Mówcie co chcecie, ale na chwilę obecną Hunter Schafer to najlepsze przepoczwarzenie się mężczyzny w kobietę. WOW!
Jeżeli puszczają w waszych kinach, to polecam na walentynki zabrać swoją połówkę do kina. Sympatyczne walentynkowe romansidełko z całkiem porządnie zrealizowanym slasherem w tle. Jest zabawnie i krwawo. Panie będą na pewno kurczowo trzymały panów za ręce lub pod pachami. Super leciutki i momentami lekko infantylny cringe'owy klimacik. Nie nudzi, nie męczy. Totalny odmóżdżacz na fajnym poziomie.
O jeju jeju. Nie miałem wysokich oczekiwań co od tego filmu i cieszę się z tego, bardzo dobrze na tym wyszedłem. To kolejny byle jaki film od MCU. Makabrycznie przegadany i potwornie nudny. Trwa prawie dwie godziny, bez napisów, ale dopiero ostatnie 15 minut, to tak naprawdę film akcji, gdy Kapitan "Bezwyrazu" Ameryka musi powalczyć z Red "Zmęczonyford" Hulkiem. Choć nawet i ta walka jest nijaka. Widywałem już lepiej zrealizowane takie starcia, a to tutaj było jednym z gorszych.
Sam film dosyć dziwnie się ogląda, a przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie, że mimo iż wydarzenia na ekranie wydawały się improwizować spójną całość, to oglądało się zlepek nie powiązanych ze sobą scen. Scen bombardowanych wieloma głupotami i błędami kontynuacyjnymi. Przykładowo rozmowa prezydenta przez telefon, który kończy swoją kwestię i odkłada telefon, a kolejne ujęcie pokazuje osobę po drugiej stronie, która dalej rozmawia. Albo idiotyzm z pałkami elektrostatycznymi czy jak to tam się nazywa. W trakcie jednej z walk bohaterowie kilkukrotnie przyjmują na swoje ciała solidne porażenia i walczą dalej, ale już żołnierze w pełnym umundurowaniu i w grubych kamizelkach taktycznych padają jak muchy po dotknięciu pałką w kamizelkę. Może już stary jestem i się czepiam, ale takie niechlujstwo bardzo mi przeszkadza. Po tylu filmach, które w swoim życiu widziałem, tego typu kwiatki są dla mnie bardzo czytelne i wkurzają.
I powiem wam, że Mackie nie nadaje się do roli Kapitana Ameryki. Momenty, jak scena walki na początku filmu lub w limuzynie jakąś chwilę później idealnie pokazują, że to nie jest rola dla niego. Raz, że za grosz aparycji u niego, która wzbudzałaby chociaż minimalną sympatię, a dwa, sposób w jaki jego postać jest napisana, w ogóle mu nie pomaga. Heheszkowanie, wygłupianie się, czy też strzelanie sobie selfiaczy, jest dalekie od tego, co chciałbym oglądać. Ten jego pomagier Falcon, to też jakieś lelum polelum, co urwało się z choinki i chyba był tylko po to, żeby głupkowato komentować. I ta mikrusowa pani agent o wrednym wyrazie twarzy i z mizerną grą aktorską. No cholera, ten film był na prawie każdej płaszczyźnie słaby.
Nawet muzyka była do bani. A ja tak uwielbiam filmowe soundtracki. Ten tutaj był tak słaby, że nawet nie wiem czy w tym filmie był jakikolwiek motyw przewodni. Smutne :(
Ogólnie zmarnowany czas. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Można pójść do kina tylko po to aby odhaczyć kolejny film w MCU, jeśli ktoś stawia sobie za cel, aby oglądać wszystko. Ja nie polecam.
I scena po napisach... Nie wiem w sumie jaki był jej cel. Totalny idiotyzm.
Via Tenor
The Gorge -> Pierwsze wrazenia sztos. Ciekawie sie zaczyna, potem jest WTF, potem romans, potem ostra jazda i potem final.
Super realizacja, muzyka, effekty i w paru momentach adrenalina skacze.
Mialem dac 9/10 i miano jednego z najlepszych Sc-Fi ostatnich lat. Ale potem jak tak polezalem i sie pozastanawialem to w sumie sporo gluput i blachostek sie znalazlo.
Ale jednak warto obejrzec jak najbardziej.
OBCY - w oczekiwaniu na kolejne starcie - CZĘŚĆ 175
Tak jakoś wyszło, że wątek o zapowiedzi Obcego 5 (i jednak długo się nie doczekamy) przeciągnął nam się w dłuższą dyskusję na temat OBCYCH, kina SF i filmów w ogóle, a zatem nie widzę przeciwwskazań, aby kontynuować dalej ...
Witamy wszystkich "obcych" kinomaniaków i zachęcam do stosowania nowej, międzygalaktycznej skali ocen recenzowanych filmów !!!
Najnowszy system OCEN FILMÓW powstał po długotrwałych medytacjach z moim alter ego oraz Waszymi obcymi umysłami, burzliwych konsultacjach ze specjalistami od cywilizacji pozaziemskich, po wysłaniu niezliczonych sond kosmicznych, przerażających podróżach w czasie oraz przestrzeni, a ostatecznie przy akceptacji wszechpotężnego mózgu pozytronowego, a także samego Króla ! Aby nie komplikować zbytnio życia, proszę o korzystanie z narzędzia "twoja ocena", które udostępnił niedawno GOL !
10 – Perfekcja (Absolutna rewelacja)
9 – Bliski ideału (Świetne kino)
8-7 – Bardzo dobry (Solidne filmidło)
6-5 – Przyzwoity (Wart obejrzenia z kilku powodów)
4-3 – Przeciętniak (Nic specjalnego, można obejrzeć jeśli nie ma nic lepszego pod ręką)
2-0 – Beznadzieja (Szkoda czasu)
Poprzednia część wątku:
https://www.gry-online.pl/S043.asp?ID=16583288&N=1
Wleciał trailer do nowego Parku Jurajskiego. Nie znam się na dinozaurach, ale teraz to już chyba krzyżówki z kosmitami robili.
https://youtu.be/jan5CFWs9ic?si=JLeqXOMTq8daMn2x
Oglądałem ostatnio HERE
O ile sposób nakręcenia jest bardzo ciekawy, tak sama historia nie porywa.
Dzisiaj na 18 idę do kina na najdłuższy seans, jaki pewnie w życiu obejrzę. Satantango, film który trwa 7,5 godziny. Nie będzie przerwy o_O
A dosłownie chwilę temu na Filmweb czytałem publikację o najdłuższych filmach i ta produkcja jest najczęściej wspominaną w komentarzach. Uwielbiam takie zbiegi okoliczności. Trzymajcie kciuki, bo nie wiem czy nie zejdę na zawał z wycieńczenia podczas oglądania.
Reality
Spodziewałem się nie wiadomo czego, a film jest w całości o tym, że laska wyniosła jeden raport z biura. Zadnych plottwistów czy jakichkolwiek niespodzianek. Film o niczym.
Obejrzałem sobie wczoraj Event Horizon. Raz, że już dawno oglądałem i chciałem sobie odświeżyć, bo to jeden z moich ulubionych filmów. Dwa, ktoś na FB wrzucił grafikę (tę z boku) i zdziwiłem się, bo nie pamiętałem, żeby film był aż tak brutalny. I jakież było moje rozczarowanie, bo faktycznie aż tak brutalny nie był. Co prawda te makabryczne ujęcia z grafiki są w filmie (dwa górne kadry), ale zaprezentowane były w formie mega szybkich migawek i trudno było je dokladnie tak wyłapać. Ratuje jedynie stop klatka.
Poza tym chyba doświadczyłem efektu Mandeli, gdyż w głowie miałem scenę nawijania jelit przez dziurę w brzuchu na jakiś kołowrotek czy cos takiego, ale w filmie takiego momentu nie stwierdziłem. Czekałem i czekałem, a tu zonk. Więc było coś takiego czy mylę filmy?
No i podobno istniała wersja reżyserska, w której między innymi była dłuższa scena makabrycznej orgii, ale kopia została gdzieś zagubiona :(
Y2K. Kurde, myślałem, że to będzie coś stworzonego wybitnie dla takiego boomera jak ja, ale niestety srogo się pomyliłem. Pierwsze pół godziny jeszcze daje nadzieję na może głupawą, ale sympatyczną komedyjkę, ale im dalej tym gorzej, nudniej i coraz bardziej niezręcznie. Niby co chwila jest wrzucany jakiś smaczek, który ma krzyczeć "patrzcie, lata dwutysięczne!", ale to taki ficzer, którego równie dobrze mogłoby nie być i którego twórcy ewidentnie nie kumają. Poza tym, wychodzą jakieś elementarne braki w konstruowaniu filmów, bo całość wygląda bardziej na zlepek randomowych scen niż spójną historię.
No i podstarzały Fred Durst grający młodego Freda Dursta śpiewającego do gitary akustycznej przy aplauzie jakichś emerytów to jedna z najbardziej żenujących scen jakie ostatnio widziałem. Ciężko to będzie komuś przebić.
Mam nadzieję, że ktoś kiedyś zrobi film w takich klimatach, ale sensowny, zabawny i z autentyczną nostalgią za tamtymi czasami. Tu tego zwyczajnie nie ma.
Bardzo fajny mieszaniec thrillera, horroru i romansidełka.
https://youtu.be/ckM_TklU_AQ?si=x5s0l4VO54gMG6Go
U mnie słabiej. Film się trzyma, dopóki pracuje wyobraźnia. Po odkryciu tajemnicy robi się po prostu głupio.
Bridget Jones: Szalejąc za facetem (7,5)
Fanem poprzednich części nigdy nie byłem, aczkolwiek darzyłem je szacunkiem przez sentymenty i małą słabość do angielskiej kultury. W czwartej części mamy do czynienia z inną Bridget, dojrzałą, samotną i w kryzysie po stracie bliskiej osoby. Dlatego jest to zupełnie inny film od poprzednich. Z komediowego tonu nadal nie zwalnia (szczególnie dziadkowaty już niestety Hugh Grant), ale dużo jest w tym melodramatu, czasem ckliwego, ale jednak dobrze ukazuje parę trudnych spraw z innej perspektywy.
Czasem film nie wie czym chce być, czy właśnie starą typową komediową Bridget, czy bardziej komediodramatem, ale oba te wątki dobrze się zazębiają i fajnie jest pożegnać główną bohaterkę w dobrym nastroju. Każdą z części oceniłbym wokół siódemki, więc porażki raczej nie ma, choć nie każdemu się spodoba inna Bridget.
wąwóz mial potencjal ale dokumentnie go spieprzyli
taka anihilacja dla ubogich i nie do konca rozgarniętych
mocne 3/10
Przerażające AI. Po lewej oficjalne foto Odyseusza. Po prawej podobno AI.
Osgood to reżyser, który tworzy filmy tak trochę na pół gwizdka, a ostatnio to nawet i na ćwierć piszczałki. Bardzo lubię February czy też Gretel & Hansel , mimo że to nie były jakieś super filmy. Ale już Longlegs okazał się jednym z moich większych rozczarowań minionego roku. Trochę nadrobił po ponownym obejrzeniu, jednak to nadal mocno średni film gatunkowy. No i teraz The Monkey, z którym wiązałem ciche nadzieje, że będzie lepiej, bo zwiastun zapowiadał nawet ciekawe widowisko. Szkoda, że na dobrze zmontowanym zwiastunie się kończyło. Nuda panie, potworna nuda.
Nie znam opowiadania Kinga, więc uchroniłem się przed być może zbędnym porównywaniem, ale film sam w sobie średnio się broni. Początkowo mamy historyjkę o nawiedzonej zabawce, która spełnia "życzenia", by później oglądać marny festiwal zgonów pokroju The Final Destination. Jest krwawo i to nawet bardzo, to może się spodobać. Krew tryska i pryska na lewo i prawo, flaki się rozlewają, a rozczłonkowane ciała latają w powietrzu. Niestety to wszystko jest zaprawione szczyptą niepotrzebnego absurdu i przykładowo w trakcie sceny w basenie sala kinowa wybuchła śmiechem. Być może był to feket zamierzony. Mojej skromnej osobie, która zjada horrory na śniadanie, jednak się nie podobało.
Film jest też mocno przegadany. Pierwszy akt jest nudny niczym flaki z olejem. Rozumiem zamysł, gdyż wprowadzenie do historii jakieś musiało być, ale można to było zrobić krócej lub też intensywniej. Tym bardziej, że film trwa tylko 90 minut z napisami. Drugi i trzeci akt też nie rozpieszczają, a stwierdziłbym nawet, że im dalej, tym jeszcze smętniej. Smutna i bez wyrazu gra aktorska każdego jednego aktora z osobna, a i nawet znane twarze nie podniosły w żadnym stopniu mizernego poziomu. Polecam poczekać na streaming, bo coś mi się zdaje, że film szybko tam zawita.
Jeżeli są jakieś filmy, które sprawiają, że zapalają mi się świeczki w oczach, to The Last Showgirl jest jednym z nich. Ostatni raz taki "prawdziwy film" miałem okazję oglądać przy okazji His Three Daughters lub The Outrun i nie musiałem długo czekać na następny. Co mam na myśli pisząc "prawdziwy film"? Mam na myśli film, który pokazuje życie takim, jakie jest. Po prostu. Z jego pięknymi i obrzydliwymi momentami. To taki film, który z łatwością pozwala mi utożsamiać się z bohaterami i odczuwać wraz z nimi wszystkie ich emocje. Radość, smutek, euforię, przerażenie, strach, niepokój, zagubienie, tęsknotę. I taki właśnie jest The Last Showgirl.
Fenomenalna Pamela Anderson. W każdej sekundzie filmu niewyobrażalnie autentyczna. Postać przez nią wykreowana jest wręcz surrealistycznie namacalna. W życiu bym jej nie posądził, że może tak dobrze zagrać. Dla mnie była ona zawsze średnio rozgarniętą cycatą ratowniczką lub przesiąkniętą seksapilem Żyletą. A tu taka niespodzianka. Pięknie się to oglądało. Spora w tym zasługa dobrego scenariusza. Nic wybitnego, ale historia jest mocno skondensowana wokół jednego tematu, nie siląc się na wielowątkowość. Oczywiście pojawiają się poboczne zawirowania w życiu bohaterów, ale to nadal jedna spójna całość.
I ten genialny montaż, i te fenomenalne zdjęcia. Ten film ogląda się prawie jak dokument. Lekko pływająca kamera, świetny color grading i ziarno na ekranie sprawiają, że czuć klimat połowy lat 90. W sumie nawet nie wiem w jakim okresie te film jest umiejscowiony, ale to jest nie istotne. Istotne jest to, jak to wszystko pięknie wygląda. Przykładowo ujęcie, gdy na ekranie jest tańcząca Pamela, a zza jej pleców przebija się światło zachodzącego słońca nad Las Vegas, zostawiające efekt soczewkowy na ekranie, wygląda obłędnie. Świeczki w oczach gwarantowane. Ja miałem.
Rewelacyjne kreacje bohaterów. Pamela wygląda w tym filmie pięknie. Odważnie bez makijażu. Prawdziwa, naturalna, taka zwykła prosta kobieta, matka. W makijażu scenicznym, to już bogini estrady. Ale scena w restauracji, gdy schodzi po schodach w białej sukience? Szczena opada. Mając prawie 60 lat na karku udowadnia, że zasłużenie była symbolem seksu. Bautista w długich włosach? Ja to kupuje. Nie wiem jaki jest powód jego łysiny, ale z włosami wygląda elegancko. I on także udowadnia, że jest cholernie dobrym aktorem. Mimo że jego rola jest wręcz trzecioplanowa. I fenomenalna Curtis. Kurcze! Ona ma tak wielki bagaż doświadczenia w zawodzie aktorki, że udźwignie nawet taką prostą rolę i sprawi, że będzie równie autentyczna, co lekko przerysowana. I przesadnie opalona samoopalaczem :D Tutaj nie ma słabych postaci. O Kiernan Shipka jeszcze nie raz usłyszymy. Jest bardzo naturalna w tym jak gra. Według mnie czołówka obecnego młodego pokolenia. Billie Lourd bardzo przekonująco wypadła w roli córki głównej bohaterki, która nie bardzo wie czy chce odnowić relacje z matką, czy odpuścić.
Bardzo dobry film. Ściskający za serducho. Lubię takie. Scena ze zmartwioną Anderson w blasku słońca i tańczącą Curtis na podeście w kasynie, w rytm Total Eclipse of the Heart ruszy każdego. Mnie ruszyło. Gorąco polecam. Oczywiście każdy odbierze ten film na swój sposób, ale na pewno nie będzie to zmarnowany czas. Tylko że trzeba takie filmu lubić. Filmy o zwykłych ludziach, borykających się ze zwykłymi problemami. Bo to jest dramat przez bardzo duże D.
Piąty raz się zabieram za napisanie tego posta. Ostatnio strasznie słabo z czasem u mnie. W każdym razie jednocześnie z brakiem czasu byłem uziemiony na kilkanaście godzin z tabletem bez internetu i chcąc nie chcąc nadrobiłem kilka zaległości. Wszystkie mnie rozaczorowaly na swój sposób :D
Nosferatu (6/10) - Niby wszystko gra, fajne ujęcia (chociaż po zwiastunie liczyłem na wiecej). Kostiumy, świetne kreacje aktorskie - i to chyba wszystkie (Eggers to jednak umi poprowadzić aktora) ale hmm kurde... Spodziewałem się wiecej po tym filmie. Oczekiwania były wysokie, poprzeczka byla bardzo wysoko i mam wrażenie że Eggers jednak nie do końca dowiózł. Za dużo Eggersa w Eggersie a za mało całej reszty. Trochę się czulem jakbym oglądał późne filmy Smarzowskiego albo Wesa Andersona. Za dużo jumpscareow, A mało grozy i niepokoju. Do Herzoga nie ma podjazdu. Finalnie film był tylko niezły
The Gorge. Początek zajebisty. Całe wprowadzenie do misji, tajemnica związana z tym miejscem... bardzo mi się to podobało. Niestety szybko robi się z tego romans i to dosyć płytki. Potem jeszcze klimat zmienia się kilka razy (między innymi na Sleepy Hollow), ale tego świetnego nastroju z początku filmu już nie udało się odtworzyć.
Ogólnie jest to całkiem fajne, rozrywkowe s-f, ale dla mnie jednak ciut przekombinowane. Tak jakby mieli pomysł na cztery różne filmy, ale zamiast tego upakowali wszystkie w jeden. Ogląda się to przyjemnie, ale szkoda, że tego początkowego motywu tajemnicy nie pociągnęli dłużej. Gdyby wyeksponowali ten wątek, zamiast taniego wątku romantycznego byłby to zdecydowanie lepszy film.
Anora. I pomyśleć, że nawet nie chciałem tego oglądać...
Pierwsze pół godziny jeszcze nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Myślałem, że to jakiś kolejny dramat o patologii i młodych bogaczach. Poza zaskakująco dużą ilością seksu w sumie nic specjalnego.
Natomiast potem robi się z tego coś w rodzaju komedii gangsterskiej ("coś w rodzaju" bo nie ma tu raczej gangsterów tylko bardzo nieudolni ochroniarze) i to jest rewelacja. To jak tam są dograne wszystkie sceny, jaka tam jest dynamika między postaciami, dialogi i aktorstwo z perfekcyjnym niemalże timingiem. No cudo.
A do tego to jest autentycznie zabawne. W taki groteskowy, przerysowany sposób gdzie sceny pełne napięcia łączą się z sytuacyjnym komizmem. Dawno nie było filmu, który wywoływałby u mnie taki uśmiech przez większość czasu.
Końcówka za to uderza znowu w poważniejsze tony i chociaż ogólny kontekst i puenta tego filmu są dość ponure, to dla mnie jest to przede wszystkim kino rozrywkowe. Takie trochę w tarantinowskim stylu, gdzie od samej historii ważniejsze jest to jak została opowiedziana.
Totalnie jestem zaskoczony tym filmem i polecam go serdecznie każdemu. Gdyby nie początek, który skupia się głównie na dupie głównej bohaterki to może nawet dałbym 9.
Ostatnio trochę o tym głośno, a nawet jeszcze bardziej za sprawą nowego Kapitana Ameryki, bo w końcu MCU chyba będzie chciało na dobre wprowadzić Xów do uniwersum. Jak się zapatrujecie na Mystique, odgrywaną przez Hunter Schafer, gdyby do tego doszło? Po rewelacyjnej Romijn i średnio udanej Lawrence, to mogłoby się nawet udać. Hunter z pewnością ma więcej charyzmy od Jennifer.
Via Tenor
Substancje to powini zbanowac, a kazdy kto zdolal obejrzec ostatnie 20 min powinien udac sie do psychiatry.
A co do Oscarow to Conan lubie ale niestety cringowy i slaby jako prowadzacy:/ Culckin dostal Oscara ale Polsce to nie umial podziekowac :/
Narazie najfajniejsi byla ta para z Iranu co wczoraj dopiero dostali wizy do USA, ale publicznosc miala w dupie to co mowili.
Brody dostal za najlepszego aktora. Wiec za najlepszy film pewnie tez Brutalist dostanie.
Jednak Anora. Moze obejrze.
Ale ten lysy ruski kacap na gali mnie denerwowal ze go zaprosili :/ Wiec chyba zbojkotuje.
Ogolnie cala gala taka se. A Conan jako prowadzacy beznadziejny i wogle malo co go bylo.
Najlepszy Ben Stiller :D
Gdyby nie to, że film jest oparty na faktach, to przynajmniej jedno oczko bym odjął, bo nic w tym filmie nie zachwyca, nie robi wrażenia, nie trzyma w napięciu. W sumie film dla nikogo.
Po fenomenalnym Parasite przyszedł w końcu czas na Mickey 17. Joon-Ho Bog kolejny raz dostarcza znakomite dzieło. Reżysera miałem na oku od czasu jego monster movie Host, który do dzisiaj pozostał jednym z moich ulubionych filmów w tym gatunku. I tak z filmu na film było coraz lepiej. A teraz pokazuje, że jeszcze ma wiele do powiedzenia.
Mickey 17 wygląda super. Brzmi super. Angażuje widza od pierwszej do ostatniej minuty. Pięknie naśmiewa się z podziału klasowego i kapitalizmu. Taki trochę dystopijny film o nieudolnym podboju kosmosu i jeszcze bardziej pokracznym klonowaniu. Pattinson kradnie show, choć Ruffalo też pokazuje klasę. Collette wciąż piękna. Rewelacyjna muzyka podkreślająca charakter filmu, przywodząc na myśl sowiecką myśl przewodnią.
Nie jest to wielkie dzieło i na pewno stoi o klasę niżej niż Parasite, ale jak na pierwszy Hollywoodzki film Boga, to jest zaskakująco dobry.
Ha! Bracia Russo dowieźli i to tak, że ho ho! :D
Holy Moly, ależ to był naprawdę super odjazdowy film. WOW! To naprawdę dało radę. Film miałem okazję obejrzeć w kinie i cholera, jak to dobrze wyglądało. To chyba jeden z ładniejszych filmów, jakie widziałem w ostatnich latach. Cały film, to w sumie CGI, które jest dosłownie wszędzie, ale jest dopieszczone do granic możliwości. Ani razu nie miałem wrażenia, że coś wyglądało słabo. Świetnie wygenerowane scenerie, wygląd robotów, to pierwsza liga. Rewelka! Nie wiem, może były to nawet efekty praktyczne? Nieważne. Kryjówka robotów wyglądała przekozacko, a to, jak była zrealizowana finałowa bitwa, geniusz! Dbałość o szczegóły porażała. Nie było do czego się przyczepić. Sztosik! Świetne ujęcia, rewelacyjny montaż, cholernie dobry color grading. Duży ekran zrobił swoje. Jeżeli jakimś cudem wasze kina będą wyświetlały ten film, to idźcie obowiązkowo, bo efekt jest mocarny.
Historia prosta, jak budowa cepa. Siostra szuka brata i pomagają jej w tym roboty i były żołnierz (Pratt), który na "emeryturze" dorabia sobie jako doręczyciel/przemytnik. Jest banalnie, ale ani przez moment nie czułem znużenia, a film trwał dwie godziny bez napisów. Jest co oglądać. Świetne dialogi. Żadnego wymuszanego humoru. Żadnego cringe'u, którego bardzo się obawiałem. Zdarzyło mi się też uronić jakąś tam skromną łezkę. Millie nawet poradziła sobie ze swoją rolą, choć to dalej aktoreczka jednej miny. Natomiast Pratt był świetny, zabawny, poważny. Klasa sama w sobie. Szkoda, że Stanley Tucci miał bardzo skromną rolę, bo bardzo lubię tego aktora. Robotów nie oceniam, bo zabrakłoby Internetu. Czekam na merch z FunkoPOP :D
Fenomenalna oprawa dźwiękowa. Tu znowu kino zrobiło swoje. Obawiam się, że przed telewizorem ten film straci cały swój urok. Genialne udźwiękowienie. Właśnie słucham score na YT. Coś pięknego! Ale w filmie są też kozackie kawałki, jak Danzig ze swoim Mother, Judas Priest z Breaking the Law, a także jest Marsz Walkirii.
Nie spodziewałem się, że z kina wyjdę uchachany, jak małe dziecko. Obstawiałem średniaka na takie 5.0, ale wystawiam mocne 8.0 :D Wiem, zapewne srogo przesadzam, ale ja traktuję oceny jako osobistą skalę zadowolenia, a to było ogromne. Bawiłem się na tym filmie, jak rzadko kiedy, przy tego typu filmach. Dla mnie ten film dowiózł praktycznie na każdej płaszczyźnie. Gdybym chciał wymieniać jakieś wady, które miałyby zaważyć na ocenie końcowej, to musiałbym ich szukać na siłę. Więc po co? :)
Ciekawy jestem, jak wam ten film podejdzie :) U mnie, na chwilę obecną, z tego co już w tym roku widziałem, to The Electric State ląduje w Top 5.
Przyznaję. Uśmiech Thatcher w tej scenie jest magnetyzujący. W ogóle w tym filmie dziewczyna gra rewelacyjnie. Super film. Dla mnie Companion, to mocne 7.5 :)
Co tu się odjaniepawliło!? :D W sumie nie wiem od czego zacząć, bo jestem świeżo po seansie i jeszcze do siebie nie doszedłem.
Pamiętacie 300 Snydera? Film wyglądał dosyć specyficznie, ale dobrze wpisywał się w komiksową konwencję, więc się spodobało. Sin City powtórzyło ten sam bądź podobny zabieg i również się spodobało. Był też Sky Captain and the World of Tomorrow, który chyba był prekursorem kina kręconego w pełni na green screenach. Seria Resident Evil również mocno z tego korzystała. I Rebel Moon, ponownie Snyder, też. I wiecie co? In the Lost Lands ma w sobie wszystko co najgorsze z wymienionych wyżej filmów. Tego qrwa nie dało się oglądać :D
Anderson to gwarancja kiczu, ale tutaj przeszedł siebie samego. Ba, w rywalizacji o największe gówno kinematografii pokonał samego Snydera. Tak. Dobrze czytacie. Sam nie wierzyłem, że można gorzej. To wygląda źle, tragicznie, paskudnie, obrzydliwie. To Anderson, więc musiało być slow-mo w deszczu. Musiała być Mila Jovovich kręcąca piruety i strzelająca w slow-mo. Musiały być głownianie dialogi i wkurwiająca muzyka z pogranicza dark ambient.
To Anderson, więc i fabuła musiała być z dupy. Rebel Moon przy tym, to Iliada Homera. Nie wiem jakim cudem taki burdel w montażu został zatwierdzony. Już Snyder poszedł po bandzie, ale tu jest 10 razy gorzej. Odniosłem wrażenie, że każda scena miała osobnego reżysera i odrębny scenariusz. Słowo daję! :D
Nic qrwa z tego filmu nie wiem. Po co? Dlaczego? Kto? Komu? Z kim? Mila przez cały film wędruje w towarzystwie Dave'a, by dotrzeć do miejsca, w którym ukrywa się źródło mocy, pozwalającej zmieniać się w wilkołaka. Sęk w tym...
spoiler start
że to właśnie Dave nim jest, a ona o tym wie, więc po cholerę ta cała wyprawa? WTF!?
spoiler stop
Ja czułem w kościach, że to będzie paździerz, ale nie sądziłem, że Anderson sięgnie takiego dna artystycznego. Gra aktorska jest okropna. Nie, wróć. Gry aktorskiej nie ma tu za grosz. Jedynie Dave daje radę, a przecież to były zapaśnik, a nie ktoś po szkole aktorskiej. Mila natomiast od czasu pierwszego Resident Evil gra jedno i to samo z niezmiennym wyrazem twarzy. Nawet w tym filmie ma na imię Alys. No qrwa :D
Dobra, kończę ten wpis, bo już mnie palec boli, piszę na telefonie. Reasumując, gówno nad gównami. Na Filmweb 7.5 z sześciu opinii, IMDb 5.3 z 250. Serio!? Dla mnie to jakiś żart :/