autor: Borys Zajączkowski
Car Tycoon - recenzja gry
Car Tycoon to gra strategiczno-ekonomiczna, w której gracze mogą wcielić się w szefa firmy zajmującej się projektowaniem, konstruowaniem, dystrybucją oraz sprzedażą pięknych samochodów.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Zanim napiszę cokolwiek mądrego o samej grze, muszę sobie jeszcze przez chwilkę... pam! pam! parara, ta! ta... pam! parara, tam! tam... parararara, di, di, di, di, di... tararara, trutututututu! – posłuchać muzyczki! Stwierdzić, że muzyka w „Car Tycoonie” jest superekstramultifcykaśna, będzie mało i oschle – jest zaku(piii)wyje(piii)sta. Nie mogę sobie przypomnieć, żeby jakakolwiek gra, kiedykolwiek siadła mi na uszy w choćby porównywalnym stopniu. Pewnie jeszcze z tydzień będę odpowiadał na wszelkie próby porozumienia się ze mną: pam! pam! parara, ta! ta... pam! Tę grę trzeba mieć po to tylko, żeby sobie muzyczki posłuchać! To, że sama w sobie jest całkiem wporzo i spoko się w nią ciupie, to sprawa zupełnie marginalna. Koniec recenzji. Że co? Za krótko opowiedziane? Pyrka mnie to z boku. Pam! pam! parara, ta! ta.... pam! parara, tam! tam... parararara, di, di, di, di, di... tararara, trutututututu!
...
?
... pam! pam!
??!?
... hmm... parararara...
No, dobra, napiszę troszku więcej. A wspominałem już, że muzyczka jest git? Parara, ta! ta...
A teraz powaga na trzy, cztery...
Twórcy tycoonów i simów wszelkiego rodzaju, od zawsze, czyli niemal od zarania nieco poważniejszych gier komputerowych, rozpieszczali wielbicieli takiejże rozrywki na wiele sposobów. Niekwestionowanym prekursorem gatunku było rzecz jasna „SimCity”, lecz już z początkiem lat 90-tych lawina podobnych mu gier symulacyjnych narosła do tego poziomu, iż w czwartej lub piątej części „Space Questa” można było kupić w kosmicznym sklepie grę „SimSim” – symulator symulatora. A przecież był to dopiero ledwie początek, po którym tycoony jako takie ruszyły do natarcia – „Railroad Tycoon”, „Transport Tycoon”, „Theme Park” to te najstarsze tytuły, które udaje mi się z pamięci przywołać. Przez ostatnią dekadę gier z tego gatunku namnożyło się dość i jeszcze trochę na zapas, aż doszło do sytuacji, w której doprawdy ciężko wskazać jakąkolwiek gałąź przemysłu czy nawet choćby aspekt ludzkiego życia, w którym by sobie jeszcze nie można było potajkunić. Przykładem na poparcie powyższej tezy, przykładem kuriozalnym acz niestety jak najbardziej zrozumiałym niech się stanie seria kolejnych odsłon „The Sims” – gry, w którą nie grałem i nie zagram, choćby mi za to płacili, dopóki jeszcze jakieś tam swoje ciasne ale własne życie osobiste posiadam. Może zresztą niesłusznie pakuję do jednego worka tycoony razem z simami.
Tak czy owak inaczej rzecz się ma z tycoonami z krwi i kości niejako, czyli tytułami, które pozwalają graczom – na codzień zakutym w małe fiaty i przesiadającym się do niewiele większych mieszkań na dziesiątym piętrze – zabłysnąć w środowisku wielkiej finansjery. A jakiż bardziej zacny i godny prawdziwego finansisty rynek zbytu niż szeroko pojęta motoryzacja, kolejnictwo lub lotnictwo? Przy czym, jak to ujęła Meg Ryan we „Francuskim pocałunku”: „natura chciała, żeby człowiek się poruszał samochodem”. Taki oto przydługi wstęp pozwolił mi dojść do sedna sprawy: ze wszystkich metod zarabiania wielkich pieniędzy najatrakcyjniejszym jawi się projektowanie, produkowanie i sprzedaż samochodów. Twórcy „Car Tycoon” myślą najwyraźniej podobnie, gdyż ich gorące uczucie do czterech kółek przebija z każdego nieomal fragmentu tej miłej gry.
Nie bez zastanowienia nazwałem „Car Tycoon” miłą grą i składa się na to szereg miłych jej elementów. Miły jest sam świat, w którym przyjdzie graczowi rozbudowywać swoje imperium finansowe. Zwykle jest to niebrzydkie miasteczko lub kilka takich ze sobą sąsiadujących – domki są ładne, na ulicznym asfalcie znać wytarte ślady po kołach, chodnikami spacerują piesi, a tu i ówdzie powiewa jakaś flaga lub pracuje wentylator na dachu. Wszystkie budynki, których rodzajów jest bez mała trochę a nawet jeszcze więcej :-) posiadają określony standard, liczbę mieszkańców względnie klientów oraz charakteryzuje je również średni ichże dochód. Ma to oczywiście pewien wpływ na planowanie, bo i w biednych dzielnicach tańsze samochody będą miały wzięcie, lecz w praktyce nie ma czasu na zaprzątanie sobie tym głowy – wszystko da się załatwić dostosowaniem cen do możliwości kieszeni klienta tudzież ustawicznym atakowaniem go reklamami.
Samych samochodów zaś porusza się po miejskich ulicach wystarczająco dużo, by było na czym oko zawiesić. Najważniejsze jednak jest to, iż nie biorą się one znikąd i nie rozpływają się w powietrzu, gdy tylko na nie nie patrzeć (podobnie rzecz się również ma z pieszymi, lecz to niejako ma mniejsze zastosowanie). Żywot każdego samochodu można, jeśli kto się uprze, śledzić od dnia jego wyjazdu z fabryki, poprzez dojazd do przeznaczonego mu salonu sprzedaży, wyjazd z tegoż w chwili kupna, jazdę po mieście wte i wewte, parkowanie tu i ówdzie, aż do jego końca, czyli wizyty ostatecznej na miejskim złomowisku. I to również jest miłe. Tymbardziej, że poszczególne modele samochodów pochodzących od czterech konkurentów noszą ich barwy, więc jeden rzut oka na miasto wystarczy, by się zorientować czyich i jakiego rodzaju czterech kółek porusza się po ulicach najwięcej.
W tę kolorową ludzko-mechaniczno-budowlaną społeczność gracz posiada sposobność wnoszenia poprawek jedynie w sferze mechanicznej. Z jednej strony troszkę może szkoda, że autorzy nie przewidzieli możliwości wybudowania w mieście niczego, co by od jego zarania w nim nie stało, z drugiej strony zaś stworzyli wcale atrakcyjny mechanizm przechodzenia z rąk do rąk istniejących nieruchomości – w postaci aukcji. Gdy się nad tym zastanawiam i przypomina mi się wspaniały acz nadzbyt rozbudowany „Transport Tycoon” Chrisa Sawyera, to również uważam, że takie ograniczenie jest miłe – gracz nie musi poświęcać uwagi na nic, co nie ma bezpośredniego związku z budowaniem imperium motoryzacyjnego, a przecież sposobności do nabywania fabryk, warsztatów i salonów sprzedaży brakować mu nie ma powodu. Zdecydowanie częściej brakuje mu pieniędzy na ich zakup.
Generalnie autorom „Car Tycoon” udało się stworzyć bardzo spójny, przejrzysty i funkcjonalny model prowadzenia biznesu. W posiadanie nieruchomości gracz może wejść wyłącznie w wyniku aukcji, na którą się musi zapisać w ratuszu wybranego miasta i... czekać. Gdy aukcja dojdzie do skutku, zostanie o niej powiadomiony i będzie mógł wziąć w niej udział lub też się z niej wycofać. W praktyce warto być stale zapisanym na wszystkie możliwe aukcje, by nie przeoczyć żadnej nadarzającej się okazji.
W ten prosty i sympatyczny sposób, polegający na przelicytowaniu ofert swoich konkurentów, można nabywać zarówno fabryki, salony jak i warsztaty, czyli wszystkie trzy miejsca użyteczności dla motoryzacyjnego potentata. Fabryki służą do konstrukcji nowych modeli samochodów i produkowania tychże, salony do sprzedawania ich oraz do prowadzenia akcji promocyjnych, warsztaty zaś istnieją ku zadowoleniu klienteli i kupowania jej względów za pomocą bezpłatnych przeglądów, napraw gwarancyjnych etc.
Miły jest również przyjęty w grze model samochodu. Każde bowiem autko składa się z karoserii, podwozia, silnika oraz stylowego lub nie wnętrza. Dostępna zaś do konstrukcji gama modeli zmienia się w czasie począwszy od lat pięćdziesiątych aż po czas obecny – co zresztą stanowi najważniejszą ideę „Car Tycoon”. Każdy z tych czterech elementów można osobno zlecić swoim projektantom do opracowania i każdy samochód można złożyć z dowolnych takich podzespołów. Jakkolwiek należy sie liczyć z tym, że sportowy samochód, z dwucylindrowym silnikiem i wnętrzem z furgonetki będzie miał niewielkie wzięcie nawet poniżej kosztów produkcji... Jednakże można takie cudo zaprojektować, wyprodukować i ewentualnie na upartego sprzedać.
I tu dochodzę do sedna sprawy, czyli do podstawowego usprawiedliwienia bytu rekiniery finansowej, czyli do „sprzedać”. Aby bowiem tego dokonać, należy po pierwsze zadbać o to, by zaproponowany model był nowoczesny i dobrej jakości, żeby miał przystępną cenę i adekwatną obsługę serwisową, aby klienci byli bombardowani informacjami o nim z billboardów, prasy, radia i telewizji – a to wszystko kosztuje. Rozsiane po miastach agencje reklamowe koszą kapuchę straszliwie, ale z drugiej strony długofalowe kampanie reklamowe, a jeszcze lepiej: jedna, wielotorowa i nieustająca zwracają się z nawiązką. Częściowym lekarstwem na niedostatki finansowe są banki. Te jednak również nic za friko nie dadzą, a oprocentowanie ich kredytów oscyluje w granicach 10%. Sprowadza się do konieczności stosowania w praktyce złotej zasady – pieniądz robi pieniądz – i dlatego w „Car Tycoon” należy nieustannie inwestować, zapożyczać się z myślą o finansowaniu nowych projektów, nowych kampanii reklamowych oraz przewidując kupno nieruchomości. Jeśli zdobyte pożyczkami pieniądze gracz ulokuje z głową – wówczas po pewnym czasie dane mu będzie długi niemal niezauważenie pospłacać, a z głośniczków zacznie się wydobywać pobrzękiwanie spływającej na jego konto waluty. Nic bardziej nie cieszy, niż szereg aut opuszczających własne salony sprzedaży w tempie produkcji następnych ich egzemplarzy.
Spory wpływ na finanse gracza ma jego konkurencja – stwierdzenie samo w sobie oczywiste, lecz warto je rozwinąć, gdyż interakcje zachodzące z rywalami również zostały w „Car Tycoonie” rozwiązane prosto i sympatycznie. Choć może nie jest to najlepsze słowo, gdy w grę wchodzi szpiegostwo przemysłowe oraz sabotaże. Rywali w każdej rozgrywce będzie czworo: zielony, czerwony, żółty i niebieski – trzech z nich zapewnia sama gra, czwartego zaś osoba gracza. Każdy z nich kombinować będzie, jak koń pod górkę, nad tym, w jaki sposób innym życie uprzykrzyć. Chociaż... odnoszę wrażenie, że sztuczna inteligencja komputerowych przeciwników mogłaby stać na wyższym poziomie i dlatego troszkę brakuje mi możliwości zmiany poziomu trudności.Uważam, że pomyślne prowadzenie interesów w „Car Tycoon” jest zbyt proste.
Aczkolwiek nie stanowi to wady, a tylko wskazówkę, że zabawa przewidziana jest dla graczy mniej w finansowych bojach zażartych. Jeśliby jednak się zdarzyło, że przeciwnicy naprzykrzają się za bardzo i żyć tudzież zarabiać nie dają (a codzienną ich strategią jest sprzedaż aut po zaniżonych cenach), zawsze pozostają rozwiązania zakulisowe. Szpiedzy i sabotażyści są dostępni w każdej chwili i jedynie należy za ich usługi ujścić stosowne honorarium. Mała akcja w rodzaju sparaliżowania sieci sprzedaży konkurenta potrafi wiele pomóc. Aczkolwiek akcja odwetowa równie wiele zaszkodzić, a niestety na uniemożliwienie takiej czy innej dywersji jej ofiara nie ma żadnego wpływu.
Dla graczy, którzy zarobili już dużo, lecz zarobić chcą jeszcze więcej przewidziana została giełda papierów wartościowych i chociaż nie do końca trafia do mnie tłumaczenie autorów, dlaczego własnymi akcjami handlować się nie da, to przyznaję, że reszta działa bez zarzutu. Akcje banków, którym dać zarobić na kredytach zaraz zyskują na wartości. Podobnie dzieje się z notowaniami pozostałych spółek, które posiadają tu i ówdzie w mieście swoje przedstawicielstwa – prosperują lepiej lub gorzej, a gracze wchodząc z nimi w układy handlowe również mogą mieć wpływ na wartość akcji tychże. Może to być firma przewozowa, z którą gracz zawrze kontrakt na dostarczenie jej większej ilości samochodów wymaganego przez nią typu. Może to być producent takiego czy innego podzespołu, z którym gracz zdecyduje się zawrzeć kontrakt na dostawy. Możliwości jest trochę do wyboru – dość się rozejrzeć po mieście i zastanowić, gdzie by to się dało trochę grosza zarobić.
I to właściwie wszystko, co gracz musi opanować, żeby odnieść sukces rynkowy. Nie ma tego wiele, ale dzięki konieczności ciągłego dbania o własny rozwój technologiczny, konstrukcji nowych modeli, zawierania nowych umów, zwalczania konkurencji, prowadzenia kampani reklamowych, zaciągania i spłacania kredytów, uczestnictwa w aukcjach, inwestowania na giełdzie – gra w „Car Tycoon” nie chce się prędko znudzić. Tym bardziej, że nie stawiając przed graczem wymagań ponad siły pozwala cieszyć się własnym rozwojem, spoglądać z radością na coraz to nowe modele poruszających się po miastach autek własnej produkcji i przegrywać z kretesem rzadko. Wszystko to jest, jako się rzekło, miłe, daje się łatwo opanować i pozwala w szybkim tempie zacząć czerpać czystą przyjemność z zabawy.
Aby bezboleśnie wprowadzić nowego gracza w i tak nieznaczne zawiłości gry, autorzy przewidzieli samouczek, który w kilkunastu krokach wyjaśnia wszelkie dostępne w grze opcje i czyni sam początek jeszcze łatwiejszym. Zresztą brawa należą się również za opracowanie interfejsu, który jest przejrzysty, funkcjonalnie podzielony na podgrupy i zajmuje niewiele miejsca na ekranie. Otwierające się zaś na życzenie dodatkowe okienka informacyjne można mnożyć do woli i układać gdzie się żywnie podoba, czyli niby standard, ale zawsze cieszy. To, czego zdecydowanie mi w grze brakuje, to mechanizm badania opinii publicznej – coś, co choćby po części odpowiadałoby na pytanie, czy nowy model furgonetki, którego opracowanie kosztować będzie półtora miliona dolarów, będzie schodził jak ciepłe bułeczki, czy będzie wymagał dodatkowych kilkuset tysięcy dolarów z przeznaczeniem na reklamę. Da się jednak bez tego obyć, gdyż gracz ma dostęp do innych użytecznych statystyk: modeli najchętniej kupowanych względnie aut najczęściej złomowanych.
Sama rozgrywka, od zewnątrz na nią spojrzawszy to dwadzieścia scenariuszy z wyznaczonym celem, który gracz zobowiązany będzie osiągnąć przed zadanym upływem czasu oraz przed konkurencją, a także sposobność rozegrania na tych samych dwudziestu mapach partyjek nie ograniczonych czasem ani zadaniami. W sumie: przynajmniej kilka dni dobrej zabawy. Wielka szkoda, że w obecnej wersji „Car Tycoon” nie posiada możliwości gry przez sieć, gdyż jestem o tym głęboko przekonany, że przy tak spójnych i przejrzystych zasadach niniejsza gierka doskonale by się w tym trybie sprawdzała. Wprawdzie rozsiane po katalogach gry pliki wskazują na to, że autorzy mają multiplayera na uwadze, ale jeszcze nie teraz.
Osobną sprawą jest wykonanie całości. Niby z zewnątrz gra wygląda ślicznie i działa zupełnie poprawnie, to jednak zajrzawszy do środka oczom pojawia się bałagan. Z zewnątrz również czasem się on objawia w postaci nie chcącego się zamknąć okienka, czy jakiegoś przestoju w grze, którego przyczyny nie da się ustalić, lecz nie sprawia to większych kłopotów. Skrzydła zaś bałagan rozwija na polu roszczeń, które „Car Tycoon” ma: prawie gigabajt wolnego miejsca na dysku plus prośba o kolejne ponad pół do prawidłowego działania gry oraz konieczność zainstalowania Media Playera w siódmej jego odsłonie – nic dziwnego, że wczytanie uprzednio zapisanego stanu gry lub rozpoczęcie tejże to nie kończące się oczekiwanie, aż kreseczka przebrnie od lewej do prawej. Dobrze, że oczekiwanie to umila jakże miła muzyczka... pam, pam, parara, tam, tam...
Ostateczne podsumowanie będzie proste: kupować. Gra jest tania, jest dobra oraz jest przetłumaczona – i to przetłumaczona przyzwoicie – na ojczysty. Wprawdzie wytrawni finansiści nie znajdą tu pola do rozwinięcia skrzydeł, lecz nawet w ich przypadku nie wierzę, by obserwowanie, jak wyprodukowane przez nich samochodziki jeżdżą sobie po ulicach miasteczek, nie sprawiło im przyjemności. Dla mniej zaawansowanych zaś adeptów sztuki budowania wirtualnych imperiów finansowych „Car Tycoon” jawi się być grą wprost wymarzoną, a jednocześnie zdolną wprowadzić ich w świat symulacji bardziej skomplikowanych. No i jeszcze wspomniane „parara, tam, tam!” – trzeba posłuchać, można zatańczyć.
Shuck