Jakie to szczęście że nie ma życia wiecznego. Jak pomyślę sobie o tych miliardach sukinsynów mogących mieć "życie" po życiu, to aż mnie ciarki przechodzą.
Jestem agnostykiem odkąd pamiętam, ale też odkąd pamiętam nie pokładałem nadziei w życiu po tym życiu. Nie łudzę się mitologią. Raczej zakładam, że najpierw będzie gorzej, bo paskudna starość, a potem będzie lepiej, bo nicość.
Kiedyś wierzyłem i dużo myślałem o ,,nagrodzie po śmierci''. Przełom nastąpił w wieku 13 lat. Teraz żyję według filozofii Epikura, nacieszę się jedynym życiem, a jak umrę to nie będę niczego żałować, i nie będę za niczym tęsknić, po prostu mnie już nie będzie. Z życia trzeba korzystać a nie karmić się obietnicami o zmartwychwstaniu. Życie w oczekiwaniu na śmierć? Co to za życie?
Nachalna propaganda teizmu. To jest chorba i powinno się to leczyć.
''Poniżej odpowiedź dla wszystkich, którzy jeszcze nie znają odpowiedzi na to najważniejsze pytanie.''
Typowa religijna arogancja.
Czyli 2000 letnia książka zna odpowiedź na to pytanie lepiej od nowoczesnej nauki?
Świadomy inaczej.
Ja mam szczerą nadzieję, że coś jest po śmierci. Nie wierzę w to, ale bardzo bym chciał, żeby śmierć nie była końcem. Nawet jeśli znaczyć to będzie dla mnie wieczne cierpienie.
mysle, ze jest jakas sila, ktora moze "wszystko" kontrolowac, ale czy bog, kosmici, czy jakas energia, kto to wie. okaze sie w ciagu 100 lat
Zwierzęta też mają życie po śmierci?
107 miliarda, tyle mniej więcej żyło ludzi na świecie. Dobrze ze niebo jest pojemne.
Nawet islamistom te 100 dziewic się znudzą.
Przeczytałem tylko temat wątku. Ja jestem spokojny. Jestem Katolikiem i o istnieniu Boga to już nawet szkoda klawiatury używać żeby kogoś o tym przekonywać. Teraz naszła moda na takich leszczyków co to pokazują jak to oni wiarą w Boba gardzą. Bo to modne, bo to fajne. Miałem kilku takich sąsiadów, twardzieli co to Boga wyśmiewali i za jakich to chojraków się uważali. Jeden szczególnie ( w sumie spoko Pan tyle że strasznie gnoił wiarę w Boga) był pilotem podczas II wojny światowej i jak przyszła godzina śmierci pierwsze się obesrał ze strachu przed wiecznym potępieniem. Zobaczymy młode leszczyki czy w godzinie waszej śmierci będziecie takich bohaterów odgrywać.
DanuelX Tumanie ja ciebie do niczego nie chce przekonywać. Wierz sobie w co tam chcesz, budde, alladyna czy nawet batmana bo mnie to gówno obchodzi. Historia wyssana z palca specjalnie dla ciebie mokosie.
Jak bardzo nieszczęśliwi są ludzie, którzy wypatrują innego, niepotwierdzonego życia po życiu?
Nie wydaje mi się, by nawet w obowiązujących w naszej kulturze naukach Chrystusa chodziło nade wszystko o umartwianie się i oczekiwanie na lepszość po kopnięciu w kalendarz
Serio, ogarnijcie swoje aktualne wcielenia, byle nie kosztem innych
Bo żyć trzeba fajnie i na wesoło ale z BOGIEM. Bez Boga ani do proga.
Jestem człowiekiem wierzącym i uważam że istnieje jakaś forma życia po śmierci. Osobiście liczę oczywiście na Pola Elizejskie. Aczkolwiek nie będę zdziwiony jesli po śmierci okaże się że rację mają systemy wschodnie takie jak np. buddyzm i okaże się że "funkcojune" reinkarnacja. Monoteizmy? Na pewno nie, zbyt wiele tu niedomówień, błędów logicznych, nieścisłości i warunków do spełnienia by nie wylądować w garze ze smołą lub by faktycznie być szczęśliwym w Niebie ;) Ateizm? Cóż, bełkot nihilistyczny, w sytuacji gdy nawet małpy mają wyobrażenie o życiu po śmierci (Szyjewski "Etnologia religii"), badanie wszystkiego tylko "szkiełkiem i okiem" jest nie do przyjęcia. Nie mozna sobie ot tak negować religii, tego co w pewien sposób ukształtowało ludzką kulturę: świętych ksiąg, nauk medrców i zjawisk nadprzyrodzonych tylko dlatego bo mamy "naukę". Dlatego uważam że ateistyczne "nic" nie jest odpowiedzią.
Jak często zadajecie sobie to najważniejsze pytanie, które może zadać sobie człowiek?
Czy jest życie po śmierci?
Poniżej odpowiedź dla wszystkich, którzy jeszcze nie znają odpowiedzi na to najważniejsze pytanie.
Niezwykle ciekawe są sytuacje, kiedy człowiek o silnym ateistycznym spojrzeniu na świat nagle spotyka się z czymś, co zamienia jego wizję świata w stertę dymiących gruzów. Taką właśnie przygodę przeżył Ian McCormack z Nowej Zelandii.
W 1980 roku Ian McCormack miał 24 lata. Interesował się jedynie tym, jak zaspokajać swoje żądze i oczywiście potrzebę wszechobecnej zabawy, nawet kosztem innych osób. Postawa w zasadzie typowa dla jego środowiska, dla którego wszelka kwestia istnienia „życia po śmierci" jest niegroźną fanaberią niegroźnych dziwaków. W poszukiwaniu kolejnych porcji emocji trafił na Wyspę Mauritius, gdzie zdecydował się na nocne nurkowanie na obszarze rafy kolarowej.
Kiedy był pod wodą, zaatakowała go niezwykle jadowita meduza tzw. Osa Morska, której jad nawet w małych ilościach potrafi być śmiertelny. Od tego momentu rozpoczęła się jego dramatyczna walka o życie, a jednocześnie najbardziej niezwykłe i mistyczne przeżycie związane ze śmiercią kliniczną. W jej trakcie Ian McCormack miał okazję spotkać się z Bogiem, które to spotkanie diametralnie zmieniło jego życie.
Film dokumentalny z jego udziałem obok ---->
[link]
Admin: Ten wątek założono w niewłaściwej kategorii i został on przeniesiony. Prosimy pamiętać o zakładaniu tematów we właściwym miejscu. Notoryczne nie stosowanie się do tego upomnienia może skutkować interwencją Moderatorów lub Administracji Forum.