Obduction Recenzja gry
autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Obduction – piękna, trudna i wciągająca
Pierwszoosobowa gra przygodowa niebędąca survivalem ani horrorem? Obduction nawiązuje do klasyki gatunku jako duchowy spadkobierca serii Myst.
- klimatyczna i angażująca;
- trudne zagadki oparte na fabule;
- aktorzy zamiast modeli postaci;
- wizualnie prezentuje wysoki poziom.
- koszmarnie długie loadingi;
- zacina się w momencie doczytywania danych.
Chyba każdy weteran gier przygodowych zna, a przynajmniej powinien kojarzyć nazwisko braci Randa i Robyna Millerów. Ludzi, którzy w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zapoczątkowali ogromny skok technologiczny w branży interaktywnych opowieści. Za sprawą wydanej na płycie kompaktowej najpierw na komputery Macintosh, a później na pecety grze Myst ekipa Cyan, w której obaj panowie grali pierwsze skrzypce, przyczyniła się do popularyzacji tego nośnika i nie tylko położyła podwaliny pod jedną z najciekawszych serii pierwszoosobowych przygodówek, ale także zainicjowała erę „growych blockbusterów”.
Przygody Nieznajomego podróżującego po „Wiekach” reprezentujących odmienne krainy wirtualnego świata niemal przez dziesięć lat były najlepiej sprzedającą się grą wszech czasów i dopiero pierwsza odsłona serii The Sims zdetronizowała dzieło rodzeństwa Millerów.
Myst, choć tak naprawdę nie był pierwszy (o kilka miesięcy wyprzedziło go chociażby The 7th Guest), to jednak zdefiniował nowy podgatunek gier przygodowych. Tak jak w tamtym okresie istniały gry doomopodobne, tak przez długi czas każdą nową grę mystopodobną witano z otwartymi ramionami. Dość powiedzieć, że nawet na mało jeszcze rozwiniętą polską branżę moda ta wywarła niebagatelny wpływ, czego dowodem jest kilka znakomitych tytułów (A.D. 2044, Reah, Schizm), w czym główna zasługa firm LK Avalon i Detalion.
Ostatnia część epopei Myst ukazała się przed jedenastu laty, długo więc Cyan kazało czekać fanom na produkcję choćby utrzymaną w duchu tamtej serii. Szansa pojawiła się wraz z możliwością wsparcia projektu za pośrednictwem Kickstartera, gdzie pozostały w branży Rand Miller wraz ze swoim zespołem zebrał nieco ponad 1,3 miliona dolarów na Obduction – grę tak mocno zakorzenioną w tradycji pierwszoosobowych przygodówek, że już bardziej się chyba nie da. W ten sposób ponownie jako nieznajomy bezimienny trafiamy do wykreowanego za pomocą Unreal Engine 4 świata, w którym przyjdzie nam odkryć tajemnice kilku cywilizacji, egzystujących na tajemniczej planecie niczym w potrzasku.
Rozgrywka prowadzona jest z perspektywy pierwszoosobowej. Nie wiemy jednak, ani kim jesteśmy, ani jak się nazywamy. Ot, przypadkowy gość, który – zobaczywszy na niebie jasną kulę – zostaje teleportowany w nieznane mu miejsce, będące w rzeczywistości wycinkiem stanu Arizona, w którego centrum znajduje się spalone słońcem stare miasteczko górnicze. Sęk w tym, że obszar ten mieści się pod dziwną, energetyczną kopułą, której granic nie da się przekroczyć. Przynajmniej na początku, bowiem w miarę eksploracji okolicy mamy okazję poznać także zupełnie odmienne pod względem krajobrazu fragmenty innych światów.
Jedyną opcją pozwalającą nadać naszej postaci jakąś osobowość jest możliwość wyboru rodzaju cienia, który będziemy rzucać – męskiego bądź żeńskiego. Jak się szybko przekonujemy, miasteczko okazuje się niemal zupełnie wymarłe, choć dzięki dziwacznym urządzeniom wyświetlającym coś w rodzaju holograficznego obrazu zostajemy przywitani przez byłych mieszkańców. I już na samym wstępie gra otrzymuje ode mnie gigantycznego plusa za wykorzystanie w tych nagraniach prawdziwych aktorów. Żadnych sztucznie wyglądających modeli imitujących ludzi. Czysta magia zwyczajnego wideo. I nawet jeżeli w trakcie dalszego rozwoju sytuacji okazuje się, że nagrań tych jest niewiele (z wyjątkiem jedynego mieszkańca, niejakiego C.W., odgradzającego się od reszty miasteczka pancernymi drzwiami), to i tak twórcom udało się mnie kupić. Poczułem się trochę jak dawniej, kiedy digitalizowane postacie w grach były czymś całkowicie naturalnym, a branża sądziła, że mariaż ze światem filmowym zostanie zawarty już dosłownie za chwilę.
Oczywiście w Obduction jest to tylko namiastka, dosłownie promil tego, czym przed laty raczyli nas deweloperzy, ale ponieważ ze mnie niezwykle nostalgiczny typ, tego rodzaju rozwiązanie łyknąłem z całym dobrodziejstwem inwentarza, a na dodatek marzy mi się dokładka.
I o ile ukłon w stronę takich osób jak ja został uczyniony (nie oszukujmy się, chodziło główne o koszty, znacznie mniejsze w przypadku ustawienia przed kamerą dwóch osób niż żmudnego budowania postaci z polygonów i późniejszych prób tchnięcia w nie iskry życia), o tyle sama rozgrywka, choć przesiąknięta duchem poprzedników, jest już na wskroś nowoczesna.
Kiedy pojawiamy się w nowej rzeczywistości, nie wiemy absolutnie nic. Piękne w tego typu pozycjach jest to, że gracz musi mozolnie składać w całość historię, której fragmenty zostały porozrzucane gdzieś po świecie przedstawionym. Odnajdując dokumenty, badając architekturę, eksplorując, scalamy elementy układanki, które dają pewien obraz snutej opowieści. Napotykamy różnego rodzaju maszynerie, których funkcje musimy sami odszyfrować. Rozgryźć, w jaki sposób działa coś, co widzimy po raz pierwszy w życiu. Szukamy związku przyczynowo-skutkowego. Przez cały czas rozgrywki sprawiało mi to niesamowitą frajdę – nie tylko dzięki kapitalnej atmosferze panującej w grze, niemającej kompletnie nic wspólnego z wyeksploatowanym już do granic możliwości horrorem czy survivalem.
Obduction przesiąknięte jest klimatem przygody. Trochę naukowej, trochę baśniowej. Kluczowa wydaje się obserwacja bogatego w detale otoczenia. Co z czym powiązać? Gdzie szukać odpowiedzi? Jak to, do cholery, działa? I kiedy w końcu uporamy się z takową zagwozdką, uczucie triumfu, że wreszcie się udało, jest niesamowite. Tym bardziej że część zagadek okazuje się naprawdę dość trudna i nie sposób na ich rozwiązanie wpaść z marszu. Trzeba główkować.
To wszystko jednak w dobrym wykonaniu widzieliśmy już wielokrotnie. W czym zatem przejawia się nowoczesność mechaniki Obduction? Przede wszystkim w tym, że w grze nie ma zadań, które byłyby tylko zwykłymi przeszkadzajkami. Żadnych tablic z przełączaniem kabelków. Żadnego kombinowania z przelewaniem wody pomiędzy pojemnikami. Nie posiadamy kieszeni i nie możemy przenosić przedmiotów.
Nowoczesność rozwiązań polega na tym, że wszystkie wyzwania są ściśle podporządkowane fabule. Robimy tylko to, co jest niezbędne, aby rozwinąć akcję. Nie oznacza to jednak, że ktoś wymusza na nas większą dynamikę działań. Trzeba mimo wszystko lubić trochę nieraz bezcelowe snucie się po okolicy tylko po to, by znaleźć coś, co poprzednio mogliśmy przeoczyć. Spokojne ukończenie gry zajęło mi blisko szesnaście godzin, z czego zdecydowaną większość stanowiła eksploracja tych samych fragmentów mapy. Sądzę, że drugie podejście, kiedy już wiadomo co i jak, nie powinno potrwać więcej niż trzy godziny. Niecierpliwi nie mają tu czego szukać.
Twórcy pozwolili nam zwiedzać wirtualny świat w trybie swobodnym lub za pomocą żabich skoków, jak to drzewiej bywało. W tym akurat przypadku nie dopada mnie nostalgia i nie za bardzo wiem, po co ta dodatkowa opcja. Ani to wygodne, ani widowiskowe. Tak naprawdę te płynne przejazdy z punktu do punktu bywały dla mnie drażniące i powodowały szaleństwo błędnika, przez co po dłuższym czasie miałem ochotę puścić pawia. Na szczęście nikt nas nie zmusza do zabawy w taki sposób i po sprawdzeniu swojej wytrzymałości można tę formę poruszania się raz na zawsze wyłączyć.
Muszę, niestety, przyczepić się także do spraw technicznych. Głównie chodzi o dłużące się loadingi. Zarówno pierwsze ładowanie świata, jak i późniejsze przejścia pomiędzy innymi światami są straszliwie męczące. Aby to jakoś zobrazować, przypomnę podobne sytuacje z Wiedźmina 3 na PlayStation 4. Każdy, kto miał na tej platformie do czynienia z przygodami Białego Wilka, doskonale wie, że w tym czasie spokojnie można było pokusić się o zrobienie małej kawy. Co gorsza, takie doładowania świata zdarzają się w Obduction w obrębie jednej i tej samej lokacji – vide wyjście z korzeni drzewa na powierzchnię. Przydałoby się także wyeliminować drobne przycięcia animacji w momencie wczytywania się kolejnego fragmentu mapy. Przejście z terenu otwartego do pomieszczenia prawie zawsze generuje denerwujący skok.
Obduction to świetnie napisana i bardzo dobrze zrealizowana opowieść, wyraźnie czerpiąca z klasyki gatunku, za którą zresztą odpowiada ten sam deweloper. Gra już od pierwszych chwil niesamowicie angażuje i zaciekawia. Nawet pomimo tego, że przez pierwszą godzinę krążymy zupełnie zdezorientowani po pustej okolicy. To tytuł dla osób cierpliwych, wulkańskich analityków w rodzaju Mr. Spocka, choć pewnie trochę z tym porównaniem przesadzam. Bardzo ładnie wykonany, z całkiem przyzwoitą ścieżką dźwiękową. Trudne zagadki stanowią nie lada wyzwanie i w większości przypadków sprostanie im wymaga uważnej obserwacji otaczającego nas świata. Pewną rysą na tej niewątpliwej perełce są w sumie niewielkie problemy techniczne, ale bylibyśmy szczęśliwi, gdyby większość produkcji grzeszyła tylko tym. Dzięki, Cyan, że raz jeszcze mogłem zachwycić się Waszą grą.