Marvel's Avengers to fajna gra, ale zapomnisz o niej 15 minut po odłożeniu pada
Po Marvel’s Avengers spodziewam się przyzwoitej, chociaż całkowicie wyzutej z kreatywności i ryzyka, zabawy skierowanej do fanów uniwersum – a krótka sesja z grą na gamescomie tylko mnie w tym przekonaniu utwierdziła.
Przeczytaj recenzję Recenzja Marvel's Avengers – hej, ta gra nie jest zła!
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Pod wieloma względami moja krótka przygoda z Marvel’s Avengers niewiele różniła się od doświadczeń z filmami z tego uniwersum. To produkcja wyjątkowo przystępna, niewymagająca żadnych wielkich umiejętności, dynamiczna, efektowna, pełna wesołej demolki i siejących ją uwielbianych superbohaterów. Łyka się to bez przepijania i w zabawie jest sporo nieszczególnie głębokiej frajdy. Ale podobnie jak w przypadku większości filmów ze stajni Marvela, o szczegółach dotyczących mojej dwudziestopięciominutowej sesji z Avengers zapomniałem w kilkadziesiąt sekund po odejściu od konsoli.
Od razu zaznaczę, że wrażeń z zakończonego niedawno gamescomu nie powinniście traktować jak wyroczni. Trudno przecież, by twórcy przy pierwszym kontakcie z nową produkcją, rzucali nas do etapów, w których pojedyncza pomyłka kończy się wczytywaniem ostatniego zapisu. Deweloperzy z Crystal Dynamics zaznaczyli zresztą, że po zaprezentowanym nam prologu gra stanie się znacznie mniej liniowa i zaoferuje wyzwania o rozmaitych poziomach trudności. Nie wątpię w to – ale jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że aż do napisów końcowych gra będzie ograniczać się wyłącznie do maltretowania na zmianę dwóch przycisków, z okazjonalną przerwą na odpalenie ataku specjalnego lub walkę z dystansu.
Ktoś może powiedzieć – dobra, ale dlaczego podobny system w ubiegłorocznym Spider-Manie czy trylogii Batman: Arkham nie przeszkadzał, a tutaj robi się z niego wielkie halo? Ano dlatego, że nawet jeśli walka we wspomnianych produkcjach nie była specjalnie wymagająca, to nadrabiano to albo świetną eksploracją, albo interesującą fabułą, albo wciągającym klimatem. Tymczasem w Marvel’s Avengers tworzenie atmosfery wygląda po prostu na próby upodobnienia się do specyfiki superbohaterskich filmów z tego uniwersum, a latanie Iron Manem robi przyzwoite wrażenie, ale nie ma się poczucia tego pędu i ekscytacji. Historia sprowadza się zaś do ogranego scenariusza: Mściciele próbują uratować San Francisco, nie udaje im się, opinia publiczna obwinia ich za gigantyczne zniszczenia, więc teraz każdy z nich musi pokonać swoje słabości, stać się na powrót zjednoczoną drużyną, wysłać nieprzyjaciół w niebyt (zapewne znowu obracając jakieś nieszczęsne miasto w proch i pył), a potem skoczyć na shoarmę.
Po wydarzeniach z prologu, w których nasza grupa superbohaterów popada w kolektywną chandrę i postanawia się przebranżowić, miejsce Avengersów zajmuje Advanced Idea Mechanics. Organizacja ta powinna być dobrze znana fanom Marvela, bo w komiksach pojawia się od dawien dawna. To grupa wybitnych naukowców o technokratycznych zapędach, wykorzystująca swoje wpływy do jednego celu: obalenia państwowych rządów i zastąpienia ich kultem nauki. Jak nietrudno się domyślić, ich motywacje będą znacznie bardziej złowrogie niż zwyczajne zamiłowanie do przedmiotów ścisłych: AIM to główny złoczyńca całej historii, ale bez obaw – nie poradzi on sobie bez pomocy innych łotrów, takich jak Taskmaster (z którym w prologu walczy Czarna Wdowa) czy Abominacja (któremu czoła stawi Hulk).
Po gamescomie najbardziej martwi mnie właśnie fakt, że w produkcji Crystal Dynamics nie widać na razie konkretnego elementu, który mógłby być jej wyróżnikiem. Na pewno nie jest nim bowiem możliwość zabawy wszystkimi postaciami znanymi z pierwszych Avengers (poza Hawkayem, bo po wcieleniu się w latający arsenał, boga burzy i wkurzonego zielonego potwora, gość, który dobrze strzela z łuku, nie wydaje się równie ekscytujący). Iron Man, Thor, Kapitan Ameryka – wszyscy mają nieco inne ciosy i ataki specjalne, ale rozgrywka każdym sprowadza się do tego samego. Od czasu do czasu Tony Stark poleci za jakimiś złoczyńcami, a Hulk rzuci w kogoś czołgiem, jednak rdzeń pozostaje taki sam: do zwycięstwa w każdej potyczce wystarczą wciąż te same dwa przyciski i wciąż te same kombinacje. Wyjątkiem jest tutaj Czarna Wdowa, która walczyła ze złoczyńcą Taskmasterem korzystając przede wszystkim z pistoletów.
W żadnym momencie pokazu Marvel’s Avengers nie zaskoczyło mnie ani na plus, ani na minus. Zupełnie tak, jakby z góry poszedł przykaz: nie szaleć, rozgrywkę robić na modłę innych superbohaterskich hitów od Rocksteady i Insomniac, a resztę w maksymalnym stopniu upodobnić do filmów. To najwidoczniej zbyt kasowy projekt, by pokuszono się przy jego okazji o jakieś bardziej ryzykowne rozwiązania. A kurczowe wzorowanie się na kinowym uniwersum już odbiło się twórcom czkawką, bo o ile stroje i fryzury każdego z Mścicieli przypominają te z filmów, tego samego nie można już powiedzieć o twarzach i głosach. W efekcie cała ekipa superbohaterów wygląda jak wyjątkowo gorliwi cosplayerzy, zaś ich przerzucanie się docinkami w środku walki o życie mieszkańców nie ma w sobie za grosz naturalności znanej ze srebrnego ekranu.
Co więc może ostatecznie stanowić o sile Marvel’s The Avengers? Oczywiście kooperacja. Nawet jeśli zabawa w pojedynkę nie zdołała mnie porwać, trudno zaprzeczyć, że sianie zniszczenia w kwartecie z trójką znajomych mogłoby okazać się zdecydowanie bardziej satysfakcjonujące. Gra w trybie współpracy ma jednak swoje ograniczenia. Bawiąc się wyłącznie z przyjaciółmi nie ukończymy (ani nawet dobrze nie zaczniemy) kampanii – w misjach fabularnych będziemy po kolei wcielać się w każdego z bohaterów i odkrywać jego historię, więc zagramy w nie tylko w pojedynkę. Dla kwartetu znajomych przeznaczone są operacje skupione na zdobywaniu nowego łupu, odblokowywaniu umiejętności i dalszym rozwoju postaci.
O ile nie urodziliście się wczoraj, zdajecie sobie zapewne sprawę, że Marvel’s Avengers po prostu musiało zostać zaplanowane jako gra-usługa. Przedstawiciele Square Enix w trakcie prezentacji w zasadzie to potwierdzili: w ich założeniu tytuł ten ma być rozwijany przez lata i stosunkowo wzbogacany o kolejne zadania, ekwipunek oraz, oczywiście, przedmioty kosmetyczne – by wycisnąć dodatkowe dochody z mikrotransakcji. Deweloperzy mają też zamiar dodawać nowe grywalne postaci i mogę się założyć, że zostaną one w jakiś sposób zmonetyzowane.
Niecałe pół godziny z Marvel’s Avengers to zdecydowanie za mało, by wydawać ostateczną opinię, tym bardziej, że gra ma być znacznie bardziej otwarta i nieliniowa niż rozgrywający się „na szynach” prolog. Nie sądzę zresztą, że będzie to produkcja słaba – w końcu odpowiadają za nią dwa wyjątkowo utalentowane zespoły. Mam jednak przemożne przeczucie, że interaktywni Mściciele to projekt zbyt dochodowy dla własnego dobra. Spójrzmy prawdzie w oczy: superbohaterowie ze stajni Marvela po ponad dziesięciu latach kinowego rozwoju stali się taką potęgą, że nie zdziwię się, jeśli za niedługo podobiznę Iron Mana zobaczymy na studolarówkach. Nic dziwnego, że wydawca nie chce podejmować najmniejszego kreatywnego ryzyka – w końcu na szali jest produkcja o astronomicznym potencjale komercyjnym. I przez nie spodziewam się po Avengers bycia tytułem po prostu jako takim: niebrzydkim, zapewniającym co nieco frajdy, ale pozbawionym serca i duszy. I nawet bym się z tym pogodził… ale czy Square Enix musiał dla niego poświęcić Deus Eksa?