autor: Krzysztof Mielnik
Moto GP: The Ultimate Racing Technology - recenzja gry
Moto GP to dynamiczne wyścigi motocyklowe o charakterze zręcznościowym, zrealizowane w starym dobrym stylu, którego przykładem jest wydany w 1997 roku Moto Racer.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
3! 2! 1!
Pierwszą i jedyną zarazem produkcją traktującą o wyścigach motocykli, w którą danym było mi się zagrywać po nocach, było wydane całe wieki temu „500 cc Grand Prix”. Owszem, później przewinęła się cała masa tytułów, w które zabawiło się dzionek, czy dwa, ale żaden z nich nie wybił się ponad przeciętność na tyle, aby zapaść w mej mocno – przyznam, wybiórczej pamięci na dłużej.
O „Moto GP”, który przypadkowo zwrócił mą uwagę jakiś miesiąc temu, nasłuchałem się przez ten czas wiele dobrego. Nie do odosobnionych należały prawdziwe zachwyty nad stroną graficzną i grywalnością produktu Climaxu. Kiedy więc w końcu trafił on w moje ręce, z dużym zapałem i garnącym zewsząd optymizmem podszedłem do jego testowania.
Start!
Gra wita nas schludnym menu, całkiem ładnie przyozdobionym fragmentami filmików wyświetlanymi w jego w tle . Od razu wpadamy na to, które spośród opcji w nim zawartych dostarczyć pozwolą nam największych wrażeń: są to GP Season, oraz Arcade. Pierwszy z trybów pozwala graczowi przenieść się na trasy, po których w poprzednim sezonie w walce o prymat najlepszego motocyklisty roku zmagała się cała światowa czołówka z takimi sławami, jak Kenny Roberts, Max Biaggi, czy Valentino Rossi na czele. Tu walka toczy się o każdy centymetr toru, o każdą pozycję... o zwycięstwo, które pozwoli nam nie tylko wzbić się na szczyt tabeli mistrzostw, ale i pociągnie za sobą możliwość podniesienia kwalifikacji naszego podopiecznego. Co prawda sezon nie zaskakuje nas niczym odkrywczym – wszystko to bowiem znamy z wielu wyścigówek opartych na tym samym schemacie, niemniej dla zadeklarowanych fanów tego sportu z pewnością tryb owy okaże się prawdziwą świętością.
‘Arcade’ przenosi nas z kolei w zupełnie odmienne klimaty. Jak sama nazwa wskazuje, wszystkie niuanse symulacji (których, notabene, nawet w trybie sezonu było jak na lekarstwo) idą tu w całkowitą odstawkę, zasady fizyki „przymykają oko” na to, co dzieje się dokoła, a sama jazda staje się lekka i łatwa. No, może nie do końca, bo i tutaj zdobywać musimy przecież punkty, które zaprowadzić nas mają ku chwale. Spowodowanie kolizji, wysiedlenie przeciwnika z jego mechanicznego rumaka, wyprzedzenie tego, czy innego rywala, jazda na jednym kole... – wszystko to tylko część czynności, za które obdarzeni zostaniemy spływającymi na nasze konto punkcikami! Muszę przyznać, że właśnie nad wyprawianiem całego tego „bydełka” na torze, spędziłem zdecydowaną większość czasu poświęconego „Moto GP”.
Ciekawą opcją, która przynajmniej we mnie wywołuje nieodparte skojarzenia z rozwiązaniem znanym z pierwszego „Colina”, czy konsolowego „Gran Turismo” (zdobywanie licencji), jest trening. Mamy tu 20 ćwiczeń, które podzielono na cztery kategorie. Po zaliczeniu każdego z zadań w danej kategorii dostajemy kolejne, trudniejsze. Za prawidłowo wykonaną czynność otrzymujemy zaś medale. Ich kruszec zależeć będzie – rzecz jasna – od tego, jak zaprezentowaliśmy się na egzaminie. Samo przedarcie się przez trening, o ile wcześniej spędziliśmy już nieco czasu ścigając się na właściwym torze, nie sprawia większego problemu, nie zabiera też zbyt wielkiej ilości czasu. Trudno jednak nie zgodzić się z faktem, że obecność podobnych, pobocznych opcji wpływa w znacznym stopniu na odbiór całej gry.
No, dobrze, ale jak wypada sama jazda? Powiem szczerze, że gdzieś tam w głębi spodziewałem się, iż będzie to wyglądało lepiej. Cóż, symulacja to to nie jest – gra zresztą o miano takiej wcale się nie ubiegała, niemniej troszkę szkoda, że po raz kolejny dostaliśmy do rąk gierkę, w której prócz wciskania gazu i hamulca nie musimy przejmować się niczym innym. Weźmy chociażby taki system kolizji: wjeżdżamy sobie w zadek zawodnikowi jadącemu dobre 50 km/h wolniej, i co? W normalnej sytuacji oczywistym byłoby, że owa różnica prędkości nie „rozejdzie się po kościach”. Tu właśnie tak się dzieje – nasz motor ‘siada’ na kole rywala i jedynie wytraca na prędkości. Podobnie z pokonywaniem zakrętów: Próbowałem jak koń pod górkę, żeby choć raz zaliczyć glebę po zbyt ostrym wejściu w łuk. Bez rezultatu...
Jeśli oczekiwaliście więc, że „Moto GP” spełni Wasze nadzieje na prawdziwą symulację, przykro mi – to nie ta bajka. Patrząc na grę, jak na standardową zręcznościówkę, pod względem przyjemności płynącej z jazdy nie można jej już jednak niczego zarzucić. Motor jedzie płynnie, a jego prowadzenie nie sprawia żadnych kłopotów. Animacja zarówno ruchów naszej maszyny, jak i samego zawodnika wykonana została perfekcyjnie. W motocyklu widać pracujące zawieszenie (odpowiednie zachowania podczas przyspieszania, jak i hamowania), zaś kierowca porusza się, wykonuje niedwuznaczne gesty skierowane do rywali, a w ekstremalnych przypadkach nawet wylatuje zza kierownicy dokładnie tak, jak powinien :)
Niestandardowym okazuje się widok, jaki towarzyszy nam podczas pokonywania zakrętów. Wraz z przechyłem motoru dokonuje się bowiem i proporcjonalne przechylenie całego ekranu. Niejednokrotnie łapałem się na tym, że w nadmienionym momencie dochodzi do jeszcze jednego przechyłu – mojej głowy ;) Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić, tak więc jazda z włączonym widokiem TPP, FPP, bądź też tuż zza kierownicy nie powinna stanowić większego problemu dla nikogo.
Mówić o grafice mógłbym z dwóch różnych punktów widzenia. Faktem bowiem jest, że mój poczciwy sprzęt, oparty na 550 MHz procesorze Pentium III, 64 megabajtach RAM’u i karcie TNT2 niezbyt przychylnym wzrokiem spojrzał na cuda-niewidy, jakie zaproponowała mu gra. Mówiąc po polsku – gierka wprawdzie odpaliła, ale granie przy rozdzielczości rzędu 400 x 300 pikseli i ustawieniu wszystkich detali na minimum (oczywiście, jeżeli zależy nam na w miarę płynnym obrazie), do szczytu marzeń w chwili obecnej nie należy. Co innego, kiedy grę powąchał sprzęt z GeForce’em czwartej generacji i 512 MB pamięci na pokładzie – ojj, co innego :>
Pierwszym elementem, który rzucił się w oczy, było niebo. Śliczne, ruchome chmurki szybko jednak ustąpiły miejsca idealnie wyprofilowanym motocyklom, połyskującym w świetle słońca doskonale widocznymi reklamami sponsorów. Także i całej reszcie – zawodnikom oraz trasom, po których danym jest nam jeździć, kompletnie nic nie brakuje. Kiedy w końcu słońce postanowi schować się za chmury, a w zamian zacznie padać deszcz, nawet najwięksi malkontenci – widząc krople rozpryskujące się na szybce kasku swego zawodnika – zamilkną przygnieceni ciężarem argumentów wytoczonych przez grafików Climax’a. Oczywiście i w tym słoju miodku możemy doszukać się łyżki dziegciu (powiedzmy, że jestem silniejszy od najsilniejszych malkontentów i mnie wspomniany ciężar argumentów jednak nie zmusi do milczenia ;-P ) Chodzi mianowicie o kibiców stojących przy trasie. Oczywiście można to uznać za czepiactwo na siłę, ale gwoli ścisłości ich słabiuteńkie wykonanie oraz brak jakiejkolwiek “ruchawości” mocno kontrastują z perfekcją pozostałych elementów. Pocieszać można się tym, że tylko nieliczni maniacy miast pędzić przed siebie z prędkością 250 km/h, będą skłonni do tego, by w spokoju baraszkować po najodleglejszych zakąkach trasy w poszukiwaniu dziur w całym. O oprawie dźwiękowej nie ma się co rozpisywać. Główną siłę stanowi tutaj ryk silników pędzących maszyn. Co prawda w tle, jeżeli sobie tego życzymy, przygrywa i muzyczka, której sztampowy, osłyszany tysiąc już razy dźwięk łatwo sobie wyobrazić. Osobiście tego rodzaju pobrzdękiwania wyłączam jednak na samym wstępie.
Gra oferuje tryb multiplayer. Co ciekawe – pozwala on nie tylko na grę poprzez sieć LAN, czy Internet, ale także na rozgrywkę między dwoma graczami na jednym komputerze (podzielony ekran). Trzeba przyznać, że rozwiązanie takie po raz kolejny podbudowuje pozycję “MGP”, sprawiając, że przyjemność płynąca z kontaktu z nią ulega znacznemu wydłużeniu.
Finish
Nie ma aktualnie alternatywy mogącej zagrozić „Moto GP”. Gra – chociaż do gatunku nie wniosła zbyt wielu innowacji – stanowi solidny produkt, dla zadeklarowanych wielbicieli wyścigów motocyklowych stając się wręcz pozycją obowiązkową.
Można by wprawdzie narzekać na brak elementów symulacji, czy wtórność poszczególnych rozwiązań – nie zmieni to jednak faktu, że tytuł ten wart jest wydanych na niego pieniędzy.
Bakterria