autor: Borys Zajączkowski
GOL na E3 2006: Just Cause
Gdy pierwszy raz dowiedziałem się ciut więcej o Just Cause, miałem nadzieję na grę, która połączy w sobie bogactwo świata San Andreas, pomysł na Boiling Point i wizualne piękno Far Cry’a. Gdy w końcu zobaczyłem na E3 grę w działaniu, raczej przywiodła mi na myśl Total Overdose.
Gdy pierwszy raz dowiedziałem się ciut więcej o Just Cause, miałem nadzieję na grę, która połączy w sobie bogactwo świata San Andreas, pomysł na Boiling Point i wizualne piękno Far Cry’a. Gdy w końcu zobaczyłem na E3 grę w działaniu, raczej przywiodła mi na myśl Total Overdose. Zawód? Tak, jednak daje się w JC dostrzec trochę interesujących i nieźle wykonanych elementów, które mogą gracza na długo przykuć do ekranu. Gracza nie wymagającego jednak od gry zbyt skomplikowanej fabuły, ani zbyt trudnych wyzwań. JC wydaje się być bowiem grą absolutnie konsolową – i jak różnie by tego słowa nie tłumaczyć, wiemy, o co chodzi.
Do dyspozycji gracza oddany zostaje obszar ponad 1000 kilometrów kwadratowych, ponad 300 wiosek do zwiedzenia, 20-kilka rodzajów broni, pełna swoboda poruszania się oraz misja dokonania przewrotu tak, by władzę w tropikalnym państwie objęły te siły, które Wuj Sam uważa za właściwe. Ponadto znajdzie się do wykonania nieco misji pobocznych, trochę wyścigów samochodowych do wygrania. Poruszać się da absolutnie wszystkim, co wpadnie w oko, a jakby tego było mało, z samolotu możemy wyskakiwać na spadochronie, możemy na nim unosić się za pędzącym samochodem (grapling hook – wystrzeliwana lina z hakiem – daje radę). Możemy porwać samolot, wyjść w locie z kabiny na skrzydło, skoczyć, rozłożyć spadochron tuż nad ziemią i złapać się hakiem przejeżdżającej pod nami furgonetki – a potem odczepić spadochron i wskoczyć do szoferki wykopując poprzedniego kierowcę drugimi drzwiami.
Wyglądałoby to wcale fajnie – niestety obraz gry psuje kilka elementów. Na pierwszy rzut oka – grafika (ona tak już ma). Jest jaskrawa, jarząca, kolorki zapożyczone z palety przedszkolaka... Na to wszystko modny blur, żeby niedostatki modelowania ukryć i w efekcie patrzymy na nie do końca ostry koktajl bardzo kolorowych plam. Podaję receptę: kilo nadmuchanych w szklarni truskawek mieszamy z wiadrem drzazg z parkowej ławki – takiej z napisem: świeżo malowane – całość przyprawiamy butelką Blue Curacao i delikatnie mieszamy w wiadrze. W międzyczasie wypijamy szklaneczkę Jacka Danielsa i jak nam się spojrzenie zamgli, zaglądamy do wiadra. Tak, znaleźliście Just Cause!
Kolejnym elementem jest walka, która wygląda tak: prawo, lewo, przód, tył, prawo, lewo – cały czas strzelamy. Oni strzelają do nas, wszyscy obrywamy i wszystkich nas boli, ale trupem padają tylko przeciwnicy. Gracz rzadziej. Wcześniej możemy ostrzelać okolicę z helikoptera, a potem obrzucać granatami. Jeśli eksplozja sięgnie przeciwników, gotowi są wylecieć na kilkanaście metrów w powietrze – ragdoll i dalej do gwiazd! Zniszczyć możemy sporo z tego, co zobaczymy, a co zniszczymy, za moment znika. Jeśli ktoś z Was nadal ma nadzieję na to, że przewrotu można dokonać skradając się po nocy, likwidując po cichu przyboczną gwardię dyktatora, a na koniec podrzucając jemu samemu paczkę C4 do szafy, to niestety, pan pomylił pokoje.
Borys „Shuck” Zajączkowski