Graliśmy w Call of Duty: Black Ops 4 – Blackout. Dobry, zły i brzydki klon PUBG - Strona 2
Każdy ma swoje battle royale, ma i Activision. Najnowsze Call of Duty zamiast kampanii fabularnej zaoferuje sieciowe starcia w formule 100 graczy, każdy na każdego i ostatni żywy wygrywa. Czy to pozwoli utrzymać się serii na fali kolejny rok?
Przeczytaj recenzję Recenzja Call of Duty: Black Ops 4 – czy Blackout to sukces?
Nie wiem jeszcze, do jakiego filmowego westernu będę mógł porównać nadchodzące Red Dead Redemption 2, ale sąsiadujący z nim w kalendarzu Blackout, czyli tryb battle royale w Call of Duty: Black Ops 4, nawiązuje obecnie do obrazu Dobry, zły i brzydki. Blackout to także dość ewidentny, niezbyt oryginalny klon Playerunknown’s Battlegrounds – i to na miarę zapędów chińskich twórców gier mobilnych. Te wszechobecne podobieństwa mogą jednak wyjść mu na dobre.
PUBG ukazało się przecież tylko na jednej platformie konsolowej, więc posiadacze PlayStation zapewne zwrócą uwagę na płynnie działającą pozycję battle royale, której w końcu daleko do infantylnego stylu Fortnite’a i gdzie nasz bohater może wyglądać jak Piotr Stramowski w filmie Pitbull. Mimo wad i tego, że walki prezentują się inaczej niż na efektownym zwiastunie, Blackout sprawnie łączy emocje znane z rozgrywki w PUBG z mechanikami Call of Duty, choć nie wszystko przypomina w nim jeszcze wysokobudżetową grę AAA.
CALL OF DUTY: BLACKOUT W SKRÓCIE:
- bardzo dynamiczna rozgrywka, pozbawiona większych przestojów;
- dużo mniejsza lokacja niż w PUBG;
- system ograniczonych czasowo perków do znalezienia na mapie;
- easter eggi oraz interaktywne obiekty;
- możliwość wykorzystania śmigłowców jako środka transportu;
- sterowane przez SI zombie zamiast czerwonych stref.
Dobre tempo akcji
Największa pochwała należy się twórcom za tempo rozgrywki. Walka w Call of Duty zawsze była dynamiczna, spotkanie i starcie z wrogiem to kwestia sekund – i nie inaczej jest w Blackoucie. Zawsze, nim jeszcze wylądowałem, widziałem w rogu długą listę graczy, którzy padli już od pierwszych strzałów. Wszystko dzieje się tu bardzo szybko. Szybko się poruszamy, podnosimy broń od razu z pełnym magazynkiem, szybko się leczymy podczas biegu, a pole bitwy kurczy się błyskawicznie. Nie ma dłużyzn pokroju czekania na wroga przez 20 minut w toalecie.
Duży wpływ ma na to o wiele mniejsza mapa niż ta w Playerunknown’s Battlegrounds, a także zdecydowanie bardziej zręcznościowa rozgrywka. Części graczy taka „arcade’owość” zamiast taktycznego planowania może wydać się wadą, ale tak naprawdę twórcom udało się całkiem sprawnie wyeliminować większość przestojów i nudy, jakie w niektórych momentach meczu zwykle doskwierają w PUBG.
Pudełko pełne perków
W Call of Duty nie mogło zabraknąć perków ułatwiających funkcjonowanie naszej postaci. W Blackoucie są one częścią wyposażenia leżącego w budynkach. W zielonych pudełkach znajdziemy np. tymczasowe przyspieszenie leczenia, szybkie poruszanie się w pozycji kucznej, dłuższe oddychanie pod wodą lub skupienie przy celowaniu ze snajperki czy sygnał dźwiękowy, kiedy ktoś zaczyna w nas celować. Szkoda tylko, że różni je jedynie niedostrzegalna podczas biegu, mała ikonka na pokrywce.
Dobry zombie to martwy zombie
Mapa w Blackoucie przypomina trochę park rozrywki amerykańskiej wytwórni filmowej. Znajdziemy tu niezwykle chaotyczną mieszankę wszelkich motywów z serii Black Ops, a więc i zombiaki. Sterowane przez sztuczną inteligencję żywe trupy spacerują głównie po Nuke Town, latarni i po zdecydowanie najbardziej klimatycznej lokacji – Asylum. Ta jakby wyjęta wprost z horroru zrujnowana posiadłość to jedno wielkie skupisko easter eggów nawiązujących do trybu zombie we wcześniejszych odsłonach Black Ops. Szwendający się nieumarli to także potencjalne źródło o wiele lepszej broni. Znalazłem tam mocarny karabin maszynowy o możliwościach snajperki, a do zdobycia jest także chociażby kultowy Ray Gun.
Lokacja Asylum nawiązuje do mapy o tej samej nazwie w Call of Duty: World at War. Znajdziemy tu np. easter egga powiązanego ze spuszczaniem wody w toalecie czy sławnego pluszowego misia. Easter eggi występują również w innych miejscach. Warto chociażby przeszukać okolicę Nuke Town, by dostać się do ukrytego podziemnego bunkra!
Wspomniane easter eggi zachęcają początkowo do eksploracji otoczenia i interakcji z przedmiotami zamiast ciągłego skupiania się na starciach. Strzelanie do zombie z kolei może łatwo zdradzić naszą pozycję innym, bo przez to, że mamy szansę zdobyć tam potężną broń, na pewno nie będziemy jedynymi gośćmi w tej miejscówce. Easter eggi oraz zombiaki wnoszą do gry trochę radości z odkrywania, a także dodatkową dawkę ryzyka w samej walce.