Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 marca 2004, 13:03

autor: Jacek Hałas

Delta Force: Black Hawk Down - Team Sabre - recenzja gry

Pierwsze oficjalne rozszerzenie gry akcji/FPS o tytule „Delta Force: Black Hawk Down” (pol. „Delta Force: Helikopter w Ogniu”). Dodatek oferuje nam dwie nowe kampanie dedykowane rozgrywce singleplayer...

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

„Black Hawk Down” był tak naprawdę pierwszym tytułem z serii „Delta Force”, który przypadł mi do gustu. Gra nie była oczywiście pozbawiona kilku rażących błędów. Fascynacja filmem, na którym pozycja ta bazowała skutecznie zatuszowała jednak dość liczne niedociągnięcia. Praktycznie od samego początku wiadomo było, iż możemy spodziewać się dodatku. Osobiście nie liczyłem na nic przełomowego chociaż miałem cichą nadzieję, iż singlowe misje, na których najbardziej mi zależało, będą znośne. Niestety, autorzy „Team Sabre” (tak właśnie nazywa się ten add-on) wydali bardzo słaby tytuł, który nie spodoba się nawet wielu zagorzałym fanom sygnowanej przez NovaLogic serii.

Jednym z podstawowych atutów „BH Down” było jego powiązanie z filmem. Przemierzanie somalijskich miasteczek miało swój specyficzny klimat, który dodatkowo był spotęgowany scenami znanymi z filmu. Oczywistym było to, iż „Team Sabre” przeniesie gracza w inne rejony świata. Sądziłem jednak, iż autorzy wynagrodzą to zupełnie nowym, ciekawym wątkiem fabularnym. Nic z tego. Dodatek wprowadza dwa nowe rejony zapalne, które są automatycznie podczepiane do właściwej kampanii (osobne zakładki). W Iranie będziemy musieli pozbyć się pewnego generała a w Kolumbii... tak, powalczyć z handlarzami narkotyków. Byłoby to jeszcze do zniesienia gdyby same misje potrafiły czymś ciekawym zaskoczyć. W recenzowanym dodatku pojawiło się jedenaście nowych etapów (sześć w Iranie i pięć w Kolumbii) przy czym żaden z nich nie wyróżnia się niczym szczególnym. Tyczy się to zarówno postawianych celów, jak i samego przebiegu kolejnych misji. Podobnie jak we właściwym „BH Down”, bardzo często rozpoczyna się od dotarcia do celu śmigłowcem lub łazikiem. Na szczęście wyjątkowo ciężkie momenty związane z elimininacją wrogich snajperów i gostków z wyrzutniami RPG ograniczono tu do minimum. Zadania, jak już wspomniałem, są dość standardowe. Przeważnie trzeba zlikwidować jakiś dobrze ukryty skład broni, uratować pilota zestrzelonego śmigłowca albo przejąć kontrolę nad wyznaczonym konwojem. Tak naprawdę to zaciekawiły mnie tylko dwa zadania: szaleńczy rajd przez pola naftowe oraz wodna przeprawa pod osłoną nocy. Jest to jeden z nielicznych poziomów, na których komputer nie oszukuje a gracz musi maksymalnie skoncentrować się na jak najszybszej eliminacji stojących przy rzece wrogich żołnierzy. Podstawowym problemem, który niewątpliwie przyczynił się w pierwszym „Black Hawk Down” do podwindowania poziomu trudności była ograniczona ilość save’ów. Nie inaczej jest w tym przypadku. Z pewnością nie ucieszy to tych, którzy narzekali na to utrudnienie już we właściwej grze. Nikogo nie powinno zdziwić też to, iż „Team Sabre” jest trudniejszy od podstawki. Niestety, w wielu przypadkach są to zawyżenia sztuczne. Bardzo często dochodzi do tego, iż gracz musi zapamiętywać pozycje wrogów gdyż w przeciwnym przypadku nie będzie mógł zaliczyć danej misji. Pełno tu gostków z wyrzutniami, snajperów czekających tylko na okazję do oddania celnego strzału czy wyjątkowo uciążliwych grenadierów. Na szczególną uwagę zasługują Ci ostatni. Nie przypominam sobie ich obecności we właściwym „BH Down” a nawet jeśli się w nim pojawili to najprawdopodobniej nie sprawiali żadnych problemów.

W przypadku „Team Sabre” wygląda to zgoła odmiennie. Bardzo często dochodzi do sytuacji, w których team zostaje nagle obrzucony takimi pociskami. Zanim w ogóle zdołamy zlokalizować stanowisko, z którego są one wystrzeliwane połowa członków drużyny zdąży już przenieść się do krainy wiecznych łowów a reszta w najlepszym wypadku jest poważnie ranna. Co innego jeśli dany moment przechodzi się już trzeci-czwarty raz. Wtedy wiemy skąd nadlecą pociski i odpowiednio szybko zajmujemy się żołnierzem obsługującym granatnik. Niestety, wszystko to powoduje, iż teoretycznie krótka gra zamienia się w niekończącą męczarnię. Osobiście nie jestem przeciwnikiem realizmu w grach i tytuły pokroju „Ghost Recon” witam z otwartymi ramionami. W tym przypadku jednak wyraźnie przesadzono. Wygląda to tak jak gdyby autorom „Team Sabre” nie chciało się robić kolejnych poziomów a żeby gracze nie narzekali na wszechobecną nudę powrzucali do nich co się tylko dało. Nie mogę też pominąć istotnych problemów z zaliczaniem niektórych etapów. Sztandarowym przykładem może być misja na platformie wiertniczej. Zadaniem sterowanej przez gracza drużyny jest uratowanie przetrzymywanych na niej zakładników a następnie wysadzenie w powietrze zlokalizowanych w różnych miejscach dział obronnych. Misja ta roi się od błędów i niedomówień. Kilka ciekawszych sytuacji postaram się Wam przybliżyć. Przede wszystkim, szwankuje inteligencja wrogich żołnierzy. Być może jest to wina samej mapy, która rozgrywa się na kilku poziomach (z tym były już problemy w pierwszej części gry). Dochodzi więc do sytuacji, w których wrogowie próbują zabić naszego herosa strzelając przez ścianę lub wręcz nie robią nic gdy ten się do nich zbliża (w szczególności tyczy się to gostków przesiadujących w niewielkich zamkniętych pomieszczeniach). Zakładnicy mają spore problemy z odnalezieniem drogi a nawet jeśli uda się im dotrzeć do lądowiska to niekoniecznie będą chcieli wsiąść do śmigłowca. Co więcej, udało mi się zaliczyć misję bez zabierania wszystkich jeńców! Jeden z nich pozostał na wybuchającej platformie, gra tego już jednak nie zauważyła. Ano właśnie, ostatnie zadanie polega na podłożeniu trzech ładunków wybuchowych. Problem w tym, że mamy przy sobie dwa. Co w takiej sytuacji zrobić? Koledzy z zespołu na pewno nie pomogą. Z pomocą przychodzi lokalna zbrojownia (zaznaczona na mapie), o której jednak nikt nie raczył gracza poinformować. Być może autorzy „Team Sabre” zakładają, iż przed rozpoczęciem zabawy nauczy się on całej instrukcji obsługi na pamięć. Pomylili sobie chyba jednak swoje „dzieło” z jakimś skomplikowanym cRPG-iem czy strategią :-) Żeby była jasność, to był tylko przykład. Doczepić można się tu do wielu rzeczy. Praktycznie każda misja zawiera jakieś mniej lub bardziej rażące błędy. A to coś źle wytłumaczono albo nieprawidłowo zaznaczono na mapie, jakaś jednostka zacięła się w otoczeniu (przeważnie kolega z drużyny) albo obiekty wzajemnie się na siebie nałożyły (np. parkujące ciężarówki). Dobitnie ukazuje to w jakim pośpiechu tworzony był ten dodatek. Trochę to dziwne, iż autorom „BH Down” jego produkcja zajęła tyle czasu skoro większość rzeczy (w tym engine) pozostało niezmienionych.

W grze pojawiło się kilka nowych typów broni przy czym nie zasługują one na szczególną uwagę. Giwery z właściwego „BH Down” w zupełności się tu sprawdzają (np. CAR15/203). Nie mogę natomiast pominąć jednej istotnej rzeczy. Autorzy gry przesadzili i to mocno z ich siłą ognia. Co przeciętny żołnierz powinien zrobić na widok nadjeżdżającego pick-upa z domontowanym CKM-em na plandece? Celować w strzelca, to chyba oczywiste... ale nie w tej grze :-) Tu wystarczy jedna krótka seria w stronę samochodu, aby ten wyleciał w powietrze. To samo tyczy się zresztą wielu innych obiektów - ciężarówek czy łodzi. Nie dość, że pociski z realistycznie oddanej giwery byłyby w stanie co najwyżej popieścić karoserię takiego pojazdu (a w najlepszym przypadku uszkodzić jego silnik) to na dodatek większość z nich w ogóle nie doleciałaby do celu. Tyle chociaż dobrze, że same eksplozje w dalszym ciągu potrafią zachwycać. Poza ładnym wybuchem obserwujemy odlatujące części. Trzeba uważać, bo jedną z nich można oberwać (szczególnie kołami, które lecą najdalej :-)). Na naszej drodze staje znacznie więcej pojazdów niż w podstawce. Wiele z nich eliminuje się wręcz seriami. Konwoje składające się z 4-5 pojazdów wcale nie należą do rzadkości.

Grafika pozostała praktycznie bez większych zmian. Ograniczono się do ubarwienia kilku wybranych eksplozji i ulepszenia paru animacji, które raziły zmęczone wielogodzinnymi potyczkami oczy w podstawowej wersji. Odniosłem natomiast wrażenie, iż same levele stworzono ze znacznie mniejszym polotem. Być może to „wina” filmu, na którym bazował właściwy „BH Down”. „Team Sabre” momentami sprawia wrażenie jak gdyby jego autorzy chcieli powrócić do korzeni serii. Jesteśmy bowiem zrzucani na ogromne otwarte przestrzenie, na których przeciwnicy zachowują się niemal jak kaczuszki na strzelnicy. Gdyby nie liczne wyreżyserowane sceny (głównie są to pojawiające się znikąd posiłki) powiedziałbym nawet, iż nie stawiają praktycznie żadnego oporu. Oprawa dźwiękowa w dalszym ciągu trzyma natomiast solidny poziom. W szczególności mam tu na myśli odgłosy dochodzące z pola walki.

Czytając tę recenzję można odnieść wrażenie, iż „Team Sabre” to jeden wielki bubel. Doczepiłem się bowiem praktycznie do wszystkiego. Być może moje oczekiwania w stosunku do tego dodatku były zbyt wysokie. „BH Down” bardzo mi się podobał i tego samego oczekiwałem od „Team Sabre”. To w dalszym ciągu niezły shooter, który jednak nie dorównuje podstawce. O, pardon, jednej rzeczy producentom „Team Sabre” nie udało się zepsuć. Gra w dalszym ciągu dysponuje świetnie wykonanym multiplayerem. Nowe mapy (osadzone w pięciu różnych sceneriach) są świetne i z powodzeniem mogłyby pojawić się w niemal każdej zbliżonej tematycznie grze. Pojedynki są dynamiczne a zarazem wymagające. Myślę, że tym, którym podobała się siecowia strona „BH Down” nie muszę zbytnio reklamować tego add-onu.

„DF Black Hawk Down: Team Sabre” ciężko jest postawić jednoznaczną ocenę. Z jednej strony mamy do czynienia z marnym singleplayerem, z drugiej jednak z wyśmienitym multiplayerem. Powiem może tak: 40% dla singla, 80% dla multi, czyli 60% dla całej gry z zaznaczeniem, iż powinny po nią sięgnać tylko te osoby, którym właściwy „BH Down” przypadł do gustu. Reszta nie ma się czym nawet interesować, tym bardziej, że dobrych FPS-ów nie brakuje.

Jacek „Stranger” Hałas

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.