autor: Artur Falkowski
GOL na GC 2007: Rock Band
Przed wyjazdem na Games Convention bardzo uważnie śledziłem pojawiające się w sieci informacje na temat tego, czy na targach zostanie zaprezentowana gra Rock Band. Niestety nie udało mi się znaleźć wyczekiwanej wiadomości. Poczułem się rozczarowany, w głębi serca żywiąc nadzieję, że mimo wszystko uda mi się dowiedzieć czegoś o nowym dziele Harmonix.
Przed wyjazdem na Games Convention bardzo uważnie śledziłem pojawiające się w sieci informacje na temat tego, czy na targach zostanie zaprezentowana gra Rock Band. Niestety nie udało mi się znaleźć wyczekiwanej wiadomości. Poczułem się rozczarowany, w głębi serca żywiąc nadzieję, że mimo wszystko będę miał szansę dowiedzieć czegoś o nowym dziele Harmonix. Rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Udało mi się spędzić z twórcami niemal półtorej godziny, zapoznając się z grą oraz kontrolerami-instrumentami do niej.
Zanim przejdę do meritum, wspomnę o sposobie, w jaki promowano produkcję. Nie był to bowiem standardowy stand z kilkoma stanowiskami i logiem gry. Zamiast tego pokazano dokładnie to, czym Rock Band jest – zabawą w gwiazdę rocka. Najpierw grę zaprezentowano w trakcie krótkiego wystąpienia na stanowisku EA. Po krótkim wprowadzeniu na scenę wszedł zespół, który „odegrał” jedną piosenkę. Błyskom fleszy nie było końca. Jak się okazało, to był dopiero początek.
Gościom wystawy zaproponowano bowiem możliwość zagrania w Rock Band. Żeby to uczynić, należało najpierw wypełnić formularz zgłoszenia i czekać na zaproszenie na casting. Szczęśliwcy, którym to się udało, otrzymywali czapeczki i koszulki z logo gry i po krótkim przeszkoleniu mogli wyjść na scenę i zaprezentować swoje umiejętności. Żeby było zabawniej, stanowisko Rock Band umieszczono poza halami targów, na świeżym powietrzu. Składała się na nie scena oraz wielki autobus, taki sam jak te, w których podróżują prawdziwe zespoły muzyczne w trakcie swoich tournee.
Dzięki życzliwości EA naszej ekipie udało się uzyskać specjalne przepustki, tzw. backstage passes, dzięki którymi mogliśmy wejść za kulisy (w tym wypadku do autobusu). To również był element wzorowany na prawdziwych muzycznych koncertach.
Dzięki wspomnianym atrakcjom spodziewałem się zastać w autobusie szalonych, popijających whisky rockmanów. Szczerze mówiąc niewiele się pomyliłem. W środku był zespół, ale nie muzyków, lecz deweloperów i przedstawicieli EA. Była również whisky, choć nienaruszona. No i najważniejsze – rozstawione instrumenty do Rock Band, stojąca w rogu konsola i niewielki wyświetlacz LCD. Panujący w pomieszczeniu półmrok, dwie wygodne kanapy i roześmiani, świetnie bawiący się ludzie – wrażenie niesamowite, szczególnie w porównaniu z dość spartańskimi warunkami wcześniejszych prezentacji, w jakich dane mi było uczestniczyć.
Po zwyczajowych uściskach dłoni i powitaniach padło pierwsze pytanie: „Na czym chcesz zagrać?”. „Na wszystkim” – odpowiedziałem i tak się zaczęło.
Na pierwszy ogień poszła gitara, wyglądająca niczym prawdziwy Fender Stratocaster. Jest bardziej masywna od znanego mi kontrolera do Guitar Hero II, a jednocześnie lepiej leży w dłoni. Wyglądem również przerosła swoją poprzedniczkę. Klawisze na jej progu są mniejsze, mniej odstają od obudowy, ale dzięki temu można o wiele wygodniej i – co najważniejsze – szybciej z nich korzystać. Jako udogodnienie dołożono drugi zestaw umieszczony na dole gryfu. Strum bar również został zmodyfikowany. Jest mniejszy i wprost wymarzony do tego, by trącać go niczym prawdziwe gitarowe struny. Sama wajcha nie zmieniła się. Dodano natomiast dodatkowy przełącznik odpowiedzialny za efekty.
Chwyciłem wiosło w dłoń i rozpocząłem zabawę. Dostępny był na razie tylko jeden tryb rozgrywki – multiplayer. Wybierało się piosenkę, indywidualny stopień trudności dla każdego z graczy (pozostałe instrumenty zajęli ludzie z siedzącej w autobusie ekipy) i przystępowało do gry. Niestety, czas ładowania utworów był bardzo długi, co, jak zapewniali twórcy, jest wadą wczesnej wersji gry.
Sam ekran rozgrywki w dużym stopniu przypominał to, co znane mi było z Guitar Hero – z tą różnicą, że na dole znajdowały się trzy odrębne linie z „nutami” (po kolei: gitara, perkusja, gitara), a na górze przelatywał tekst piosenki dla wokalisty. Początkowo sprawiało to dość chaotyczne wrażenie, ale po chwili okazało się, że w rzeczywistości wszystko jest jasne i intuicyjne.
Rozpoczęła się piosenka. Zasady gry na gitarze nie uległy zmianie w stosunku do serii Guitar Hero. Tu jednak znacznie zmniejszono znaczniki określające miejsce, w którym dana nuta ma być zagrana. Przez takie rozwiązanie gra stała się nieco trudniejsza, ponieważ trzeba było dokładnie utrafić w odpowiedni moment. Zachowano również znany z GH koncept z ładowaniem specjalnego paska bonusu i przechylania gitary w celu uruchomienia go, by czasowo zwiększyć mnożnik zdobywanych punktów.
Tyle w temacie gitary. Dodam jeszcze, że gdy graliśmy piosenkę, nikt nie czekał na wokalistę. Wszyscy zgromadzeni śpiewali, tupali i klaskali. Wybijany przez ludzi rytm sprawiał, że autobus kołysał się w takt muzyki. Wrażenie niesamowite.
Po zagraniu kilku utworów do naszej rozśpiewanej gromady dołączyło kilku dziennikarzy z Danii. Z niechęcią odstąpiłem im gitarę, po czym nie bez obaw zasiadłem do perkusji. Ta również sprawiała świetne wrażenie i nie powstydziłby się jej prawdziwy zespół. Na metalowym, niezwykle stabilnym stojaku zamieszczono cztery bębny oznaczone różnokolorowymi obwódkami (czerwona, żółta, niebieska, zielona). Po środku znalazły się przyciski pomocnicze, krzyżak, Xbox Guide, etc., które ułatwiały przemieszczanie się po menu. Nie zabrakło również masywnego pedału. Wręczono mi patyczki – prawdziwe, a nie replikę – i spróbowałem zagrać kolejny utwór. Mocno pomógł mi w tym jeden z deweloperów, który rękoma wskazywał odpowiedni rytm. Po chwili załapałem. Zabawa w perkusistę okazała się bardziej wymagająca. Po pierwsze trzeba było nauczyć się na pamięć rozłożenia bębnów (tak, żeby móc bez patrzenia w nie trafiać), a po drugie zsynchronizować uderzenia pałeczkami i wciskanie pedału w momencie, kiedy przez ekran przelatywała pomarańczowa pozioma linia.
Na koniec zostawiłem sobie mikrofon. Obejrzałem go w działaniu, ale jakoś nie mogłem się zmusić do publicznego występu. Obserwowałem więc, jak radzili sobie inni. Co zauważyłem? Samo przedstawienie tekstu piosenki i wysokości śpiewu poszczególnych fragmentów przypomina mocno system zastosowany w serii SingStar. Tu jednak napisy przelatują o wiele szybciej (odniosłem wrażenie, że nawet za szybko) i są podzielone na niewielkie sylaby, z których trudno jest odczytać całość, jeśli najpierw nie pozna się tekstu piosenki. W wolnej chwili przyjrzałem się mikrofonowi. Jest o wiele mniejszy i lżejszy niż te, które dołączane są do wspomnianej produkcji Sony i jednocześnie wygląda nieco bardziej schludnie. Co ciekawe, służy nie tylko do śpiewania, ale również do wybijania rytmu. Otóż w pewnych momentach niektórych utworów znika tekst piosenki i pojawiają się specyficzne kropki, które oznaczają, że w tym miejscu należy uderzać mikrofonem o dłoń.
Ciekawym patentem jest to, że kiedy jeden z graczy nie poradzi sobie z danym fragmentem, jego towarzysze mają możliwość wyratowania go z opresji, dając świetny popis, by w ten sposób odwrócić uwagę wirtualnej publiczności. Jeżeli temu nie podołają, nieszczęśnik traci możliwość gry, a piosenka leci dalej.
Na wspólnym graniu w Rock Band spędziłem sporo czasu, którego upływu nawet nie dostrzegłem – tak niesamowicie wciągająca okazała się nowa produkcja Harmonix. W przerwach między piosenkami udało mi się zamienić parę słów z twórcami. Niestety, w większości przypadków stwierdzali, że akurat na ten temat nie mogą mówić. Obiecali jednak, że w pełnej wersji Rock Band znajdzie się czterdzieści utworów, a z każdym tygodniem (!) będą pojawiały się nowe piosenki do ściągnięcia. Zapytani o to, czy będzie to określona liczba kawałków, stwierdzili, że ma być różnie. Czasami trafi jeden utwór, czasami cały zestaw, a jeszcze kiedy indziej kompletny album. Oczywiście o cenie wspomnianych dodatków nie chcieli jeszcze mówić. Inną ciekawą sprawą, jakiej się dowiedziałem, był fakt, że planowane są zestawy piosenek dostosowane do wymogów danego rynku. Możemy więc spodziewać się na przykład hitów zespołów europejskich.
Cóż, Rock Band wciąga niesamowicie. W dobrym towarzystwie potrafi sprawić, że wspaniale spędzimy z nim czas. Instrumenty są dopieszczone i wykonane z dużą dbałością o szczegóły. Z nimi jednak wiąże się jednak pewna wada – cena. Oficjalnie nie wiemy jeszcze dokładnie, ile ona wyniesie, ale z pewnością za pełny zestaw przyjdzie nam słono zapłacić. Moim zdaniem, warto.