autor: Marek Grochowski
Pro Evolution Soccer 2010 - Już graliśmy! (gamescom 2009)
W tegoroczną odsłonę serii FIFA mieliśmy już okazję parę razy przedpremierowo zagrać. Na targach gamescom 2009 nadarzyła się okazja do przetestowania konkurencyjnej produkcji, czyli PES-a 2010.
Przeczytaj recenzję Pro Evolution Soccer 2010 - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji X360.
Pro Evolution Soccer to zawsze jedna z najbardziej obleganych gier na targach takich jak gamescom 2009. Jedni chcą sprawdzić, czy faktycznie jest taka dobra, jak twierdzą autorzy, a inni szukają argumentów, by zdyskredytować ją w starciu z corocznym wydaniem serii FIFA. My podeszliśmy do nowej piłki kopanej spod znaku Konami jak do źródła rozrywki i choć lejącej się strumieniami grywalności nie doświadczyliśmy, to kilka emocjonujących chwil udało nam się spisać.
PES 2010 jest gotowy w 80 procentach. Na tym etapie można już ocenić, czy Shingo Takatsuka i spółka dali radę, czy może zarzuty fanów pod adresem poprzedniej edycji odczytali jako laurkę na Dzień Matki. Dobrych chęci nie można im odmówić – popracowali nad fizyką, podnieśli poziom trudności i wzbogacili gameplay o opcję dryblingu w 360 stopniach – taką samą, która pojawi się w FIFA 10. Problem w tym, że w miejsce błędów, które udało się Konami wyeliminować, przybyły nowe, bardziej irytujące.
W wersji, którą mieliśmy do dyspozycji, mogliśmy przetestować wszelkie zagrania przy użyciu czterech drużyn – Barcelony, Liverpoolu, reprezentacji Francji oraz Niemiec. Już w pierwszych sekundach dało się odczuć, że piłkarze dość późno reagują na polecenie podania albo strzału. Znacznie lepiej wychodzą im crossy. Zawodnicy świetnie radzą sobie z przyjmowaniem krzyżowych zagrań, co pozwala szybciej przenieść się w pole karne przeciwnika. W obrębie szesnastki nie jest już jednak tak różowo, bo do napastnika dobiega od razu kilku obrońców. Dałoby się z tego jeszcze wybrnąć – np. serią zwodów, wycofaniem piłki do pomocnika albo przerzuceniem ciężaru gry na skrzydło, ale w pomyślnym rozwiązaniu akcji potrafią przeszkodzić nawet... piłkarze własnej drużyny. Może wydawać się to niedorzeczne, ale w PES-ie 2010 gracze jednego zespołu często zderzają się ze sobą w walce o futbolówkę, blokują sobie pozycje i stają na drodze podania do partnera. Powoduje to niemal natychmiastowy przechwyt łaciatej przez przeciwnika, a ten w mgnieniu oka montuje własną akcję odwetową.
Kontrataki potrafią być zabójcze. Drużyny sterowane przez konsolę kopią piłkę jak po sznurku i w ciągu trzech-czterech podań są w stanie stworzyć sytuacje sam na sam z bramkarzem. Pojedynki te rzadko kończą się triumfem golkipera, bo zawodnik między słupkami nie kwapi się zbytnio do opuszczenia własnej świątyni. Istnieje, co prawda, możliwość samodzielnego kierowania ruchami bramkarza, ale trudno powiedzieć, by odnosiła ona efekty, gdy gole wpadają jeden za drugim.
Nie da się ukryć, że gameplay wymaga wciąż mnóstwa szlifów. Szybkie tempo prowadzenia akcji to za mało, aby gracze, którzy odeszli od PES-a rok temu, chcieli do niego powrócić. W grze wciąż jest mnóstwo niedoróbek, których na obecnym etapie produkcji próżno szukać u konkurencji. Nowych odbiorców przyciągnie póki co grafika, która wygląda nie gorzej niż w przypadku FIFA 10. Na razie jednak w pojedynku piłek kopanych na konsolach prowadzi produkcja EA Sports, a Konami ma dokładnie dwa miesiące, by spróbować przechylić szalę zwycięstwa na swoja stronę.
Marek „Vercetti” Grochowski