Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 30 września 2010, 12:36

autor: Adam Kaczmarek

F1 2010 - recenzja gry

Dzięki studiu Codemasters pierwsza od ponad 7 lat gra o Formule 1 trafia na PC. Czy mamy do czynienia ze zręcznościówką, czy też z pozycją o bardziej symulacyjnym charakterze?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Posiadacze pecetów czekali na kolejną grę o Formule 1 całą wieczność. Siedem lat temu EA Sports postanowiło wydać swoiste kompendium pod tytułem F1 99-02, które zawierało bazę danych kierowców i zespołów z całych 3 sezonów. Potem nastała cisza, a prawa do licencji królowej sportów motorowych przejęło Sony, które jasno dało do zrozumienia, że woli zaopatrywać posiadaczy Playstation 2 i 3. W ten sposób otrzymaliśmy dość ciepło przyjętą Formula One Championship Edition, która jako pierwsza pokazała moc nowej generacji konsol. W 2008 roku marka została wykupiona przez Codemasters – do tej pory speców od rajdówek z serii Colin McRae Rally. Czy ponad dwuletni wysiłek Mistrzów Kodu opłacił się i otrzymaliśmy warty swojej ceny produkt?

Jeszcze na długo przed premierą na forach toczyły się dyskusje, czy brytyjskie studio stara się dotrzeć do graczy niedzielnych, czy też ma zamiar dostarczyć rozrywki bardziej wymagającym klientom? Współpraca z byłym kierowcą teamu British American Racing oraz Super Aguri – Anthonym Davidsonem – sugerowała raczej to drugie rozwiązanie. Zresztą liczne materiały promocyjne podkreślały, że doświadczona ekipa skupia się na dokładnym odwzorowaniu realiów wyścigowych, a więc należało spodziewać się czegoś ambitniejszego niż oklepany „arcade” w snobistycznych klimatach. Ostateczny rezultat jest jednak daleki od oczekiwań hardkorowych miłośników symulacji. F1 2010 to zręcznościowa gra wyścigowa i jeśli nie chcemy się rozczarować, to wypada potraktować całość jako pochodną poprzednich dokonań studia.

Nad kierowcą czuwa sztab mechaników.

Winnym takiego stanu rzeczy jest oczywiście model jazdy, który prezentuje się co najmniej dziwnie. F1 2010 jest bowiem tytułem, w który nie warto grać, jeżeli posiadamy wyłącznie klawiaturę. Sterowanie pędzącym z dużą szybkością bolidem wymaga pewnej precyzji (zwłaszcza na torach ulicznych), a kombinacja klawiszy kierunkowych powoduje, że nasza jazda prezentuje się niewiele lepiej od pierwszego wypadu na miasto żółtodzioba w egzaminacyjnym samochodzie. Dlatego potencjalni klienci powinni najpierw nabyć przynajmniej pad. O tym, że najlepszych wrażeń dostarcza solidna kierownica, wie przecież każdy.

Największą wadą prowadzenia bolidu w F1 2010 jest brak jakiegokolwiek uczucia, że faktycznie kierujemy czymś, co ma ponad 750 KM i niewyobrażalną moc przy dużych obrotach. Pod tym względem fizyka gry prezentuje się na poziomie zasłużonego Need for Speed: Underground. Prędkość? Jest. Dynamika? Jest. Ale to jedyne zalety kierowania wyścigową rakietą. Zauważalny jest – niestety – znikomy wpływ ustawień na zachowanie pojazdu. Różnicę między najbardziej skrajnymi rozwiązaniami w setupach widać tylko w prędkościach na prostych. Czy wybierzemy konfigurację podsterowną czy nadsterowną... nie ma to najmniejszego znaczenia. Chcemy wyjść szybko z zakrętu? Śmiało można wcisnąć pedał gazu w podłogę.

W rezultacie jazda z kierownicą jest raczej banalna. F1 2010 nie należy do gier, w których „walczymy” z samochodem. Trochę to smutne, że nawet wyłączenie w opcjach kontroli trakcji nie podwyższa poziomu trudności. Wydaje się, jakby ta pomoc była dodana nieco na siłę. Aczkolwiek to nie ostatnie wątpliwości, jakie mam w stosunku do modelu fizycznego. Zręcznościowy charakter zaadoptowałem po kilkunastu okrążeniach, natomiast nie mogę pojąć, dlaczego Codemasters postanowiło wprowadzić tu i ówdzie delikatny realizm, niestety, trochę trefnej jakości. Sterowany przeze mnie bolid lubił od czasu do czasu spłatać mi psikusa i wpaść w poślizg połączony z obrotem o 360 stopni. Jest to o tyle kuriozalne, że takie cuda działy się nawet wtedy, gdy jechałem z małą prędkością lub na luzie.

Tu nasuwa się klasyczne pytanie – co złego w tym, że gra jest nieco bardziej nieprzewidywalna? Otóż w F1 2010 wejście w poślizg równa się utracie kilku, a nawet kilkunastu pozycji. Jakakolwiek kontra kierownicą odnosi raczej mizerny skutek, właśnie ze względu na ograniczony aspekt „czucia” bolidu. Ustawienia na niewiele się zdają, niby pojazd powinien być przewidywalny w prowadzeniu (po to tworzy się indywidualne konfiguracje), a jest trochę sztucznie i na siłę trudniej. Mistrzowie Kodu postąpili w moim mniemaniu niekonsekwentnie. Z jednej strony gra jest przeraźliwie łatwa w obsłudze i przyswajalna, z drugiej często irytująca, gdyż nie wiemy, jakie błędy gracza powodują kiepski wynik. Jednakże bez dodatkowych ułatwień i tak jeździ się bezstresowo – oczywiście do czasu losowego bączka. Strasznie żałuję, że ludzie od DiRTa 2 i Grida nie przygotowali czegoś ekstra na najwyższym poziomie trudności. To mógłby być naprawdę wyjątkowy atut.

In minus zaskoczyły mnie również elementarne braki w sferze wyścigowej, a konkretnie na etapie postojów w boksach. Monitor podsuwany kierowcy pod nos posiada jedynie podstawowe informacje, tj. dotyczące prognozy pogody, ustawień bolidu czy zamontowanych ulepszeń. A naprawdę nieciekawie robi się, gdy spojrzymy na tabelę wyników, której przydatność jest właściwie żadna. Nie możemy na przykład sprawdzić czasów poprzednich okrążeń, zarówno naszych, jak i rywali. Niby inżynier wyścigowy mówi, w których sektorach tracimy najwięcej, ale suche teksty nie są w stanie zastąpić konkretnych liczb. A do tych ostatnich wglądu nie mamy. Zamiast bogatych statystyk, porównań lub analiz widzimy tylko fragment informacji z ostatniego kółka. Jeżeli chcielibyście zbadać swoje tempo wyścigowe na wybranej mieszance opon, musicie obejść się smakiem. Nie umieszczono tu także opcji obserwowania rywali na torze, gdyż menu powtórek jest skandalicznie okrojone. Niby to ukłon w stronę realizmu, ale sami wiecie – nadmierne kombinowanie wygląda komicznie i działa przeciwko grywalności.

Tory odwzorowano z niesamowitą precyzją.Abu Dhabi to wizualny majstersztyk.

Codemasters zabrakło najwyraźniej czasu na doszlifowanie kilku elementów, toteż należy liczyć się z szeregiem niedoróbek już przy pierwszym kontakcie z tytułem. Sławny stał się już błąd z pit-stopem, z którego mechanicy nie puszczają gracza w bój, dopóki rywale nie miną go w alei serwisowej. W sumie to całkiem zabawny i dodający nieco emocji problem, bo możemy przewodzić stawce, a po zmianie opon wyjechać w ogonie i walczyć dalej. Oczywiście żartuję. Nic tak nie bulwersuje kierowcy jak nieudany postój w boksie. Mniej więcej co drugi zjazd do mechaników wygląda jak czekanie na wyrok. Jeżeli uda Wam się stracić zaledwie parę sekund, możecie uznać to za sukces.

Niewiele dobrego mogę napisać też o sztucznej inteligencji. Niestety, ale Codemasters w tej kwestii zdecydowanie pokpiło sprawę, wdrażając do rozgrywki pomysły odstające nie tylko od kanonu symulacyjnego, ale przede wszystkim po prostu nieuczciwe. Okazało się, że jazda AI nie ma żadnego przełożenia na ustanawiane przez nią czasy – te generowane są według pewnego szablonu. Przeciwnik jadący tuż za naszym tylnym skrzydłem, osiągający o 2-3 sekundy lepsze rezultaty to właściwie normalka. Wspomnę jeszcze tylko o nieprzyjemnym fakcie, a mianowicie o zerowej karalności botów. Komputer kar nie dostaje, za to zawsze trafiają się graczowi, nawet jak otrzyma typowy strzał w tył lub bok.

Myślicie, że z walką na torze jest lepiej? Póki AI jedzie przed nami lub za nami, wszystko wygląda w miarę znośnie. Jednakże próba ataku bok w bok w naszym wykonaniu kończy się wypchnięciem gracza na pobocze. AI ma po prostu zaprogramowaną jazdę po najlepszej linii i biada Wam, jeśli skorzystacie z niej w trakcie manewru wyprzedzania. Trzeba perfidnie wepchnąć się tam, gdzie komp sobie zwyczajnie nie radzi (każdy tor ma takie miejsca), ale liczyłem tu raczej na pełną emocji batalię o ostatnie centymetry. Boty podobnie reagują na flagi, zwłaszcza na niebieską, która wymusza ustąpienie miejsca szybszemu kierowcy. Nieraz w kwalifikacjach musiałem zmagać się z jakimś maruderem, który wyjechał mi z boksu prosto pod przednie skrzydło i blokował mnie przez 3-4 zakręty. O konkurencyjności nie może być wówczas mowy.

Skłamałbym jednak, pisząc, że F1 2010 jest kiepską grą. Fakt, ma wiele braków i niedociągnięć, jednak nie znaczy to, że nie można się przy niej momentami nieźle bawić. To z pewnością przyzwoita propozycja wyścigowa na niedzielne popołudnie, a przede wszystkim idealna zabawa dla maniaków pilnie obserwujących Kubicę i jego wyniki. Codemasters udało się przenieść atmosferę zawodów i perfekcyjnie odwzorować rolę kierowcy w całym przedsięwzięciu. W boksach czujemy się niemal jak u siebie w domu (warto dodać, że za menu główne służy całe zaplecze zespołu, czyli tzw. paddock), a obok nas stoją mechanicy. Grzebią przy bolidzie, dokręcają śruby, przeglądają monitory. Kiedy zapragniemy wyjechać na tor, opuszczają bolid z podnośnika, zabierają monitor informacyjny, zakładają opony. Animacja postaci naprawdę budzi uznanie. Są to tylko bajery (gra mogłaby się bez nich obejść), ale jakie efektowne!

AI również popełnia błędy, zwłaszcza w deszczu.

Autorzy poradzili sobie także z budowaniem kariery gracza. W zależności od długości zabawy (od 3 do 7 sezonów) przebieramy w ofertach najsłabszych lub przeciętnych zespołów w stawce. Bolidy różnią się od siebie osiągami, co oznacza, że autem Lotusa nie uzyskamy takich samych czasów jak wózkami Ferrari czy Red Bull Racing. O fotel wyścigowy u czołowych ekip trzeba zawalczyć na torze. Zaczynamy od funkcji drugiego kierowcy i jeżeli osiągamy wyniki lepsze niż partner, inżynierowie przerzucają na nas niemal całą odpowiedzialność za formę zespołu. Na ten czas otrzymujemy rozmaite ulepszenia – mocniejsze hamulce, udoskonalony docisk itd. Jest więc po prostu sympatycznie, czuć w powietrzu rywalizację. Po udanym weekendzie udzielamy wywiadów (w polskiej wersji jeden z dziennikarzy mówi głosem Włodzimierza Zientarskiego), ale ich wpływ na zadowolenie szefostwa jest znikomy. Otwarta krytyka nie obniża morale, a systematyczne zbieranie punktów wręcz je podwyższa.

Wizualnie F1 2010 jest dopieszczone do ostatniego piksela. Wspomniany Grid i DiRT 2 pokazały zalety silnika EGO, ale to właśnie najnowsze dzieło Codemasters wynosi możliwości owej technologii na wyższy poziom. Nie mogę się w zasadzie do niczego przyczepić, tu trzeba po prostu podziwiać kawał dobrze wykonanej roboty. Tory wraz z trybunami odwzorowane są znakomicie. Nieco mieszane uczucia budzi nawierzchnia w niektórych miejscach (np. ulice Monte Carlo w rzeczywistości są trochę bardziej dziurawe), ale luźny, zręcznościowy charakter jazdy nie sprzyja zwracaniu uwagi na takie detale. Efekty atmosferyczne to natomiast ekstraklasa. Padający deszcz, mokry asfalt i krople wody na kamerze prezentują się po prostu fenomenalnie. Oprawa miejscami zahacza o fotorealizm. W tej kategorii F1 2010 to z pewnością czołówka.

Długo wyczekiwana gra na licencji Formuły 1 nie powaliła mnie na kolana, a nawet zawiodła moje oczekiwania. Naszpikowana błędami, bardziej zręcznościowa niż symulacyjna, na dodatek z dziwnymi utrudnieniami – mogłaby być zdecydowanie lepsza. A przecież objętością i bogactwem wozów i tras mocno ustępuje np. DiRTowi 2, który zrobił na mnie znacznie pozytywniejsze wrażenie. Jednakowoż sedno F1 2010, czyli śmiganie po ładnych torach w trybie kariery tudzież w multiplayerze, sprawia frajdę, a to jest w końcu najważniejsze. Nie jest to z pewnością przełom i tytuł, który będziemy pamiętać latami, ale przy kończącym się sezonie to dla fanów niewątpliwie gratka. Nie czujecie się na siłach zmierzyć z rFactorem? Ludzie z Codemasters spełnili Wasze życzenia. Szkoda tylko, że nie postarali się o nieco wyższy poziom trudności. No, ale to już wybór producenta i jego polityka. Oby za rok było lepiej.

Adam „eJay” Kaczmarek

PLUSY:

  1. znakomita oprawa wizualna;
  2. tryb kariery;
  3. przystępna dla początkujących;
  4. klimat.

MINUSY:

  1. elementarne braki, tj. ubogie statystyki, czasy poprzednich okrążeń, opcja podglądania rywali itd.;
  2. błędy;
  3. model jazdy z losowymi utrudnieniami;
  4. szwankująca sztuczna inteligencja;
  5. żenujące menu powtórek.



Codemasters dotychczas nie było dostarczycielem bardzo realistycznych gier wyścigowych, niemniej jednak ostatnie produkcje Brytyjczyków warte są uznania. Główna w tym zasługa znakomitego silnika EGO, którego kolejne inkarnacje mieliśmy okazję podziwiać wraz z premierami Race Driver: Grid, DiRT 2 i właśnie F1 2010. Przez kilka ostatnich lat pecetowcy musieli zadowalać się bądź prawie dziesięcioletnią grą, bądź modami do rFactora, a teraz… to się właściwie nie zmieni.

F1 2010 bardzo stara się, abyśmy faktycznie poczuli się jak prawdziwi kierowcy bolidów. Śliczne, dokładnie odwzorowane modele aut, przepiękne tory, które w mig zapamiętujemy dzięki wielu charakterystycznym elementom i towarzysząca temu otoczka świetnie przesłaniają najważniejszy element gry wyścigowej, czyli model jazdy. Nie chciałbym przez to powiedzieć, że jest on słaby, co to, to nie. Jest zwyczajnie zbyt prosty jak na grę o Formule 1, nawet po wyłączeniu wszelkich wspomagaczy. Co gorsza, w grze znalazło się mnóstwo mniejszych i większych niedoróbek – od mechaników wymieniających niemiłosiernie długo koła po dosyć losowy system kolizji.

Bolid jest bardzo wytrzymały i nawet wielokrotnie uderzany z tyłu nie zostaje w żaden sposób uszkodzony. Jedyne, co może się w nim zepsuć, to przednie skrzydło, można też złapać gumę, poza tym degradacji ulegają opony. Zero dostępu do jakiejkolwiek sensownej telemetrii, którą imituje obrazek pokazujący za pomocą kolorów przegrzewający się silnik, opony bądź hamulce.

Znakomicie natomiast wypada długa kariera, licznie stawiane w niej wyzwania i oczekiwania teamu. Zupełnie za to nie sprawdzają się wydumane wywiady i konferencje, których nieobecności nikt by nawet nie zauważył.

F1 2010 jest grą z bardzo ładną grafiką, zmiennymi efektami atmosferycznymi i jako taka godna jest polecenia. Ma niewygórowane wymagania sprzętowe, a silnik EGO działa bardzo płynnie nawet na średnio wyposażonym komputerze.

Przemek „g40st” Zamęcki

Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo
Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo

Recenzja gry

Wersja demo Test Drive Unlimited: Solar Crown gotowała nas na najgorsze. Z ulgą donoszę, że najgorsze nie nastąpiło. I choć TDU ma wielkie problemy, broni się na tyle, by rozpatrzeć go jako odświeżającą odskocznię od Forzy Horizon… za rok, może dwa.

Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra
Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra

Recenzja gry

Forza Motorsport wreszcie powraca, by upomnieć się o należną jej koronę królestwa simcade’owych wyścigów. I choć potrafi poprzeć swe roszczenia wieloma mocnymi argumentami, nie jest jeszcze w pełni gotowa, by objąć władanie.

Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem
Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem

Recenzja gry

The Crew Motorfest nawet nie próbuje udawać, że nie jest klonem Forzy Horizon. Ale – jak się okazuje – to klon całkiem niezły, oferujący sporo radości z jazdy.