autor: Maciej Hajnrich
Iron Storm - recenzja gry
Iron Storm to trójwymiarowa gra akcji (shooter) z widokiem z perspektywy pierwszej lub trzeciej osoby. Akcja osadzona została w alternatywnej przeszłości.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Alternatywne spojrzenie na świat, przedstawiające go w całkiem innych realiach jest, można powiedzieć, domeną twórców gier komputerowych. Przykładem jest chociażby Wolfenstein w nowej odsłonie, czy też rodzima produkcja sprzed lat pt. Mortyr. Elementem łączącym jest druga Wojna Światowa, której przebieg nie jest nikomu obcy, a idea inwigilacji w karty historii w tym przypadku jest jak najbardziej na miejscu. Bo przecież któż z nas nie zastanawiał się „co by było, gdyby...”? Przyglądając się fabule Iron Storm można śmiało powiedzieć, że grupa 4S Studio zadała sobie takie pytanie już jakiś czas temu. Odpowiedzią jaką uzyskali, tudzież wyimaginowali, na to pytanie jest tytuł, który właśnie trafił do sprzedaży.
Akcja rozgrywa się w 1964 roku, czyli dokładnie 50 lat po rozpoczęciu pierwszej Wojny Światowej. Linie frontu oraz strony walczące ze sobą uległy zmianie. Najważniejszą jest powstrzymanie powstania Bolszewickiego w 1917 roku przez Barona Nikołaja Aleksandrowicza Ugenberga. To właśnie jego pomysłem było stworzenie euroazjatyckiego imperium, mającego zawładnąć całym światem. Plan w dużej mierze udał się, ale nie do końca. Cały czas bowiem trwają starcia między siłami ruso-mongolskimi, a aliantami, przy czym los żadnej ze stron nie został, jeszcze, przesądzony. Jeszcze, bo to od gracza zależeć będzie przyszłość całego świata. I chociaż słowa te były już wypowiadane wielokrotnie przy okazji wielu gier, to w cale nie znaczy, że są puste. Wszakże jakaż inna motywacja, no, może poza ocaleniem własnej skóry, byłaby lepsza do rozegrania kolejnej kampanii?
Z tą, na swój sposób optymistyczną myślą sięgnąłem po Iron Storm. Zresztą zdążyłem przyzwyczaić się do przeróżnych fabuł, będących przecież tylko pretekstem do napisania kolejnej gry. Jednocześnie nie zmienia to faktu, że tym razem może być całkiem inaczej. I rzeczywiście, o ile sama wojenna atmosfera jest (dla mnie) interesującym tematem na grę. Iron Storm zalicza się do strzelanin FPP, chociaż nie brakuje w nim elementów przygodowych oraz widoku z perspektywy trzeciej osoby. Przygoda od początku do końca jest opowiedziana w sposób ciągły. Bardzo podobny do tego w Medal of Honor, Red Faction czy Half-Life, gdyż sześć „dużych” poziomów podzielona jest na mniejsze etapy - zazwyczaj przejście do kolejnego osadzone jest między podwójnymi drzwiami.
Pierwszy etap jest świetnym wprowadzeniem do gry. Chociaż gracz, czyli porucznik James Anderson, odsyłany jest na front, to zanim tam dotrze może, a nawet powinien, porozglądać się i obeznać z grą jeszcze w bazie. Przed jej opuszczeniem należy przygotować się na wysoki poziom trudności, który nawet na najniższym szczeblu jest wymagający - bardziej wprawni gracze zdecydują się na „normal”. I słusznie, o czym poniżej. Jednym z najważniejszych celów jest dostanie się do Wolfenburga, co ma miejsce w połowie gry. Do tego czasu przemierzanie okopów i terenów stricte wojennych jest na porządku dziennym, gdyż pierwsze dwie misje mają miejsce na zachodniej i ruso-mongolskiej linii frontu. Nie brakuje też terenów otwartych, gdzie można nadzwyczaj szybko pożegnać się z życiem. Jeśli nie dzięki świetnie wyszkolonym snajperom, to nieźle zorganizowanym grupkom żołnierzy (ale tylko nieźle, o czym dalej). Druga połowa rozgrywa się już w całkiem innej scenerii: wielkie laboratorium, uzbrojony pociąg i ostatecznie Reichstag w Berlinie, będący kwaterą główną przeciwnika.
Iron Storm oferuje kilka możliwości przejścia pewnych etapów, co z pewnością należy zaliczyć na jego korzyść. Z drugiej jednak strony w ściśle określonych fragmentach niemożliwe jest obranie drogi odbiegającej od założeń autorów. Najlepszym przykładem będzie końcówka drugiego etapu, w którym należy przedostać się „niezauważonym” do obozu przeciwnika i stamtąd, przy użyciu ciężarówki, wjechać na teren Wolfenburga. Przeciwnik patrolujący kanion o wiele szybciej niż dotychczas dostrzega obecność Jamesa i podnosi alarm, w wyniku czego otrzymuje wsparcie m.in. z powietrza. Eliminacja grupki piechurów możliwa jest przy użyciu jednego granatu, zawierającego dodatkowe ładunki wybuchowe, natomiast śmigłowiec nie padnie nawet po kilkukrotnym trafieniu z rakietnicy. Dziwi to tym bardziej, iż niewiele wcześniej wystarczyły dwa celne strzały, aby się go pozbyć. Jednocześnie nie brakuje poziomów, których przejście bez dokładnej penetracji jest równoznaczne z pominięciem wielu zakamarków skrywających apteczki bądź uzbrojenie.
Rozgrywka jest atrakcyjna i, w moim odczuciu, nie jest monotonna. Jednym z najlepszych uczuć towarzyszących graniu jest nieodparta chęć poznania tego co jest dalej, co skrywa kolejny etap. I właśnie to uczucie nie odstępowało mnie przez cały czas obcowania z Iron Storm. Chociaż, nie mogę ukryć, sztuczna inteligencja, a raczej schematyczność pewnych jej algorytmów bywa niezmiernie denerwująca. Wcześniejsza rekomendacja średniego poziomu trudności wynika z AI. Przeciwnik bywa tak samo bystry, co głupi. Jego zaletą jest fakt, iż potrafi świetnie wykorzystać ukształtowanie terenu, schować się za rogiem budynku, czy wręcz obejść go dookoła aby zaskoczyć rozgarniętego gracza. Podbiega, otwiera drzwi, szykuje zasadzki, wzywa posiłki itp. Nawet w kilkuosobowej grupie bywa niebezpieczny, toteż zdecydowanie lepszym sposobem jego eliminacji jest taktyka - parcie całą na przód i strzelanie do wszystkich szybko się kończy.
Zdecydowanie najgroźniejszym przeciwnikiem są snajperzy, których niełatwo wykryć, i których powinno się wyeliminować jak najszybciej. Ich celność bywa bezbłędna i niekiedy trudno spostrzec, z której strony atakują. I niemalże zawsze znają dokładną pozycję gracza, wobec czego nigdy nie można być pewnym kolejnego kroku. Wiąże się to ze swego rodzaju strachem i napięciem, które znakomicie wpływają na wojenną atmosferę gry. Z drugiej jednak strony przeciwnik reaguje całkiem nielogicznie, gdyż... nie reaguje w ogóle. Nierzadko strażnicy zdają się mieć wszystko w nosie, podczas gdy kompani są wystrzeliwani niczym kaczki z mojego karabinu snajperskiego. W ten sposób przeszedłem niektóre fragmenty gry (np. eliminując żołnierzy przed kościołem w pierwszej misji). Kiedy indziej zaś stoją w bezruchu mierząc w cel, który jest całkiem gdzie indziej.
Wyposażenie Jamesa niespecjalnie odbiega od tego z czym mieliśmy do czynienia w innych strzelaninach. Najważniejszym aspektem jest ograniczona ilość broni, jaką bohater może nieść jednocześnie. I bynajmniej nie chodzi tu o zapas amunicji, tylko o rodzaje pukawek. Dostępnych jest sześć miejsc (pól), w tym: pochwa, prawa i lewa noga, prawa i lewa strona pleców oraz plecak. W pochwie mieści się rzadko przydatny bagnet zdatny tylko w sytuacjach, kiedy chcemy bezszelestnie poderżnąć komuś gardło. Pistolet, pistolet maszynowy, strzelba są znacznie słabsze od karabinów: szturmowego, ciężkiego (maszynowego), konsorcjum czy snajperskiego, nie mówiąc już o broni ciężkiej: wyrzutni granatów czy rakiet. Każdy model różni się nie tylko skutecznością, ale także szybkostrzelnością, zasięgiem, celnością oraz pojemnością magazynka. I chociaż, w konfiguracji klawiszy widnieje opcja drugiego trybu strzału, to w rzeczywistości tylko trzy karabiny i wyrzutnia rakiet posiadają ów tryb (polegający zresztą tylko na opcji zoom).
W zależności od sytuacji, czy raczej postępu w grze, trzeba zdecydować się którą broń będziemy nosić w przeznaczonym dlań miejscu. Aspekt ten jest realistyczny i zalicza się na korzyść gry. Natomiast w plecaku miejsce znajdują granaty, zwykłe, rozpryskowe, z gazem musztardowym bądź halucynogennym, a także mina przeciwpiechotna. Poza tym możliwe jest użycie ciężkiej broni stacjonarnej znajdującej się w wielu lokacjach.
Klimat gry jest swego rodzaju hybrydą rzeczywistości znanej z kart historii z wyimaginowanym postępem technologicznym. Dlatego też, choć pierwsza Wojna Światowa nadal trwa, wykorzystujemy broń oraz np. nadajniki radiowe, które normalnie nie były używane w tym okresie, a powstały wskutek rozwijającej się technologii wojennej. Wprawdzie zabrakło kamizelek, czy jakichkolwiek pancerzy, to jednak śmierć przychodzi najrychlej od strzału w głowę. To właśnie w tę część ciała najlepiej (i zarazem najtrudniej) celować, aby wymiana ognia była szybka i najlepiej na korzyść gracza.
Lokacje zostały wykonane przyzwoicie i, szczególnie na dobrej konfiguracji sprzętowej, budzą podziw. Niemniej jednak autorzy nie uchronili się przed niedoróbkami. Najprostszym przykładem jest „zacinanie się” w nietypowych miejscach, gdzie nic nie powinno stać na przeszkodzie (coś w rodzaju niewidzialnych modeli), albo wręcz odwrotnie – wzajemne przenikanie się modeli. Postacie przenikają przez siebie oraz przez inne obiekty. Główny bohater wnika w samego siebie kiedy kuca i się obraca, albo jego głowa „zatapia” się w suficie ciasnego szybu wentylacyjnego, lub jego nogi nie dotykają drabiny podczas schodzenia(!). Szkoda, że takie niedoróbki nie zostały poprawione przed wydaniem gry. Jednak mimo to nie mają większego wpływu na ogólny jej wizerunek. Od strony wizualnej Iron Storm prezentuje się całkiem przyzwoicie, chociaż mam wrażenie, iż jego wymagania sprzętowe są znacznie zawyżone.
Interfejs jest ubogi w opcje, a jego oprawa graficzna niezbyt wyszukana. Małe pole manewru ustawień dotyczących obrazu, uniemożliwiają uruchomienie gry na konfiguracji sprzętowej nie odpowiadającej wymaganiom (na podobnej konfiguracji Medal of Honor wygląda znacznie ciekawiej). Jednak najskromniej prezentuje się rozgrywka wieloosobowa. Pominąwszy menu, gra nie oferuje nic specjalnego. Dostępnych jest zaledwie kilka map dla czterech trybów, w tym dobrze znany deathmatch, team deathmatch oraz capture the flag. Ciekawym rozwiązaniem jest tryb „Komory Izolacyjne”, polegający na odnalezieniu losowo usytuowanego metalowego pojemnika i dostarczeniu go do bazy przeciwnika. Osoba niosąca go porusza się znacznie wolniej. Punkty zdobywane są za dostarczenie, natomiast odejmowane za jego zniszczenie.
Podsumowując Iron Storm jest grą bardzo dobrą, skierowaną do miłośników kilkukrotnie wymienianych już innych tytułów, czy po prostu do miłośników tradycyjnych strzelanin FPP. Iron Storm nie odbiega od dawno wyznaczonych stereotypów, co na pewno nie wpływa na jego niekorzyść. Wręcz przeciwnie. Wprawdzie dodatkowy punkt widzenia upodabnia go do przygodówek, czy nawet do taktycznego Splinter Cell, jednak żadną z nich nie jest. Na samym końcu ocenie poddam lokalizację programu. Menu zostało całkowicie spolszczone, podobnie jak dialogi głoszone przez postaci w grze. Na szczęście obeszło się bez dubbingu, jednak nie wszystkie informacje są przetłumaczone. Pominąwszy fakt braku koordynacji wyświetlanych tekstów do wygłaszanych zdań, niekiedy ich końcówka w ogóle nie została przetłumaczona. W ten sposób gracze nie znający języka angielskiego mogą mieć problem z „wkradnięciem” się do bazy przeciwnika, a przecież nie o to chodzi.
Maciek „Valpurgius” Hajnrich