zmierzyć w życiu.
( Przepraszam za ten spam , ale co dopiero przypomniało mi się , że tylko na 10 linijek i jeden przypadek
, także tej pierwszej linijki nie liczcie i nie czytajcie tych pierwszych komentarzy )
KONKURS
Kiedy w Battlefield 3 grałem na najwyższym poziomie trudności na ręku usiadła mi mucha .
Akurat przechodziłem poziom , którego nie mogłem ukończyć ( w jakiejś Willi) .
Kiedy ją odganiałem przez przypadek kliknąłem LPM i wszystkich pozabijałem nie wiem jakim cudem . Byłem niesamowice uradowany po czym podchodzę
trochę dalej i pisze Checkpoint reached ( lub po prostu zapisywanie )
BOOOOM dostałem z RPG po czym powiedziałem . ,, Ehh , przecież nic się nie stało , zaliczyłem checkpoint . " Tadam , poziom od nowa . !!! Zdenerwowałem się tak , że kopnąłem komputer. aż padł mi dysk ...
Dobrze go pochowałem na śmietnisku dla rzeczy elektronicznych , za to , że lubił zapisywać moje pliki ;(
Nie wiem czy pamiętacie taką fajną grę, w której się chodziło i zabijało, ale właśnie w niej przytrafiło mi się coś strasznego. Grałem sobie i grałem (chciałem przemknąć niezauważony), tu nagle Sru: wyskakuje mi komunikat, że strażnicy znaleźli ciało wojownika ninja. WTF wogóle? To nawet nie była gra o ninjach... Przez ten głupi błąd "ci źli" od razu mnie łapali i nie mogłem przejść misji po fajnemu :(
Od tej pory kupuję klawiatury i myszki za 2 dychy...
spoiler start
PS: Prawdopodobnie nie uwierzyliście w ani jedno słowo i uważacie że wyjąłem historyjkę z du... ekhem... wyssałem z palca, ale sprawdźcie, to znany błąd z drugiej części Hitmana: Silent Assassin. ;D
spoiler stop
Pozdrawiam!
Najbardziej frustrującym momentem w mojej karierze z grami była przygoda z Crysis 2 (normalnym poziomie trudnosci) .Która skończyła się po
5 godz ponieważ za każdym razem gdy likwidowałem wroga po cichu zarz pojawiali się zanim zrespawnowani goście którzy dokładnie wiedzieli gdzie jestem ( To ma być skra-danka) i zabijali mnie bez skrupułów
strzelając na pałę. Po 50x śmierci z rzędu z nerwów uderzyłem w obiema pięść mi w podstawkę pd klawiatury
wyniku czego wyleciała całkowicie z obu prowadnic.
Moim najbardziej frustrującym wydarzeniem związanym z grami jest moment kiedy włączam TVgry i za każdym razem słyszę "To nie jest zwykła poduszka..." po tych reklamach trace chęć do gry i do Ikeii. pozdro ;)
Najbardziej frustrującym momentem w grze był wyścig w kanionie z Dariusem w Need for Speed Carbon. Mając wtedy zaledwie 13 lat nie potrafiłem skończyć tego wyścigu, a co dopiero go wygrać :D Było parę momentów, w których udawało mi się wyprzedzić przeciwnika, ale zaraz wypadałem z trasy. Kiedy w końcu udało mi się wygrać to jak na złość w całym domu zgasło na chwilkę światło i mój komputer się wyłączył. Wyszło na to, że gra się nie zapisał i musiałem męczyć się z tym wyścigiem od nowa. Pamiętam, że zajęło mi to bardzo dużo czasu, a podczas wielu stresujących prób o mało nie rozwaliłem klawiatury (kierownicy oraz pada nie posiadałem). W końcu po zwycięskim wyścigu wpadłem w stan absolutnej euforii :)
Pomijając masę frustrujących momentów w początkowej fazie w deamon souls, najbardziej we znaki wdała mi się sekwencja zrzucania imperialnego krążownika na ziemie w pierwszym Force Unleashed. Akurat miałem pożyczonego pada od x360 od kolegi i realnie bałem się, że w pewnym momencie wyrwę mu gałki analogowe, albo roztrzaskam go o ziemie >.<
O przypomniałem sobie coś jeszcze, było to dość trywialne i nie powinno mi sprawić większego problemu, a jednak:/ w god of war 2 w lokacji z Atlasem, męczyłem się ponad godzinę z przeskoczeniem z jednej platformy na drugą, po tej godzinie ciągłych frustracji, zostawiłem grę na tydzień. Kiedy następny raz do niej zasiadłem przeszedłem to za pierwszym razem:|
Ostatnio przyjechał do mnie młodszy kuzyn, z którym postanowiłem zagrać w Lego Star Wars...
Doszliśmy do wyścigu na Tatooine i wtedy coś się popsuło i gra zaczęła się minimalizować i włączać przeglądarkę...
A, że na stronę startową mam tvgry to za każdym razem słyszałem tekst: "TO NIE JEST ZWYKŁA PODUSZKA"...
Naprawdę frustrujące kiedy gra minimalizuję się 5 raz i cały czas to słyszysz.. :)
Najbardziej frustrującym momentem w grach była przygoda w grze Need for Speed Most Wanted. Chodzi mi tutaj o drugą postać na czarnej liście. Do tego gościa wszystko szło dobrze. Wszystko przechodziłem bez problemu ale ten koleś miał taki tor wyścigu który przechodziłem chyba z 20 razy. W czasie jazdy z tym kolesiem ze złości uderzyłem w monitor, rzuciłem myszką o ścianę że nic z niej nie zostało, połamałem mikrofon a lampka nocna leżała za oknem. Lecz po tym wysiłku udało mi się go przejść a potem było już tylko lepiej mimo rozwalenia tylu rzeczy (monitor miał dziurę na środku) :)
Pozdrawiam
[małe wprowadzenie do denerwującej sytuacji)
Dla mnie chyba najbardziej frustrującą chwilą był pewien moment w grze Commandos: za linią wroga. Cała sytuacja miała miejsce dość dawno, gdyż posiadałem wtedy monitor 4:3, gdzie gra w Commandosa była bardzo przyjemna (dzisiaj na monitorach panoramicznych mamy albo paski po bokach ekranu, albo pozostaje nam grać w oknie). Gra była dosyć trudna do przejścia ze względu na szereg misji, gdzie musieliśmy działać albo po cichu, albo rozstrzelać 20 gromad po 4 żołnierzy z kapitanem.
Cała frustrująca akcja była związana z moim błędem. Kilka lat temu byłem przyzwyczajony, że zapisuję grę tylko na jeden slot od save'a. Miałem misję dość wymagającą związaną z działaniem szpiega i upilnowaniem aby pewien generał nam nie uciekł. Męczyłem się niemiłosiernie. Zaliczyłem kilka dead'ów, ale po pewnym czasie mi się udało. Generał został związany i przeniesiony w bezpieczne miejsce. Wychodząc szpiegiem jednak musiałem nacisnąć pewien klawisz, że szpieg zmienił ubiór na normalny i zostałem cały rozstrzelany. Po śmierci szpiega musiałem wczytać grę. Wchodzę do menu chcąc wczytać, klikam co trzeba i po chwili okazało się, że zamiast wczytać zapisałem cały stan gry. Misję musiałem rozpocząć od początku i ponownie męczyć się z wrednym generałem.
a w ramach przypomnienia znalazłem let's play'a z tego momentu.
http://www.youtube.com/watch?v=QCZJo8js6Kc&feature=plcp
Zwróćcie uwagę na to jak często gra była zapisywana.
A wiec co do najbardziej frustrującego momentu w grze to nastąpił on w grze super meat boy. Grałem na komputerze stacjonarnym ale z podłączonym padem. Zaawansowane stadium gry. Udało mi sie przedrzeć przez większośc pułapek na planszy. Ostania pułapka, najłatwiejsza wystepujaca na poczatku gry. Skupiłem się niesamowicie, i gdy przogotowałem sie do wykonania zamierzonego manewru, nagle z dupy kot mi wskoczył na kolana. Przestraszyłem sie jak nie wiem, zobaczylem jak ludek jest na początku planszy. Jak krzyknąłem i łupnąłem w biurko to wszystkie szczury pouciekały a z pająkami do dziś mam spokoj. Kot też się niesamowicie przestraszył to nie dośc że musiałem opanowac złośc to kota po kątach szukałem ...
[KONKURS] Takich gier i sytuacji była cała masa ale najlepszym momentem bądź też najgorszym był ten kiedy uszkodziłem TV przy Psx (Play Station 1) dla tych młodszych ;p
A konkretniej chodzi o grę Resident Evil 3 ;p miałem taki moment w którym przy stacji benzynowej trzeba było użyć korby a że była ona zardzewiała to pękła i głowiłem się jak tam się dostać ;p po jakimś miesiącu nerwów i uszkodzonym padzie oraz TV wpadł kuzyn i zepsuł mi całą zabawę mówiąc że powinienem użyć klucza francuskiego do otworzenia rolety -.- już nigdy więcej w nic przy nim nie zagrałem ;p miesiąc intensywnego myślenia i nerwów a kuzyn zepsuł całą przyjemność z rozwiązania tego felernego momentu...
Moim najbardziej frustrującym momentem było kiedy grałem w The first templar. Przeszedłem nawet sporo i kiedy doszedłem do lokacji z pułapkami myślałem, że zbije biurko (było szklane), ale na szczęście tylko lekko uszkodziłem :D. W grze było tyle bug-ów, że nawet kiedy się omijało pułapki one nadal mnie zabijały. Ogólnie w tej grze miałem dużo takich momentów bo ta gra miała zbyt wiele błędów :D
[22] Haha też pamiętam frustracje przy tej misji, jakie to było najgorsze :D
czekam bardzo intensywnie na Baldura :)
Wrzesień jeszcze w miarę spokojny. Bynajmniej premiery sierpnia spowodowały u mnie miły nadmiar gier, więc mam w co grać. Jedyna gra września na którą czekałem to Borderlands 2 ale teraz już sam nie wiem czy mi się to do końca podoba ;p.
Najbardziej frustrujący moment... hmm... może nie do końca frustrujący ale na pewno w miksie uczuć frustracji było wiele przy okazji przechodzenia Gunman Chronicles. W pewnym momencie na przeciw gracza pojawiała się poczwara przypominająca kalafior z nadwagą. Pamiętam że władowałem w to warzywo mniej więcej 3/4 posiadanej amunicji, rozgrzałem lufy (obie) do czerwoności. Po czym owa kreatura najzwyczajniej w świecie się odwróciła i nie śpiesząc się zanadto wgramoliła się na wzniesienie i znikła. Nigdy nie zapomnę tej wściekłości gdy stałem na środku pobojowiska z czerwoną lufą (bez skojarzeń) a mój oponent wypiął na mnie 4 litery i sobie poszedł, jak by się obraził...
Dla mnie najbardziej frustrującym momentem w grze był ten w którym przeczytałem komunikat w Medieval: Total War. Okazało się w nim że po dwóch tygodniach grania i podbiciu prawie całej europy (zostały mi tylko wyspy brytyjskie ) przegrałem ponieważ mój król tak zajęty wojną zapomniał o innych uciechach takich jak przedłużanie królewskiej linii i po prostu sobie umarł nie pozostawiając dziedzica. Pięść poleciała w monitor ale jako że byłem wtedy młodszy i miałem na nim osłonkę przeciw promieniowaniu szczęśliwie nic się nie stało :D Po tej przygodzie przez rok nie ruszyłem Medievala :)
Najbardziej napsułem sobie krwi tocząc walkę z ostatnim bossem w Ninja Gaiden 2. Podchodziłem do walki z nim kilkadziesiąt razy z nadzieją że w końcu mi się uda. Kiedy wreszcie mi się to udało(czułem się jak mistrz olimpijski :D) okazało się, że trzeba walczyć z nim jeszcze raz. Przyjmował wtedy o wiele silniejszą formę a moje punkty zdrowia nie odnawiały się... Po kilku lub kilkunastu próbach byłem tak sfrustrowany, że rzucilem padem(na szczęście obok telewizora) i trafiłem w lampkę nocną która zleciała na ziemię i krótko mówiąc rozsypała się :D Nic poważnego z padem nie stało się prócz kilku zarysowań, lampa do wyrzucenia. Pokonanie i historyczne zwycięstwo nad "Archfiendem" zajęło mi ponad 5 bitych godzin. Wtedy nie mogłem tak po prostu odpuścić i zostawić grę... pewnie teraz bym tak zrobił.
Pozdrawiam.
DMC 3 SE, Nevan, jak ja żem na nią klął, chyba z 19 razy do niej podchodziłem i za każdym razem jak miałem zrobić ostatnie pchnięcie to ta mnie łapała i zaczynała ssać -.- z nerwów rzuciłem padem o biurko i straciłem lewy analog. A ile mi zajęło zbieranie sfer żeby ulepszyć na maksa bronie, chyba każdą możliwą ulepszyłem. W końcu dałem sobie spokój i odpuściłem, jakoś po dwóch tygodniach wróciłem do gry i rozwaliłem ją samym Rebelionem z taką łatwizną, że później chciałem się zagryźć na myśl, że tyle się z nią męczyłem. To był chyba najbardziej frustrujący moment podczas grania ^^
Kiedy miałem bodajże 8 lat dostałem Raymana 2, na samiuteńkim początku trzeba było przeskoczyć przez nie lada przepaść i w żaden sposób mi to nie wychodziło. Jako biedne dziecko nie mogłem nacieszyć się grą która zatrzymywała mnie już na samym początku. Frustracja była nieziemska.
Daggerfall - każde 30 minut gry bez crashu było podejrzane i przyprawiało o trzęsące dłonie i panikę, że za chwilę gra się wysypie...
Najbardziej frustrująca była dla mnie walka w Kingdom Hearts z Sephirothem (jak dla mnie najtrudniejszy boss w grze). Próbowałem go pokonać kiladziesiąt razy, ale miał zbyt duży zasięg ataku, kilka pasków zdrowia, zadawał ogromne obrażenia oraz był bardzo mobilny. Dosłownie rzucałem padem za każdym razem jak padałem po kilku ciosach. Zdarzało sie, że już go prawie pokonałem, ale jak to w starszych grach im bardziej uszkodzony boss tym jest silniejszy i dochodzą mu nowe ataki i właśnie wtedy najbardziej się denerwowałem. W końcu przestałem próbować, ale zapisy jeszcze mam więc nie zaszkodzi spróbować znowu po latach :)
Zabicie "śniącego" w "Gothic" gdy trzeba było zabić "Vattaq-Hashor" szamana orków który był w świątyni "Śniącego" .
Miał taką runę o nazwie "Pirokineza" która zatrzymywała "Bezimiennego w miejscu i po użyciu jej przez szamana zrzerała strasznie dużo punktów zdrowia. I było bardzo ciężko z ty aby go pokonać. Wtedy bardzo często sie denerwowałem i po któreś tam próbie która mi sie nie udała uderzyłem z całej siły w monitor od komputera który prawie sie zepsuł. oczywiście potem sie przestraszyłem bo przez chwile włączył mi sie black screen. taka była moja przygoda z "Gothic".
Pozdrawiam
Tak staram sobie przypomnieć i chyba top 1 najbardziej frustrujących momentów będzie ostania misja w Project IGI. Bez saveów trzeba przejść wnętrze fabryki, później sieć tuneli a na koniec rozwalić bossa. Jak udawało mi się dotrze w pobliże końcówki raz na wiele podejść to już ledwo żyłem ze stresu. Ale udało się.
Za to nigdy nie udało mi się pokonać ostatniego bossa w Knights of the Temple.
Z mniej frustrujących ale również zapadających w pamięć wymienię również wyścig z Mafii (ale podłączenie joysticka rozwiązało problem), oraz walkę z bossem z Beyond Good & Evil gdzie w trakcie walki odwracane było sterowanie klawiszami (odwracałem wtedy klawiaturę ;)
Pamiętam za małolata gdy grałem razem z tatą w Turok'a: Dinosaur Hunter, to pamiętam, że gdy walczyłem z jakimś bossem to męczyłem się coś blisko koło 2 miechów, kosztowało mnie to spalone do ostatków nerwy, jakąś starą klawiaturę, bo na nią pod wpływem gry i uderzeniem w stó wylałem pepsi. Na szczęście z pomocą przybył sąsiad i pozamiatał bossa jak chciał :-).
Jako,że nawiązaliście w programie do Mafii przypomniał sami się moja przygoda z tą grą :)
Pierwsza misja, czyli uciekanie taksówką. Podchodziłem do tej misji tyle raz, że nie potrafiłem już ścierpieć :(
Krzyczałem, waliłem pięścią w stół i wymachiwałem rękami. W końcu zrezygnowany po kilku dniach prób odpaliłem misję, jadę tą taksówką i nagle przejechałem między dwoma jadącymi na siebie po osobnych torach tramwajami, a samochód wrogów uderzył w nie, i od razu został zniszczony. Ze śmiechu się rozpłakałem i przez to zagapiłem się i wpadłem na budynek zabijając Paulie'ego. Klawiatura już nie wyszła z tego xD
Odpowiedź na konkurs.
Najbardziej frustrującą grą w jaką grałem było Operation Flashpoint Cold War Crisis.Muszę dodać że był to mój pierwszy fps w jakiego grałem :p Później jak grałem w jakiegoś Delta Force helikopter w ogniu to dziwiłem się czemu to takie łatwe.Najbardziej frustrująca misja ( przynajmniej jaką pamiętam) polegała na wyeliminowaniu obrony przeciwlotniczej, zdobyciu miasta w którym jeździł transporter opancerzony, udaniu się do drugiego miasta, znów wyeliminowaniu obrony przeciwlotniczej i wezwaniu wsparcia śmigłowców.
Pamiętam że mój żołnierz nie miał rakietnicy a zanim mogłem ją zebrać po sojusznikach sam przeważnie nie żyłem(albo większość mojego składu nie żyła).
W końcu doszedłem do rozwiązania że trzeba utłuc swojego. zabrać mu wyrzutnie i zesnajpować snajpera i obronę przeciwlotniczą(chyba szyłka się nazywała) z daleka.
Pamiętam że można było zapisać raz na misję.Później się dowiedziałem że można było to oszukać:(
FIFA, tak samo z resztą jak PES, mają dziwną tendencję do mieszania w 90. minucie meczu. Tak, jakby któryś z programistów na przekór wszystkiemu gdzieś tam zaprogramował NPC nadprzyrodzone zdolności objawiające się po upływie regulaminowego czasu gry w sytuacji, gdy wynik dla maszyny jest niekorzystny. Ma miejsce wtedy tzw. akcja nie do zatrzymania. Choćby nie wiem co robić, nie zatrzyma się zawodników drużyny przeciwnej i oczywiście pada gol. Ma to miejsce dość często, bo na przestrzeni jednego sezonu zdarza się z 4, 5 razy. Jednego razu w półfinale albo finale Pucharu Polski grając Lechem miała miejsce taka akcja. No cóż... Do dziś mój stolik z IKEI z piękną, szwedzką okleiną typu czerń ma rysy po rzuceniu na niego z dość znacznej odległości i ze znaczną siłą telefonu, który akurat był pod ręką. Napomnę, że od niedawna jestem szczęśliwym posiadaczem już nowego telefonu a cała akcja oczywiście nie miała nic wspólnego z tym. ;-)
Niewiele osób zapewne kojarzy taką grę jak Grouch - pochodziła ona jeszcze z czasów, kiedy wymierające dziś platformówko/zręcznościówki znajdowały większe uznanie wśród szerszego gremium graczy. Prosta historia zwykłego barbarzyńcy, który ma uratować wybrankę swego serca, porwaną i więzioną przez zastępy orków wiąże się dla mnie z najtragiczniejszą historią moich pierwszych podrygów w świecie elektronicznej rozrywki. Samo wspomnienie tych chwil wyzwala we mnie nie tyle, co agresje a głębokie zażenowanie i świadomość nieuchronnej zguby. Prosta mechanika rozgrywki polegająca na wciskaniu klawisza myszki odpowiedzialnego za atak i wybrania kierunku, w którym ma on zmierzać, jakże trywialna powiecie, okazała się groteskowym śmiechem samego diabła z najniższych czeluści piekieł!!! Otóż zawsze, ale to zawsze następował moment, w którym, po spotkaniu z podstawowym przeciwnikiem (niestanowiącym w zamyśle twórców żadnego wyzwania dla naszego dzielnego bohatera) - szczęka zaciskała mi się niczym imadło a o czy wychodziły wściekle z orbit. Dochodząc do meritum - w grze istniała możliwość pozbawiania napotkanych adwersarzy kończyn zarówno dolnych jak i górnych pojedynczym cięciem miecza... Moim problemem było to, że po odrąbaniu obu nóg przeciwnik nie umierał - to by było za proste... wlókł się za nami po ziemi nie odpuszczając niezależnie jak daleko w głąb mapy się udawaliśmy, jednocześnie waląc nas toporem, jeśli tylko pozostawaliśmy w jego zasięgu. Powiecie, że "można go przecież ubić mieczem"; niestety twórcy nie przewidzieli zadawania ciosów w dół/ku ziemi!!! A więc, za każdym razem już po pierwszej walce byłem notorycznie śledzony przez niedobitka, który niczym Czarny Rycerz od Monty Pytona nie zważając na stan fizyczny swego ciała nadal chciał walczyć. Ucieczka bezcelowa, wieczne fatum nad moim losem oraz długo nawiedzające moje sny znajome szuranie zwiastujące, że ON wciąż za mną podąża!!!
To były w swoim czasie moje granice frustracji, jako 12 latka, tortura niewyobrażalna i oby nikt jej już nie doświadczył...
Ciekawy temat! W odcinku wspominaliście o Tekkenie i akurat mi przyszło szerzej zaznajomić się z jego piątą częścią. W Story Modzie ostatnim przeciwnikiem był Jinpachi Mishima, taki dziadek będący seniorem rodu najważniejszych antybohaterów serii. Dotąd nie przypominam sobie bardziej frustrującego bossa od niego. Facet tuż przed walką przechodził mutację i na jego brzuchu wyrastała wielka paszcza. Gdy przychodziło z nim walczyć i już wydawało się, że moja postać wygra rundę, z paszczy Jinpachiego wydobywał się ogień który z miejsca odbierał całe życie mojego zawodnika. I tak za każdym razem bo nie byłem w stanie ogarnąć jak uniknąć tego ciosu- po prostu bezradne patrzyłem na pierwszą, dziesiątą, czterdziestą ósmą śmierć. Pojedynek musiałem wygrać wiele razy żeby przejść story każdym wojownikiem, praktycznie za każdym razem miałem ten sam problem. Pierwszy pad który rozpadł mi się w dłoniach dokonał żywota właśnie w trakcie jednego z takich starć.
Dla mnie najbardziej frustrujący moment pojawił się w grze Salammbo. Kiedyś w PLAYU (tej gazecie) się pojawiła. Ci co grali wiedzą, że aby się poruszać klikało się kursorem którą była taka ręką kościotrupa. I najgorsze było to że była misja że trzeba było uciec przed smokiem i polegało to na tym, iż przeklikiwałeś ekrany po kolei a ja mając 7,8 lat za cholerę nie mogłem tego zrobić i pamiętam że 10 raz próbowałem znowu mi sie nie udało, przywaliłem w klawiaturę aż shift mi się wgniótł, a smok i tak mnie dorwał . Ach stare, dobre czasy :D
Grając w Medal of Honor: Frontline trafiła mnie jedna z największych nerwic jakie miewałem. Ostatnia misja gdzie wychodząc z jakiegoś bunkra( lub coś podobnego) trafiam na grupę kilkudziesięciu lub ponad 100 przeciwników( może przesadzam ale mogli się ciągle respawnować jak to czasem bywa...). Męczyłem się z tym parę godzin. Za Chiny nie wiedziałem co zrobić. W pewnym momencie tak się wk....wiłem, że jak przywaliłem w blat biurka( a coś z tyłu było popsute) to po prostu, wszystko na biurku, wliczając oczywiście monitor podskoczyło. Monitor się przewrócił ale całe szczęście nic się z nim nie stało ;)
Mnie załamała pierwsza walka z Cesarzową w Prince of Persia Warrior Within ;/
mi sie Borderlands w ogóle nie podobało... może z dwójką będzie lepiej...
Dla mnie najbardziej frustrującym momentem w grach była walka z olbrzymim ognistym żółwiem na koniec misji w latającej fortecy w Ninja Gaiden II. Przed tą walką należało wygrać starcie z jednym z „głównych złych” gry, czyli z Genshinem. Walka była dość ciężka i straciłem sporo leczących ziół, mimo to w miarę szybko go pokonałem i wtedy rozpoczął się koszmar. Po tej walce lądowało się na ziemi i bohatera natychmiast atakował olbrzymi żółw. Sam w sobie może nie był zbyt trudny, ale pokonanie go kosztowało mnie kilka prób. Zadowolony po „wyzerowaniu” paska życia odłożyłem pada, a tu nagle wybuch o sile jakiejś bomby atomowej i bohater leży martwy. Za drugim razem próbowałem jakoś odsunąć się od cielska pokonanego potwora – wszystko na nic, kolejne próby też nic nie dały. Wkurzony sprawdziłem na Youtube co należy zrobić – okazało się, że po śmierci bossa należy trzymać wciśnięty blok (bohater osłania się lichą kataną, a nie jakąś potężną tarczą!), by zniwelować siłę uderzeniową tej megabomby! To było jakieś chore, sam nigdy bym na to nie wpadł.
Moim najbardziej denerwującym przeżyciem był prosty mecz w League of Legends :D, mianowicie wtedy gdy grałem to bodajże Soną. Wraz z kolegą poszliśmy na topa ( nasza strategia on walczy ja go leczę ), no i to właśnie wtedy to spotkałem się z Dariusem z którym walczyliśmy do 6 lvl. Potem jak się wdaliśmy w walkę prawie go zabiliśmy ale nas Malphite zgankował. i tak zacząłem ginąć i ginąć, taki byłem zdenerwowany już że zacząłem krzyczeć ze złości miałem ochotę przywalić w klawiaturę z 5 razy myszkę wyrzucić przez okno a w monitor przywalić pięścią i to solidnie. Za każdym cholernym razem gdy próbowałem go zabić z kolegą to on zabił nas z ulti po prostu myślałem że, rozwalę komputer siekerą :D ( na serio żal by mi było więc tylko rzuciłem pudełkiem od Medal of Honor o ziemię ). NO po 30 minutach gry którą cudem wytrzymałem przegraliśmy, ale w następnej rundzie to ja grałem Dariusem i wrogowie się niestety nie ucieszyli :D
Pozdrawiam :)
Old King Allant z Demon's Souls. Koleś skosił mi na stałe swoim Soulsucker'em dwa poziomy doświadczenia w jednej walce i co można się domyślić później zabił. Co więcej, pułap doświadczenia do odzyskania poprzednich dwóch poziomów doświadczenia proporcjonalnie się nie obniżył, a pozostał ten sam jak z przed walki. Od tego momentu posiwiałem i wyglądam zupełnie jak False King.
Odpowiedz Konkursowa: Ninja Gaiden II jej przejście to była mordęga, a finałowy boss to było coś co zostało mi w pamięci po dziś dzień, niby walka była prosta i krótka ale ile się przy niej nerwów najadło, szczególnie gdy przeciwnikowi została kapka życia a ja ginąłem. Przy tej grze starłem do granic możliwości lewy triger mojego pada do Xboxa 360, ślad został do dziś przypominając mi o tej grze każdego dnia.
Moim najbardziej denerwującym momentem w grze jest zakończenie mafii 2. Czekałem na tą grę z 5 lat czytałem wszystkie news i kiedy odpaliłem grę to aż do zakończenie było wszytko ok. Aż do tego dramatycznego końca. Najgorsze zakończenie jakie chyba widziałem. Cały miesiąc zastanawiałem się dlaczego takie a nie inaczej (wcale nie przesadzam ogromnie zawiodłem się). Rozumiej ze to nie tak kiepskie zakończenie (np. główny bohater nagle się obudził i zrozumiał ze to tylko sen), ale błagam was to miała być gra o prawdziwej mafii z interesującą fabułę i epickim zakończenie rodem z filmów o mafiozach takie jak w mafii 1 gdzie nie mogłeś wyjść z podziwu.
Pozdrawiam
Grając parę lat temu w Warcraft III Frozen throne ostatnia misja , w której trzeba było przechwycić 4 obeliski , wcześniej niż Illidan ... Nie wiem jakim cudem ale do dzisiaj nie przeszedłem tej misji bez kodów , za co mi wstyd a próbowałem z 50 razy .Samą grę przechodziłem z 5 razy ( bo jest super strategią ) Ale zawsze by przejść musiałem ratować się wpisując coś na nieśmiertelność albo złoto .... raz był już przełom gdy przejąłem 3 a czwartą bazę zniszczyłem całkowicie wraz z armią Illidana i już się cieszyłem aż to nagle nie wiem jakim cudem po 30 sek Illidan z armią przybyli jeszcze raz do mnie w trakcie przejmowania ostatniego obelisku i tuż przed końcem niszczy moją garstkę armii i zabija Artasa , w tym momencie nie wytrzymałem i rzuciłem kubkiem z biurka w drzwi , niestety ale i kubek i szyba w drzwiach się rozbiły - konsekwencja tydzień kary na kompa....;/ Kurde chyba spróbuję jeszcze raz , bo wstyd ...
Mój najbardziej frustrujący moment w grze.
Chyba misja na parkingu w grze driver.
To był koszmar ile kroć próbowalem zawsze mi sie nie udawało, a kiedy brakowało mi tylko troszeczke do zaliczenia i nie udawało się miałem ochote zrównać tą gre z ziemią. Przechodziłem tą misje pare kilka dni i nie miałem wtedy dobrej miny kilka klawiszy mi się popsuło. Kiedy się udało to z radości skakałem istne szaleństwo byłem z siebie dumny.
Moim najbardziej frustrującym wspomnieniem związanym z grami wideo, była moja pierwsza styczność z seria Football Manager, dokładnie była to część oznaczona numerkiem "2009", w którą zagrywałem się jeszcze na dość słabym sprzęcie. Początkowo strasznie irytowało mnie automatyczne zapisywanie się gry, które wykonywało się co tydzień (czasu gry) i na moim starym blaszaku trwało kilkanaście dobrych minut, więc nie chcąc tracić czasu na zbędne czynności, całkowicie wyłączyłem tą opcje. Gra wciągnęła mnie na tyle, że przesiedziałem przy niej praktycznie 21 godzin z, krótka przerwą na drzemkę podczas, której nie wyłączyłem kompa nie chcąc tracić czasu na ponowne jego odpalenie. Moją wspaniałą serie wirtualnych zwycięstw i sukcesów niestety brutalnie przerwał spadek napięcia i po resecie mojej maszyny, zamiast wrócić do mojej kochanej drużyny z, którą kończyłem już drugi sezon, z powrotem znalazłem się w drugim tygodniu gry i przygotowaniach przedsezonowych. Po tym incydencie dałem sobie spokój i już nie wróciłem do gry.
Patrzę na to trochę inaczej. Nie mam jednej konkretnej gry która irytowała mnie do takiego stopnia, że mógłbym go wyróżnić. Dla mnie najbardziej frustrującymi momentami w grach są nie długie i trudne starcia z potężnymi bossami we współczesnych grach, a powroty do starych, bezwzględnych lecz przez swą bezwzględność jakże pięknych gier. Każdy kto odpalił sobie kiedyś po latach ulubionego RPGa i przewijał wszystkie dialogi tylko po to żeby "zaliczyć" daną rozmowę i na koniec przez zbytni pośpiech poprosił NPCa o powtórzenie Jeszce raz wszystkiego od początku wie co mam na myśli. Każdy kto zginął, a nie zasavewował, w czasach gdy nie było autosave-ów zna ten poziom frustracji którzy przepływa całe ciało, który wzbudza chęć zniszczenia najbliższego otoczenia a w szczególności komputera. W grach tego typu czasami trzeba było się wracać kilka godzin po pieprzony kluczyk tylko dlatego, że chciało się otworzyć jakąś konkretną skrzynie z item-em. A najgorsze było uczucie, że tak na prawdę nikt nas do tego nie zmusza, ale chęć posiadania potężnego miecza była lub brakującego hełmu z zestawu całej zbroi była zbyt potężna. Czasami trzeba było odstawić daną grę na kilka godzin, bo poziom zniechęcenia i frustracji był zbyt wielki, ażeby kontynuować rozgrywkę. Mógłbym wymieniać jeszcze dalej, ale tak wypisując te sytuację, zaczyna mnie ogarniać dziwne uczucie i bez powodu mam ochotę znowu cisnąć klawiaturą za okno. I zupełnie nie rozumiem dlaczego myśl o tym wprawia mnie w radość. Widocznie taka już dola hardcore'owego gracza.
Pamiętam jak grałem w Planescape: Torment strasznie się wciągnąłem w tą grę tak więc przechodzę ją sobie aż doszedłem do momentu w którym trzeba było pomóc urodzić jakiejś istocie, rzeźbie czy czemuś takiemu najpierw spędziłem chyba godzinę żeby znaleźć miejsce w którym kursor myszki zmieniał się w coś z czym można było zajść w interakcje bo coś mi tam wcześniej mignęło. Kiedy to wreszcie znalazłem okazało się że do wykonania zadania potrzebny jest młotek i łom który wcześniej sprzedałem czy wyrzuciłem tak więc szukałem tego młotka i łomu po całym świecie u kupców w skrzyniach na mapie gdzie wyrzucałem sprzęt i nic a u kupców nie szło znaleźć tego (młotka na pewno) bo przecież takiego unikatowego przedmiotu nie da rady nigdzie kupić. Wtedy dałem sobie spokój z tą grą. Możliwe że miałem tak samo kiedy kilka lat później grałem w to jeszcze raz.
Ciasny korytarz, pędzę przed siebie, wszędzie mrok, słyszę kroki wroga... Pozbawiona kończyn moja postać z ogromną trudnością próbuje uciekać przez oponentami. Prowadzony przez "drogę" z kropek na ziemi staram się wydostać z przeklętego labiryntu. Widzę za sobą dwóch przeciwników, z obku jeden próbuje mi odciąć drogę, o ułamek sekundy udaje mi się go ominąć po czym dochodzę do upragnionego bonusu. Teraz to ja jestem zwierzyną. Natychmiast zawracam i zaczynam gonić moich prześladowców. Rzucam się na nich i siłą własnych szczęk rozrywam na kawałki pierwszego, potem drugiego przeciwnika. Zjedzenie ich to jedyne wyjście. Został jeszcze jeden. Z całych sił staram się do niego dotrzeć, jeszcze kawałek, kilka centymetrów, powoli moja moc "pożerania" wrogów się kończy. Ale zdążę, muszę, nie mogę teraz odpuścić. I JEB! Wróg zawraca i w ułamku sekundy moja przygoda się kończy. Zawsze mnie frustrowała tak śmierć w PACMANIE :/
Super meat boy w tej grze było pełno flustrujacych momentów prawie w kazdej misji z nerwów zaczynałem mocniej naciskać klawisze. A najgorszym momentem była walka z bosem powtarzalem ją setki razy. Po jakims czasie oczy wychodziły mi na wieszch ale grałem dalej i już nawet zaczołem uderzac w klawiature nie mogłem wytrzymac że za każdym razem mi sie nie udaje . Podczas tych zmagań wylałem z trzy szklanki soku i nie zjadłem siadania który leżał aż do wieczora. potem postanowiłem odpocząć by następnego dnia znowu stoczyć walke męczyłem sie 4 dni ale warto było bo w końcu sie udało pokonalem niemożliwe
Parę lat temu gdy już byłem prawie pełnoletni byłem u swojej ciotki. Jej syn a mój kuzyn (sześcioletni), miał na swoim komputerze taką gierkę disneyowską, Iniemamocni. Na jego sprzęcie wśród wszystkich Królików bystrzaków i Matmoludków ta pozycja była najciekawsza i z braku laku odpaliłem sobie tą gierkę. Grało się całkiem przyjemnie do momentu walki z bossem taką wielką, turlającą się piłką. Chyba przy żadnej grze się tak nie nawyklinałem. Dopiero chyba po dwudziestej którejś próbie zatukłem dziada i odetchnąłem z wielką ulgą. Dumny z siebie grałem dalej aż do momentu kolejnego bossa. Jak się okazało, że to jeszcze bardziej wredna kula w cholerę wyłączyłem komputer. Mój kuzyn, który cały czas przyglądał się mojej grze skomentował to tylko, że później jest jeszcze trzecia taka ale z nią to już mu musiał pomóc tatuś. Ze świadomością, że jestem o klasę gorszy w grach od prawie 3 razy młodszego chłystka ode mnie wyszedłem na zewnątrz ukoić zszargane nerwy świeżym powietrzem.
Wiele było, w których chciałem rozładować agresję na padzie czy na klawiaturze, ale najtrudniejszy moment kojarzy mi się z Wieżą Wyzwań z Mortal Kombat 9. Ma się jeden pasek zdrowia, a do pokonania czterech potężnych przeciwników: Gyro, Kintaro, Millene i Shao Khan'a. Grałem przeważnie Smok'iem ale gdy już przegrywałem kilkunasty raz sięgnąłem bo innych bohaterów, ale z każdym uzyskiwałem podobny rezultat, lub gorszy tzn. zabijałem co najwyżej Gyro i Kintaro może kilka razy Millene(ale bardzo rzadko). I w tych momentach mój poziom frustracji sięgał zenitu, ale to co się stało później jeszcze bardziej mnie wnerwiło, samo przegrywanie nie było o tyle wredne co ten fakt. Okazało się, że gdy umrze się wystarczającą ilość razy z ręki przeciwnika to przy następnym monstrum do pokonania będzie się już odnawiał pasek. Tylko, że gdy widziałem w poprzednich razach, że już w połowie wyzwania mam 1/3 hp to dawałem retry i tak w kółko no a przez powtarzanie nie odnawiało się te życie. I zniechęcony, agresywny i zniszczony psychicznie wyczytałem, w necie, że trzeba ginąć, żeby się to zdrowie odnawiało. Dzięki temu przeszedłem to wyzwanie w jakieś 20 min tracąc wcześniej kilka godzin na tragiczną walkę z tym gorylami.
Najbardziej frustrująca jest dla mnie gra w Ife. Ni cierpię, kiedy grając z kimś, stwarzam całą mase sytuacji, ciągle atakuję, gram praktycznie w polu karnym przeciwnika, a piłka nie chce trafić w światło bramki. Mojemu przeciwnikowi wystarczy natomiast jeden, nawet przypadkowy strzał i pada gol. Bardzo nie lubię przegrywać w taki sposób. Przez to uszkodziłem juz pady i parę rzeczy w pokoju :p.
Najbardziej denerwującym i źle wpływającym na moją psychikę (jako gracza) wydarzeniem było przegranie turnieju w Battlefield 3 na platformie PS3. To wszystko wydarzyło się podczas finałowego spotkania, gdy mój pad "odmówił posłuszeństwa". Po ostrej wymianie ognia mój "czarny koń" zassał "O" przez co mój żołnierz ciągle strzelał i zdradził naszą pozycję w ostatniej rundzie. Najlepsze w tym wszystkim było to, że nie miałem zapasowego pada i prawie przez tydzień byłem odłączony od konsolki co doprowadziło do rozpadu drużyny. :(
Długo mógłbym wymieniać, ale jest jedna taka gra w którą uparcie grałem mimo iż jedyne na co zasługiwała to natychmiastowe usunięcie z dysku.
Cała historia zaczęła się na początku lat 90. Jako kilkuletni dzieciak uwielbiałem Wojownicze Żółwie Ninja i gdy raz w miesiącu rodzice zabierali mnie do sklepu z grami, zobaczyłem grę na PC z nimi w roli głównej. Cóż radość była ogromna, gra z moimi ulubieńcami, co było właściwie spełnieniem marzeń. Rzeczywistość była niestety zgoła inna. Gra o której mowa, była wyjątkowo kiepskim portem niesławnej gry z NESa, o czym wówczas nie miałem zielonego pojęcia. Liczyło się to, że była gra i były żółwie.
Gra była zła, mówiąc delikatnie. Okropne sterowanie, paskudny level design i absurdalny poziom trudności. Jednak mnie to nie zrażało, były żółwie to trzeba było grać. Po kilku miesiącach udało mi się w końcu dotrzeć do trzeciej mapy i tak już niestety zostało. Nie byłem w stanie jej ukończyć, choć zwiedziłem wielokrotnie całą lokację i próbowałem najróżniejszych metod. Przez długi czas wracałem do tej gry, aż po pewnym formacie dysku, okazało się, że dyskietka na której była zapisana przestała działać.
Po wielu latach dowiedziałem się, że pecetowy port tej gry był tak zabugowany, że trzeciej mapy nie dało się przejść nie stosując cheatów w celu ominięcia jednej uszkodzonej lokacji.
Tej grze można było wiele wybaczyć. Ba, to była nawet przyzwoita gra przymykając oko na solidne mankamenty. Jednak nie pamiętam sytuacji, bym tak usilnie próbował przejść jakąkolwiek grę, próbując naprawdę wszystkiego, by po latach dowiedzieć się, że to było po prostu niewykonalne.
BONUS:
"Recenzja" wersji na NES w wykonaniu AVGN:
http://cinemassacre.com/2006/06/29/teenage-mutant-ninja-turtles/
Recenzja wersji PC w którą grałem
http://www.pixelships.com/adg/ep0013.html
z cyklu Ancient Dos Games.
Przy okazji polecam AVGN jak i Ancient Dos Games każdemu kto jest zainteresowany starymi grami. Pierwszego nikomu nie trzeba przedstawiać, ale cykl Ancient Dos Games tworzony Krisa Asicka powinien przypaść do gustu tym, którzy wychowali się na starych grach DOSowych.
Najbardziej frustrujący moment to walka z Psycho Mantisem w Metal Gear Solid na PSXa !!!!
Jak można tak nienawidzić gracza !! Rozwaliłem pada próbując zabić tego pajaca…
Co za człowiek wymyślił taki sposób pokonania wroga !! Zmiana pada na drugi slot …
Do dziś mam to w pamięci a mam 26 lat …. Sick bastard !!!
Dla mnie najbardziej frustrującym były walki z bossami w AFRO SAMURAI. Poziom trudności był obrzydliwie nieregularny. Pierwszy boss był prościutki, za to natomiast w drugiej misji męczyłem się niemiłosiernie z kolesiem, który miał miotacz ognia i załatwiał nas na hita. Przy tym zniszczyłem pada od Xbox'a waląc nim o podłoge i wyzywając twórców gry za cholerny poziom trudności. W końcu udało mi się przejść tego boss'a (z padem sklejonym taśmą izolacyjną ;) ] . Ale i tak najbardziej wspominam ostatniego bossa . Przed nim była strasznie zagmatwana lokacja która wykończała nasz umysł i zręczność, a potem miałem walczyć z jakimś koksem który się teleportował za naszymi plecami i wbijał w nie miecz. Byłem już tak wykończony i zdenerwowany , na dodatek uciekał mi przycisk B na padzie (wchodził do obudowy). Po dwóch godzinach męcząc się z ostatnim bossem i go jakimś cudem pokonując mogłem odstawić tą diabelską produkcje na pułke i iść do sklepu po nowego pada tym razem przewodowego ;) . Ach te japońskie gry nigdy nie zapomne tego zdarzenia!
Zdecydowanie największą trudność sprawiło mi wykonanie areny "Shock and Awe" w grze Batman Arkham Asylum na ps3...Nie dość, że na każdego przeciwnika trzeba było stosować inne taktyki, nie dać się uderzyć, nie przerywać combo, nie dopuścić żeby nikt nie doszedł do skrzynki z karabinem maszynowym to jeszcze zdążyć pokonać tych 30-40 przeciwników przed upływem czasu około (1 minuty) ponieważ podłoga po upływie czasu naelektryzowała się i zabijała wszystkich dookoła wraz z Batmanem...nie wspominając o tym, że musiałeś to zrobic 4 razy i zdobyć odpowiednią ilosć pkt..Siedziałem równe 2 tyg na jednej porąbanej mapie w grze żeby zdobyć platynę na ps3..Hura życie towarzyskie.
Kiedy byłem młodszy to najbardziej frustrująca była ucieczka przed panterami w grze Nowe Szaty Króla. Powtarzałem ją chyba sto razy, a i tak nie mogłem przed nimi uciec. Tak się zdenerwowałem, że uderzałem za każdym razem w klawiaturę przez co przestała poprawnie funkcjonować a ja skończyłem z graniem we wcześniej wspomnianą grę.
Gry singlowe (zwłaszcza te współczesne) rzadko mnie wkurzają (bo prawie wszystko można przejść przy 2-3 podejściu a przegrana nie rodzi większych konsekwencji). Był jednak pewien wyjątek, przez który miałem ochotę wypierdzielić monitor przez okno. Chodzi o... The Force Unleashed na PC, a konkretniej o scenę, w której musimy strącić z orbity imperialny gwiezdny niszczyciel. Nie dość że machałem myszą jak debil (właściwie nie mając pojęcia co robię, bo oznaczenia na ekranie było cholernie niejasne!!!) by przesunąć okręt choćby o milimetr, to jeszcze cały czas molestowały mnie te durne myśliwce!!! (kolejna fala dosłownie co 5 sekund). Do dziś mnie skręca jak sobie to przypominam.
Niemały źródłem frustracji (dosłownie ociupinkę mniejszym niż TFU) był dla mnie pierwszy Prototype.
System walki został tak zaprojektowany, że pod koniec wpadałem bez przerwy w tak zwane (przeze mnie ;d) "ciągi obrażeń". Na przykładzie:
Mercer obrywa rakietą prosto w twarz i pada na ziemię (w tym czasie tracę kontrolę nad postacią). Po chwili podnosi się (automatycznie), ale na ułamek sekundy przed odzyskaniem nad nim kontroli, waliła w niego kolejna rakieta, sprawiająca że znów padał na ziemię i ponownie traciłem kontrolę nad bohaterem (czyli de facto nigdy jej nie odzyskałem...) - i tak aż do śmierci... Pod koniec gry (gdy liczba przeciwników szła w setki) myślałem że mnie szlag trafi!
Jakiś dobry czas temu grając w gre o Rycerzu nazwy dokładnie nie pamiętam lecz mało ważne, gdyż to było jakieś 8-9 lat temu grając na padzie dość długo nagle przestał działać mi pad nie wiedziałem co sie dzieje po kilku minutach doszedłem że pad sie odłączył. Gdy go podłączyłem moje oczy ujrzały blue-screen ogarneła mnie Furia bo nie zapisałem gry. Uderzyłem tak mocno w biurko że monitor spadł na klawiature. Po poustawianiu wszystkiego i zrestartowaniu komputera okazało sie że system padł i pozostało tylko instalowanie odnowa systemu, w tym momencie znów ucierpiał monitor lecz teraz nie wyszedł z tego cało, połamała sie obudowa. Finał był tego taki że gry nie przeszedłem i zostałem z uszkodzonym monitorem a wtedy byłem jeszcze nastolatkiem więc kara mnie nie omineła.
Batman: Zemsta - Ta gra spełniała mi sen z powiek. Dostałem ją jakoś w prezencie. Świetnie mi się grało, do pewnego momentu, a mianowicie - Była tam taka misja, w której Człowiek Nietoperz gonił kogoś Batmobilem. Jakbym nie próbował tak tego nie dało się przejść. Podchodziłem do tego przez pół roku. Uszkodziłem dwie klawiatury, a na sam koniec połamałem płytę. Mam nadzieję więcej nie zobaczyć tej gry, bo działa na mnie jak płachta na byka.
Pamiętam właśnie jak rozwaliłem klawiaturę przy wyścigu w Mafii pierwszej, tak się męczyłem że za którymś razem uderzyłem pięścią w klawiaturę i ta przestała odpowiadać na naciśnięcia przycisków i musiałem czekać na nową klawiaturę aby przejść ten wyścig i już później panowałem nad sobą, też miałem podczas fify 12 na ps3, gdy przegrywałem mecz w którym nic mi nie wychodziło po prostu przeciwnik był dużo słabszy, lecz oddawał jakiś tam strzał i padał gol, więc za którymś tam razem się zdenerwowałem i rzuciłem padem w krzesło na którym stała kamerka do ps3 o nazwie Play Station Eye i ten głośniczek co jest na górze został wgięty, a w padzie coś tam latało jakby się coś odłamało, ale działał :).
Pozdrawiam
Rzecz miała miejsce w 2003, gdy to internet na większości terytorium Polski był tylko przez modem, ale z sąsiadami zainwestowaliśmy w dsl podzielony kablami miedzy domami. Pewnego dnia odkryliśmy, że możemy grać między sobą na LAN-ie więc się zaczęło ciupanie po kilka godzin dziennie w Medal of Honor Allied Assault i jeszcze z mirofonami. Flame leciał straszny. Miałem takiego sąsiada który strasznie dobrze radził sobie ze Springfieldem i w pewnym momencie gdy zginąłem chyba z 10 raz z rzędu od niego z całej siły przywaliłem pięściami w klawiaturę z dodatkiem soczystego KUR*******************AAAAAAAAAAAAA(podobno nie było trzeba mikrofonu bo słyszeli wszyscy sąsiedzi)...w każdym razie po tym uderzeniu przyciski w klawiaturze zapadły się do środka bo połamałem podstawki pod nimi. Swoją drogą kiedyś ten sam sąsiad rozwalił swoją myszkę gdy rzuciłem w niego młotem w grze Rune...ale to już zupełnie inna historia :)
Najgorsze co mi się przytrafiło w grach to walka z Gaping Dragonem w Dark Soul u kolegi na PS3. Było to pewnego pieknego dnia gdy w wolne sobotnie popołudnie znajomy zaprosił mnie na partyjkę w DB Ragin Blast 2 a skończyło się na 10h sesji przy "super grze przez którą nie mogę już normalnie funkcjonować" (jak mówił znajomy). Jako fan uniwersum DB byłem początkowo zawiedziony takim obrotem spraw no ale inaczej być nie mogło, po 3 godzinnym tutorialu n/t chodzenia, atakowania i lockowania wrogów (nie grałem w poprzednią część i nie miałem styczności z tytułem prędzej) oraz kilkunastu śmierciach i straceniu kilku setek dusz dotarliśmy do bossa z Depth'sów. Jak to już się zdąrzyłem przyzwyczaić umarliśmy podajże z 7 razy - niby można by się wściec ale to 8 raz był najgorszy. Ostatnia walka przyniosła Nam nową taktyke - brak zbroi, walka stylem dwuręcznym i uniki oraz hint z neta o wrażliwości "krokodylo-smoka" na elektryczność. Uzbrojony w "super miecz" posypałem go "jakimś" proszkiem dzięki czemu zadawał dmg od błyskawic i ruszyłem nie świadomy tego co mnie czeka na potwora. Walka była długa (z 15 min na oko), pad spocony (kto grał ten wie dlaczego), a ja właśnie straciłem ostatnią butelkę życiodajnej wody. Gad posiadał już około 1/8 paska zdrowia a moja postać była skoczna jak nigdy - już się cieszyliśmy jak na rozdaniu cukierków w przedszkolu gdy nieoczekiwanie super six axis DualShock 3 chyba nie wytrzymał tego co się działo na ekranie i się bezczelnie rozładował. Skończyło się to oczywiście śmiercią (drugi pad leżał 2 metry od Nas na biurku!), rozsypaniem paluszków (ku uciesze psa), rzuceniem pada na kanape i wyjściem się przewietrzyć. Złośliwość rzeczy martwych ;) dziękuję i pozdrawiam
Prawdziwy płacz wywołały we mnie ... wyścigi chocobo w Final Fantasy X. Wyścigi te należało ukończyć w czasie - uwaga - mniejszym niż 0:00:00 s. (łapanie baloników odejmowało sekundy, baloniki kradła nam sprzed nosa konkurencja, a nadlatujące ptaki - bardzo trudne do ominięcia - dodawały nam 5 sekund karnych I to wszystko przy fatalnym sterowaniu). Problem w tym, że osiągnięcie tego wyniku było prawie niemożliwe. Powtarzałem ten etap chyba ze 150 razy przez dwa tygodnie, waląc padem, obrażając się na konsolę, fotel, stół, sufit i psa, który obserwował mnie z miną wyrażającą niezwykle ludzkie współczucie i równie ludzką żałość. Napis "Continue" regularnie pojawiał się w koszmarach.
Nigdy więcej nie wrócę do wyścigów chocobo w FFX. Nigdy więcej nie będę próbował zdobyć Celestial Weapons. Gdy wreszcie to przeszedłem, nie miałem nawet siły się cieszyć. Ot, wzruszyłem ramionami. Byłem po tym tak wymęczony, że odstawiłem FFX na miesiąc.
Brrrr...
Cześć. Wydarzeniem, które POWODUJE (tak, nadal cierpię) u mnie największą frustrację, związaną z grami wideo jest moment, kiedy pokazałem mojej dziewczynie jak grać w World of Warcraft. Początkowo- z głupoty- sam namawiałem ja, by ze mną pograła w WoWa- stanowczo odmawiała, kwitując WoWa określeniami takimi jak "głupie", "głupie" i "głupie". Kiedy w końcu udało mi się sprawić, że sięgnęła po tę grę, zacząłem zauważać, jakim błędem to było- kiedy gdzieś wychodzimy, czekam kilkakrotnie dłużej aż się zbierze (wliczając w to czynności, które one robią przed wyjściem z domu, wyobraźcie sobie, jak zabójczy jest ten kolejny dodatek czasowy...), bo zwykle gra. Kiedy ją odwiedzam, gra. Kiedy ona odwiedza mnie, prosi, bym sprawdził jej drzewko talentów i opowiada, jakiego to słodkiego raptora dzisiaj nie widziała... Osobiście nie mogę dłużej patrzeć na tę grę, a Dark Souls przyda mi się cholernie bardzo, chociażby dlatego, że nie jest WoWem. A może Ewa zajara się DS, ukończy całe i będzie spokój... Albo nie- biorąc pod uwagę poziom trudności, doczekam późnej starości, albo i nawet zgonu, jeśli zechce przejść tę grę kilkakrotnie. Jestem Kuba, mam 19 lat i jestem wowofobem- mam też załamanie nerwowe i niedosyt dobrych gier, ktore WoWem nie są- staję się coraz bardziej nudną personą, która nie opowiada o fascynujących rzeczach w obawie, że ktoś powie/ napisze: "Wow!", bleehh...
Witam. Najbardziej frustrujący dla mnie moment ma powiązanie z dzisiejszą grą z Przeglądu :). Moment ten miał miejsce w grze Baldur's Gate! Pamiętacie zapewne, tytułowego(finalnego) bossa i zarazem brata głównego bohatera. Przez swoją własną głupotę nie mogłem się z nim nigdy zmierzyć, ponieważ wiecie co zrobiłem?!
Zabiłem typka, który miał mi wręczyć klucz do otwarcia pewnej bramy do budynku, w którym mieścił się właśnie główny zły do pokonania w grze.... Nie zapisałem sobie wcześniej gry, nie wiem jakim cudem miałem tylko jeden zapis z samego początku, widocznie regularnie kasowałem save'y bo szkoda było miejsca... Zabiłem tegoż jegomościa i próbowałem godzinami(dniami!) dostać się do tego budynku. Prosiłem kolegów o pomoc i nic. Bezskutecznie! Myślałem, że popełnię harakiri, że mnie piorun trafi. Kilkadziesiąt godzin grania, męczenia się tylko po to, żeby nie ukończyć gry! Częściowe pocieszenie nadeszło wraz z przejściem dodatku Opowieści z Wybrzeża Mieczy... Masakra. Pozdrawiam
Kiedy na moim poprzednim komputerze grałem w wiedźmina 2 doszedłem w dosyć krókim czasie do walki z kejranem. Jako noob w wieśku 2 nie zdziwiłem się gdy zginołem kilka razy . Ale gdy 4 tydzień z zrzędu próbowałem "przeklikać" nieszczęsnego QTE dostałem takiego szału że miałem ochotę rzucić komputerem o ścianę. Ograniczyłem się jednak do usunięcia w zemście samej gry z dysku twardego . Ale jak się potem okazało była to wina komputera związana z błędem występującym przy za małej ilości klatek na sekundę,czego niesety wtedy nie podejżewałem.
Do złości niepohamowanej,
Doprowadzały gry w ilości nieznanej.
Najczęściej z konsoli każdemu znanej,
I przez wszystkich pagasusem nazywanej.
Gdy orła się nie dopilnowało,
I w tankach wróg do niego wbijał śmiało.
Albo gdy Mario wpadał na grzyba złego,
Po czym okazuje się że to ostatnie życie jego.
A gdy pterodaktyla na obiad zjeść chciałeś,
I buffów pełno na swej pale miałeś.
Wnet jaskiniowiec pod ogień wbiec musiał,
Bo to Big Nose a nie dzisiejszej gry rozdział.
Mam nadzieję że się podobało,
Co prawda wspomnień jest w tym niemało. :)
Mnie najbardziej flustrowała sytuacja w GTA VICE CITY, kiedy trzeba myło wykonać misje z helikopterkiem... kilka godzin przy tym spędziłem i oczywiście Walki z bosami w prototype na najwyższym poziomie... niestety pada już nie mam :P (ale przeszedłem, to jest ważne :) oraz oczywiście te zdenerwowanie w Call of Duty 1 na poziomie veteran kiedy po 2 strzałach było pomnie, a jak każdy gracz starej daty wie że to nie była łatwa gra. Dalej pogrywam ale w multi, grafika jest dalej piękna jak 7 lat temu. I nie zapominając o ostatniej misji w Ghost Recon: Future soldiers, kiedy ścigaliśmy 7 przywódców organizacji bodajże ;p ogólnie każda misja prawie w GR:FS mnie denerwowała bo miałem uszkodzony system i strasznie gra mi się cieła ale przeszedłem i ta radość na końcu . "jest udała się ! like a boss xD"
Bardzo chciałbym zagrać w Dark Souls. Jestem pewien że DS da mi kilkadziesiąt niezapomnianych miłych ale jakże denerwujących godzin... ale licząc na te spełnienia dochodząc do endgamu :D
Dla mnie taką grą był PoP T2T, a konkretniej walki z bossami. Najwięcej problemów przysporzyli mi pierwszy i trzeci boss (Reszta to leszcze). Przy pierwszym miałem taki problem, że na mniejszych niż full detalach gra nie wyświetlała mi prawidłowo qte (walka z nim to tylko qte), a ja mały, nieświadomy tego walczyłem z nim z dwadzieścia razy zanim w necie nie sprawdziłem jak go przejść, a i tak nie wyszło mi to za pierwszym razem bo na ślepo musiałem wbijać klawisze i liczyć że robię to w odpowiednim momencie. Walka z tymi bliźniakami to było najbardziej frustrujące wydarzenie związane z grami w moim życiu. Walczyłem z nimi ok tydzień straciłem pada, krzyczałem miałem ochotę wywalić monitor przez okno, aż w końcu usunąłem tą grę i powiedziałem sobie że nigdy więcej w to nie zagram (dopiero dwa lata później zainstalowałem tą gra i już na większym luzie ją przechodziłem), a najbardziej wkurzało mnie przechodzenie tej banalnej i głupiej jazdy rydwanami po raz n-ty jakby twórcy nie mogli umieścić checkpointa minutę później.
Było to roku 2003.Resident evil 3 koszmarny Nemesis tam był.
Grałem dużo, próbowałem z całych sił się starałem a i tak rady mu nie dałem.
Ile było prób pokonania Nemesisa czy też próby gry tej przejścia.
Nemesis do tej pory kojarzy mi się źle.
Nie mówię o grze tylko o tym potworze.
Byłem wtedy młodszy i niedoświadczony, Nemesisa przestraszony mały gracz.
Ile razy umierałem (w grze), łzy wylewałem, pada rzucałem czy też przeklinałem.
Cała gra co prawda kojarzy mi się dobrze ale gdy Nemesisa wiedziałem to się nie bać nie umiałem.
Resident Evil numer 3 to gra ciężka, padłem nie raz ale o tej grze nic złego nie powiem. ;)
Kiedys mialem xboxa 360 i kota.
Grajac w forze 2 i jadac wyscig wytrzymalosciowy juz niepamietam jaki bodajrze na toirze laguna seca.
Przyszedl moj kot usiadl na moim xboxie a w sumei przykucnal i zasikal mi konsole.
Co prawa konsole mam nowa ale kot uciekl.
W całej historii mojego grania najbardziej zdenerwował mnie wyścig w F1 2011. Ustawiłem długość wyścigu na maksymalny, realizm na full, przeciwników najtrudniejszych itd. Poziom mojego zdenerwowania podniósł się, gdy straciłem parę pozycji na pitstopie, miałem ochotę rzucić padem w monitor, aby pośpieszyć mechaników. Następnie straciłem pozycję przez stłuczkę i konieczność wcześniejszej wizyty w pitstopie. No cóż trudno, jadę dalej, a wtedy nagle na ostatnim okrążeniu, gdy jechałem na bodajże 10 pozycji, na zakręcie kolega ze stajni zbliżył się do mnie zbytnio, a ja w ataku paniki rozbiłem się całkowicie o bandę, przez kolejne 5 minut siedziałem z otwartymi ustami i z ochątą rzucenia padem o ziemie...
Tekken 6...... Moim najbardziej wkurzającym momentem była ostatnia walka z azazylem. Próbowałem każdą dostępną postacią po kilka razy.Nie udało się . W końcu zacząłem walić losowe przyciski tak mocno że do tego czasu mam wciśnięte A i X na padzie.
grałem sobie Wiedżmina a tu mama wyłączyła mi prąd następnego dnia gram gothic i zabrała mi komputer tydzień tydzień później grałem fife na xbox360 i grałem tylko 5 minut bo nie miałem prądu grałem heavy rain na PS3 to mi brat zabrał konsole
Calkiem dawno temu , dokladnie 12 lat przy grze o nazwie Diablo 2 druidem swiat podbic chcialem. Misje proste przyjemne, niezbyt wymagajace. Bossy padaly 1 po drugim az do Actu 4 doszedlem. Popadalem pare razy (nie duzo moze z 5) i do ostatniej misji doszedlem. Diablo ubic trzeba wyciagam miecz, przywoluje kruki, wilkolaki, niedzwiedzie, duchy i robaki. Jeden strzal i diablo przemienil towarzyszy w pyl zostalem sam. Co zrobilem ? Padlem a jak! Nie jeden raz a okolo dwudziestu , tak sie denerwowalem juz kit z diablo , ale ekwipunek sam sie nie podniesie,
i juz wiedzialem ze go nie zobacze , ze cala moja gra w jednej chwili w pyl sie rozplynela. Jak wziolem myszke, jak ja trzaslem o biurko , jak wziolem piescia walic w stol i powiedzialem NIE I JUZ . Po zakupie nowej myszki, zalozeniu nowej postaci graniu przez kilka dni w koncu go pokonalem i w tedy pierwszy raz, i ostatni poczulem zachwyt, dume ze zrobilem cos nie mozliwego.
Najwięcej nerwów straciłem przy Project IGI. Gra bez save'ów gdzie misje trwały czasami ponad 1 godzinę. Pamiętam do dzisiaj sytuację w 2000 roku kiedy to do mnie przychodził kolega starszy o 4 lata. Ja miałem wtedy 14 on 18 lat. Kumpel pakował w tamtym czasie na siłowni. Także był istnym siedliskiem testosteronu, który w każdym momencie mógł wybuchnąć. W Project IGI graliśmy na zmianę, jedną misję on, później jedną ja, frustracja w każdej misji sięgała zenitu. Niejednokrotnie po długim graniu i nagłej śmierci bohatera odchodziłem od kompa, żeby odetchnąć. W końcu trafiło na ostatnią misję (grał kumpel), po ponad godzinnej walce ostatni przeciwnik na mapie zabił go. Zaczął krzyczeć "NIEEE!!!" rodem z amerykańskich filmów, kiedy to głównemu bohaterowi zabijają kobietę, bądź dziecko. Kolega z miną wściekłego Van Damme rzucił myszką o ścianę po czym wziął się za monitor. Ostatecznie z bratem (który też miał wtedy 18lat) uratowaliśmy monitor, a kolega dał się namówić na odpoczynek przy otwartym oknie. Dyszał tam z nerwów chyba 15 minut. Cieszyłem się, że mi nie wyrzucił przez okno monitora. PS: siłownia w tamtych czasach ostro mieszała ludziom w głowach. Pozdro.
Mój moment? Niedawno. Fifa12, 1 pkt do wygrania 1 ligi (online), 4 mecze do rozegrania. Myślę sobie: "luzik, ja nie zremisuje?". Jak się skończyło? Pierwszy mecz do przerwy 3:0 dla mnie, przegrałem 3:4. Drugi mecz IDENTYCZNIE jak pierwszy. W trzecim dostałem łomot już na starcie i byłem bez szans. No i wtedy: zimny prysznic, kawa, koncentracja i walczymy! Tak... przegrałem 3:4 tracąc bramkę w ostatniej akcji meczu. Ze złości tak mocno przywaliłem sobie w nogę, że nabiłem sobie wręcz kosmicznej jakości siniaka. Ligi do dzisiaj nie wygrałem...
Nie ma bata. Dark Souls jest moje. Dlaczego? Bo widać, że nie mam nerwów na taką gre;p.
Ja najbardziej męczyłem się z jedną misją w grze Driver na PSX'a. Jako, że to było naprawdę dawno dawno temu to nie pamiętam konkretnie o jaką misję chodzi. Pamiętam natomiast, że musiałem przejechać z jednego końca miasta na drugi na czas i zawsze na ostatnim zakręcie na skrzyżowaniu pojawiał się autobus, którego nijak nie potrafiłem ominąć... Kilkanaście razy próbowałem ukończyć tą misję aż w końcu nie wytrzymałem i cisnąłem padem o podłogę nie wypuszczając go z ręki. Efekt był taki, że w mojej prawej dłoni została połowa pada ( do analoga ). Uniemożliwiło mi to granie w cokolwiek na miesiąc (nie miałem wtedy komputera) ;/. Gamingowy horror.
Było kilka momentów w grach kiedy chciałem roztrzaskać klawiaturę, wyrzucić monitor oknem itd.
Jednak jako wyjątkowo frustrujący moment pamiętam pierwszą walkę z Letho w Wiedźminie 2.
Pierwsze 2-3 porażki jeszcze przełknąłem, jednak mimo wielu prób,różnych taktyk zawsze przegrywałem.
Niesamowicie denerwował mnie o wiele wyższy poziom umiejętności Letho względem Geralta(siła czy długość działania Znaków oraz ogólne umiejętności szermiercze). Mimo tego, że Geralt zawsze wywijał mieczem tak, że nikt nie był w stanie go pokonać, w walce z Letho wyglądał tak jak gdyby dopiero zaczynał naukę szermierczego rzemiosła. Mimo, że było to stosunkowo dawno i mimo, że udało mi się w koncu pokonać przeciwnika na myśl
o tej walce momentalnie skacze mi ciśnienie ;).
Najbardziej się wkurzałem grając w FIFE 12 -> Sezon Pojedynków, gdy nie szło mi i przegrywałem już 2, 3:0 to zacząłem zawsze strzelać w klawiaturę, biurko, albo rzucałem słuchawkami. Potem miałem przesrane zawsze, bo dostawałem zakazy na komputer przez rodziców.
coraz bardziej jest do du;\ pół roku temu było lepiej
Najbardziej frustrujące chwile przeżywałem przy starym dobrym Far Cry. Ostatnia misja w wulkanie doprowadzała mnie do białej gorączki. Rakiety latały z każdej strony i wydawało mi się niemożliwe aby skończyć ten etap.
Po kilkudziesięciu próbach (i połamaniu lewego przycisku myszki) ukończyłem grę na "czitach" :D
Do tej pory żona mi wypomina, że musieliśmy kupić nowy stolik okolicznościowy. Niestety ten ze sklepu IKEA nie wytrzymał zderzenia z padem. Jak mógłby wytrzymać kiedy w środku był papierowy tzw. plaster miodu i powietrze!? W każdym razie w stoliku zrobiła się dziura, w którą idealnie pasowała rączka od pada PS3. Gra, która wywołała taką frustrację, to Prince Of Persia Classic. Końcowa walka z Vezyrem była dla mnie niebotycznie trudna!
Dla mnie osobiście najgorszym, wręcz traumatycznym przeżyciem był wyścig z pierwszej mafii. Grałem w to kilka ładnych lat temu, ale pamiętam, że po kilkunastu próbach przejścia tej misji zwątpiłem w sens grania i w swoje umiejętności. Był też moment gdy podczas jednej z kolejnych prób udało mi się prowadzić cały peleton i został mi do pokonania jeden z ostatnich zakrętów w lesie, los tak chciał, że poległem i to był moment mojego załamania.Po tym incydencie musiałem odstawić mafie na kilka dni i gdy nabrałem sił witalnych powróciłem do tego nierealnego wyścigu i w końcu się udał.
Do prawdziwej frustracji doprowadzał mnie mag z III aktu Wiedźmina 2, grając na wysokim poziomie trudności za nic nie mogłem go pokonać. Zawsze kiedy wydawało mi się, że jest już bliski śmierci, wypuszczał na mnie kolejny oddział swoich gargulców i te mnie w moment zabijały. Ale cierpliwie próbowałem i próbowałem, aż w końcu po kilkudziesięciu próbach udało mi się go pokonać ostatkiem sił. Spędziłem przy nim bardzo dużo czasu, ale jaka była satysfakcja jak w końcu go załatwiłem!!
Najbardziej frustrujacy moment gry, hmm chyba walka w Demon's Souls z Spider Armor. Podchodzilem do niej z 5 razy no ale sie udalo. Kilkanascie godzin musialem przyfarmic i pozniej juz nie mialem problemow praktycznie. Wracajac do tego pajaka to przez niego rzucilem DS na 3 miesiace.
Jak miałem ok 15 lat dostałem od kolegi na urodziny AvP classic 2000 od razu rozpakowałem i gdy zaczołem grać to doszedłem do prawie końca etapu i się pojawia predator on mnie zabija i zaczynam od nowa cały początkowy epizod.Tak się wkurzyłem że rozwaliłem monitor i myszka a jak rzuciłem myszką w monitor.Szkoda było mi monitora i myszki.
To było rok temu.Grałem w World of Warcraft moją postacią która miała już prawie najwyższy level (80).Grając wieczorem dostałem komunikat.Ktoś szukał grupy do przejścia raidu na Arthasa.Nigdy nie byłem na raidzie więc zgłosiłem sie na ochotnika.Jeszcze przed dołączeniem do grupy zaprosiłem kolege z gildii który ma już doświadczenie w raidach i zapytałem ile może trwać taki raid.Odpowiedział 2-3h max była 22:00.Zaczeliśmy raid po drodze zginelismy kilka razy i szliśmy bardzo wolno (to któś musi iść zapalić itp.)Była 3:00 a my byliśmy w połowie już troche mnie to denerwowało ponieważ musiałem wstać do szkoły o 6:00.Mój kumpel miał gorzej miał zaliczać kolosa :).O 4:30 dotarlismy do Arthasa przy którym zginelismy jakieś 15 razy.To nie miało sensu,grupa się rozpadła a ja miałem godzine snu i do szkoły.Byłem jak zombie,nigdy wiecej raidów wieczorem.
W piękny majowy poranek (jajecznica na śniadanko) zasiadam do peceta. Hmmm World of Warcraft za darmo do 20 poziomu. Hmmm Trzeba wypróbować.No to jazda, Rasa Troll, klasa Łotrzyk. Zaczyna się fajnie. Questy idą ostro, aż tu nagle ...... Swiftclaw. Zadanie polega na złapaniu raptora o nazwie Swiftclaw na lasso. Trzy godziny szukania go po całej lokacji startowej, cały internet przeszukany i nic. Dopiero po jakimś czasie robiąc już zupełnie co innego, patrzę sobie, a tam biegnie uśmiechnięty Swiftclaw i merda do mnie ogonem. Największa frustracja w moim gamingowym życiu ever.
Najbardziej frustrujące momenty miałem z Mafią, kiedy siedziałem godzinami, aby dojechać do wyścigu, żeby potem go przejść. To było trochę wnerwiające, ale z uporem przechodziłem, chociaż miałem chwile słabości i chciałem rozwalić kompa to nie przeszkodziło mi w przejściu tej gry. Było też tam jeszcze parę wkurzających misji, chociażby i pierwsza misja, w której naszym zadaniem było przetransportowanie mafiozów oraz ucieczka przed policją będąc taksówkarzem lub pościg, w którym naszym zadaniem było strzelać w opony przeciwników. Misje te przechodziłem setki razy, aż za którymś razem się wreszcie udawało. To tylko parę wkurzających momentów z tej gry, ale wrażenia z samej rozgrywki i fabuły zostaną do końca życia.
Pamiętacie Ninja Gaiden? Ale to pierwsze Ninja Gaiden... Nie? To dobrze, bo pewnie teraz nie macie koszmarów. Ktoś powie, że MegaMan jest jedną z najbardziej frustrujących oldschoolowych platformowych gier. Brednie - ten ktoś nie grał w NG. Nie dość, że przeciwnicy byli trudni (nawet normalni), to jeszcze Tecmo postanowiło wprowadzić motyw durnych ptaków przelatujących przez ekran i przewracających Ryu. Do tego jeszcze NAJGORSZY system platformowy z idiotycznym motywem wspinania się po ścianach. Na tej grze rozwaliłem pada od NES-a... Ze złości powciskałem przyciski do środka, nie wiem jak to możliwe, ale tak się stało... Więcej grzechów nie pamiętam.
Najbardziej frustrujący moment w grze?
Kiedyś jak byłem jeszcze małym, nieopierzonym graczem posiadałem Aminge. Jedną z moim ulubionych gier na nią był Cannon Fodder. Była to dla mnie na tamten czas gra prawie idealna, lecz miała jeden poważny minus. Posiadałem wersje gry z bugiem nie pozwalającym na zapis stanu gry. Dodatkowym problemem był fakt, że nie mogłem grać gdy rodzice wracali z pracy. Mimo to wciąż w nią grałem i doszedłem do takiego mistrzostwa, że w parę godzin potrafiłem dojść pod koniec gry. Jednak była jednak taka misja, która zabierała bardzo dużo czasu i była trudna. Za każdym razem gdy się nad nią męczyłem akurat rodzice przychodzili z pracy. Frustracja spowodowana tym stanem rzeczy narastała we mnie przez wiele tygodni, a nawet miesięcy. A najgorsze było to, że jeszcze musiałem to ukrywać bo oficjalnie przecież nie grałem tylko robiłem inne, "grzeczniejsze" rzeczy. Ostatecznie nigdy nie przeszedłem owej misji, a sama gra wylądowała u mnie na czarnej liście gier, których nigdy już nie ruszę.
Może nie był to bezpośrednio frustrujący moment w grze, ale to było BARDZO frustrujące:>
To co napiszę może nie będzie odkrywcze albo oryginalne lecz ja najbardziej wkurzałem się przy league of legends głównie w początkowym etapie zaznajamiania się z grą. Gdy po raz 10 ginąłem z "niewiadomych" przyczyn dostawałem "białej gorączki" i pewnego razu gdy wpadłem w furię uderzyłem pięścią w ścianę która okazała się bardzo licha i cienka co objawiło się ręką w drugim pokoju. Przynajmniej miało to swoje plusy a mianowicie termin remontu został przesunięty na najbliższy weekend ;_;
Dla mnie najbardziej denerwujący był śmiech psa w grze Duck Hunt, kiedy to nie trafiło się do kaczki.
Pamiętam, gdy byłem mały i złamałem pistolet do tej gry. Byłem bardzo zły ze względu na porażkę w grze, a później dostało mi się jeszcze od rodziców opieprz. To były straszne chwile.
ja pamiętam jak byłem mały i nie mogłem przejść jakiegoś bosa w contrze, to z nerwów rzuciłem padem o podłogę,a potem pad się roztrzaskał i miałem innego bosa na karku mojego brata :)
Najbardziej frustrującym momentem był Boss Z pierwszego Kingdom Hearts, gdy Goofy i Donald nie mogli wejść do zaklętej areny. I Sam musiał męczyć się z przeciwnikiem. Zawsze, gdy padałem najbardziej denerwowała długa animacja, której niemożna było ominąć. Z Po kilku godzinach niewdzięcznych prób, głośnego wyklinania i podobnej złości jak Krzysiek grał w Bit. Trip'a na Live, pokonałem bossa. Satysfakcja była gwarantowana, lecz po pokonaniu bossa dopiero zorientowałem się, że pod bodajże kwadratem była obrona key-swordem. Przez swoją nieuwagę utrudniłem prawie całą grę :/
Moja najgorsza chwila przy grach to była wtedy gdy grałem w Burnout Paradise i było dużo wyścigów czasowych i zawsze zawsze brakowało mi kilku sekund i jednego razu gdy grałem tak się zdenerwowałem że kopnąłem piłkę która leżała na dywanie i walnęła w monitor od komputera który się rozbił i wtedy dostałem nauczkę abym był spokojny podczas gier.
a kto pamięta ostatniego bossa z najnowszego Wolfenstein'a? Gdzie znajdowaliśmy się w takiej przestrzeni z zegarami czy jakimiś tego typu trybami? Trzy dni przechodziłem grę, a drugie trzy na ostatniego bossa. Jedyna gra kiedy straciłem nadzieje na jej przejście :P ale udało się
Najbardziej frustrujący moment w grze? Co druga partia 1 vs 1 w Starcrafta 2... Osobom, które grają w tę grę nie trzeba wiele mówić, a tym, którzy nie mieli przyjemności, polecam, jeśli chcą się przekonać jak wiele krwi może napsuć gra :)
Super Mario 3 na NES'a było strasznie frustrujące. Męczysz się z poziomem już ze 2 godziny, jest etap z ostatnim bossem, padasz i ... od nowa cały level. Aż dziwię się, że pady mam całe, bo nie raz zaliczyły lot bezzałogowy z lądowaniem na ścianie.
Jeszcze przypomina mi się stary chwyt na "zapis stanu rozgrywki" na NES'ie - wyłączenie TV z zostawieniem włączonej konsoli. To były czasy ;-)
Miałem kilka takich momentów, ale chyba najbardziej wkurzyła mnie misja w GTA San Andreas, w której trzeba było ścigać na motorze typka który ukradł rymy pewnemu raperowi. Tragiczny model jazdy w tej grze i straszna toporność sterowania na pececie doprowadzały mnie do szału, a oliwy do ognia dodawało to, że w grze nie ma systemu checkpointów i za każdym razem trzeba było jechać do znacznika rozpoczynającego misję i tracić 10 minut aby móc spróbować jeszcze raz. Do gry już nigdy przez to nie wróciłem ;P
Jeśli chodzi o najbardziej traumatyczne przeżycia z grami to zawsze wracam do lat 90. Alone in the Dark 3. Tak naprawdę nigdy tej gry porządnie nie zacząłem. Dlaczego? Miałem oczywiście 6, może 7 lat i nigdy nie wpadłem na to żeby nie walczyć z duchem kowboja, który zachodzi nas od tyłu na samym początku gry. Ginąłem dziesiątki razy, a moje ciało wieszano na linie za nogi przed jakimś salonem. Ciężkie przeżycie dla dzieciaka.
Dla mnie najbardziej wykańczającą gra była Contra :d Niby stare ale przechodziło się kilkanaście godzin...Także można tak powiedzieć o god of war 2 jak grałem na najtrudniejszym poziomie to mnie coś brało jak nie potrafiłem przejść bossa...
Mój najbardziej frustrujący moment był dosyć niedawno, a mianowicie grając w darksiders 2 doszedłem do jednego z pierwszych bossów ( Krwibór strasznie dziwna nazwa). Walcząc z nim myślałem, że ze złości eksploduje. Wyklinałem twórców, dlaczego na początku gry umieszczają tak trudnego bossa, że ma nas na hita, itp. ( dodam, iż nie miałem jeszcze w tedy pada, a sterowanie nie jest zbyt dobre na klawiaturze.) Po którejś z rzedu próbie udalo mi sie go pokonać. Osłupiałem gdy dowiedziałem się, ze jest to boss dodatkowy, a ja z moim sprzętem praktycznie nie mogę go ruszyć, a wystarczyło by przyjść tu za parę lvl'i, ehh. Ale za to teraz jestem hardcorem i od razu przełączyłem się z poziomu trudności medium na hard i teraz każdą grę będę przechodził na najwyższym stopniu trudności.
Nie pamiętam wszystkich frustrujących gier w które grałem, ale według mnie Duriela z Diablo II nic nie przebije. Albo to ja robiłem coś nie tak albo ten boss był przegięty do granic możliwości. Przechodziłem Diablo kilka razy różnymi postaciami i za każdym razem ginąłem dziesiątki razy. Jedyna taktyka jaką opracowałem to było zrobienie portalu do miasta, zadanie mu jednego ciosu i natychmiastowa śmierć. Nic nie dawało uciekanie bo potwór był szybki jak diabli, spowalniał swoimi atakami więc wtedy już w ogóle kaplica. Kolejne razy były już coraz lepsze, ale pierwsza gra w Diablo i pierwsze spotkanie z nim - do końca życia nie zapomnę tego alt+f4 po 15. zgonie :)
Takich momentów gdzie pad szedł o ścianę czy konsola w drzazgi było wiele. Najbardziej jednak zapadło mi w pamięć Crash Team Racing gdy byłem młodszy i grałem pierwszy raz cholernie trudno mi było wygrać wyścig zwłaszcza w późniejszych etapach gry. Przy tej grze jeżeli dobrze pamiętam rozwaliłem PS1 i to dosłownie pięścią walnąłem w konsolę, a nie w stół jak inni :P Najgorszy etap to był zamek i lodowiec. I ogólnie przy serii Crash straciłem wiele nerwów, ale nie żałuje :P
Denne to przeżycie, ale co robić.
Ja najbardziej męczyłem się w walce z bossem w Deamon Souls, gdy po „setnej’’ walce z nim w końcu udało mi się zabrać mu prawie całe życie, zabił mnie przez to że rozproszył mnie jakiś hałas.
Tibia. Tak, tak, tak. Tibia to ta piękna gra z graczami na prawdę trzymającymi wysoki poziom...
Był piękny letni poranek 2009 roku. Postanowiłem trochę sobie "poskillować", trochę "poexpić". Przy okazji bezlitosnego "farmienia mobów" wpadła całkiem pokaźna sumka "golda". Po skończeniu zamierzałem skierować się do "depo". Wcześniej wstępując do sklepu, by sprzedać zdobyte przedmioty. Idę sobie, idę. Patrzę, a tu "Master Sorcer" na 60-którymś poziomie. Postanowiłem kulturalnie do niego zagadać tradycyjnym "Hi". On natomiast odpowiedział mi atakiem. No i cóż tu zrobić? Wziąłem nogi za pas. Uciekając ujrzałem dziurę w ziemi do której wskoczyłem. Agresor za mną nie wskoczył. Ucieszyłem się. Niestety nie miałem liny, dzięki której wydostałbym się na górę, więc postanowiłem pójść w głąb tejże jaskini z myślą, że znajdę jakąś drabinkę czy inne wyjście. Drabinki nie znalazłem. Znalazłem za to linę leżącą na ziemi oraz "Dragon'a". Linę zabrałem i ponownie wziąłem nogi za pas. Po ucieczce od Sorcer'a zostało mi niewiele mikstur leczących, ale zdołałem prawie dojść do wyjścia. Prawie, gdyż smok w końcu mnie dopadł. Padłem. Trzygodzinne "expienie", "skillowanie", zdobywanie "golda" poszło na marne. Byłem tak zdołowany tym faktem, że chciało mi się płakać. Uzależnienie? Po kilku minutach wziąłem się w garść i postanowiłem pójść na to miejsce i zabrać swój plecak, który został tam z ciałem. Na moje nieszczęście po drodze spotkałem tego samego Sorcer'a. On oczywiście mnie nie szczędził. Spadła kolejna duża ilość "expa" i "skilla". Wówczas wycisnęła się pierwsza łza. To nie było wkurzenie i walenie w biurko. To był wielki dół...
Tak oto skończyła się moja przygodą z Tibią. Więcej nie zagościłem w świecie tej gry i nie zamierzam nigdy więcej. Tibia strasznie uzależnia. W krótkim czasie robi z ludzi "zombie".
Najbardziej frustrującą chwilę w grze przeżyłem w Rayman 2: The great escape w ostatnim poziomie kiedy lataliśmy na takiej latającej rakiecie z nogami, sterowanie było wtedy odwrócone i nie dało się wyrabiać na zakrętach, a przy najmniejszym otarciu się o przeszkodę wybuchałem i tak kilkadziesiąt razy. Mam tę grę od ładnych lat i ani razu jej nie przeszedłem
Ja nie miałem żadnego takiego przeżycia bo nigdy się nie denerwowałem przy grach (nawet przegrywając Le Mans 24h w GRIDzie w ostatniej chwili po 20 wcześniejszych restartach :)). Do ćwiczenia cierpliwości polecam puzzle :D
Najbardziej frustrujący moment w grach ? To było Rayman 2 na PC. Była taka misja gdzie jakimś statkiem piratów leciało się przez kanion i trzeba było podlatywać do brzegów skał ( to były jakieś kopalnie ) po niebieskie ludziki. I oczywiście mi się to nie udawało bo nawet jak bardzo blisko podleciałem do tych kopalni na brzegach skał to zamiast włączyć się animacja przechodzenia niebieskich ludków na pokład przelatywałem dalej i przegrywałem. Ile się ja w tedy nadenerwowałem. A że byłem mały to i jeszcze w ryk, jak sobie to przypominam teraz to się uśmiecham :)
To była Mafia - City of the lost heaven, misja w której musimy wygrać wyścig samochodem który wcześniej ukradliśmy. Samochód był bardzo trudny w prowadzeniu. Powtarzałem ją kilkadziesiąt razy. W końcu byłem tak zfrustrowany że zaczął mnie wkurzać brzęczący wiatraczek na procku. Długo nie myśląc, lub wcale nie myśląc odkręciłem obudowę i wsadziłem w kręcący się wiatraczek śrubokręt. W momencie gdy nie było już w nim kilku skrzydełek wcale nie kręcił się ciszej, wręcz przeciwnie wył jak szalony. Zdenerwowanie sięgnęło zenitu, wyrwałem na siłę radiator i było po grze.
Też mam sporo takich momentów np wyścig w Mafii, szkoła latania w GTA SA (najlepsze jest to że po zaliczaniu owej szkoły na następny dzień wpadł do mnie kolega aby pograć w GTA i przez przypadek usuną mi stan zapisu.... myślałem ze mu łeb urwę), próba uruchomienia GTA IV, ale najbardziej z tego wszystkiego pamiętam przechodzenie Driver 3 na klawiaturze którą potem i tak musiałem wymienić. Dzisiaj już się tak nie denerwuje może dlatego że nie mam tyle czasu na granie, a jak jakaś gra zaczyna mnie drażnić to po prostu przestaje w nią grać
Moje najokropniejsze przeżycie miało miejsce z 2 dni temu ale właściwie nie dotyczyło samego grania :P, naoglądam się u was filmików o Guild Wars 2 i się nakręciłem strasznie na tą produkcje!!!. Już miałem zacząć się rozglądać za zakupem i sprawdziłem sobie na CanYouRunIt? wymagania sprzętowe, okazało się że procesor jest minimalnie za słaby ??? A dopiero co upgradowałem PC za ciężko zarobione pieniądze :( -(trzeba dodać że upgrade nie był skierowany pod gry tylko pod lepszą pracę AutoCada, ArchiCada i Photoshopa ). A obecnie kasy mam tyle że jak wymienię procek, nie będę miał na GW 2 ....
Ja najbardziej denerwowałem się przy pierwszym batmanie na pegazusa :D Mając 8 lat nie mogłem przejść w nim pierwszej rundy, moja frustracja sięgnęła dna kiedy z nerwów połamałem pada (materiał nie był zbyt trwały :P) mama gdy usłyszała trzask pada, zabroniła mi grać w tą grę :D
Ja pamiętam, jak rozwaliłem sobie kiedyś pada, rzucając nim o ścianę, a jako że nie miałem na czym grać to przerzuciłem się na klawiaturę, ta natomiast jakoś wytrzymała... Działo się to przy Street Fighter IV, w wersji na PC, kiedy nie potrafiłem obczaić jak robi się Ultra Combo. Normalnie masakra, przeciwnik miał z 10% życia, a przez to że ciągle próbowałem wbić combo to mnie roznosił chociaż miałem nawet 3x więcej HP - kurwicy można było dostać przy tym...
Najbardziej frustrujący moment? Frustrujących było wiele i w starszych grach, ale najbardziej pamiętam właśnie ten nieszczęsny wyścig z Mafii. Grałem sobie wieczorkiem i nagle natrafiłem na opór. Po kilkunastu próbach ochota na wyrzucenie monitora przez okno była już tak silna, że musiałem przerwać, komentując przy tym kto to do cholery projektował, że przecież to strzelanka, a nie gra dla ludzi zaprawionych w ścigałkach itp. Następne podejście było następnego dnia. Co najmniej pół dnia na to zeszło. Grałem na przemian z bratem, bo sam nie wytrzymałbym psychicznie. Ostatecznie chciałem już zaprosić kogoś doświadczonego w wyścigach, bo stwierdziłem, że nie podołamy ale nikogo pod ręką takiego nie było. Zamiast tego kolejnego dnia wpadł do nas kolega i przechodziliśmy to już we trzech, co by łatwiej to było psychicznie znieść. W końcu się udało. 3 dni. To chyba najdłuższa zacinka jaką miałem. Ostatecznie tak się w tym wyścigu wprawiłem, że przechodziłem go znajomym ;)
Mnie najbardziej frustrowało piekło w pierwszym diablo, a konkretniej sukkuby które atakowały z dystansu. Grałem wojownikiem (w pierwszym diablo nie było sprintu) więc żeby je zabić musiałem je ganiać po całym poziomie. Zanim ubiłem jednego to reszta się zatrzymywała i strzelała do mnie. Tyle razy ginąłem, że dałem sobie spokój z diablo i przy okazji rozwaliłem klawiaturę o ścianę.
Najbardziej frustrujący moment zdarzył mi się w grze Shift 2: Unleashed. Gra pokonała mój próg cierpliwości w kampani single player na jednej z tras która okazała się dla mnie nie do przejścia. Przy pierwszym podejściu do etapu jeden z przeciwników wyprzedził mnie na ostatniej prostej. Przy drugim podejściu sam rozbiłem się na jednym z ostatnich zakrętów. Próbowałem chyba ugryźć ten etap z 15 razy (etap przechodziło się około 15 minut). W końcu udało mi się przejechać tą trasę perfekcyjnie, odsadziłem rywala o bardzo duży dystans i na ostatniej prostej przed samą metą wyskoczył komunikat że zatarłem silnik i czy powtórzyć trasę. W tym momencie rzuciłem xboksowym padem do peceta o podłogę po czym natychmiast wszedłem w panel sterowania i odinstalowałem grę. Tak zakończyła się moja przygoda z Shift 2: Unleashed.
Ja osobiście najbardziej się frustrowałem jak grałem w reflux'a mając 8lat bodajże. Grałem inteligencją, bo walką przeszedłem grę, a inteligencja się dużo różniła. Była pewna misja w której męczyłem się dosłownie godzinami, aby ją przejść (wybaczcie nie pamiętam która) i z tydzień ją przechodziłem po 2-3godziny dziennie grając. Jak mi się nie udawało od 2 dnia rozpoczęcia tej misji do ostatniego 7 czy tam 8 dnia grania w tą misję(z następną też był problem i też frustracje, ale tamta była najgorsza) po graniu w tą grę rzucałem się na łóżko, biłem poduszki, i myślałem jak to można przejść. Pamiętam jeszcze przedostatniego dnia zanim ją przeszedłem uderzyłem głową w biurko, aż do krwi i tego nie zauważyłem. Jak mama wróciła to na mnie nawrzeszczała i miał być szlaban, ale nie dałem się i następnego dnia przelazłem tą misję.
Strasznie uparty byłem za młodu. Jak coś sobie powiedziałem, że zrobię nie było przebacz, musiałem to zrobić. Sam sobie z placka dawałem czemu się za to wziąłem i sobie obiecałem przejść obiema nacjami, ale udało mi się po dłuugim czasie i byłem z siebie dumny. :D
Najbardziej frustrującą przygodą z grami był dla mnie pojedynek z tytułowym demonem z gry "Diablo II". Za każdym razem gdy stawałem do pojedynku z tą wielka, czerwoną, przerośniętą jaszczurką czułem się, jakbym wykonywał jakąś życiową misję. Potrafiłem siedzieć do późnych godzin nocnych przy komputerze by po raz kolejny rzucić wyzwanie Panu Grozy. Przeczytałem setki poradników, które mówiły jak pokonać tego stwora. Za każdym razem gdy przegrywałem waliłem w klawiaturę pięściami jak szalony! Z Diablo męczyłem się koło tygodnia. Nie wiem czy to wina źle zrobionej postaci (to był mój początek z grami RPG), czy czegoś innego ale w końcu go pokonałem. Pamiętam to jak dziś a było to jakieś 8 lat temu :)
Najbardziej wkurzający moment , żeby nie powiedzieć gorzej był moim zdaniem w Resident Evil 5 ostatnia misja na trudnym poziomie trudności . Jej trudność polegała na tym , że kiedy walczyliśmy ostatni raz z Kesslerem w wulkanie jedna z postaci biegnie i atakuje przeciwnika a druga zwisa i próbuje się utrzymać skały . Problem był w tym , że trzbe było szybko wciskać przycisk na padzie przez bardzo długo . Podczas pierwszych niepowodzeń było spoko ale za dzesiątym razem już mi nie było do śmiechu i miałem ochote wyrzucić pada przez okno , ale kiedy się udało udało cieszyłem się jak dziecko kiedy dostało pod choinkę wymarzony prezent .
Grałem w Football Managerze 2011 mecz w lidze mistrzów i pierwszą połowę wygrywałem 4:1. Żeby nie było zbyt kolorowo cały mecz przegrałem 4:5 i do dzisiaj nie wiem jak to się stało. Dodam, że grałem Górnikiem Polkowice.
Soulcalibur 4, grałem całymi dniami uczyłem się wymiatać Zasalamelem. Trochę nawet przez psn z ludźmi grałem i wcale tak źle mi nie szło, wszystko super i ok do czasu kiedy moja starsza siostra (która nigdy nie gra na konsoli czy komputerze, no kiedyś tam za młodu w arkanoida pograła i już nie tak dawno w "bombika" czy "kryształki") odwiedziła mnie i chciała ze mną zagrać w soulcalibura, jak przegrałem trzeci mecz z rzędu, mimo że dusiła wszystkie guziki na raz nawet nie zawsze patrząc na ekran to rzuciłem padem o ziemie i od tego czasu gry już nie włączyłem.
10 miesięcy przechodziłem karierę w grze fifa 08 aż tu nagle save mi się skasował i całe moje granie poszło na marne. Myślałem, że rozwalę komputer. Próbowałem odzyskać pliki ale się nie udało. Przez miesiąc chodziłem nabuzowany...
ehh
Jeszcze niedawno kupiłem the walking dead sezon 2 . Nie mogłem włączyć bo mi tylko dodatek chodził i
wyskakiwało mi ,, Odblokuj sezon pierwszy,,. Dopiero po 5 godzinach w końcu się udało. tak się cieszyłem że
krzyczałem I kto jest bogiem
Przechodziłem Jade Empire po raz drugi, na poziomie jadeitowego mistrza i zatrzymałem się na walce, na arenie w lokacji, której nazwy nie pamiętam, ale nie o to chodzi. Sama walka polegała na tym, że co pewien odstęp czasu na arenę wpuszczano coraz mocniejszych przeciwników. Początek był jeszcze do ogarnięcia, ale poziom trudności jadeitowy mistrz był totalnie imba co sprowadzało się do tego, że walka wyglądała tak Jak w Dark Souls (cios i odskok), dochodził jeszcze do tego fakt, że grałem na lapku, który miał problemy z uciągnieciem gry. Spadki framerateu nie były niczym nadzwyczajnym. W praktyce wyglądało to tak, że nie dość, że pojawiało się więcej coraz mocniejszych przeciwników to jeszcze przeszkadzał spadek framerateu. Próbowałem tyle razy, że zepsuł mi się lewy przycisk myszy i musiałem kończyć używając touchpada. Satysfakcja z ukończenia gry na najwyższym poziomie trudności i zepsuta myszka pozostały do dzisiaj.
@bo-bo-bo to dotarłeś do słabego zakończenia, bo jeszcze jest ukryty poziom. Ale jak się nie szuka to....
Nie wiem dlaczego zwracacie się do nas... widzów "idzie szkoła i nie będzie tyle czasu żeby grać" albo "napewno większość z was nie widziała nigdy dyskietki". Sami jako gracze powinniście wiedzieć, że większość graczy to nie dzieci, ale ludzie którzy wychowali się na dyskietkach. Gry to nie bajki a najlepsze z nich są od 18 roku życia. Podejrzewam, że sami nieraz tłumaczyliście ludziom którzy nie grają w gry.
Pozdrawiam
Dobry Konkurs hehehe :D Chyba każdy pamięta grę ze swoim rodzenstwem młodszym lub starszym i to wkurzenie i ciskanie joystickiem (określenie pad wtedy raczej nie istniało :P) gdy się przegrywało w gierki na pegasusie lub tym podobnych konsolach zakupionych w szemranych miejscach XD Ta złość z przegranej z rodzenstwem to stare dobre czasy !
P.S Każdy pamięta wyścigi w GTA i flustracje z przegranej :P
największe nerwy miałem podczas gry w super street fighter IV gdy walczyłem ostatnią walkę na multi o awans do klasy A+ i gdy wykonywałem ultra combo które wykończyło by oponenta on się rozłączył i musiałem toczyć kolejne 5 rund
Wtedy kiedy Grałem w castlevania lament of innocencena playstation 2 finałowy boss a właściwie dwa finałowe bossy sprawiały że sam koniec gry dla mnie był koszmarnie trudny przegrałem z 10 razy.Gears of War wtedy kiedy pojawiały się te nietoperze które cię od razu zabijały.kiedyś dawniej w diablo przy finałowych bossach poszczególnych aktów Dragon age początek w misji w misji po te kowadło krasnoludów gdzie była ta krasnoludziczka to był ciężki fragment gdy przyzywała golemy.i kilka gier na NES tzw. potocznie pegazusa jak gun nac japońska produkcja związana z lataniem statkiem i rozwalania wszystkiego.Mario również.Ostatnia produkcja jaką pamiętam że mnie zdenerwowała to Soul of the samurai Gra z pierwszego playstation od Konami walka z dziadkiem który latał i miotał błyskawicami przechodząc kampanie Postaci Kotaro- samuraja.Wiele razy również wyprowadziła mnie z równowagi Gra Max Payne pierwsza część po prostu niektóre fragmenty zabójcze szczególnie sny gdy nie wiadomo było gdzie iść i po ścieżce z krwi się szło
Moment który najbardziej zapadł mi w pamięci miał miejsce w Need for Speed: Most Wanted. Ścigając się z kierowcą nr. 9 Earlem, kilkukrotnie wyprzedzał mnie na ostatnim zakręcie, tuż przed metą w ostatnim wyścigu wyzwania, nieraz musiałem powtarzac cały wyścig (który był długi) tylko po to, żeby zostać wyprzedzonym tuż przed metą. Jakby tego było mało, zawsze podobał mi się jego Lancer, to też kiedy go nie wygrałem - alt - F4, i wszystko od początku. Po ok. 5 próbie odpuściłem sobie moja ulubioną część NFS na jakiś czas. Był to najbardziej irytujacy moment w którym szarpałem za mój 17" kineskopowy monitor. Na szczęście ani mi, ani monitorowi nic się nie stało (może oprócz śladu na psychice).
Najbardziej wkurzyłem się podczas misji w GTA:SA kiedy to my sterowaliśmy motorem a nasz gruby kompan siedzący za nami próbował ustrzelić przeciwnika na dachu pociągu. Trzeba było jechać koło tego pociągu by nasz kolega mógł ich załatwić. Jednak był on tak niezdarny że nie potrafił tego zrobić. Pamiętam powtarzałem tą misje chyba około 13 razy. Od tamtej pory mam nową klawiaturę bo troszkę mnie poniosło :D
Dla mnie najbardziej frustrująca był walka z Genshin'em w Ninja Gaiden II, wtedy w ogóle nie ogarniałem pada bo Ninja Gaiden II była moją 2'gą grą w którą grałem na X360, co ja sobie myślałem wybierając taką grę :).Również raz rzuciłem padem o biurko gdy przegrałem finał z Realem Madryt w Fifie 12 na szczęście padu nic się stało, tylko baterie wyleciały.Pozdrowienia dla ekipy Tvgry.pl
Maksymalnie wkurzającym momentem w moim giercowym życiu był moment kiedy w call of duty 2 tak zapisałem sobię grę, że bez przerwy zaliczałem zgony. Po 3h w końcu miałem zapamiętanych wszystkich przeciwników i ich ruchy dlatego się udało :D
Prototype, misja z gonieniem śmigłowca, czy coś w tym stylu, końcówka gra prawie. Za cholerę nie mogłem tego przejść, po 3 dniach prób udało się, jednak musiałem ściągnąć trainera...
Chciałem wymienić grę Starcfrat 2 ale było by to nie oryginalne bo tam już zaczynająca już się denerwujesz bo złe drony wysłałeś, wiec najbardziej denerwująca gra jaka grałem i mowie tu o całości jest Devil May Cry 4. Czasami parę godzin szukałem rozwiązania które było oczywiste a na najtrudniejszym poziomie trudności było szczególnie trudno gdyż przeciwnicy byli no bardzo trudni. Do dzisiaj jej nie ukończyłem bo złamałem płytę ze wściekłości bo nie umiałem oddaleń drogi do Bosa... ehh :(
Najbardziej frustrujący moment ? z pewnością to ten kiedy w porządnym krwistym RPG np Skyrim po 200 godzinach okazuje się że to dopiero połowa gry a ja już mam dość grania a drugi moment to sytuacja gdy rozpoczynając bitwę w Empire total war i wystawiając do walki tysięczną armię i rozbijając przeciwnika w pył sam przy tym nie tracą wielu swoich wojaków a system odczytuje to jako "Minimalna przewaga"
Ogólnie najbardziej frustrującymi momentami w grach jakie mi się przytrafiały, to zawieszanie się komputera/konsoli po przejściu jakiejś okropnie trudnej sytuacji w grze. Mówię tu głównie o starych grach jeszcze z ps1 czy na pentium 2. Teraz takie rzeczy się już nie zdarzają ;)
Jeżeli chodzi o konkretną grę, to chyba najbardziej zapadły mi w pamięć, walka z Sarevokiem w BG1 (proszę o wyrozumiałość, miałem 8 lat, i tak uważam za sukces to, że ukończyłem tą grę) oraz walka z pierwszym pieskiem z cienia (nie pamiętam jak się nazywały) w Devil May Cry, do obydwu rzeczy podchodziłem z 30 razy ;D
Cerberus w Devil May Cry 3. Rzucałem padem po całym pokoju. Kiedy pojawiła sie opcja "easy" uniosłem sie honorem i postanowiłem nie być "lamusem z izi". Więc go biłem. Tydzień.
Najciekawsze Borderlands 2. Mam Dark Souls wiec dam innym szanse (i tak bym nie wygrał). Miałem komputer z wejściem na dyskietki.
Jako jedyny w okolicy posiadacz konsoli byłem rok temu często odwiedzany przez ziomków. Konsola od czasu do czasu przebywała u mojej Lubej, bo też lubiła gry (szczególnie bayonette i darksiders), ale tamtego pamiętnego popołudnia była u mnie. Siedziałem i od 1,5 h zastanawiałem się z 3 kolegami jak ubić (!#!%&!$! !) smoka w darksiders właśnie, gdy z niespodzianką wpadła Moje Lepsze Pół , rzuciłą krótkie "daj" i ubiła go w około 2,5 minuty. Sprzedałem xboxa.
Odpowiedź na pytanie konkursowe .
W swoim życiu grałem w naprawdę wiele gier, jedne były łatwiejsze przechodziło się je od tak z dużą łatwością drugie natomiast wymagające i przejście poszczególnych lokacji, misji było trudniejsze zajmowało niekiedy kilkanaście godziny. Jest jednak gra która doprowadziła mnie do maksymalnego wysiłku , frustracji, momentami ogromnego zwątpienia i złości.
Tytułem który tak bardzo napsuł mi krwi i odrzucił na jakiś czas jest Driver 3 a dokładnie misja 8 w Nicei o nazwie Rescue Dubois (Uratuj Duboisa) . Wydawało by się że jest to jedna z prostszych misji zaczyna się stosunkowo łatwo jedziemy w wyznaczone miejsce tj. restauracja zabijamy kilku kolesi i potem zaczyna pozornie prosty pościg , jest on tylko pozornie prosty, tak naprawdę wymaga doskonałego prowadzenia pojazdu połączonego z bardzo precyzyjnym strzelaniem. Myślałem że na tym etapie gry potrafię już w miarę sprawnie jeździć pojazdami nic bardziej mylnego pierwsze próby przejścia tej misji kończyły się niepowodzeniem mijały kolejne godziny ... dni a ja dalej nie potrafiłem nic zrobić , próbowałem i próbowałem zacząłem już nawet liczyć podejścia, przestałem po ponad 200 ... momentami byłem tak bliski końca i standardowo coś musiało mi przeszkodzić , jak wielka była moja złość oj nawet nie mam ochoty sobie tego przypominać , z moich ust leciały wiązanki niecenzuralnych słów a agresja spowodowana niepowodzeniem kilkanaście razy wyładowana została na klawiaturze ( po jakimś czasie odmówiła z resztą współpracy) . Zostawiłem grę na kilka dni odpocząłem psychicznie sporadycznie włączałem grę próbując aż wreszcie po setkach prób udało mi się przejść ten piekielnie trudny pościg, jak że wielka była moja radość nie muszę już chyba pisać :) w grze było jeszcze parę trudnych momentów ale zaprawiony i wyszkolony tym jednym pościgiem poradziłem sobie z nimi bez większych problemów .
Misja ta pozostanie w mojej pamięci na zawsze jako najgorsza przeprawa jaka kiedykolwiek przytrafiła mi się w mojej przygodzie z grami. Znalazłem nawet materiał video z owej misji na YouTube ,na filmiku przejście misji wygląda stosunkowo łatwo w praktyce jednak nie jest to takie proste :) właściwy moment od 3:17
Link: http://tiny.pl/h4b6s
Ja miałem jedną taką frustrującą przygodę ( co prawda było ich więcej ale ta była najbardziej "szkodliwa" ). Gdy miałem 11 lat i grałem w Daemon Vector rpeg tpp ( dostałem ją pod choinkę), doszedłem do takich białych wilków które nie były trudnymi przeciwnikami, ale było ich sporo i za każdym razem mnie zabijały. Pamiętam, że próbowałem przejść je 3 dni. W końcu je rozwaliłem, zostało mi mało hp, ale byłem już rozluźniony aż tu nagle kawałek dalej rozwalił mnie jakiś pająk, co powodowało że musiałem przechodzić te wilki jeszcze raz. Moim błędem w tym czasie było to że grałem bez ścianki bocznej komputera żeby się nie przegrzewał, i ze złości skopałem wnętrzności komputera, dosłownie rozwaliłem wszystko w środku, przestałem gdy zaczęła mnie noga boleć( adrenalina robi swoje więc trochę mi to zajęło) Gdy wrócili rodzice powiedziałem że niechcący kopnąłem w komputer, pocharatałem sobie nogę ale dobrze że kapcie miałem bo byłoby gorzej.
Najbardziej się wkurzyłem, jak przegrałem mecz o 3 miejsce w turnieju Starcrafta 2 gdzie stawką było 10$, a ja nic nie zdobyłem. Przegrałem jeszcze z jakimś cheeserem... ehhhh...
Kiedyś przeglądając filmy na YT natrafiłem na gameplay'e z gry Guitar Hero. Następnego dnia oglądałem je znowu, potem jeszcze raz i tak przez parę dobrych tygodni. Postanowiłem - kupuję ! Oczywiście oglądając te filmiki omijałem amatorów męczących się na niskich poziomach. Swoją uwagę poświęcałem tylko i wyłącznie doświadczonym graczom wybierającym poziomy expert, no w ostateczności hard. W końcu miałem grę w swoich rękach, złożyłem gitarę i dumnie stanąłem przed ekranem telewizora wybierając utwór a potem poziom trudności. Grać zacząłem na hardzie, chociaż grać to naprawdę dużo powiedziane. Nie byłem w stanie trafić w nawet jeden dźwięk. Ze złości odstawiłem "instrument" na bok i zająłem się czymś innym, byłem mocno wkurzony bo zestaw nie należał w tym czasie do najtańszych. Po jakimś czasie ochłonąłem i odkurzyłem stare graty. Zacząłem od easy, a po paru miesiącach przeszedłem na expert ! Teraz gdy spotykam się u mnie z przyjaciółmi słyszę tylko "Jak ty nadążasz z tym graniem" "Od tego można dostać oczopląsu" "po prostu szacun". Zdałem sobie sprawę, że nic nie ma za darmo a praca jaką poświęciłem na naukę naprawdę się opłaciła. Dziś próbuje już swoich sił na gitarze klasycznej i idzie mi całkiem nieźle, może kiedyś ktoś usłyszy o moich gitarowych podbojach :)
Mnie najbardziej wkurzył 2 boss w Wiedźminie 2 na zakończenie aktu 2. Miałem wtedy jeszcze słabego kompa i trochę mi się gra zacinała na minimalnych ustawieniach i próbowałem tak przez 2h, ale jedyne co mi się udało to złamać te podstawki do klawiatury i poluzować spacje. Po długich próbach postanowiłem zgrać zapis i pójść do kolegi , jednak tam też nie udało mi się tego przejść. Dopiero nazajutrz gdy rano miałem jeszcze chłodny umysł w końcu udało mi się go zabić, szkoda tylko ze po tym wszystkim wypadały mi niektóre klawisze z klawiatury
mnie najbardziej wkurzyło to kiedy kupiłem sakreta 2 i okazało się że nie dziedziała zdenerwowałem sie bo niemogłem wybrać drugiego egzemplarza bo potzrzebny był paragon który wyrzuciłem byłem zawiedziony ponieważ nastawiłem się że bende grał razem z kolego
Dla mnie najbardziej denerwującym momentem w grze była ostatnia walka w Fight Night Champion. Podchodziłem do niej około 50 razy i zawsze przechodząc pierwszy etap, a następnie dochodząc do momentu zadawania ciosów przeciwnikowi w brzuch zazwyczaj przegrywałem 4-5 ciosów przed końcem(był licznik), po czym musiałem zaczynać od nowa. "Boss" był tak przypakowany, że zdejmował mojego bohatera jednym ciosem, a ten nie mógł się podnieść. Po kolejnej i kolejnej nieudanej próbie niemal połamałem pada ściskając go z całej siły, około 2 razy rzuciłem nim o podłogę, a następnie martwiąc się o kontroler za 160zł. i jeszcze kilka razy przegrywając walkę POŁAMAŁEM PŁYTĘ i wraz z opakowaniem spaliłem w piecu. Z tym uczuciem ulgi mogę porównać jedynie zdanie prawa jazdy oraz matury. Wątpię, aby jakakolwiek gra mogła mnie zdenerwować w takim stopniu, więc dajcie mi się przekonać wręczając mi Dark Souls:)
Kupiłem sobie Total War II Shogun. Już pod koniec kampanii, przystąpiłem do oblężenia Kioto. Przez ponad godzinę misternie ustawiałem jednostki. Gdy nacisnąłem "gong" wyskoczył błąd i wyrzuciło mi grę. Chciałem wznowić oblężenie, ale okazało się, że nie było zapisane i musiałem od nowa ustawiać jednostki. Próbowałem rozegrać bitwę kilka razy ale zawsze ten sam błąd. Miałem zamiar pójść do sklepu i wcisnąć sprzedawcy grę przez odbyt.
Przychodzą mi do głowy 3 najbardziej frustrujące momenty:
1. The House of the Dead 2 - gdzie całą grę trzeba było przejść na 1 życiu i ginęło się na ostatnim bossie
2. Super Meat Boy - powtarzanie poziomu po raz n-ty
3. GRID - potworne wyścigi 1vs1 od punktu do punktu składające się z 2 części. W jedną stronę i z powrotem
Ahh tak najbardziej denerwujący moment jaki pamiętam ma dużo wspólnego z serią Fallout. Dokładniej chodzi o Fallout 2, dotarłem już do tej przeklętej bazy enklawy, cały zadowolony z siebie wparowałem tam z zamiarem wybicia wszystkich delikwentów urzędujących wewnątrz i niestety okazało się, że build mojej postaci jest tak skopany ze nie jestem w stanie ani stamtąd wyjść, ani pokonać wrogów, ani nawet się nimi dogadać. Ku mojej rozpaczy dziesiątki godzin spędzonych na podróżach po pustkowanich poszło się "gonić" bo zapisywałem tylko na 2 save-ach z czego jeden był z początku gry :( Trauma do końca życia gwarantowana. Po dziś dzień nie podjąłem się ponownego przechodzenia Fallouta 2 :P
Najbardziej wkurzajacy moment to zaliczanie achivmenta Gold Star z GTA IV (dodatek The Ballad Of Gay Tony ).
Problemem bylo zaliczenie misji w odpowiednim limicie czasowym,po 2k prob maxymalnym wkurzeniu i stanie przed implozyjnym ,gdzie brakowalo 1 albo 2 sek do zaliczenia ,wkoncu cudem udalo sie zrobic misjie idealnie w czasie.Nikogo nieoklamujac bylem tak szczesliwy ze az rzucilem sie na siedzaca obok zone - 9 miesiecy pozniej urodzila nam sie mala Majeczka (aktualnie etap malej terrorystki ,czyli wymuszana ) ^^
Najbardziej frustrujący moment w grze a propo nowego silnika fizycznego w fifie. Gram sobie z bratem, a zawszę lubię wygrać. Jest wynik 4:3 dla mnie. 90 min meczu. Akcja mojego brata rozgrywa się lewym skrzydłem boiska. Zatrzymuję go swoim zawodnikiem i zabieram mu piłkę, jednak niestety przez czołowe zderzenie mój zawodnik wywraca się. Po chwili nadbiega drugi mój zawodnik sterowany przez komputer i również się przewraca na leżącym już moim zawodniku, a mój brat spokojnie biegnie dalej i dośrodkowuje (moi zawodnicy jeszcze leżą). Oczywiście strzelił gola z główki, a ja o mało co nie wyrzuciłem pada na ziemię. Wkurzyłem się jeszcze bardziej gdy brat wygrał w karnych. :(