autor: Borys Zajączkowski
GOL na E3 2007: Rock Band
Jak bardzo pecetowej miłości do rozrywki by nie żywić, pojawiają się czasem gry konsolowe tak fantastyczne, że niepodobna się w nich nie zakochać. Rock Band to przykład właśnie takiego objawienia, a jednocześnie jeden z najlepiej zapowiadających się tytułów w planie wydawniczym Electronic Arts.
Jak bardzo pecetowej miłości do rozrywki by nie żywić, pojawiają się czasem gry konsolowe tak fantastyczne, że niepodobna się w nich nie zakochać. Rock Band to przykład właśnie takiego objawienia, a jednocześnie jeden z najlepiej zapowiadających się tytułów w planie wydawniczym Electronic Arts. Owszem, w świetle pionierskiego Guitar Hero można Rock Band nazwać li tylko miksem GH i karaoke, niemniej każdy, który miał okazję godzinkę przy tej gierce spędzić, zauważył, że ten miks to dużo więcej niż suma jego składników. To pure fun. To możliwość zagrania w orkiestrze we własnym domu, ze swoimi kumplami, dziewczynami, rodzicami, wszystkimi. I wszyscy będą się świetnie bawić.
Gitary, wzorowane na legendarnym Stratocasterze, dają poczucie trzymania w ręce czegoś poważniejszego, niż kontroler do Guitar Hero; przygotowana specjalnie dla Rock Band perkusja uczy pokory wobec, zdawać by się mogło profanowi, nietrudnej pracy perkusisty, a do tego wokal, który maszyna ocenia na podstawie analizy częstotliwości wydawanych przez gracza dźwięków. Elektronicy na potrzeby pokazu zmontowali zestaw: gitara wiodąca, basowa, perkusja i wokal – w ramach tych postawowych elementów możliwości konfiguracji własnego bandu mają być znacznie bardziej dowolne, uzależnione od posiadanych instrumentów.
Oczywiście to wszystko nie będzie tanie. Za jednej egzemplarz gry z jednym kontrolerem przyjdzie nam zapłacić koło 300 złotych, więc skompletowanie najmniejszej orkiestry to wydatek rzędu tysiąca – samej konsoli, telewizora oraz możliwie dobrego nagłośnienia rzecz jasna nie wliczyłem. Niemniej... jeśli mamy co jeść, nie mamy na utrzymaniu rodziny, ani nie jesteśmy Tutsi ani Hutu, warto.
Rock Band dynamicznie reaguje na poziom prezentowany przez poszczególnych graczy, co daje przezabawny lub (oj, rzadziej, heh) miły dla ucha efekt. O ile wokal sami słyszymi, jaki jest, o tyle pomyłki gitarzystów owocują dobywającymi się z głośników fałszami, a każdy nie trafiony na czas bembenek perkusji, to średnio miły dla ucha trzask pałeczki uderzonej o metalowy kant. Szczególnie kaleczący partyturę gracze są rugowani z zespołu w trakcie koncertu, a w należnym im miejscu widnieje wstydliwy a wielki napis: FAILED. Grywalność podnosi jednak możliwość wyratowania nieudaczników przez innych graczy, jeśli ci zdołają jednak dać prawdziwy koncert. Kupa radochy, śmiechów, chichów, spazmów i plaskania się po czole, powiadam Wam. Wyobraźcie sobie to napięcie, gdy obaj gitarzyści dali ciała, perkusista przysnął i na polu walki pozostał jedynie wokalista – te pilne spojrzenia śledzące strzałkę lecącą mniej lub bardziej dokładnie (a w szalonym tempie) po „nutach”, w które biedak musi sobie trafiać. I ta ulga, gdy odratuje resztę. (Lub wielkie 'buuu!', gdy i on nie da rady).
A to już wizyta w jednym z klubów LA. Chłopaki grali może lepiej niż my. Ale MY mieliśmy znacznie większą frajdę. :-)
O szczególne wspomnienie prosi się perkusja, jako że w GH jej przecież nie było. Prototyp, który obstukiwany był przez nas na pokazie, daleko jeszcze stał od wersji finalnej produktu, niemniej pozwalał odczuć, że pomysł jest właściwy i wszystko idzie w dobrą stronę. Cztery bębenki (oznaczone czterema kolorami), do tego pedał i oczywiście pałeczki. Gra na nim wydaje się być wystarczająco naturalna, o ile może to stwierdzić niżej podpisany, który kaleczył co nie miara na najniższym poziomie trudności. :-)
Zdecydowany reprezentant „mieć trzeba” w kategorii nie najtańszych zabawek.
Borys „Shuck” Zajączkowski