Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Anarchy Reigns Recenzja gry

Recenzja gry 15 stycznia 2013, 13:31

autor: Szymon Liebert

Recenzja Anarchy Reigns - sieciowej gry akcji od twórców Bayonetty i Vanquish

Platinum Games zrobili to ponownie. Stworzyli produkcję, która wygląda tak sobie, ale pod względem frajdy z rozgrywki prezentuje najwyższy poziom. Oto Anarchy Reigns, multiplayerowa bijatyka i czarny koń slasherów 2013 roku.

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

PLUSY:
  • zaskakująco przyjemna kampania solowa (jak na grę multiplayer);
  • mnogość i sensowność trybów zabawy w sieci;
  • uproszczony, ale świetny system walki solo i online;
  • duże areny z dynamicznymi zdarzeniami i mnóstwem dodatków;
  • zwariowany styl Platinum Games – humor, efektowność i dobra muzyka;
  • w razie braku chętnych można grać z botami.
MINUSY:
  • siermiężna oprawa wizualna z umownym systemem fizyki;
  • sporadyczne błędy w trybie multiplayer (związane głownie z lagami).

MadWorld, Infinite Space, Bayonetta i Vanquish to cztery gry, jakie studio Platinum Games stworzyło do tej pory pod skrzydłami Segi. Żadna z nich nie stała się wielkim przebojem sprzedażowym, a mimo to za każdą kroczy legenda. O tych grach mówi się dlatego, że są po prostu świetne, przełamując opinię, iż w tej generacji „Japończycy gier robić nie potrafią”. W tym roku czeka nas sporo dobrego, bo Platinum Games zaserwuje aż trzy tytuły. Pierwszym z nich, budzącym chyba najmniejsze emocje, jest Anarchy Reigns. Ten sieciowy beat ‘em up został wydany na Zachodzie w budżetowej cenie i z rocznym opóźnieniem względem Japonii, co sugerowałoby, że to produkt zrobiony na pół gwizdka. Nic bardziej mylnego. To kolejna zwariowana, napakowana akcją i przy tym dość ambitna propozycja Platinum Games, która w swojej kategorii w zasadzie nie ma żadnej konkurencji.

Anarchy Reigns zapowiadane było jako sieciowa młócka bazująca na postaciach z MadWorld, przesadnie brutalnej, czarno-białej gry na Wii. Z tego względu nie robiłem sobie wielkich nadziei co do kampanii solowej. Tym większe jest moje zaskoczenie, bo rozgrywka dla jednego gracza zawiera w zasadzie pełnoprawną historię, która okazuje się też długa i co ważniejsze – całkiem zabawna. Kampanię podzielono na dwie części – jasną i ciemną – poświęcone dwóm bohaterom. Pierwszy z nich to Jack, agent gildii Chaser, wyposażony w charakterystyczną piłę łańcuchową. Drugim jest Leo, członek oddziału Strike One, reprezentujący prawo i porządek. Panowie działający z innych pobudek próbują dogonić i pojmać Maksa, byłego mentora Leo i człowieka, który podobno odpowiada za śmierć córki Jacka. Wydarzenia rozgrywają się w postapokaliptycznym świecie, pełnym mutantów i zniszczeń.

Opowiastka została podana w typowy dla Platinum Games sposób: lekki, niezobowiązujący i absurdalny. Melodramatyczne sceny mieszają się z absolutnie przesadzonymi walkami, pretekstowymi zwrotami akcji oraz rozbrajającym rynsztokowym humorem. W tym ostatnim przoduje Blacker Baron, alfons znany z MadWorld, którego piskliwe przekomarzanie się okraszone soczystymi wulgaryzmami bawi za każdym razem. Świetne jest to, że postacie budzą sympatię i nie zawsze są jednowymiarowe – każda z nich wśród zaufanych osób pokazuje nieco inną stronę swojej osobowości. Nie należy spodziewać się cudów, ale i tak zaciekawiły mnie niejasne losy Jacka, Leo oraz ściganego przez nich Maksa, przedstawione za pomocą skrajnie przeciwstawnych emocjonalnie scen, traktujących narrację z olbrzymim dystansem.

Jack Cayman z MadWorld tym razem we wszystkich kolorach tęczy. - 2013-01-15
Jack Cayman z MadWorld tym razem we wszystkich kolorach tęczy.

Zabójcze samochody

Kampania składa się z kilku otwartych, dużych etapów, zawierających po trzy misje poboczne oraz trzy główne, rozwijające fabułę. Pomysł zasadza się na tym, że zadania trzeba odblokowywać poprzez dobijanie do wyznaczonego poziomu punktów. Jeżeli zaliczamy wyzwania na medal złoty lub platynowy, zwykle wystarcza to, aby od razu przejść dalej. W przeciwnym wypadku można powtarzać questy poboczne lub oddać się radosnemu niszczeniu wszystkiego, co się rusza. A rusza się sporo, bo świat Anarchy Reigns, chociaż krajobrazowo raczej pusty, ma bogaty bestiariusz. Na drodze stają nam członkowie gangów, olbrzymie mutanty i cybernetyczni wojownicy ninja. Jednymi z bardziej kuriozalnych minibossów są zabójcze... samochody, dysponujące karabinem, miotaczem ognia i... atakiem obszarowym sygnalizowanym klaksonem. Przejście każdej z nadrzędnych plansz zajęło mi jakieś 45-60 minut, co daje ok. 6-8 godzin kampanii solowej (uzyskanie platynowych medali to już inna bajka). Nieźle jak na grę multiplayerową, tym bardziej że same misje są zaskakująco fajne.

Recenzja Anarchy Reigns - sieciowej gry akcji od twórców Bayonetty i Vanquish - ilustracja #3

Platinum Games to japoński producent założony przez byłych pracowników legendarnego studia Clover, znanego na przykład z Okami. Obecnie pracują tam między innymi Atsushi Inaba (God Hand, Okami) oraz Hideki Kamiya (Viewtiful Joe, Devil May Cry). W tym roku pojawią się trzy gry tego dewelopera – oprócz Anarchy Reigns dostaniemy Metal Gear Rising: Revengeance na Xboksa 360 i PlayStation 3 oraz The Wonderful 101 na Wii U. Platinum Games trzyma też w zanadrzu Bayonettę 2.

W tej prostolinijnej zabawie zaskoczyło mnie to, że nieprędko mi się znudziła. To prawda, że większość wyzwań jest podobna i zwykle polega na zlikwidowaniu pewnej liczby wrogów w określonym czasie. Platinum Games zdołało jednak zróżnicować misje, wprowadzając elementy strzelankowe, a nawet proste „wyścigi”. Producent nie wpadł przy tym w pułapkę eksploatowania wszystkiego, aby wtłoczyć do gry dodatkową zawartość. Zadań jest niewiele, ale są dobrze skrojone. Bawi także to, że każdy z etapów okazuje się w pewnym sensie zdynamizowany, co zresztą obowiązuje również w trybie multiplayer. Stały motyw stanowią bombardowania lotnicze oraz gigantyczne machiny przetaczające się przez mapy. Czasami pojawiają się też czarne dziury. Kiedy nad postapokaliptycznym krajobrazem zapada zmrok, zwykli wrogowie biorą nogi za pas, a na powierzchnię wyłażą groźniejsze bestie. Co zresztą stanowi świetną okazję, aby zdobyć więcej punktów.

Kopniak, cios, unik

Siłą napędzającą rozgrywkę jest oczywiście system walki, mniej finezyjny i wyczulony na reakcję gracza niż w Bayonetcie, ale wciąż przyjemny. Każda z postaci w grze dysponuje atakiem podstawowym, mocnym i „obrotowym”. Bohaterowie posiadają też broń specjalną, którą w przypadku Jacka jest piła łańcuchowa. Korzystanie z niej zużywa energię ładowaną poprzez tłuczenie wrogów. Funkcjonuje także zdobywany w toku walki tryb specjalny, gwarantujący zabójczą szybkość i możliwość zadania kilkudziesięciu ciosów w ułamku sekundy. Istotne jest to, że gra rezygnuje z pewnej precyzji na rzecz ustalonych z góry animacji. Brak możliwości przerwania każdego ataku może przeszkadzać. Jednak to zrozumiałe posunięcie, bo mechanika została obmyślona tak, aby działać w multiplayerze. I – co ciekawe – działa.

Recenzja Anarchy Reigns - sieciowej gry akcji od twórców Bayonetty i Vanquish - ilustracja #2

Dostęp do kolejnych postaci odblokowujemy przechodząc kampanię lub zdobywając rangi w trybie multiplayer. Nabywcy wczesnych egzemplarzy gry otrzymali też kod na bonusową wojowniczkę – Bayonettę.

Anarchy Reigns rozwija skrzydła w sieci i tu jest niemal bezkonkurencyjne. Eksperyment Platinum Games polega na stworzeniu takiego modelu rozgrywki, który nie straciłby za wiele ze swojej głębi nawet w kilkunastoosobowych bitwach. Od razu mówię, że zdarzają się lagi, pewne nieporozumienia czy dziwaczne błędy. Mimo to walka online jest równie angażująca, wymagająca i taktyczna jak w typowych solowych przedstawicielach gatunku. Nie ma mowy o bezmyślnym wciskaniu przycisków i liczeniu na to, że „coś wejdzie”. Trzeba wiedzieć, kiedy blokować, a kiedy uderzać. Zaczekać na odpowiedni moment i kończyć zaczęte sekwencje. Korzystać z dobrodziejstw i zagrożeń wynikających z dynamiki oraz rozmiarów map. Niektóre tryby zabawy rozgrywane są na ich fragmentach, inne na całej powierzchni. Areny są olbrzymie, zróżnicowane, wielopoziomowe – z działkami, maszynami losującymi przedmioty pomocnicze i interaktywnymi obiektami, którymi można przylać oponentom. Podobnie jak w kampanii solowej jesteśmy na nich także świadkami różnych zdarzeń. Tornad, bombardowań, ataków potworów – wszystkiego, co może podkręcić efektowność.

Pełna anarchia

Tym samym gra okazuje się nieco trudniejsza od typowego zachodniego multiplayera, którego zadaniem jest wciągnięcie gracza w system rozwoju, powodujący, że nawet sromotna porażka nie zaboli ego. Anarchy Reigns oferuje za to olbrzymią satysfakcję i frajdę – dawno nie zdarzyło mi się tak emocjonować graniem w sieci. To produkcja, której trzeba się nauczyć i przy której punktowana jest nie tylko szybkość reakcji, ale także taktyka i opanowanie postaci (tak, różnią się one od siebie diametralnie). W walce można nie zdobyć praktycznie żadnych punktów przez dwie minuty, aby potem wejść odpowiednio z atakami i momentalnie znaleźć się na szczycie tabeli. Dynamiczna, szalona, anarchistyczna – w tym precyzyjniejszym znaczeniu tego słowa. Bo anarchia, wbrew powszechnemu rozumieniu tej ideologii, rządzi się pewnymi prawami.

Jeden udany atak może zakończyć sprawę. - 2013-01-15
Jeden udany atak może zakończyć sprawę.

Moje ulubione momenty w Anarchy Reigns miały miejsce podczas grania w tryby Tag Battles, Death Ball, Battle Royale czy Cage (wszystkich jest ponad tuzin). W pierwszym z nich uczestnicy zostają podzieleni na dwuosobowe drużyny, w ramach których mogą przeprowadzać wspólne ataki. Sekwencje wymagają oczywiście pewnej synchronizacji, ale są zaprojektowane tak, że da się je stosować nawet bez komunikacji. Death Ball to – mówiąc krótko – futbol amerykański: dwie drużyny walczą na boisku o piłkę i próbują przedrzeć się z nią do bramki przeciwników. Prosty system podań i możliwość „strzelenia gola” z odległości oferują sporo taktyk. Apogeum anarchii osiągnięto w Battle Royale. Tu w jednym momencie okłada się kilkunastu graczy. Wszystko wybucha, krzyczy, jest rozrywane na strzępy – w takt świetnie dobranej, szybkiej, hip-hopowej muzyki. System walki sprawdza się zarówno w tych kilkunastoosobowych tyglach, jak i w kameralnych pojedynkach „jeden na jednego” (to właśnie tryb Cage), gdzie da się wykończyć wroga jedną precyzyjną sekwencją ciosów.

Mnogość trybów nie pozwala się nudzić. - 2013-01-15
Mnogość trybów nie pozwala się nudzić.

Nie zamierzam nikogo czarować, że gra jest wolna od błędów. Nic bardziej mylnego. W tak chaotyczną rozgrywkę wpisane są pewne uproszczenia czy ograniczenia technologiczne. Czasami szaleje kamera, zawodzi fizyka, opóźnienia generują dziwaczne sytuacje. Raz czy dwa na kilkadziesiąt starć online zacięły się też postacie innych graczy, co zapewne ponownie ma związek z lagami. Sam system wyszukiwania meczów działa kapryśnie – mnie jednak przeważnie udaje się rozpocząć grę stosunkowo szybko (wiele zależy od ustawień sieci). Generalnie więc nie trafiłem na znaczące wpadki typowych tytułów multiplayer, chociaż – jak wszyscy wiemy – to kwestia indywidualna.

Platyna nie rdzewieje

Mam wrażenie, że Anarchy Reigns należy do tej kategorii gier, które dla jednych są spełnieniem marzeń, a inni z miejsca uznają je za zaledwie przeciętne. Przy pierwszym kontakcie nie pokazuje ona bowiem swojego potencjału. W kampanii solowej wydaje się stosunkowo prosta, co kontrastuje z wymagającym i przez to być może trudnym do przyswojenia multiplayerem. Wizualnie też prezentuje się bardzo nierówno – imponują rozmiary map, liczba interaktywnych obiektów i design postaci oraz potworów. Odstraszają okropne tekstury czy potraktowany po macoszemu system fizyki i destrukcji. Znikające zniszczone obiekty i pewna burość oprawy stanowią wydumane zarzuty – to gra o walce napompowanych cyborgów, mutantów i ludzi, a nie wycieczka do ciepłych krajów. Anarchy Reigns jest dobre w tym, w czym powinno być: to świetna bijatyka wieloosobowa. I w tych kategoriach powinno się oceniać tę grę.

Kolejny elektryzujący atut w rękawie Platinum Games. - 2013-01-15
Kolejny elektryzujący atut w rękawie Platinum Games.

Platinum Games po raz kolejny zaproponowało tytuł radosny, zdystansowany i widowiskowy. Pod pozorną niedbałością kryje się świetnie zaprojektowana produkcja, którą warto kupić teraz, póki grają w nią ludzie. Za kilka miesięcy pozostanie Wam co najwyższej niezła kampania solowa i walki z botami. W związku z tym pozwólcie, że już zakończę i powrócę do siania chaosu.

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!