The Sims 4 Wiejska Sielanka nauczyła mnie, że wszyscy umrzemy, a rozmiar bakłażana ma znaczenie - Strona 2
Czekałeś, żeby zabrać swoje simy na wieś? Pokazać im proste, naturalne życie? Wreszcie przyszedł na to czas, a ja Ci opowiem, jak mi poszła sielska przygoda i hodowanie kur.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Całe życie mieszkam w wielkim mieście, pół życia marzę o życiu „bez przyłącza” –samowystarczalnym, prostym, ciężkim, ale spokojnym, rutynowym, z dala od późnego kapitalizmu, wiadomości z kraju i świata oraz siedzącego trybu życia. Z kurami, łąkami, lasami, grzybobraniem o świcie, sarenkami i zającami, grządkami, kwiatami, polnymi drogami, rowerami, książkami...
Spędziłam właśnie paręnaście godzin z symulatorem mojego wymarzonego życia. Byłam głodna, zmęczona, smutna, zła, znudzona. A potem zostałam fanatykiem wekowania (cały dom w słoikach), opanowałam do perfekcji gotowanie, wygrałam konkurs na największe warzywo, zaprzyjaźniłam się z pluszakowymi słodziakami [chodzi o zwierzęta – przyp. red.], stworzyłam kilka gdaczących szatańskich pomiotów oraz złotą kurę, wyhaftowałam lamę, tęczę i krowę, a także poharcowałam w oborze. Zostałam pobita torebką, powiedziałam „elo” aloesowi, zupełnie interesownie pozałatwiałam kilka sprawunków dla okolicznej społeczności i zrobiłam sobie selfie z 40-kilową dynią.
Wyciągnęłam parę wniosków i powściekałam się na twórców – bo Sielanka wcale nie jest sielanką. No i dodatek nie okazuje się szczególnie ogromny (choć tego akurat chyba się wszyscy spodziewali). Ale jest wystarczający.
Na początku wszystko było piękne – musimy porozmawiać o przewinie
Proste życie. Budzą mnie kury o 6 rano. Pierwszy tydzień życia na wsi jestem wiecznie głodna. Mogę zjeść tylko to, co sama wyhoduję, a to trwa, zwłaszcza kiedy się zapomni, że można też hodować mniejsze, szybko rosnące rośliny, a nie tylko ogromne bakłażany na konkurs plonów. Próbowałam zamówić produkty ze sklepu, ale przy wypakowywaniu ich z torby kraszowała się gra albo kończyłam w tzw. T-pose. Porzuciłam więc tę strategię. Wybrałam niedożywienie.
Take out na śniadanie, ziarno dla kurczaków w jednym kurniku, w drugim kurniku; sprzątanie kurników, zbieranie jajek. Potem obory, krowy i lamy. Sprzątanie, uzupełnianie karmy, karmienie, przysmaki, dojenie, strzyżenie. I prosto na grządki. Odchwaszczanie, opryskiwanie, podlewanie, nawożenie. Szybka pogawędka z kapustą, „głaski” dla krowy, suchy żarcik dla lamy i przytulaski dla kurczaków. Na koniec króliki. Pogadać, dać przysmak, pouczyć gry na gitarze, zapytać o opinię, poszkalować lisy. I najważniejsze – odebrać prezent.
Jeszcze tego nie wiecie, ale zaraz się dowiecie. Krowę w Wiejskiej sielance możecie zapytać o Rzeźnię numer pięć. Swoją krowę nazwałam więc Billy Pilgrim, mimo że jest kobietą. Czy umie podróżować między wymiarami? Czy ma swoje traumy? Nie wiem.
Po porannych stałych obowiązkach – do kuchni. Konkubent nie je mięsa, ja nie toleruję laktozy. Stale bolą nas brzuchy, a po jedzeniu biegamy prosto do toalety, bo mimo ustalonych jasno preferencji i decyzji moralnych ciągle, z uporem maniaka i wdrukowanym życzeniem śmierci, odruchowo przygotowujemy jajecznicę na bekonie i potrawy zawierające mleko.
Tego ostatniego stale przyrasta, jajek przybywa, populacja kurczaków się zwiększa.
Zaczynam jeździć na targ, sprzedaję nadmiary, uzupełniam niedobory, w końcu można jeść jak człowiek, liczba przepisów kulinarnych wprost przytłacza. Ciągle produkuję olbrzymie bakłażany, kapusty, arbuzy, dynie, grzyby. Podlewanie, nawożenie, opryskiwanie, odchwaszczanie. Chcę je oddać na konkurs, ale konkurs wciąż nie nadchodzi. W kalendarzu pełno jest festiwali, jednak nigdy nie jest to ten, na którym mi zależy. Czekam więc cztery tygodnie na dzień sądu nad bakłażanem lub arbuzem.
Mleko, jajka, 40-kilogramowe warzywa wciąż psują mi się w wyposażeniu i lodówce. Na co, ach, na co mi to było?!
Nie mam na nic czasu. Latam od grządki do grządki, od kurnika do kurnika, od obory do obory, od warzywniaka do warzywniaka. Moje hobby to gotowanie obiadów, bo w ciągu dnia mogę sobie pozwolić tylko na konieczne zajęcia. Moi jedyni przyjaciele to moje zwierzęta. Jest ciężko, ale stabilnie, sielanka trwa, rutyna daje mi spokój wewnętrzny, mam co jeść, mam nawet czas na haftowanie zwierzątek na materiale. W końcu zaczynam ogarniać życie na farmie.
I wtedy umiera pierwsza kura.
Wyłączam Simsy i nie chcę już na nie patrzeć.
Wiedziałam, że zwierzęta mogą umierać – powiedział nam o tym Antonio Romeo, producent dodatku, na prezentacji zawartości. Nie powiedział jednak, że nastąpi to tak szybko.
Wracam do Henford-on-Bagley dwa dni później. Wybaczam.